Statek kosmiczny „Scratch”
fot. Preetam Slot / CC BY 2.0

19 minut czytania

/ Muzyka

Statek kosmiczny „Scratch”

Rafał Księżyk

Lee „Scratch” Perry – święty szaleniec, który kilka razy zmienił historię muzyki. Ojciec założyciel reggae. Ostatni żyjący pionier afrofuturyzmu. Wizjoner, który pokazał, jak ujarzmiać postkolonialną traumę metodą trickstera

Jeszcze 5 minut czytania

Wygląda jak postać z odpustu bądź ze snu. Na poły stuknięty, ale cwany wiejski dziadzio, na poły nieobliczalny szaman. Tak czy inaczej, promieniuje niepowtarzalną charyzmą. Jak tę charyzmę opisać? Może przywołując kilka spośród niezliczonych autoprezentacji przyćmiewających największych samochwałów rapu, które wyśpiewuje na swoich płytach.

„I am an alien from outer space. Livin’ in my briefcase, livin’ in my suitcase”.

„I am sky computer. I am the orbit computer. I am the space computer”.

„Hey FBI, I am the sky – who are you? Hey police, I am a Christ – who are you?”

„I am the word professor. I am the word processor”.

Lub po prostu: „I am a Madman”.

W kontakcie z artystą wszystkie te deklaracje nabierają życia. Warto też odnotować najważniejsze z jego artystycznych wcieleń: Scratch, The Upsetter, Super Ape, Pipecock Jackxon. Próba przetłumaczenia sztandarowych przydomków „Scratch” czy „Upsetter”, wobec rozmiłowania ich autora w wieloznacznych grach językowych, spełza na niczym. Dobrze brzmią i lokują się po stronie zamętu. Język Perry’ego, który zapędza w kozi róg „Signifying Monkey” (ze słynnego dzieła postkolonialnego literaturoznawstwa), to temat na odrębny, tęgi esej. 

Ale co z tego wynika? Kiedyś dziennikarz zapytał go o sekrety jego pracy w studiu nagraniowym. „Jeśli zdradzę ci swoje sekrety, będę musiał cię zabić”, odparł całkiem poważnie Perry. Gdyby spojrzeć na rzecz konkretnie i rozliczyć Scratcha z kariery muzycznej, okaże się, że niewielu może się równać z jego osiągnięciami. Urodził się w chacie bez podłogi, gdzieś w dżungli na kolonialnej Jamajce i dzieciństwo spędził jako bosonogi pastuch, a dotarł na szczyty Alp, gdzie mieszka z blond małżonką z rodziny szwajcarskich hotelarzy.

W innym wymiarze

Chata, gdzie w 1936 roku urodził się Perry, stała w górach Jamajki. Jego przodkowie, afrykańscy niewolnicy, trafili tam do pracy na plantacjach trzciny cukrowej. Los jego matki był niewiele lepszy, urodziła dziecko jako nastolatka, rozstała się z partnerem i zarabiała jako służąca bądź przy zbiorach trzciny. Nocami jednak matka stawała się Królową Ettu, prowadziła tancerzy w ceremoniach wywodzących się z kultury Yorubów, w których transowy taniec, śpiew i ofiary ze zwierząt miały komunikować wiernych z duchami. To była jedna z najważniejszych lekcji, które przyswoił Lee. Jak mawiał Sun Ra: „Na tym świecie mogę być nikim, ale w innym wymiarze jestem Ra”. Jako nastolatek Lee stał się gwiazdą potańcówek, gdzie bawiono się przy amerykańskim rhythm & bluesie. Został też mistrzem domina, które, jak wspomina, nauczyło go czytać w myślach przeciwników. Niewątpliwie był piekielnie inteligentny. Jeden z jego kumpli jeździł traktorem i podczas wspólnych przejażdżek, na podstawie samej obserwacji, Lee nauczył się obsługiwać maszynę. Na tyle sprawnie, że zdobył pracę jako operator buldożera w nadmorskim Nagril, gdzie budowano kompleks turystyczny dla amerykańskich turystów. To tam miał miejsce jeden z pierwszych magicznych wglądów, które Perry wskazywał jako interwencję duchowych siły kierujących jego życiem. „Kiedy przerzucałem kamienie, zacząłem słyszeć dźwięki. Kiedy kamienie się zderzały, słyszałem słowa”. Te słowa brzmiały: „King – stone”, „król kamień”, dla Perry’ego oznaczało to przepowiednię, zgodnie z którą powinien wyruszyć do Kingston, jamajskiej stolicy. Czego by nie myśleć o tym proroctwie, trafił do Kingston w najwłaściwszym czasie.


