RAFAŁ KSIĘŻYK: Utwór „Rewolucjaaa” nagraliście w maju 2020, a na płycie ukazuje się w marcu 2021. Tyle rewolucyjnych rzeczy wydarzyło się przez ten czas w Polsce, że zastanawiam się, czy zmienilibyście coś w tej suicie, gdybyście nagrywali ją teraz?
MARCIN ŚWIETLICKI: Ze swojej strony mogę powiedzieć, że nie.
MAŁGORZATA „TEKLA” TEKIEL: Chcę powiedzieć to samo. Nie.
ŚWIETLICKI: Zresztą nie dałoby się. „Rewolucjaaa” została zrobiona z potrzeby chwili. Teraz nie mogłaby powstać. Oczywiście zarówno muzycy, jak i autor tekstu stworzyli dzieło ponadczasowe (uwaga dla matołków – tu znacząco mrugam okiem), ale to jest kompozycja, która wynika z tamtego nastroju.
Ten nastrój wyznaczał lockdown?
TEKLA: Tak, to był czas pierwszego zamknięcia.
ŚWIETLICKI: Leżąc w wannie, pomyślałem sobie: „Eee, no trzeba coś robić”. Chwilę potem porozmawiałem z Teklą i ustaliliśmy szczegóły.
I najlepsze, co było do zrobienia, to zaśpiewanie o rewolucji?
ŚWIETLICKI: Ja nie wiem, czy w pierwotnym zamyśle to miała być rewolucja. Chociaż być może już wtedy myślałem sobie, aby w sensie formy zrobić coś takiego jak „Revolution 9” Beatlesów. A więc słowo „rewolucja” pojawiło się na samym początku. Ale gdyby tak prześledzić ten utwór w warstwie tekstowej, on nie jest wezwaniem do rewolucji, nie jest pochwałą rewolucji. Wszystko kończy się słowami: „Nie opuścimy tej kawiarni”. Jest to szersza refleksja. Nie nawołuję do wyjścia na ulicę. Opisuję, jak to może wyglądać.
Trudno jednak nie usłyszeć w tym waszym wyczuciu chwili jakiegoś proroctwa. Rzecz zaczyna się od dzikich kobiecych okrzyków „rewolucja”.
Morświn
Najpierw zespół istniał jako duet Marcina Świetlickiego i Małgorzaty „Tekli” Tekiel. Później dołączyła do nich Paulina Owczarek na saksofonie barytonowym. W maju 2020 roku zespół Morświn nagrał suitę „Rewolucjaaa”. W czasie izolacji kilkunastu polskich artystów, na prośbę duetu, nagrało swoje ścieżki instrumentalne, które zostały sklejone przez Marcina Świetlickiego i Małgorzatę Tekiel. Utworowi towarzyszy film Alicji Białej i Doroty Kwiatkowskiej. W połowie marca 2021 Karrot Kommando wyda debiutancką płytę Morświna, na której znajdzie się „Rewolucjaaa” i kilka innych piosenek.
W zespole pojawiają się również Igor Pudło, Tomasz Chołoniewski, Ziut Gralak oraz kilku innych uznanych polskich muzyków.
ŚWIETLICKI: Nie przyszłoby mi do głowy, żeby namawiać kogoś dojrzałego do krzyczenia „rewolucja”, byłoby to niewłaściwe. Ania Grąbczewska z zespołu Szklane Oczy ma lat dwadzieścia i ona ma prawo krzyczeć. W jej przypadku jest to autentyczne. Jeśli ktoś będzie robił rewolucję, to jej pokolenie.
Rewolucja jest kobietą?
TEKLA: W Polsce – tak. To właśnie kobiety potrafiły dać sygnał do oporu, potrafią działać.
ŚWIETLICKI: No niekoniecznie. Ja też tam mówię „rewolucja”. Ale w moim głosie brzmi pewne zwątpienie i dystans. A na koniec, bardzo ponurym głosem „Number 9. Number 9” przemawia Filip Łobodziński, który też nie jest przecież twarzą rewolucji. Myślę, że ta kompozycja jest przypadkową, ale przecież wszystko jest przypadkowe, refleksją na temat władzy i rewolucji, kobiet i mężczyzn, młodości i starości. Zauważyłem, z dużym rozczuleniem, że na płycie grają muzycy z roczników o wielkiej rozpiętości. Na przykład Antoni Ziut Gralak: lata pięćdziesiąte, ja: lata sześćdziesiąte, Tekla: lata siedemdziesiąte, Michał Wandzilak: lata osiemdziesiąte, Kacper Szpyrka: lata dziewięćdziesiąte, z przełomu lat dziewięćdziesiątych i nowego wieku: Ania. Jest to więc zbiorowa refleksja wielu pokoleń. Ta rewolucja nie tylko dzieje się w tekście. Trudno powiedzieć, co to za muzyka. Jest tu metal, jazz, noise, punk, mnóstwo wszystkiego. Robi się z tego rewolucyjna tkanka dźwiękowa.
