Zgniły ambasador
mat. prasowe Jarocin Festiwal

16 minut czytania

/ Muzyka

Zgniły ambasador

Rafał Księżyk

Dwa razy zmienił historię muzyki. Był wrogiem publicznym nr 1 i twarzą reklamy masła. Symbolem buntu i tyleż głośnym, co nieudacznym celebrytą. A teraz został ambasadorem. W tej roli John Lydon przybywa do Jarocina

Jeszcze 4 minuty czytania

Te różne wcielenia tylko pozornie stoją w sprzeczności. Tak właśnie wygląda artystyczna wolność w dzisiejszych czasach. Raz prowokujesz ze sceny, innym razem sprzedajesz masło. Choćbyś był legendą punk rocka. Przecież Lydon w dojrzałych latach deklarował, że nie chce być kojarzony z punkiem, jest bowiem wolnym człowiekiem. I to uwalnianie się od punkowego wizerunku Rottena stanowi w jego życiu historię nie mniej intrygującą niż młodzieńcze ekscesy w roli frontmana The Sex Pistols. Może nawet bardziej, bo ważyć wyskoki i kompromisy w dorosłym życiu to sztuka cięższego kalibru niż młodzieńcza jazda bez trzymanki. A Lydonowi udaje się ratować twarz rebelianta, za każdym razem, gdy wydaje się, że nie mógł już bardziej rozczarować. Smak tego mamy i teraz, na ziemi polskiej. W 2018 roku artysta został ambasadorem festiwalu w Jarocinie. Na plakacie występuje jako Rotten. I to z marketingowego rozdania, no bo dlaczego nie mógłby być po prostu muzykiem występującym na festiwalu. A właściwie to czemu nie Lydon? Przecież pod swym własnym nazwiskiem śpiewa w zespole PIL, z którym zagra w Jarocinie. Wiadomo, znowu odcinanie kuponów od The Sex Pistols, za co już nie raz mu się dostawało. Ale z drugiej strony...

John Lydon w Jarocinie

Główną gwiazdą tegorocznej edycji festiwalu w Jarocinie (13–15.07) będzie formacja Public Image Ltd, na której czele stoi John Lydon. Lydon jest też „ambasadorem festiwalu”.

Zespół zagra na scenie PARK w niedzielę 15 lipca o 23.00. Oprócz PiL w Jarocinie wystąpią w tym roku m.in.: Pussy Riot, Pogodno, Świetliki, Pink Freud gra Brygadę Kryzys, Hańba!, donGURALesko.

Rotten Ambasador to brzmi tak dobrze, że pod tym szyldem mógłby powstać dobry zespół. Tyle, że raczej nie z Lydonem w składzie. „Zgniliznę” kryjącą się w ksywce Rotten za młodych lat odnosił do rebelianckiej, obrazoburczej muzyki, rzuconej w twarz konserwatywnemu społeczeństwu; w latach dojrzałych rezerwuje ją dla brandowania akcji szołbiznesowo-marektingowych, w których „ikonę buntu” celebruje społeczeństwo liberalne. Dobrze to oddaje tytuł poświęconego mu filmu dokumentalnego „The Public Image is Rotten” (2018), który swą polską premierę będzie miał w Jarocinie. I tak toczy się gra Lydona o wolność. Jej wzloty i upadki komentuje z sarkazmem, który nigdy go nie opuszcza. Gdy w latach 90. minionego wieku rozpoczynał karierę telewizyjnego chałturnika, jego pierwszy program, cykl rozmów z politykami nadawany przez kanał VH1, nosił tytuł „Rotten TV”. „Według badań oglądalności najbardziej nienawidzili mnie młodzi punkowcy. Natomiast wśród znudzonych gospodyń domowych i starszych pań cieszyłem się powodzeniem. Cudowne dane!”, komentował.