Był początek lat sześćdziesiątych, moment, gdy Jamajka uzyskała niezależność od Korony Brytyjskiej, a nowe czasy potrzebowały nowej muzyki. W roku 1968 Perry wyprodukował utwór „People Funny Boy”, który uchodzi za jedno z pierwszych nagrań w stylu reggae. Przełomem, który wyznaczał ten przebój, był mocny beat odbijający echa afrokaraibskich rytuałów i poparty rockowym pazurem. „People Funny Boy” wydała własna wytwórnia Perry’ego, Upsetter Records. W jej logo znalazły się ociekające krwią maczety i skorpiony, symbole nawiązujące do praktyk Obeah, karaibskiej magii owianej złą sławą czarnoksięstwa. Interwencja nadnaturalnych sił nie jest wykluczona, Perry sprzedał bowiem 60 tysięcy egzemplarzy tego singla i sprowadził sobie z Anglii jaguara. Wiódł wtedy życie bon vivanta i playboya, niezrażony tym, że musiał odwołać swą pierwszą angielską trasę, po tym jak zazdrosna partnerka zadała mu kilka ciosów nożem i wylądował w szpitalu.

Sukces nie przyszedł łatwo. Muzycznym biznesem w Kingston rządzili właściciele najlepszych na wyspie imprezowych zestawów nagłośnieniowych, sound systemów, którzy rychło zorganizowali własne studia i wytwórnie płytowe. Ich rywalizacja koncentrowała się na zakłócaniu imprez konkurentów. I choć Perry chciał śpiewać, pracę w branży zaczął jako wykidajło i chłopak do wszystkiego ochraniający potańcówki Coxone Dodda, właściciela Studio One. Nadrabiał bitnością i dowcipem i z czasem zaczął grać na imprezach własną muzykę, kokietując publiczność świntuszącymi tekstami oraz wybuchowymi rytmami. Swój pseudonim zawdzięcza pierwszemu nagraniu, „Chicken Scratch”, w którym rytm nawiązywał do „zabawy w kurczaka”, jak Jamajczycy mówili o wskakiwaniu i zeskakiwaniu z jadącego autobusu.


Pod koniec lat sześćdziesiątych Perry był już jedną z pierwszych gwiazd reggae w Wielkiej Brytanii. Jego kolejna produkcja, „Tighten Up”, dała tytuł całej serii składanek reggae brytyjskiej firmy Trojan (osiem części w latach 1968–1974), która kształtowała przyszłe gwiazdy punka. Co ciekawe, modę na imprezowe reggae wśród białych Anglików rozpropagowali skinheadzi, w tamtych czasach subkultura młodzieży robotniczej, bez nazistowskich zakrzywień. Twardzi chłopcy znaleźli na jamajskich singlach muzykę skoczną i surową. Ówczesne produkcje Perry’ego do dziś porywają taneczną energią. Znany był z tego, że gdy w środku nocy kończył nagrania, tłoczył płytę i jechał z nią na imprezę, by sprawdzić, jak działa nowy rytm. Tworząc swoje hity seryjnie, Lee swobodnie przerabiał motywy amerykańskich przebojów R&B, nadając im ostry beat. Inspiracje czerpał ze swych ulubionych spaghetti westernów, które w latach siedemdziesiątych zastąpił filmami kung-fu, co podkreśliły takie hity jak „Return of Django” czy „Clint Eastwood”. Tym samym wprowadzał w życie ideę „kulturowego kanibalizmu”, który w owym czasie lansowali w Brazylii artyści z ruchu Tropicalia. Głosiła ona, że słabsze, marginalne kultury winny się swobodnie pożywiać kąskami wyszarpywanymi z kultur dominujących.