Czyżby odzyskał pan wiarę w młodzież? Podczas Strajku Kobiet działa się równocześnie młodzieżowa rewolucja, w Warszawie na protestach widziałem, że jakieś 80 procent ludzi jest poniżej trzydziestki.
ŚWIETLICKI: Długośmy wątpili w młodzież, a teraz to jedyna siła, która coś może zmienić. Oczywiście z naszym pełnym wsparciem i błogosławieństwem.
TEKLA: Też to widziałam i byłam wzruszona. To Europejczycy i Europejki pragnący wolności, równości, którzy nie boją się różnorodności.
Mamy nadzieję, że im się uda. I nam.
ŚWIETLICKI: Miałem zwątpienie, czy prądy takie jak punk rock, miałyby teraz sens. Mają. Patrzę na zespół Szklane Oczy i się wzruszam, że jest to możliwe. Wreszcie, po latach mam tę satysfakcję, że jako starzec zakochałem się w dwóch młodych zespołach. Bardzo ufam Szklanym Oczom i krakowskiemu duetowi Kirszenbaum. No to natychmiast ich wykorzystaliśmy. Ania zaśpiewała w tytułowym utworze płyty, a skrzypek z Kirszenbauma, Kacper, zagrał w piosence RB. Ja też nagrałem na płytę Kirszenbauma „Się” jedną piosenkę.
Oczywiście wszystko, co tu mówię, nie dotyczy całej młodzieży. Jest masa buców i debili, ale wierzę, że jest wśród nich jakaś grupka ludzi myślących, wierzę, że jest bardziej tam niż gdziekolwiek indziej.
Zaśpiewał pan też o „babie”, już w innym utworze, „Mowa nienawiści”.
ŚWIETLICKI: Ale szybko się tam wycofuję i zmieniam „babę” na „panią”.
I tak wszystkim zostanie w głowie „baba”.
ŚWIETLICKI: Oczywiście, dlatego robię taki myk. Ten utwór zdążył już wzburzyć różne opcje polityczne i myślowe. W programie kulturalnym TVP Kultura pewna krytyczka literacka, omawiając książkę, w której znalazła się „Mowa nienawiści”, była oburzona, że ja stygmatyzuję tę panią. Z tekstami na Morświn, „Rewolucjaaa”,
Karrot Kommando 2021płycie Morświna jest ten problem, że użyłem tu tekstów z książki „Ale o co ci chodzi”, która w wielu środowiskach została odebrana jako wsteczna, seksistowska, rasistowska itd. O, w pana macierzystym Dwutygodniku również znalazła się podpisana przez kogoś podającego się za poetę i krytyka bardzo niepochlebna i z dużą wyższością napisana recenzja tej książki. Taki jest, hi, hi, ogólny trend.
Prawa zwierząt są postępowe, a ich ten utwór też dotyczy.
ŚWIETLICKI: Tak, ale ten tekst jest o konkretnej suce, tej, która mieszka ze Świetlickim, ona jedna na pewno nie ma żadnych praw według Krytyki Politycznej.
Ależ pan wcale taki nie jest, Tekla może opowiedzieć, jak się z panem współpracuje w zespole. Gdzie, jak nie w zespole, seksizm z człowieka wyłazi. Przecież bazowy skład Morświna to trio, w którym grają z panem dwie kobiety, Tekla i Paulina Owczarek.
TEKLA: Pewnie, że mogę! Morświn jest efektem naszej wieloletniej współpracy. Jeszcze zanim powstał, graliśmy, krótkotrwale, w kilku zespołach. Byliśmy również w trasie, we dwójkę, pociągami, jak starzy bluesowcy. Pracowaliśmy w salach prób, w domach i w studio. Mieliśmy przygody. Wszystko to robiliśmy z dużym zaangażowaniem i nigdy się nie pokłóciliśmy. Różnice zdań, jeśli się pojawiały, były przedmiotem dyskusji. Jest także między nami coś, co szczególnie sobie cenię, czyli zaufanie. Jeśli chodzi o legendarny seksizm, faszyzm i neoliberalizm Marcina, to znam je tylko z przekazów prasowych. A w Morświnie kierujemy się wysokością brzmienia dźwięku. A dokładniej – niskością. Wszyscy troje mamy nisko brzmiące instrumenty.
ŚWIETLICKI: Ale w ten sposób źle traktujecie osoby, które mają wysokie instrumenty.
TEKLA: Trochę źle, bo rzadko jest dla nich miejsce w samochodzie.
ŚWIETLICKI: Właśnie. I to jest segregacja. Brak poszanowania praw osób, które wydają wysokie dźwięki. Bolesny brak parytetu!
