Czekam, co się stanie
fot. Katarzyna Waletko

16 minut czytania

/ Muzyka

Czekam, co się stanie

Rozmowa z Marcinem Dymiterem

Zakładając słuchawki, włączając mikrofon, zanurzam się w rzeczywistość, która jest głęboka i otacza mnie z każdej strony. Nie potrzeba tu dalekich egzotycznych wypraw ani specjalistycznego sprzętu. Kluczowe jest chodzenie i słuchanie własnymi uszami

Jeszcze 4 minuty czytania

RAFAŁ KSIĘŻYK: Wszedłeś w muzykę, grając na gitarze w zespole rockowym. Co takiego w tym było, że wsiąkłeś na dobre?
MARCIN DYMITER:
Pamiętam historię, która rzuca na to istotne światło. Grałem kiedyś w zespole De Stolp. Na jednej z prób nie pojawił się nasz basista. Tak się złożyło, że w tym czasie poznaliśmy się z Rafałem Szymańskim. Przyszedł na naszą próbę, zaczęliśmy grać utwory Joy Division. Poczułem, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu. To była jedna z najlepszych prób, jakie odbyłem w życiu. Komunikacja bez słów. Rafał zaprosił mnie do zespołu Tańczący Słoń, a potem była już Ewa Braun. Gitara była wtedy kluczem. To był pierwszy rebeliancki instrument. Znalazłem w niej możliwość wypowiedzenia się, skupienia, swobodę ekspresji. I rzeczywiście, wsiąkłem.

Książkę „Notatki z terenu” napisałeś z perspektywy faceta w słuchawkach, z magnetofonem i mikrofonem, a nawet całą baterią mikrofonów. Wydawałoby się, że to całkiem inny wymiar niż undergroundowy rock. A ty widzisz tu ciągłość czy zerwanie?
Dla mnie to nie jest jakiś kłopot, że po latach grania z zespołem noise’owym zająłem się field recordingiem, bo robię też różne inne rzeczy. Był taki moment, kiedy grałem równocześnie w Ewie Braun, Mordach i Mapie. Zdarzało się, że w tym samym czasie pracowałem nad muzyką teatralną, soundtrackiem do wystawy i płytą.

Field recording otworzył nowy rozdział myślenia o dźwiękach. Tak jak kiedyś czymś nowym było samo granie, doświadczenie elektryczności, tak po latach miałem znów poczucie nowości wraz z otwarciem perspektyw związanych ze słuchaniem i z nagraniami terenowymi. Moment, gdy symbolicznie zmieniasz perspektywę, zakładając słuchawki, włączając mikrofon, to rodzaj, może nie tyle przejścia, ile otwarcia, jakby pojawił się kolejny plan dźwięku. Niesamowite wrażenie. Takie słuchanie prowadzi do praktyki bycia w dźwiękach już bez słuchawek.

Czasami używam stoperów, bo w przestrzeni miejskiej są obszary zbyt inwazyjne dźwiękowo. Ja, muzyk noise’owej Ewy Braun, muszę się przyznać, że używam stoperów na koncertach.

Marcin Dymiter

Muzyk, autor instalacji dźwiękowych, słuchowisk radiowych, muzyki do filmów i spektakli teatralnych, wystaw i przestrzeni publicznych. Producent muzyczny. Popularyzator wiedzy o współczesnych zjawiskach muzycznych i dźwiękowych. Ważnym polem jego zainteresowań jest krajobraz dźwiękowy (soundscape) i nagrania terenowe (field recording).

Gra w projektach emiter, niski szum, ZEMITER oraz innych efemerycznych formacjach. Wcześniej członek zespołów Ewa Braun, Mapa, Mordy. Wspólnie z Marcinem Barskim jest współtwórcą Instytutu Pejzażu Dźwiękowego oraz pomysłodawcą i kuratorem projektu „Polish Soundscapes”, pierwszej polskiej wystawy prezentującej zjawisko field recordingu. Autor cyklu nagrań „Field Notes”.