Punky Dub Party

Gdy Perry zaczął nagrywać z wokalistami i wokalistkami, zyskał rozgłos jako odkrywca nowych talentów. Była ich masa, ale wszystkich przyćmiło jedno nazwisko: Bob Marley. „Grałem rolę Proroka, Marley grał rolę Króla, wynieśliśmy muzykę getta do rangi Proroka i Króla” – komentował potem Perry. Ale dodawał też: „Ja jestem nauczycielem, Marley był uczniem”. Faktem jest, że w 1970 roku Marley zamieszkał w domu Perry’ego i razem tworzyli materiał na dwa pierwsze albumy The Wailers. Perry poznał się na potencjale Boba, wydobył go z wokalnego tria na plan pierwszy, zmienił też jego ekspresję, namawiając do odrzucenia amerykańskich wzorców na rzecz śpiewania wprost z trzewi i szczerości przekazu. Ustawił także brzmienie ich muzyki, bazując na mocnym, ciężkim rytmie i oszczędnym instrumentarium, tym, co było najlepsze w reggae i co korespondowało ze światem rocka. Obaj natchnieni byli przez rebeliancką duchowość religii rasta i chcieli dać wyraz nastrojom biednych, czarnych ulic Kingston. Pokłócili się oczywiście o pieniądze, bo Perry, uznając się za mózg przedsięwzięcia, płacił muzykom grosze. Ich ostatnia wielka produkcja to singiel, którego tytuł zdefiniował ducha epoki, „Punky Reggae Party”.

Lee Scratch Perry w Lublinie

Muzyk wystąpi w ramach festiwalu Inne Brzmienia (27–30 czerwca). Pozostałe gwiazdy festiwalu to m.in. The Herbaliser, Dezerter, Ministry, Werckmeister Harmonies, We Will Fail,. Way Station.

Piątek 28 czerwca, godz. 20.30.

W 1976 roku londyński karnawał w Notting Hill przeobraził się w zamieszki. Impreza będąca świętem karaibskich emigrantów nabrała rozmachu, który wzbudził niepokój policji. Obecność kordonów mundurowych wywołała wielogodzinne uliczne bitwy. Ogólnokrajowym hitem stał się niespodziewanie nagrany na Jamajce singiel „Police & Thieves”. Stworzona przez Perry’ego, wraz z operującym charakterystycznym falsetem wokalistą Juniorem Marvinem, opowieść o walczących z narodem policjantach i złodziejach dotyczyła niepokojów w Kingston, ale kapitalnie pasowała do nastrojów w Wielkiej Brytanii. Podchwyciła ją i nagrała we własnej wersji najgorętsza grupa wschodzącego punka, The Clash.

Rebel music z zionącego biedą, przemocą i beznadzieją czarnego getta Kingston miała surowe brzmienie, dumną siłę i apokaliptyczną aurę, bez których punk nie zyskałby swojej ekspresji. The Clash, którzy nazwali Perry’ego „Ennio Morricone reggae”, latem 1977 roku zaprosili go do produkcji singla „The Complete Control” (niemal równocześnie Lee otrzymał zlecenie od eks-Beatlesa, Paula MacCartneya). Najdonioślejszym efektem ówczesnych wizyt producenta w Londynie było jednak nagranie „Punky Reggae Party”. Lee napisał tę piosenkę, jadąc taksówką z lotniska Heathrow do centrum. Zaraz potem zadzwonił do Marleya. Tej samej nocy nagrali nowy hymn zbuntowanej wobec systemu młodzieży głoszący unię muzyki z getta „Trzeciego Świata” i nowej fali rocka.


Muzyka Perry’ego nie pozostała też bez wpływu na Johnny’ego Rottena. Gdy ten porzucił Sex Pistols i na czele Public Image Limited kładł podwaliny postpunkowej nowej fali, jamajski dub był jego największą inspiracją. I choć za ojca dubu uchodzi King Tubby, to Perry w początkach lat siedemdziesiątych stworzył najbardziej wpływowe klasyki gatunku – gęste, abstrakcyjne miksy napędzane potężnym basem i skąpane w odrealnionych, głębokich przestrzeniach kreowanych za sprawą studyjnych trików, ech, pogłosów, zapętleń. Zatopiony w dymie ze skrętów ziela rozwijał własną, tropikalną szkołę użycia studia jako instrumentu, zaprawiając ją psychodeliczno-surrealistycznym kolorytem. Nie dysponując nawet ułamkiem budżetów zachodnich studiów nagraniowych, stawiał na inwencję. To z biedy, która podpowiadała, że raz nagraną ścieżkę można wykorzystywać w dowolnych kontekstach i konfiguracjach, wzięła się sztuka remiksu, która dzięki jamajskim producentom zapowiedziała ewolucję hip hopu i muzyki klubowej w kolejnych dekadach. Perry komentował to po swojemu: „Mam tylko cztery ścieżki w maszynie i dodatkowych 20, dzięki nadnaturalnym siłom. Studio musi być jak żywy organizm. Kiedy tworzę muzykę, myślę o tworzeniu życia”. I dodawał: „Dżungla zesłała bęben. Bęben jest duchem”. W dobie kolonialnej Anglicy zakazali niewolnikom używania bębnów, w obawie, że posłużą im do komunikowania się poza kontrolą. Ostro przycięte beaty i zwielokrotnione, spotęgowane ścieżki rytmiczne nagrań Perry’ego przywracały potęgę bębnów, kreując wizje wirtualnej Afryki, dostępnej tu i teraz. To jego wkład w podwaliny afrofuturyzmu, nurtu, który przepisywał na nowo historię i geografię, osadzając w jej centrum zmarginalizowaną rasę.