Karierę zaczynał, robiąc za Hitlera. Takie było marzenie tyleż niesławnego, co skutecznego menadżera The Sex Pistols, Malcolma MacLarena, który chciał wykreować zespół z wokalistą wyglądającym jak Hitler. Brytyjskie tabloidy jakby czytały mu w myślach, a może raczej, to MacLaren potrafił zgadywać ich potrzeby, wkrótce już bowiem o frontmanie The Sex Pistols pisały jako o „największym zagrożeniu dla naszej młodzieży od czasów Hitlera”. Jeśli ktoś kiedykolwiek zżymał się, że punk stał się modą, powinien powiedzieć, że od mody zaczynał przełomowy zespół tego nurtu.  MacLaren, niedoszły absolwent szkół artystycznych, zafascynowany rewolucyjnymi hasłami paryskiej wiosny 1968 roku, wyżywał się, tworząc modę. Owe hasła drukował na koszulkach i zestawiał z sadomasochistycznym fetyszyzmem, a koszulki sprzedawał w swym butiku Sex przy londyńskim King's Road. Jesienią 1975 roku w sklepie, przy dźwiękach szafy grającej, urządził casting na wokalistę. Lydon, jeden ze stałych bywalców butiku, rozśmieszył wszystkich swą fałszującą interpretacją piosenki Alice Coopera. A o jego zwycięstwie przesądził image chudego chłopaka z wytrzeszczonymi oczami, popsutym uzębieniem i ufarbowanymi na zielono włosami, który paradował w koszulce „Nienawidzę Pink Floyd”.  To uzębieniu zawdzięczał swój sceniczny pseudonim Johnny Rotten (Jasio Zgniłek), godny frontmana hałaśliwej rockandrollowej kapeli chłopaków z klasy robotniczej. „Jestem antychrystem. Jestem anarchistą” – obwieszczał Rotten na pierwszym singlu Sex Pistols, „Anarchy in the U.K.”, wydanym jesienią 1976 roku. A jego przeciągły, szaleńczy okrzyk „Deesstrrooooy!” w finale piosenki stał się kwintesencją energii punk rocka.

Do dziś trwają spory, jak duży był wpływ MacLarena na zespół. Pewne jest, że sam Rotten, który nazwał potem MacLarena „najgorszym z żyjących ludzi” i procesował się z nim przez lata, nie był wcale nihilistycznym ulicznikiem. Był bardzo inteligentny i oczytany, jako ulubionego autora swej młodości wskazywał Oscara Wilde'a, przez chwilę studiował nawet literaturę i sztukę w Kingsway College. Może nie kochał Pink Floyd, uwielbiał za to space rockowy Hawkwind i reggae. Reggae otaczało go od dziecka, urodzony w 1956 roku wokalista dorastał bowiem w nędznej londyńskiej dzielnicy Finsbury, gdzie największy odsetek populacji stanowili robotnicy z Irlandii, Jamajki, Turcji i Grecji. Wraz z trójką braci i rodzicami, którzy przybyli  z Irlandii za chlebem, zamieszkiwał w dwóch pokojach, z toaletą na korytarzu. Gdy miał siedem lat, zapadł na zapalenie opon mózgowych, niemal rok spędził w śpiączce i doznał zaniku pamięci. Pozostałością po tej chorobie był wytrzeszcz oczu, z którego uczynił swój znak firmowy.  Gorycz życia klas niższych nie bez dumy podsumował Lydon w tytule swej pierwszej autobiografii, gdzie przywołał komunikat wieszany na drzwiach niektórych londyńskich lokali, jeszcze w czasach jego dzieciństwa. „No Irish, No Blacks, No Dogs”. Opisał tam siebie jako nieśmiałego, ale „nerwowego jak cholera” chłopaka, który nie cierpiał autorytetów. Bodaj największym autorytetem, któremu zagrał na nosie, była brytyjska rodzina królewska.