TEKLA: Ależ parytet był na naszym koncercie w Bazie! Zagraliśmy w kwartecie z Tomkiem Chołoniewskim. Tomek, nasz przyjaciel, stał się niemal członkiem zespołu, zagrał też w pięciu z siedmiu utworów na płycie, smykami na talerzach i na garnkach strojonych z Olkusza. I to są dźwięki wysokie, więc jesteśmy w zespole tolerancyjni, a nawet otwarci! Na płytę zaprosiliśmy także gitarzystę Artura Rumińskiego i skrzypka Kacpra Szpyrkę, a to też wysokościowcy.
Chodziło mi o to, czy wam Świetlicki podpadł.
TEKLA: Jeszcze nie. Czekamy na to. Miał nam podpaść na trasie, która była zaplanowana na jesień, ale zamknęli kraj po raz drugi. Przed nami, mam nadzieję, jeszcze dużo sytuacji, w których Marcin podpadnie.
ŚWIETLICKI: Jestem mniejszością w tym podstawowym składzie, ale kompletnie mi to nie przeszkadza. Jak byłem wokalistą w stricte dziewczęcym zespole Oczi Cziorne, to wręcz mi się to podobało. Nie jestem seksistą na tyle, na ile by się ode mnie oczekiwało.
Przy temacie rewolucji można by postawić seksistowskie pytanie, czy rewolucja jest możliwa bez tego, co obecnie klasyfikuje się jako „toksyczna męskość”?
ŚWIETLICKI: To jest pytanie do Tekli.
TEKLA: Dzisiejsza społeczna rewolucja? Nie jest możliwa, ponieważ jest odpowiedzią, reakcją na patriarchat. Rewolucja kulturowa w Polsce, której jesteśmy i uczestnikami, i świadkami, niesie hasła równościowe, uderza w tysiącletnie przywileje męskiej połowy społeczeństwa, w stereotypy zachowań przypisanych odpowiednim płciom, w patriarchat, a to z niego ta toksyczna męskość wypływa. Ofiarami stereotypów są wszyscy, i mężczyźni, i kobiety, i – last but not least – osoby nieheteronormatywne. Oczywiście rośnie też w siłę armia fundamentalistów, obrońców przemocowych ról, no, mamy poważne starcie. Mono kontra stereo, a nawet quadro. Silnym strażnikiem patriarchatu w Polsce jest Kościół katolicki, więc my, jako osoby zaangażowane, walczymy także z władzą tej instytucji. Niezbyt stereotypowi mężczyźni na straży stereotypów, to nawet śmieszno-straszne.
Toksyczna jest też zawsze skrajność. Nawet słuszne lewicowe postulaty mogą być tak skrajne, że aż toksyczne. Znam zdarzenie, że w pewnym mieście środowiska lewicowe zainteresowały się, kto będzie nagłaśniał koncert lewicowego zespołu. A to dlatego, że sąsiad czy brat akustyka był lata wcześniej oskarżony o napaść seksualną.
ŚWIETLICKI: Osoby toksyczne powinny być w pierwszym szeregu rewolucji i zginąć na samym jej początku.
W pierwszej części „Rewolucji” pojawia się taka zagadkowa fraza: „taśma od tyłu”. O co tu chodzi?
ŚWIETLICKI: Bo to wszystko już kiedyś było, taśma idzie od tyłu. Nie da się myśleć o słowie „rewolucja”, nie mając w głowie choćby tych nie tak dawnych dla mnie, starego człowieka, przeobrażeń z 1968 roku, które skończyły się tak, jak się skończyły. Być może dały one więcej wolności, więcej nowoczesnego myślenia, ale generalnie to raczej fiaskiem się skończyło.
A mi ta fraza skojarzyła się, w duchu W.S. Burroughsa, z jakąś odwrotną kosmogonią, że można by cofnąć taśmę z nagraniem świata i nagrać go raz jeszcze, inaczej.
ŚWIETLICKI: W „Revolution 9” było puszczanie taśm od tyłu. Ale aż tak mądrze o tym nie myślałem.
A można świat ulepszyć?
TEKLA: Można, nawet małymi działaniami. Tylko trzeba wyjść dużo dalej poza czubek własnego nosa.
ŚWIETLICKI: Nigdy nie myślałem, że świat jest raz na zawsze określony, gdzieś pod skorupą, zawsze coś kiełkuje, coś pęka. Następują zmiany, ostatnio na gorsze, ale optymizm jest. Nawet w tym smutnym zakończeniu kompozycji, że nie opuścimy tej kawiarni, jest jakaś wartość. Przynajmniej ta kawiarnia pozostaje.
TEKLA: Później, po tej kawiarni, jest jeszcze tekst od tyłu.
ŚWIETLICKI: To właśnie jest taśma od tyłu.
Nie zrozumiałem, co tam jest powiedziane.
ŚWIETLICKI: Możemy wyjaśnić. Ja tam wygłaszam nieśmiertelną frazę prezydenta Dudy. „Walczą z ostrym cieniem mgły”. Ale puszczamy to nagranie od tyłu.