Wampiry i zamęt

W połowie lat siedemdziesiątych Perry związał się z należącą do potomka jamajskich plantatorów Chrisa Blackwella wytwórnią Island, która po tym jak przejęła Boba Marleya, stała się potentatem reggae. Produkcje Perry’ego – „War in a Babylon” Maxa Romeo czy „Super Ape” The Upsetters – mogły konkurować z płytami Marleya. I raptem Blackwell odrzucił kolejne jego materiały, torpedując m.in. wydanie „Heart of the Congos” The Congos, bodaj najwybitniejszej płyty roots reggae wszech czasów. Biograf Scratcha, David Katz, sugeruje, że Island najzwyczajniej wykorzystywał kontrakt z Perrym, tak aby nie zagrozić pozycji Marleya. W kapitalnej biografii „People Funny Boy” Katz sugestywnie przywołuje obraz producenta z podciętymi skrzydłami, który zapija się rumem z trzciny cukrowej, co łączy w jedną zabójczą pętlę wczoraj i dziś kolonialnego wyzysku.


Afrofuturystyczna wizja nie wystarczyła, Perry musiał stoczyć walkę. W 1979 roku spalił swoje studio nagraniowe The Black Ark, to samo, w którym powstały jego arcydzieła. Nieco później raz na zawsze opuścił Jamajkę. Ten epizod komentowany był jako wyraz obłędu, zamroczenia alkoholem i marihuaną, desperacji przypartego do muru straceńca. Dalsze losy Perry’ego pokazują jednak, iż skok w szaleństwo był skuteczną taktyką przetrwania w szołbiznesie, który uznał, skądinąd bardzo trzeźwo, za siedlisko wampirów i pasożytów. Przecież na każdym z etapów jego kariery znać, że Scratch stosował nauki Eszu, trikstera z afrykańskiej kultury, który odgrywa rolę boskiego posłańca, ale kapryśnie przeinacza sensy, w imię kreatywności sieje dezorientację i zamęt.

W 1979 roku przyjechał do Nowego Jorku, nawiązał romans z blond modelką i w odpowiedzi na prowokacyjny styl punk paradował w czapce SS-mana. Możni fonograficznego biznesu chcieli negocjować z nim prawa do wczesnych piosenek Marleya. Raz wyszedł ze spotkania z 20 tysiącami dolarów i od razu niemal całą sumę wydał na zakup srebrnej zastawy stołowej. „Srebro reprezentuje amoralność” – oświadczył z dumą. Innym razem przyniósł ze sobą na spotkanie biznesowe stadko zabranych z Central Parku gołębi i zaczął malować ściany biura w magiczne krzyżyki. Tak się rozpędził, że pomalował garnitur jednego z menadżerów. Następnym przystankiem był Londyn, gdzie zatrzymał się na dłużej, założył rodzinę z kolejną blond fanką i pracował z wybitnymi producentami, którzy byli jego uczniami: Adrianem Sherwoodem i Mad Professorem.

 

 

 