Emiter.org

Łącznikiem między Ewą Braun a nagraniami terenowymi okazuje się hałas, o którym piszesz w książce, że to „alter ego poprawnie brzmiącego świata”.
Hałas jest bardzo ciekawym zjawiskiem. Kojarzy się z czymś nieprzyjaznym, ale może występować w różnych postaciach. Stanowi immanentną część królestwa dźwięków. I nie tylko. Wszystko, co się dzieje wokół nas, relacje społeczne obciążone jest możliwością wyładowania, feedbacku, hałasu – na wszelkich polach. A nagrania terenowe pozwalają patrzeć na hałas z różnych perspektyw. Obserwacja świata dźwięku, który jest nieantropocentryczny, daje niesamowity punkt wyjścia do myślenia, jak dźwięki ze sobą korespondują. Przypomina mi się zdarzenie z Kątów Rybackich, które opisałem w książce.

Nagrywałeś tam odgłosy ptaków z Rezerwatu Kormoranów i Czapli Siwej.
Zaczynał się okres lęgowy i śledziłem budzący się „hałas”, który nie miał żadnych cech ludzkich. To była żywa energia. Nie chcę, żeby ktoś pomyślał teraz o dźwiękach delfinów zestrojonych w technologii MIDI. Na fali new age’u pojawiały się takie kompozycje, rzekomo zrealizowane w egzotycznych miejscach, a tak naprawdę były muzakiem, który w dodatku utrącał aspekty dźwiękowe natury, spłaszczał je. W rezerwacie kormoranów przeżyłem dojmujące, totalne doświadczenie. Zbanalizowałbym to, gdybym powiedział, że ostatni raz czułem się tak wiele, wiele lat temu na koncercie Swans. Było jednak podobieństwo, rodzaj energii, która porywa cię w inny obszar, i intensywność.

Ale czy to nie nadużycie mówić o dźwiękach kormoranów „hałas”? To narzucanie antropocentrycznej perspektywy na odgłosy natury.
Masz rację. Piszę też o tym w książce. Ćwiczenie dla każdego: jeśli myślisz „przyroda”, jeśli myślisz o dźwiękach przyrody, o czym myślisz najpierw?

Szum lasu.
Na przykład. To zostało bardzo konkretnie określone w procesie historycznym, nasze kulturowe oczekiwania wobec tego, czym jest przyroda, a wszystkie te zjawiska, które pozostają nienormatywne, postrzegane są jako niepożądane. Oswojenie terenu przez zakłamanie, siłę estetyzacji. W naszej cywilizacji natura jako kulturowy wątek jest marginalna, pozostaje otoczeniem, coraz bardziej odległym. Najczęściej sprowadzana jest do pocztówki, to widok, pejzaż. Kończy się na tym, że w nowych osiedlach w ramach terenów zielonych stawia się drzewa w doniczkach, a w historycznych centrach miast wycina się drzewa, żeby zalać wszystko betonem. W nawet najbardziej banalnych działaniach dostrzegam podważanie znaczenia natury. Natura ma wartość, kiedy jest kontrolowana. Dużo łatwiej myśleć o niej w ten sposób. Tymczasem najpiękniejsze momenty, podczas słuchania, nagrywania, przydarzają się wtedy, gdy mam poczucie, że tracę kontrolę nad światem, który przecież jest niekontrolowalny. Różne są strategie podejścia do nagrań terenowych, niekiedy nagrywający stara się zamanifestować swoją obecność, wpłynąć na otoczenie, dla mnie najciekawsze jest to, gdy chociaż jestem obecny, ta obecność w nagraniu znika.