Jak sataniści, którzy ponoć tą metodą przemycali swe przesłanie na rockowych płytach!
ŚWIETLICKI: Pana Dudy nie da się inaczej potraktować.
Finałowy motyw kawiarni też można by podsumować jako odwrócenie. Wynika z niego bowiem, że to nie obywatel należy do ojczyzny, w niej się zawiera, ale odwrotnie, ojczyzna zawiera się w obywatelu. „Jeśli ojczyzna nie przyszła tu z nami, musimy nazwać ojczyzną to miejsce”.
ŚWIETLICKI: Tak. Jest to bardzo neoliberalne. Hi. Hi. Ogólna refleksja, że to, co nas ocala, to my sami, wszystko, co sami sobie zrobimy, to te tak zwane małe ojczyzny, a nie wielkie rzeczy z zewnątrz.
W finale lockdownowej płyty Świetlików, „Wake Me Up Before You Fuck Me”, w wizji zaświatów też pojawia się kawiarnia.
ŚWIETLICKI: Tak, tak, są to bardzo pokrewne wizje. I nieprzypadkowo każda z nich kończy płytę. Z tym że tekst ze Świetlików pomyślany jest tak, jakby dział się w czymś w rodzaju czyśćca, a tutaj jeszcze nie wiadomo, dokąd nas ta rewolucja prowadzi.
I jeszcze jedno odwrócenie, w wymiarze muzycznym. Bo wydawałoby się, że rewolucja ma prowadzić od chaosu do światła, a wasza „Rewolucjaaa” zaczyna się świetlistym motywem niczym z „Love Supreme” Coltrane’a, a kończy się nawiązaniem do chaosu „Revolution 9” Beatlesów.
ŚWIETLICKI: Tak nam się to skleiło. Ten coltrane’owski motyw nagrał Michał Wandzilak, sam z siebie. Nasz wpływ był taki, że tę partię umieściliśmy na początku, równie dobrze moglibyśmy ją dać na koniec.
To znaczy, że ci muzycy, których pojawia się w „Rewolucji” aż czternaścioro, nie dostali od was wyraźnych wskazówek, co mają grać?
TEKLA: Nic. Nawet tekstu. To było wyzwanie, bo pierwszy raz pracowałam w ten sposób, że szyliśmy patchwork z solowych partii instrumentalnych nagranych tak, że nikt nikogo wcześniej nie słyszał.
ŚWIETLICKI: Moje maile brzmiały mniej więcej tak: „Weźże nagraj mi trochę grania na twoim instrumencie”.
TEKLA: Kiedy Marcin przyszedł do mnie z tym pomysłem, pierwszy mój odruch był taki: „Ale jak to? Ustalamy BPM? Skalę? Albo przynajmniej styl”, bo to u mnie w studio mieliśmy to szyć. Już po minucie wiadomo było, że niczego nie ustalamy. Zapraszamy muzyków i dajemy im pełną wolność. Każdy siedzi w domu, niech nagra, to, co w tym momencie czuje.
ŚWIETLICKI: Zwróciliśmy się do takich muzyków, co do których była pewność, że nie będą zadawać pytań o tempo czy tonację. Takich muzyków nie potrzebowaliśmy, potrzebowaliśmy takich, którzy wypuszczą to, co mają w środku. Nie grali partii wirtuozowskich, ale uczucia. Co ciekawe, najdłużej się zastanawiał Gralak.
TEKLA: Dostaliśmy od każdego po trzy, cztery tracki różnych wariacji, wrzuciliśmy wszystko w sesję w programie komputerowym i pozostawało to skleić.
ŚWIETLICKI: Jedyny zarys kompozycji, jaki miałem, wynikał z decyzji, że gitara nie wchodzi. Dlatego nie zaprosiłem żadnego gitarzysty, bo gitara, moim zdaniem, wszystko to by rozwaliła. Byłem świadomy, że będą grały Paulina i Tekla, więc myślałem o niskich rejestrach. Gitara by przeszkadzała strasznie. Dawidowi Lipce, naszemu trębaczowi ze Zgniłości, powiedziałem, żeby zagrał na świniaku, tym potężnym.
Chodzi o tubę?
ŚWIETLICKI: Nie, nie, to co innego. Wielka trąba. Świniak. Nazywa się to jakoś inaczej, ale on mówi na ten instrument „świniak”.
Grzegorz Dyduch zagrał na gitarze.
ŚWIETLICKI: Ale na gitarze barytonowej. Grześ jako jedyny w zasadzie gotową kompozycję nam wykonał. Dałoby się z tego wyciąć oddzielną piosenkę, no ale w każdej suicie taki moment się zdarza.
Tak naprawdę nie chciałem też, aby w „Rewolucji” grali perkusiści. A pojawiło się dwóch i stali się jej motorem. Przede wszystkim Tomek Chołoniewski, który stworzył trzon całej kompozycji, jego perkusyjne dźwięki skleiły ten numer.