Najsłynniejszy singiel The Sex Pistols z premedytacją wydano w 1977 roku podczas srebrnego jubileuszu Elżbiety II. „God Save The Queen”. Była to upiorna wariacja wokół państwowego hymnu Wielkiej Brytanii, w której „queen” rymowało się z „fascist regime”, a  przesłanie brzmiało: „No future!”.  Utwór, choć zakazany w BBC i wielu sieciach handlowych, dotarł do drugiego miejsca listy bestsellerów, a skandal, który wywołał, był jednym z sygnałów dla punkowej rewolty. Podczas złotego jubileuszu królowej w 2002 singiel powrócił do sprzedaży, a The Sex Pistols zagrali koncert w Londynie. W 2012 roku Sex Pistols podpisali nowy kontrakt płytowy, a jego pierwszym efektem było wznowienie singla  w sam raz na czerwcowe obchody diamentowego jubileuszu królowej „God Save The Queen” po raz kolejny wznowiono. Nikogo to już nie szokuje, The Sex Pistols stali się równie esencjonalnym symbolem Wielkiej Brytanii, co Jej Królewska Wysokość. 40 lat temu było zdecydowanie inaczej.

Ulica podchwyciła prasową nagonkę ogłaszającą Rottena wrogiem publicznym i artysta regularnie stawał się ofiarą napaści podchmielonych patriotów.  Tuż po premierze „God Save The Queen”, wychodząc z pubu, usłyszał okrzyk: „My kochamy naszą królową, skurwysynu”, i w ostatniej chwili zasłonił się ręką przed ciosami noża, efekt: przecięte dwa ścięgna. W filmie „The Filth and the Fury” wspomina, jak oberwał cios maczetą, a gdy dowlókł się do szpitala, został aresztowany, jako podejrzany o wszczęcie bójki. Innym razem omal nie stracił oka po uderzeniu wyszczerbioną flaszką. Największą traumą był dla niego czterodniowy pobyt w owianym złą sławą irlandzkim więzieniu Mountjoy. Zaczęło się od tego, że barman w dublińskim pubie nie chciał go obsłużyć, doszło do kłótni i policja zwinęła Lydona pod zarzutem napaści. „Zostałem oskarżony o to, że uderzyłem twarzą w pięści dwóch policjantów” – wspominał zajście. Wspomnienie o więzieniu wplótł później na emanujący aurą dźwiękowego horroru znakomity album „Flowers of Romace” (1981), najbardziej radykalne dzieło swej grupy PIL.

Autorska formacja Lydona początkowo raz po raz zmieniała nazwę, najpierw nazywała się Public Image, potem Public Image Ltd, wreszcie PIL. Wydźwięk pozostawał ten sam; działając już pod własnym  nazwiskiem, artysta odcinał się od wizerunku proroka punk rocka. The Sex Pistols pożegnał podczas amerykańskiej trasy w styczniu '78 roku, rzucając ze sceny do publiczności: „Nie macie wrażenia, że was oszukano?”. PIL, który zadebiutował w tym samym roku, w wymiarze muzycznym był dalece bardziej śmały. Zdając się na swe fascynacje reggae oraz niemiecką awangardą z Can na czele, Lydon wykpiwał ideę muzyki młodzieżowej, swój zespół przedstawiał jako antyrockandrollowy, oświadczał też, że jedyna współczesna  muzyka, którą lubi, to disco. Kwintesencję takiego programu przyniosło drugie wydawnictwo PIL, zestaw maksisingli „Metal Box” (1979) (wznawiany w formacie albumu jako „Second Edition”). Zanim jeszcze płyta się ukazała, Lydon spełnił swą pasję fana reggae i jako specjalny wysłannik Richarda Bransona, który wówczas jeszcze bawił się swą wytwórnią Virgin, wyruszył na Jamajkę, by wynajdywać dla niej artystów. W ten sposób stał się współtwórcą jednej z najważniejszych serii w dziejach muzyki jamajskiej, w barwach której ukazały się, gruntując ideę „punk & reggae party”, wybitne albumy takich artystów, jak m.in. Burning Spear, Culture, The Gladiators, I-Roy, U-Roy, Prince Far I,Tapper Zukie.