Gdy piszesz o nagrywaniu, przywołujesz przypadki, usterki, zawodności. Czy ta praktyka może być sposobem na oswajanie nieprzewidywalności świata, chaosu?
To tak jak w komputerze – co pewien czas następuje update, żeby system mógł działać. Widzę, że proces słuchania pogłębia związek ze światem oraz ze świadomością, że nie da się wszystkiego zaprogramować, kontrolować. Otwarcie na przypadek to upostaciowienie relacji człowieka w świecie. A przez słuchanie oswajasz się z tym, nabywasz gotowości na to, że na przykład nad twoją głową niespodziewanie przeleci jakiś wielki ptak, który cię przestraszy.

Po lekturze twojej książki można dojść do przekonania, że nagrywanie i słuchanie niepodzielnie łączy się z podróżowaniem. Jak widzisz ten związek?
Była kiedyś seria płytowa „Audiotourism” wytwórni Quatermass. Turystyka audio różni się jednak od tego, co się kojarzy z turystyką. Nie daje natychmiastowego rezultatu, nagrania terenowe nawet nie bardzo nadają się do tego, by pochwalić się w social mediach. Zakładając słuchawki, włączając mikrofon, zanurzam się w rzeczywistość, która jest głęboka i otacza mnie z każdej strony, to nie jest doświadczenie na chwilę. Takie zapadanie się w dźwiękosfery jest dla mnie na tyle atrakcyjne, że kiedy gdzieś wyjeżdżam, nie mogę nie zrobić nagrania. Ale nie potrzeba tu dalekich egzotycznych wypraw ani specjalistycznego sprzętu. Kluczowe jest chodzenie i słuchanie własnymi uszami. Jeden z największych fenomenów, jaki dostrzegam w słuchaniu, polega na tym, że w każdej chwili możesz pójść na bliski, krótki spacer i odkryć niesamowity świat. Wczoraj wybrałem się na długi nocny spacer po okolicy i usłyszałem w Oliwie nocne ptaki. Dawno już nie były tak słyszalne, tak głośne. W ramach projektu Field Notes opublikowałem niedawno materiał „Po sezonie”, zarejestrowany zimą 2021 i jesienią 2020 roku. Idę z Jelitkowa do Sopotu, jestem w tych samych miejscach, nagrywam podobne zjawiska. Są fale, piasek, rzeczy wyrzucane na brzeg, mewy i wrony, od pewnego czasu dość liczne na plażach. Zmienia się tylko pora roku. A ja mam poczucie, że wszystko jest inne. Soundscape to aktywna formacja, nieustannie się zmienia. To jest żywe. To jest życie.


Z podróży opisanych w „Notatkach…” najbardziej zafrapowała mnie wyprawa do Pragi, gdzie nagrywałeś tereny zielone. Komentujesz to w ten sposób, że doprowadziłeś do zmiany dominanty w postrzeganiu miasta.
Kiedy otworzysz mapę miasta, ale będziesz ją oglądał, wypatrując zielonych terenów, zobaczysz, że wyłania się z niej zupełnie nowy, inny rysunek miasta.Marcin Dymiter, „Notatki z terenu”, Części Proste 2021, 208 stron, w księgarniach od marca 2021Marcin Dymiter, „Notatki z terenu”, Części Proste, 2021, 208 stron, w księgarniach od marca 2021 Gdy te właśnie tereny są dla ciebie ważne, tworzy się inny łańcuch skojarzeń. Rozpływają się punkty, które normalnie stanowią oś orientacyjną, i możesz dotknąć zupełnie innej natury miasta.

Jakie podróże uznajesz za najbardziej znaczące?
Trudne pytanie. Bo moje nagrania ogniskują się wokół różnych tematów. Nagrywanie w Neapolu było silnym doświadczeniem. Z tym że tu chodziło o nagrania miejskie. Byłem w ścisłym centrum, wśród tłumu ludzi i to niemożność odłączenia się od nich, nawet na sekundę, robiła takie wrażenie. A na drugim biegunie są silne doświadczenia może nie pustki, ale izolacji. Słuchanie w miejscach, gdzie, umownie, kończą się granice zarządzania przez ludzi. Myślę o Islandii i wypłynięciu na wyspę Videy. Odwiedziłem tam ptasie kolonie, bardzo głośne. Jestem daleko, na małej wysepce, nagrywam ptaki, a wszystko, co dookoła, jest powiązane z naturą, ani śladu człowieka. Spotkanie z zupełnie innym światem.