TEKLA: Spotkałam się z Tomkiem w zespole Stare Taśmy. Podczas naszej fot. Ola Kaniawspólnej muzycznej przygody zaprzyjaźniliśmy się, w pełnym tego słowa znaczeniu. I już było pół na pół – życie i muzyka. To był wspaniały kompan i wspaniały muzyk z bardzo otwartą głową. Tomek miał słuch absolutny, uderzał w cokolwiek, co brzmi, i dokładnie wiedział, jaka jest wysokość dźwięku. Był też perkusistą nietypowym, grał nie tylko na zestawie perkusyjnym, ale na wszystkim, co wydawało dźwięk. Wchodził do sklepu i przebierał w garnkach kuchennych, chciał mieć odpowiedni wachlarz dźwięków. Do „Rewolucji” przysłał mi kilkanaście tracków typu sprężynki na werblu, przesterowane blaszki. A w utworze „Polska 9” zagrał na garnkach strojonych z Olkusza.
ŚWIETLICKI: Chyba tylko Tomasz Hołuj z Osjana grał jeszcze na takich garnkach.
TEKLA: A teraz nie ma Tomka. Zmarł nagle, w styczniu, bardzo młodo. Miał 43 lata. Jego strata jest wyrwą nie do zasypania.
ŚWIETLICKI: Dlatego na koncertach nigdy nie będziemy grali „Rewolucji”. Inny byłby ten numer bez Tomka.
TEKLA: Reasumując. O „Rewolucji” nikt z muzyków nie wiedział nic, oprócz tego, że ma przysłać jakieś swoje dźwięki. Niektórzy nagrali je w studiu, inni na telefon.
ŚWIETLICKI: A my nie wiedzieliśmy nawet, jak długa będzie ta kompozycja. Z tych dźwięków, które dostaliśmy, można by trzy płyty zrobić.
TEKLA: Pracowaliśmy, operując napięciem. Tak aby powstała opowieść. I nikt, kto słyszał „Rewolucję”, nie uważa tej kompozycji za przypadkowy ciąg dźwięków.
Miks tych wszystkich ścieżek – to dopiero musiało być wyzwanie.
TEKLA: Wbrew obawom szybko poszło. Siedzieliśmy we dwoje, ja i Marcin. Wrzuciliśmy tracki w sesję na moim komputerze, a było ich ze czterdzieści i cztery. Przesłuchaliśmy każdą ścieżkę osobno, potem wszystkie naraz. I to naraz zabrzmiało! To było fascynujące. No ale dłubaliśmy, bo chcieliśmy opowiedzieć historię, musiała powstać odpowiednia muzyczna narracja. Główna konstrukcja zajęła pięć, sześć godzin. Potem jeszcze trochę kosmetyki. Partie basu, saksofonu Pauliny i wokal dogrywaliśmy w studio.
ŚWIETLICKI: Wokal nagrywałem w czasie montowania, jak już struktura zaczęła się wyłaniać, ale fatalnie to wyszło i trzeba było dograć. Miałem tę wyższość, że mogłem poprawić.
TEKLA: Finalny miks suity i całej płyty wykonali nasi koledzy, Mario Dziurawiec i Jarek Smak ze Studio As One, ale już bez ingerencji w strukturę.
ŚWIETLICKI: Człowiek słucha czasami muzyki, która nie jest prostym rock and rollem i konstrukcyjną wiedzę czerpaliśmy z takich rzeczy, choćby z Coltrane’a. A jak już posłuchałem gotowej „Rewolucji”, stwierdziłem, że bardzo jest to podobne do kompozycji Zorna z płyty „Spillane”, gdzie jest narrator w osobie Johna Lurie i co chwilę wchodzą bardzo różne dźwięki. Tak więc jest to utwór w gruncie rzeczy bardzo tradycyjny.
W innym utworze z tej płyty, „Tyk tyk”, jest mowa o „wzmożonej aktywności przed końcem wszelkiej aktywności”. To może być komentarz wobec działania wokół tej płyty?
ŚWIETLICKI: Można tak to podsumować, ale wiersz powstał kilka lat temu, gdy o lockdownie nie było mowy. Chodziło o to, aby pokazać wała tym wszystkim, którzy twierdzą, że już się skończyłem. Niby od wielu lat się kończę, ale aktywny nadal jestem i ta płyta jest tego dowodem.
Morświn live, fot. Łukasz Filak
A jak dziś, gdy nie ma koncertów, z waszą aktywnością?
ŚWIETLICKI: Jeśli o mnie chodzi, to wciąż jeszcze się cieszę, że wobec braku koncertów mogę odpoczywać. Owszem, aktywność zmalała, ale z pozytywnym skutkiem dla innych aspektów życia.