Wraz z premierą „Metal Box” Lydon po raz drugi zmienił kierunek muzyki. Materiał pełen odniesień do krautrocka, dubu i rytmów disco stał się kluczowym eksperymentem postpunkowej muzyki lat 80. i wyrocznią mrocznej estetyki nowej fali. Pierwsze koncerty zespół grał odwrócony plecami do publiczności, by bronić się przed butelkami ciskanymi przez starych fanów bezskutecznie czekających na hity Pistolsów. Do największej zadymy doszło w 1981 roku w nowojorskim klubie Ritz, gdzie PIL grał ukryty za ekranem z projekcjami wideo, czym tak rozwścieczył publikę, że wdarła się na scenę i rozszarpała ekran na strzępy. Dalsza kariera zespołu to nieustanne problemy ze składem, awantury z rozczarowanymi sprzedażą wydawcami i coraz mniej udane kompromisy z topornym rockiem głównego nurtu, zakończone w niesławie w początku lat 90.  Jeśli nie liczyć półrocznej trasy reaktywowanych Sex Pistols pod wiele mówiącą nazwą „Filthy Lucre” („Plugawy zarobek”) oraz solowej płyty „Psycho's Path” (1997), gdzie flirtował z techno, w tamtej dekadzie nie bardzo interesował się muzyką, zmierzył się z życiem rodzinnym i karierą osobowości telewizyjnej.

W 1979 roku Lydon poślubił czternaście lat starszą od siebie Norę Forster, córkę niemieckiego magnata prasowego, założyciela „Der Spiegel”, którego majątek oceniano na 50 milionów funtów. Musiał zaprzeczać, że zrobił to dla pieniędzy. I chyba trzeba mu wierzyć, skoro wciąż są razem. Nora, która zawsze miała słabość do muzyków,wniosła do związku córkę z pierwszego małżeństwa z niemieckim piosenkarzem. Cóż za paradoks, jej córka, Ari Up, była założycielką pierwszej brytyjskiej żeńskiej grupy punkowej The Slits! Ariane miała 15 lat, gdy w 1977 roku zagrała z zespołem support na sławetnej trasie The Clash White Riot Tour. Potem nagrała z The Slits kilka świetnych płyt, będących wypadkową punka, dubu i afro. Ciekawe, jak wyglądały rodzinne kolacje u Lydonów. W latach 80. Ari przeprowadziła się na Jamajkę, gdzie stała się gwiazdą lokalnej telewizji. Lydon i Nora, którzy nie mają dzieci, zajmowali się jej synami, czarnoskórymi bliźniakami. Gdy w 2010 roku zmarła na raka, dziadek John stał się dla nich ojcem i doskonale odnalazł się w rodzinnych klimatach. Co nie znaczy, że zdziadział. Gdy wybrał się z wnukami do Disneylandu, omal nie poturbował aktora w stroju Goofy'ego, który wystraszył chłopców. „Cóż to byłby za absurd, gdybym został aresztowany w Disneylandzie!” – komentował.