Jest taki aspekt w słuchaniu i nagrywaniu, że to jest jak wychodzenie z kondycji ludzkiej?
Można zacząć od tego, że teraz w naszej kulturze jesteśmy „daleko od ucha”. Ucho, jako łącznik ze światem, niesie bardzo różne kody, choćby religijne. Ze słuchania wywodzą się przecież tradycje kontemplacyjne, transowe, które dziś pozostają w zaniku. W czasach prehistorycznych dźwięk był prawdopodobnie najważniejszym komunikatorem i punktem orientacyjnym. Dźwięk, wzrok, zapach. To same początki naszego synchronizowania się ze światem. Zmysł słuchu został obciążony różnymi kodami kulturowymi, ale kiedy się znajdziesz w otoczeniu pozbawionym kontekstu ludzkiego, to ten zmysł bardzo szybko synchronizuje się ze światem natury. W takich sytuacjach od razu zaczynasz inaczej reagować na dźwiękowe impulsy, to czasami bywa wręcz psychodeliczne. Ale równie ciekawy jest inny dźwiękowy wymiar relacji społecznych.

Przecież obszar audio jest obszarem wojny, dźwięki niosą ze sobą różne komunikaty, które wypierają się i znoszą wzajemnie, dźwiękiem można zawłaszczać obszary i je zmieniać albo wykorzystywać go jako linię demarkacyjną. Kiedy w Nowym Jorku odbywały się protesty Occupied Wall Street, mistrzyni głębokiego słuchania Pauline Oliveros przygotowała instrukcję wspólnego, scalającego przebywania w dźwiękach.

Ciekawe by było wprowadzenie antropologicznej formuły i zastanowienie się, co dana społeczność jest w stanie wspólnie zaśpiewać. W kontekście naszego kraju to hymn, pieśni religijne, pieśni biesiadne, może kilka przebojów pop.

Piszesz w „Notatkach..” , że nagrywanie to stawanie się częścią żywego organizmu, jak to się przekłada na słuchanie?
Polecam czytającym taką praktykę. Co się dzieje, gdy zaczynasz świadomie słuchać, w procesie organicznym, bez rekordera, słuchawek i mikrofon, tylko własnymi uszami.

Widzę to na warsztatach czy podczas spacerów dźwiękowych, które powadzę – pierwsze doświadczenie jest takie, że ludzie odkrywają własną obecność. Koncentrują się na dźwiękach, które wydaje organizm. Słyszą swoje kroki specyfikę swego oddechu. Ciało staje się obiektem akustycznym. Jesteśmy rezonatorami, nasze kości, nerwy przewodzą dźwięk.

Podczas lektury „Notatek...” pomyślałem, że powrót do słuchania jako zapomnianej sztuki może nas na nowo zadomowić w świecie. Jeśliby tylko udało się przenieść tę sztukę uważnego słuchania do życia codziennego.
W momencie, gdy zaczynam słuchać otoczenia, zauważam, jak synchronizuję swój organizm z tym, co słyszę dookoła. Zastygam, czekam, co się stanie. Poprzez dźwięki można się wtopić w miejsce, którego się nie zna. Przesunięcie uwagi na słuchanie integruje z otoczeniem w sposób niezmieniający tego otoczenia, w harmonii.

