Chochoły
mat. promocyjne

6 minut czytania

/ Muzyka

Chochoły

Piotr Weltrowski

Sabbathowskie riffy, dubowe pochody basu, improwizacje i struktura psychodramy. W nowym albumie Furia odchodzi od black metalu w stronę eksperymentów. Warto poświęcić tej płycie więcej czasu

Jeszcze 2 minuty czytania

„Po co żeś tu przyszedł?” – słyszymy na samym początku nowej płyty Furii. Trudno o lepszy wstęp do materiału niełatwego w odbiorze, pozbawionego piosenkowej struktury, mogącego z początku odrzucić słuchacza. Nagrana w pracowni malarskiej, zgodnie z tytułem umieszczona „W śnialni”, nowa propozycja Furii tak naprawdę najbardziej pasuje do teatru, bo okazuje się dramatyzowaną psychodramą.

Kiedy siedzisz w teatrze, teatr zaczyna siedzieć w tobie. Furia do teatru wybrała się cztery lata temu. Stało się to tuż po tym, jak – dzięki płycie „Księżyc Milczy Luty” – udało jej się wychylić łeb z blackmetalowej niszy i dać zauważyć (choć nie pogłaskać) szerszej publiczności. Dostrzegł ją wtedy Jan Klata i zaprosił zespół do swojej inscenizacji „Wesela”.

Na deski Narodowego Teatru Starego w Krakowie śląska załoga wkroczyła jednak nie tylko po to, aby autorskimi kompozycjami przygrywać chochołom do tańca. To muzycy Furii byli chochołami. Dosłownie, bo w taką rolę wcielili się na scenie. Zresztą trudno mówić o roli i wcielaniu się w przypadku zespołu, którego twórczość od lat przypomina chocholi taniec. Przytłaczająca, monotonna, upiornie wykrzywiona – muzyka Furii w warstwie czysto formalnej bywa chochola. Z każdym kolejnym wydawnictwem zespołu da się to odczuć coraz mocniej. Z początku naiwna, w równym stopniu odrębna i świeża, co taplająca się blackmetalowych kliszach, dopiero z czasem muzyka śląskiej załogi zrywa gatunkowe okowy, aby kilka lat temu ukształtować się w pełni autonomiczną, indywidualną formę.

Nie tylko o muzykę tu zresztą chodzi. Równie istotna jest towarzysząca jej stylistyczna aura. I mowa tu nie tylko o lirycznych próbach Nihila – poezji naturszczyka bawiącego się słowem, z radością dziecka odkopującego w prostych związkach frazeologicznych szóste i siódme dno. Chodzi raczej o misternie tkany, wyjątkowo hermetyczny mit.

Furia buduje swój świat na zasadzie kolażu: młodopolski bunt przeciw technicyzacji życia łączy ze zrozumiałymi głównie dla fanów black metalu gatunkowymi toposami. Prymitywizm zaczerpnięty od mistrzów artystycznej Grupy Janowskiej zestawia z umiłowaniem lokalizmu – buduje labirynt, „ogród zamknięty, między Wełnowcem a Siemianowicami”, pełen zakazanych rewirów, majaczących na horyzoncie obrysów hut i ziemi czarnej pod bramą. Furia bywa przy tym romantyczna, ale nie przeromantyzowana. Kompletnie obcy jest jej rys rockowych straceńców. To raczej introwertycy unikający jak ognia zbytniej uwagi. Niewiele wywiadów, żadnych didaskaliów dla fanów, kompletny brak narcystycznego słowotoku.

Ten artystyczny rezerwat Furii z zewnątrz może wydawać się posklejany naprędce, chaotyczny, kiedy jednak wchodzimy do niego, intuicyjnie czujemy, że jest w pełni koherentny. Nie dziwi Krystyna Czubówna czytająca zapowiedzi kolejnych wydawnictw zespołu, nie dziwi partyzancka (i załogancka) współpraca z Siksą, nie dziwi koncert, na którym panowie bez żadnej Furia, W śnialni, Pagan Records 2021Furia, W śnialni”,
Pagan Records 2021
zapowiedzi odgrywają nie swoje kompozycje, a tylko i wyłącznie utwory Darkthrone – jednego z najbardziej bezkompromisowych zespołów blackmetalowych, przynajmniej w kwestii doprowadzania brzmienia do ekstremum. Nie dziwi też nagrywanie płyty nie w studiu, a w katowickiej pracowni Urszuli Broll i Andrzeja Urbanowicza, twórców ezoterycznej grupy Oneiron. W świecie Furii wszystko jest tropem wskazującym na jakiś korzeń.

Wróćmy jednak do teatru. „W śnialni” to w oczywisty sposób rozliczenie z przygodą zespołu w „Weselu” Klaty. Tytuły obu kompozycji („Wesele w śnialni” i „Tańcowały chochoły – wyjawienie”), udział w nagraniach kilku aktorów Narodowego Teatru Starego, sprytnie wkomponowane w całość cytaty z samego spektaklu, a także z utworów, które Furia odgrywała na deskach odeonu – wszystko to tropy wyraźne i jednoznaczne. Nie sprawiają one jednak, że nowa płyta katowiczan jest bytem zależnym. „Furyjność” wylewa się tu każdą szparą. To raczej zespół anektuje kolejne terytorium – teatralną scenę.

„W śnialni” jest przy tym płytą zdecydowanie wpisującą się w szereg bardziej eksperymentalnych, pozbawionych piosenkowej struktury i trudnych w odbiorze wydawnictw Furii („Halny”, „W melancholii” czy „Guido” – nagrany na żywo, 320 metrów pod ziemią, w kopalni o tej samej nazwie). Liczący na kontynuację muzyki wypełniającej „Księżyc Milczy Luty” bądź też „Nocel” mogą się odbić od struktury psychodramy, wysokiego stężenia elementów improwizowanych i patchworkowych zabaw dźwiękiem.


Warto jednak przemóc tę nieprzysiadalność, poświęcić tej płycie więcej czasu, bo za wysokim progiem czeka świat magiczny. Z biegłością alchemika Furia dobiera składniki i wtapia je w swoją rudę ziemi czarnej. Zaczyna od grubo ciosanej, wręcz wulgarnej wariacji na temat „Bitches Brew”, po chwili kopie w zupełnie innych złożach i szuka pierwotnego źródła sabbathowskich riffów, wszystko po to, aby płynnie przejść do sekwencji przekuwania na swoje podobieństwo polskiego postpunka sprzed blisko czterech dekad. Transformuje dubowe pochody basu i perkusji w kopalniany trans, przelewa hałas z jednego gatunkowego kotła w inny i dopiero w szalonym, atawistycznym finale prezentuje prawdziwie blackmetalową… no cóż, furię.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)