Wbrew pozorom, klimaty Disneylandu są mu doskonale znane. W początku lat 90. państwo Lydon zamieszkali w urokliwym kalifornijskim miasteczku Marina del Rey, w willi z widokiem na ocean. John chwalił się, że dom należał kiedyś do wampa klasycznego Hollywood, Mae West, a mur wokół niego, w ramach pierwszej pracy w Kalifornii, postawił Arnold Schwarzenegger. Z dachu patrzy na ocean. A jego ulubionym relaksem stały się rejsy jachtem. Być może to chęć udowodnienia, że nie jest utrzymankiem, kazała mu zatroszczyć się o interesy. Ponoć inwestował w nieruchomości. A w początku nowego wieku na całego stał się telewizyjnym wyrobnikiem. Najwięcej satysfakcji przyniosły mu trzy przyrodnicze cykle, w których śledził kolejno życie insektów, goryli oraz rekinów. W tym ostatnim „John Lydon's Shark Attack” z 2004 przecierał ścieżki dla telewizji ekstremalnej, nurkując pośród ludojadów. Gorzej radził sobie w reality show „I'm Celebrity... Get Me Out of Here!” z tego samego roku, gdzie grupa gwiazd żyła w dziczy. Odszedł nagle z programu, rzucając pod adresem telewidzów: „pieprzone cipy”. W cyklu „Reynebeau & Rotten” podróżował po Anglii rolls royce'em jako przewodnik telewizji belgijskiej, szukającej tego, co „prawdziwie brytyjskie”. Zawiózł Belgów do swej dzielnicy, Finsbury Park, i zauważył, że wybudowano tam meczet. Zapytał stojącego przed nim policjanta, w jakich godzinach meczet jest otwarty, i omal nie został aresztowany, bo zwietrzono w tym prowokację. Jeśli reklama masła wydawała się gwoździem do trumny w medialnej karierze Lydona, stała się równocześnie portalem prowadzącym z powrotem do świata muzyki. Za pieniądze z reklamy sfinansował nagranie i wydanie nowej płyty PIL, spełniając marzenie z początków zespołu o całkowitej niezależności od szołbiznesowych układów. Nie omieszkał dodać, że w ślad za kampanią nadawaną w brytyjskiej telewizji rzeczone masło zwiększyło sprzedaż o 85 procent.

Wydany w 2012 roku album „This is PIL” był znakomitym powrotem do kondycji ojców nowej fali z czasów „Metal Box”. Abstrakcyjne, transowe brzmienia przeplatały się z walczącymi songami, tyle że ich przesłanie sprowadzało się do hasła: „Anglia nie żyje!”. W wywiadzie udzielonym wówczas „Guardianowi” Lydon rozwijał swą tezę z perspektywy człowieka przywiązanego do ginących wartości klasy robotniczej, który rejestruje rozpad więzi społecznych. Lydon narzeka, że puby ustępują miejsca szpanerskim lokalom z winem i choć jest starym kibicem Arsenalu, nie potrafi już ekscytować się meczami, w których piłkę kopie 22 milionerów. Wyznał też, że nie wierzy w anarchię, a przedkłada nad nią pasywny opór w duchu Gandhiego. Nigdy jednak nie przestał twierdzić, że instytucje i religie to niepotrzebne człowiekowi pęta, które nakłada sam na siebie. Czy to schyłek robotniczej Anglii sprawił, że w 2013 Lydon przyjął obywatelstwo amerykańskie, zachowując obywatelstwo irlandzkie i angielskie? Twierdził, że robi to, bo wierzy w Obamę. Teraz stara się zauważać pozytywne aspekty prezydentury Trumpa, która jego zdaniem doprowadziła do pobudzenia politycznej aktywności rozczarowanych obywateli. Na Wyspach zaprezentował się natomiast jako zwolennik Brexitu i fan Nigela Farage'a.

Kontrowersji nie budzi tylko jako artysta. Odnowiony PIL ma na koncie już dwa udane albumy, aktualnie gra wielką europejską trasę. Pod koniec lipca ukazuje się gigantyczny box „The Public Image Is Rotten (Songs From The Heart)”, zbierający dźwiękowe i filmowe rarytasy z całej historii zespołu. Kilka miesięcy wcześniej wydano zbiór tekstów „Mr. Rotten's Songbook”. Jeśli dołożyć do tego wspomniany już film dokumentalny, trudno oprzeć się wrażeniu, że to wielkie podsumowanie 62-letniego artysty. Tuż po reaktywacji PIL zapytano go, jak chciałby zostać zapamiętany. „Jako osoba, która szanowała prawa innych i zawsze stała za tymi, których praw pozbawiono”.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).