Przez długi czas na wielu polach próbowaliśmy działać przez wizualność czy nadwizualność, nadreprezentację, przebodźcowanie, tego teraz doświadczamy. Słuchanie może być kolejnym etapem, nową możliwością. To świat, na który społeczność musi się dopiero otworzyć. Spójrzmy chociażby na proces edukacji. Dzieci dostają kredki do rysowania, uczą się o kształtach, barwach, figurach geometrycznych… przebierają się, oglądają kreskówki, które nie zawsze są mądre, ale operują wyrafinowanym montażem. Natomiast dźwięki, które dostarczamy dzieciom, te okropne dźwięki gumowych zabawek albo elektronicznych gadżetów, są wręcz niebezpieczne dla ucha. Dzieci są poddawane eksperymentom dźwiękowym. Tak więc nasz kontakt ze światem dźwięku już na starcie jest mocno zaszumiony. Co by było, gdyby zadbać o ten element, wprowadzić taki rodzaj uwagi?

Jakie ćwiczenia na uważne słuchanie mógłbyś polecić?
Minutę ciszy. Technika, od której zaczynam warsztaty, proste ćwiczenie, choć nie zawsze. Trzeba zamknąć oczy i całkowicie skoncentrować uwagę na dźwiękach, które nas otaczają. Pierwszy krok. Drugi krok: warto zastanowić się, co usłyszeliśmy, na co zwróciliśmy uwagę, z czym mamy kontakt. Potem te praktykę można przenieść na zapoznawanie się z audiosferą, w której żyjemy. Na przykład jaki dźwięk charakteryzuje twój dom, co sprawia, że słysząc go, myślisz, że jesteś u siebie, twój mózg mówi: „Jestem w domu”. Następny etap: wyostrzanie. Próba wyłowienia najcichszego dźwięku w mieszkaniu, podczas spaceru, gdy słuchasz w ruchu. Fajne zadanie w trudnym środowisku dźwiękowym, miejskim, słuchanie jak przez kotarę, to znaczy, mając dookoła hałas, starasz się wyłowić punkt, który jest cichy, i uważnie go słuchasz, koncentrujesz się na częstotliwościach, które do ciebie dobiegają, ale których odbiór jest zaburzony.

fot. archiwum prywatnefot. archiwum prywatneI jeszcze doświadczenie bycia w dźwiękach, których nie kontrolujesz. Najlepiej sprawdza się to na spacerach, gdy idziesz w ciszy, bez telefonu. Takie ćwiczenia otwierają i uczą uważności. Jest efekt uboczny, jak zażartował kiedyś po warsztatach jeden z uczestników. Napisał mi, że wszystko to jest fascynujące, ale zaczęła go przerażać audiosfera miejsca, w którym żyje, wiele rzeczy mu teraz przeszkadza. Tak, taki odbiór nie zawsze jest przyjazny, niekiedy świat napada na Ciebie.

Z jaką intencją uruchomiłeś projekt Field Notes, gdzie regularnie publikujesz swoje nagrania terenowe?
To długofalowy, konsekwentnie prowadzony projekt udostępniania nagrań powstałych w procesie słuchania. To różne realizacje. Łączy je zainteresowanie obszarami o niejasnym statucie dźwiękowym, wszelkie pogranicza, miejsca styku. Choćby „Sekretne życie ptaków”, studia kolonii ptasich, jest w nich druga warstwa, bo zwracam uwagę, na ile te miejsca są połączone z interwencją człowieka, są tu miejskie parki, rezerwaty, czyli przestrzenie zaprojektowane w różnym stopniu przez człowieka, ale też ścisły rezerwat. Obok nagrań natury są też realizacje miejskie. Na przykład tryptyk miasta – porty. Ateny, Haga, Lizbona. Oto człowiek z Europy Środkowej obserwuje dawne potęgi kolonialne. Wyciągam z tych miast mało znaczące elementy, fragmenty, które mnie intrygują, nieturystyczne dzielnice w superturystycznych miejscach. Generalnie cały ten projekt jest pochwałą wielobarwności i różnorodności świata.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)