TEKLA: Cała branża bardzo mocno oberwała. Ludzie chwytają się innych zajęć, niektórzy przeżywają prawdziwe dramaty. Dostawaliśmy propozycje występów online, ale nie lubimy tego. W przypadku Morświna integracja z publicznością ma duże znaczenie, potrzebujemy wymiany energii. Zwłaszcza że Morświn jest także grupą improwizującą, taka muzyka ma sens tylko na koncertach. Ale nagraliśmy płytę w tej pandemii. W tym czasie wydałam też płytę z zespołem Stare Taśmy. Kończę muzykę do spektaklu Sary Kane, „Psychosis 4.48” w reżyserii Pawła Demirskiego. Premiera, mam nadzieję, odbędzie się w kwietniu, w Teatrze Polskim w Poznaniu. Tak że jedną nogę mam mocną, a lubię pracę studyjną, produkcyjną, i tę zespołową, i tę samotną.
ŚWIETLICKI: Może się przyzwyczaimy i dojdziemy do wniosku, że innego świata nie ma. Ale jesteśmy na tyle starzy, że jeszcze pamiętamy, co było dwa, trzy lata temu. Taki mamy problem, że Morświn jeszcze do końca się nie przetarł. Zagraliśmy z dziesięć koncertów. W różnych konfiguracjach. Graliśmy z Tomkiem Chołoniewskim, Igorem Pudło. I wciąż jest ciekawość tego, co jeszcze mogłoby się wydarzyć.
TEKLA: Cały czas mówimy o Morświnie trio plus, bo skład jest otwarty.
Ale i tak udało się wdrożyć skład, który funkcjonuje i ma płytę, bo wcześniej to pan wręcz anegdotycznie opowiadał o planach stworzenia zespołu z Teklą. Była masa pomysłów i mało konkretów. Co takiego się stało, że teraz wam się powiodło?
ŚWIETLICKI: Jako zwierzęta estradowe musieliśmy to sprawdzić na publiczności, bo granie w mieszkaniu czy na sali prób mogłoby trwać latami bez większych efektów. Kiedy parę razy zagraliśmy w duecie, to czegoś tam brakowało. Po różnych próbach Paulina okazała się idealna jako trzeci element składu. Weszliśmy na dobrą drogę, stąd ta płyta, ale brak koncertów powoduje, że jesteśmy w zawieszeniu.
TEKLA: Od kilku lat współpracuję i przyjaźnię się z Pauliną Owczarek. Paulina wywodzi się ze współczesnej muzyki improwizowanej. To piekielnie zdolna dziewczyna, wszystko ma i umie latać. No i mamy wspólną chemię, więc jej wejście do zespołu było naturalne. „Rewolucjaaa” to już trzecia nasza wspólna płyta.
ŚWIETLICKI: No przecież nazwa Morświn wzięła się z tego, że bas i baryton brzmią jak zespół Morphine. Bas i baryton grające równocześnie to są moje ukochane dźwięki, sprawiają mi zmysłową przyjemność. Co ciekawe, w tym zespole nie boli mnie użycie elektroniki, w innych zespołach boli.
TEKLA: Jestem znudzona już graniem na basie podłączonym do wzmacniacza i staram się swoje brzmienie poszerzać, stąd efekty z pedalboardu.
A może fakt, że ten skład zaiskrzył, wynika z tego, że wszedł pan w jazz. Czy pańskie zagłębianie się w jazz, zamanifestowane już z zespołem Zgniłość, wciąż trwa?
ŚWIETLICKI: Trwa. Tyle że nazwy ode mnie odeszły, już tego jazzem nie nazywam. Ani Paulina, ani Tekla nie powiedziałyby, że grają jazz. Chłopcy ze Zgniłości kompletnie nie mają jazzowych ambicji, oni lekceważą sobie klasykę jazzową. Słuchają, doceniają, że ktoś świetnie gra na swoim instrumencie, ale ideowo to ich nie rusza. Formuła jazzu w ich umysłach zanikła.
Muzyka improwizowana?
ŚWIETLICKI: Tak. W pojęciu muzyka improwizowana mieści się dużo takich rzeczy, których nazwać nie można. Jesteśmy dziwakami, my wszyscy. Nie da się nam przypiąć etykiety. Mogłem długo utrzymywać, że jestem wokalistą punkrockowym, ale gówno prawda. Do żadnego nurtu wokalistycznego przypisać się nie mogę.
TEKLA: W muzyce Morświna jest też sporo transu. Ona ma punkty wyjścia, groove’y, jakieś riffy, ale reszta jest improwizowana. Możemy przeobrażać nasze struktury w oparciu o trans, monotonny, minimalistyczny. Czasem zupełnie dekonstruujemy formę i podczas grania powstają nowe muzyczne opowieści.
Podejście do tekstu mocno się zmienia w otoczeniu muzyków improwizujących?