Lee „Scratch” Perry dla początkujących

Składanki hitów

„Arkology”, Island

„The Black Ark Years. The Jamaican 7’’s”, Trojan

„Disco Devil. The Jamaican Dicsomixes”, Trojan

Albumy producenckie

Bob Marley & The Wailers „African Herbsman”, Trojan

Max Romeo „War in a Babylon”, Island

The Congos „The Heart of the Congos”, Blood & Fire

Albumy autorskie

The Upsetters „14 Dub Blackboard Jungle”, Auralux

The Upsetters „Super Ape”, Island

Lee „Scratch” Perry „From the Secret Laboratory”, Island

Lee „Scratch” Perry „Rainford”, On-U Sound


fot. Pit Buehlerfot. Pit BuehlerW latach osiemdziesiątych Perry w zasadzie zarzuca produkowanie muzyki. Spełnia swe młodzieńcze marzenie: jest wokalistą. Nagrywa osobliwe monologi rozwijane na zasadzie strumienia świadomości i obfitujące w olśniewające gry słowne. Jest tu miejsce na krytykę możnych tego świata i pochwałę waginy, opowieści o kosmicznych podróżach i dolarach, mistykę i skatologię. Kolejne sesje przechodzą do legendy. W kluczowych punktach studia rozstawia butelki z własnym moczem, maluje na ścianach magiczne krzyżyki, mikrofon obwiesza talizmanami, a raz podczas nagrań popijał benzynę.

A cóż można pomyśleć o telegramie, jaki wysłał do japońskiego ministra sprawiedliwości, po tym jak podczas azjatyckiej trasy Paul MacCartney został zatrzymany za posiadanie marihuany? Wystąpił w obronie eks-Beatlesa, tytułując się twórcą miłości, życia i światła.

Szaleństwo Scratcha prowadzi go zaskakująco skutecznie, jest metodą, dzięki której to on ustala zasady w nierównej rozgrywce z wampirami i pasożytami szołbiznesu. I sposobem na image, dzięki któremu pokochało go nowe pokolenie. Klipem „Techno Party”, gdzie tańczy na alpejskim stoku, podbił MTV, nagrał serię reklamówek dla Guinessa, wcielił się w rolę radiowego didżeja w grze „Grand Theft Auto V”, a w 2002 roku dostał nagrodę Grammy (za nie najlepszy album „Jamaican E.T.”). Do współpracy zapraszali go m.in. Beastie Boys, Bill Laswell, The Orb, dubstepowa młodzież, a nawet okrzyknięty „królem imprezowego metalu” Andrew WK. Stabilizację przyniósł mu związek z Mireille Campbell, młodszą o 23 lata córką szwajcarskich hotelarzy, z którą ma dwójkę dzieci. Stabilizacja nie oznacza w tym przypadku rutyny. Para ma na koncie poszukiwanie kontaktów z UFO na pustyni w Arizonie, ślub zawarty w 1989 roku w świątyni Hare Kriszna w Zurychu oraz awanturę, po której Mireille wylądowała w szpitalu. Szwajcarka potrafi dbać o zdrowie i interesy męża. Na początku nowego wieku Perry zaszokował reggae’ową publiczność, oznajmiając, iż przestaje palić marihuanę. Nie odbiło się to na jego aktywności, nagrywa regularnie i nie wypuszcza słabych płyt.

Lee Scratch Perry, „Rainford”, On-U-Sound 2019Lee Scratch Perry, „Rainford”,
On-U Sound 2019
Jego najnowszy album „Rainford” ukazał się w maju 2019 roku i należy do najlepszych dokonań Scratcha. To również jedna z najlepszych produkcji Adriana Sherwooda, twórcy kapitalnej postpunk-dubowej wytwórni On-U Sound (która w swej blisko 40-letniej historii zdążyła już kilka razy zbankrutować, a teraz została wskrzeszona, jakby dla potrzeb tego albumu). Sherwood, który kiedyś określił nowe reggae w obliczu postpunka, hip hopu i industrialu, tutaj kontynuuje tę historię, prezentując brzmienie reggae przefiltrowane przez doświadczenia dubstepu z jego inwencją do masakrycznych cyfrowych brzmień. A równocześnie ociepla popisy Scratcha za sprawą soulowych chórków i świetnych jazzowych partii trąbki. W otwierającym album utworze „Cricket on the Moon” Perry rzęzi i wyje, jak wilk do księżyca. A potem słyszymy go, jak łka, zawodzi i oddaje się wspomnieniom. Co nie znaczy, że rezygnuje z humoru i pazura. Sherwood twierdzi, iż inspiracji dostarczyły mu pamiętne nagrania starego Johnny’ego Casha dokonane przez Ricka Rubina w serii „American Recordings”. Z pewnością udało mu się ukazać pierwszy tak intymny portret sędziwego mistrza. Bardzo ludzki, niezależnie od tego, że sam bohater przedstawia się jako „statek kosmiczny Lee «Scratch» Perry”. Jak na geniusza przystało, kosmiczna perspektywa służy mu najlepiej.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)