ŚWIETLICKI: Pewnie. No przecież słyszę, co grają, i czasami wchodzenie ze swoją frazą, tą zapamiętaną, jest w tym momencie kompletnie do niczego nieprzydatne. Słucham muzyki i idę za muzyką. Wielokrotnie bredzę coś związanego z tym, co słyszę. Dużo bardziej to wartościowe niż odwalać zapamiętane frazy.
TEKLA: Marcin dużo improwizuje. Ma świetne poczucie rytmu i intuicję, nie musimy się na nic umawiać. Wie, kiedy wejść.
ŚWIETLICKI: Muzyka wiele rzeczy mi dyktuje. Ale to lata pracy robią swoje. Nie tylko intuicja.
W puli utworów, jest dedykacja dla Roberta Brylewskiego, „RB”. I mowa tam o zespole Golem. To chyba czysty wymysł?
ŚWIETLICKI: Nie. To jest dokładnie zapisane z mojej ostatniej rozmowy z Robertem. Po raz ostatni spotkaliśmy się 12 listopada 2018, pamiętam dokładnie, na parę miesięcy przed jego śmiercią. Przyjechał do Krakowa zespół T.Love, który koncertował z okazji bodaj 70-lecia istnienia. Grał z nimi Brylewski, mnie też zaprosili, jako gościa z Krakowa, żebym wykonał trzy piosenki. Próba była wczesnym popołudniem, potem zespół T. Love udał się do sauny i spa odpocząć przed koncertem, a my z Brylewskim, po długim niewidzeniu, ustaliliśmy, że sobie zostaniemy na miejscu, w garderobie. Niejaki Majchrzak zostawił nam dużą butelkę cytrynówki, usiedliśmy przy tej butelce, po wymianie uwag o pogodzie i historii o tym, co nam się ostatnio przydarzyło, zaczęliśmy zakładać zespół. Zawsze, gdy się widywałem z Brylewskim, zakładaliśmy zespoły. Tak samo mamy, gdy się z Teklą widuję, ale Brylewski był jeszcze bardziej chętny do zakładania zespołów. My z Teklą to przy nim nic. On w ciągu godziny mógł założyć dziesięć zespołów, przynajmniej, jak się widywaliśmy. Od razu zacząłem wciskać swoich muzyków, on forsował na bas Wojciecha Mazolewskiego, ale wybiłem mu to z głowy i na Teklę z radością przystał. Dorzuciłem perkusistę, w którym jestem zakochany, a rzadko się zakochuję w perkusistach, Przemka Borowieckiego. I tak zrobiłem sekcję idealną. Ustaliliśmy, jakie piosenki gramy, jak się będzie płyta nazywała, jak zespół. Przyszły dziewczyna Roberta i jego menedżerka, zrobiły nam fotę, potem ją na plakat przerobił. Kiedy po jego śmierci zbadałem maile, które do mnie wysyłał, to one w większości były o tym, że trzeba się spotkać i wejść do studia. Głupi byłem, myślałem, że świat będzie wieczny i tę płytę kiedyś nagramy. No, był kiedyś zespół The Users, ale on był wielowątkowy, a tu miało być coś bliżej Brylewskiego.
I to miał być Golem. Frapująca jest nazwa płyty, która miała powstać. „Głuchy śmiech pokoleń”.
ŚWIETLICKI: O tym rozmawialiśmy wtedy, że człowiek coś robi, a zostaje po tym głuchy śmiech pokoleń. A z czego to cytat? Z wiersza Tadeusza Borowskiego, napisanego podczas wojny.
TEKLA: Skoro mowa o utworze „RB”, to muszę dodać, że Robert Brylewski pojawił się w tej piosence. Koledzy z As One pięknie wmontowali frazę śpiewającego Bryla. To niepublikowany dotąd fragment z sesji Izraela „Dża Ludzie”. Autorem tekstu wykonywanego przez Roberta jest Sławek Gołaszewski.
À propos konkretnych postaci, które w utworach z płyty „Rewolucjaaa” się pojawiają – czy warto w piosence przywoływać takie nazwiska jak Wildstein, Wencel, Koehler, o Pereirze nie wspominając?
ŚWIETLICKI: Oj, to częsty zarzut co do moich tekstów. No tak, ale skoro takie postaci istnieją i swoją obecnością nas straszą? A Beatelsi? W piosence „Taxman” chórek dośpiewuje nazwiska im współczesnych, ohydnych polityków. A może ta piosenka to dla Wildsteina jedyna okazja, aby naprawdę w kulturze narodowej zaistnieć? To samo Pereira. A jak ładnie brzmi jego nazwisko! A niemieckie nazwiska naszych ultrapolaków? Wildstein, Wencel, Koehler. W piosence o Polsce też brzmią bardzo dobrze. W polskich piosenkach bardzo mało jest konkretu. Lubię, jak tekst dotyczy rzeczywistości. A naszą rzeczywistość Wildstein i Pereira w jakiś sposób kształtują, niestety. Nie uważam, że wszystkie konkrety powinny być słodkie i pozytywne. Ale mam dobrą wiadomość dla tych, którzy nie lubią wierszy z nazwiskami! Ostatnio pracowałem nad potężnym wyborem (444!) moich wierszy i powyrzucałem takich tekstów bardzo dużo.
Z jakiego klucza odpadały wiersze z nazwiskami, których nie włączył pan do zbioru?
ŚWIETLICKI: Odpadło dużo wierszy doraźnych, pyskówek.
Grażyna Torbicka przepadła?
ŚWIETLICKI: Została. Bo to mój własny wiersz, który mnie rozśmiesza. I już. Dla własnej przyjemności zostawiłem. Ale pyskówki, które są zawieszone w konkretnych okolicznościach, usunąłem.
Skoro już do nieprzyjemnych spraw doszliśmy, to może pan powie coś o nowym, tajemniczym wciąż zespole Mściwość i Pamiętliwość.
ŚWIETLICKI: Ten zespół gra kompletnie nieprzyjemną muzykę. Bardzo radykalne przedsięwzięcie. Z młodymi muzykami gramy przeciw ideom i przeciw ludziom. Niczego pozytywnego. Hałas i agresja. Piosenki przeciwko Mai Staśko, przeciwko Siksie, przeciwko Kaczyńskiemu, Ziobrze, Dehnelowi, przeciwko wszystkim opcjom. Proces po każdej piosence. Czysty punk rock. Głównie o nienawiści śpiewam, atakuję tych, którzy mnie atakowali. Potępiam, obrażam, zohydzam, ale i sam wyznaję swoje straszne winy. Żadna szanująca firma tego nie wyda. Własnym sumptem wydamy. Narysuję okładki. Publiczność też tego nie zniesie, nawet publiczność będziemy obrażać, niech ludzie nie czują się bezpiecznie.
Wasz ogłoszony w sieci przed nowym rokiem debiutancki tajny koncert odbył się w ogóle?
ŚWIETLICKI: Ci, którzy na nim byli, uważają, że się odbył, ci, co nie byli, uważają, że się nie odbył. Ale byle kogo się nie wpuszcza. Nie wszyscy wejdą do tego Królestwa!
To na koniec coś pozytywnego. Zauważyli państwo, że ostatnio, gdy mowa o przyszłości, to już się nie mówi o marzeniach, ale o powrocie do normalności. A przecież normalność nie wystarcza i to artyści powinni o marzeniach przypominać. Jak podeszlibyście do takiego wyzwania? O czym teraz marzyć ponad normalność?
TEKLA: Umówmy się, że to, co było wcześniej, niekoniecznie można nazywać normalnością. Mieliśmy wtedy marzenia o lepszym świecie i nadal je mamy. Mam wrażenie, że dobrych kilka lat temu żyliśmy w trochę lepszym niż dziś świecie. Abstrahując od pandemii. Człowiek nie musiał aż tak zajmować się na co dzień tym, co robią politycy i zastępy ich wyznawców. W pewnym momencie zrobiło się tak, że populizm, skala kłamstw i faszystowskie tendencje wypełzły na wierzch, całe na czarno i brunatno. Zamiast zajmować się swoim małym światem, chodziłam na manifestacje w sprawie TK, sądów, w sprawie aborcji, równości małżeńskiej, na manifestacje antyfaszystowskie. I dalej chodzę. Polska na pełny etat. Mnie ten kraj zasmuca. Jeśli pytasz o marzenia, to chciałabym, żeby do głosu, do parlamentów i rządów doszli mądrzy, przyzwoici ludzie, ale nie mam złudzeń. Póki co mamy chłystków bez talentów, bez wiedzy, empatii, przyzwoitości, bez niczego, co naprawdę istotne. Trzeba ich pogonić. Oczywiście mam też swoje prywatne marzenia, i niech sobie w tej prywatności zostaną.
ŚWIETLICKI: Jeśli moje życie przez następne kilka lat miałoby upływać w takim jak ostatnio zamknięciu, to żyć mi się nie chce. Ale są takie boskie dziedziny, jak muzyka, które ponad tym przenoszą.
TEKLA: Tak. Przebywanie ze sobą i nagranie tej płyty dało nam wielką radość w tym ponurym roku.
ŚWIETLICKI: Mój syn wymknął się niedawno do knajpy, do której wpuszczają potajemnie, po umówieniu przez telefon. W związku z tym, byli tam sami znajomi. I czegoś mu brakowało. Przypadku. Że przypadkiem spotka interesującego rozmówcę, albo że przypadkiem przy stoliku obok usiądzie piękna nieznajoma. Pomyślałem, że mi też przypadków brakuje. Tak, tak, ja marzę o przypadkach. Teraz nawet niespodziewani goście za bardzo się nie zdarzają.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)