Muzyka czasów potopu
fot. Richard Dumas

Muzyka czasów potopu

Rozmowa z Richardem Pinhasem

Największą  inspiracją był dla mnie Bach. Bach, Wagner, Scarlatti. I Hendrix, jeśli chodzi o gitarę. Widziałem Hendrixa kilkakrotnie, w połowie lat 60., bo regularnie jeździłem do Londynu. Jeśli zapytasz mnie, jaką gram muzykę, powiem, że gram rock'n'rolla

Jeszcze 3 minuty czytania

RICHARD PINHAS: Cześć! Wiecie, że mój dziadek pochodził z Polski?
RAFAŁ KSIĘŻYK: Tak? Skąd dokładnie?
Tego nie wiem. Wiem tylko, że przyjechał z Polski szukać pracy.

Zanim jeszcze zacząłeś współpracować z Kapital, miałeś styczność z polską kulturą?
Mickiewicz. Polskie kino jest bardzo dobre. Powiedzcie mi coś o Polsce. Czy wasz rząd jest tak dobry jak nasz? [śmiech]. Wielkie gówno. Mamy teraz najgorsze rządy w Europie. Najgorsze możliwe rządy.

Wielu Polaków powiedziałoby to samo. A skoro zacząłeś od polityki, kilka lat temu wydając album „Desolation Row”, zapowiadałeś trylogię płytową o efektach neoliberalizmu...
Nigdy nie wierzcie informacjom prasowym. Zrobiłem dwie płyty na ten temat, jeszcze „Welcome to the Void”. Wielka pustka nadchodzi. Czuję, jakbyśmy byli teraz w 1938, 1939 roku. Od tamtej pory, w połowie staliśmy się amerykańscy, ale nie ma to nic wspólnego z równością. Dotarliśmy do punktu, w którym nie może to tak dalej trwać. Wiecie, że we Francji większość pracowników McDonalda to ludzie z dyplomami uniwersyteckimi? Dziś we Francji wszyscy strajkują. Nie latają samoloty, nie jeżdżą pociągi, uniwersytety są zamknięte. Mi się to podoba. To nasza stara francuska tradycja. [śmiech] Wasza też. To jest ta sama kultura, Francuzi i Polacy są katolikami. Nie jestem religijny, nie wierzę w Boga, mówię o kulturze, nie o religii. To jest kultura południowa, w której ludzie pracują, żeby przeżyć, a nie żyją, żeby pracować, jak na protestanckiej Północy. To duża różnica w sposobie myślenia. Ale kultury Południa zostały w Europie zdominowane przez kulturę Północy.

Mówisz, że nie jesteś religijny, ale zamiast skończyć trylogię o efektach neoliberlizmu, zacząłeś nagrywać muzykę z odniesieniami do Kabały.

Richard Pinhas

Ur. 1951, muzyk z dyplomem filozofa, legenda francuskiego undergroundu. Autor jednej książki filozoficznej, „Les larmes de Nietzsche. Deleuze et la Musique” i kilkudziesięciu płyt z pionierską, mroczną fuzją rocka, elektroniki i minimalizmu, nagrywanych od początku lat 70. XX wieku. Firmował je solo, z zespołami Schizo i Heldon, oraz w duetach, m.in. z Pascalem Comelade, Merzbow, Orenem Ambarchi, Tatsuya Yoshidą, Makoto Kawabatą. Do swych nagrań zaangażował też filozofa Gilles'a Deleuze'a i pisarzy science fiction, Normana Spinrada oraz Maurice'a Danteca. Jego najnowszy album to „Flux” nagrany z polskim duetem Kapital, będą go promować koncerty w Polsce.

Wszystkie prądy mistyczne, żydowskie, islamskie czy chrześcijańskie są dla mnie interesujące. Nie jako religia, tylko w tym sensie, w jakim wchodzą poza religię, poza ideę Boga. Odkrywają jedność świata. Potrzebujemy czegoś więcej niż materializm. Muzyka jest czymś, co przekracza materializm, dlatego jest interesująca dla mistyków. Ale ja nie jestem mistykiem. Żyję otoczony książkami i muzyką i staram się zrozumieć, jak funkcjonuje świat.

Właśnie ukazały się reedycje dwóch pierwszych albumów Heldon, twojego zespołu z lat 70., sporo tam odniesień do maja 1968 roku. Brałeś udział w paryskiej rebelii?
Tak. W 100 procentach. Spędziłem swoje siedemnaste urodziny na największej barykadzie. Brałem udział we wszystkim, jak każdy młody człowiek w Paryżu. Próbowaliśmy wywrócić system kapitalistyczny, ale po 50 latach okazuje się, że kapitalizm wciąż jest u władzy i przybiera coraz gorsze i gorsze formy. Deleuze opisywał to jednym słowem: potop.

Przegraliśmy polityczną walkę, trzeba było znaleźć inną drogę, ludzie zaczęli próbować życia w komunach, grali muzykę. Dla mnie muzyka była ważniejsza od polityki, bo wiedziałem, że polityka to tylko bla bla bla, fałsz.

Kiedy Bertolucci nakręcił film o maju '68, „Marzyciele”, w ścieżce dźwiękowej był amerykański rock. To zgodne z faktami? Nie było wtedy rebelianckiej francuskiej muzyki? Czego słuchali radykalni studenci?

Richard Pinhas i Kapital w Polsce

12 kwietnia Łódź, Fabryka Sztuki,
13 kwietnia Warszawa, FINA, więcej informacji na stronie FINA
14 kwietnia Gdańsk, Żak
15 kwietnia Kraków, Alchemia

Dylan, Hendrix, Beatlesi, Rolling Stones, Cream. Zdarzały się francuskie zespoły, która grały na uniwersytetach, ale to były raczej improwizowane koncerty, studenci próbujący grać. Myślę, że najbardziej rewolucyjną muzykę grali wtedy Hendrix i Miles Davis. Całe wrzenie '68 roku przyszło z Ameryki, zaczęło się w '66 roku, Wietnam, Black Movement, flower power. Punktem zapalnym była wojna w Wietnamie, moment, kiedy ludzie wyszli na ulice protestować przeciw wojnie.

Popatrzcie, co dzieje się teraz, gdy toczy się wojna o ropę i władzę na Bliskim Wschodzie. Aleppo zostało zniszczone, tysiące cywilów zginęło, wszystko przed kamerami telewizji. Cała planeta mogła to oglądać i nikt nie ruszył palcem. Nikt. Dlatego myślę, że wkroczyliśmy w najgorszy okres historii.

Muzyka może być narzędziem społecznej zmiany?
Zdecydowanie tak. Za sprawą muzyki zmieniliśmy wiele rzeczy w wymiarze emocjonalnym, w sposobach odczuwania, w przeżywaniu świata. Dokonaliśmy tego, grając dla ludzi, przenosząc muzykę w bliskie im miejsca, szukając nowych form wyrazu.

Czy pośród francuskich filozofów byli fani undergroundowej muzyki?
Nikt. Nie interesowała ich muzyka. Mówię o Deleuzie, Lyotardzie, Cugno. Nic nie wiem o dzisiejszych filozofach. Od 20 lat nie mam kontaktu z tym środowiskiem. Myślę, że nie ma już znaczących filozofów we Francji. Najważniejszą dziedziną myśli we Francji, i może na całym świecie, przestała być filozofia, teraz jest nią antropologia.

Dlaczego zaprosiłeś Gilles'a Deleuze'a do wspólnych nagrań z twoim zespołem Schizo?|
A czemu nie. To była wielki przypadek. Nie wiedziałem, że on stanie się tak sławny. Był 1972 roku, miałem 21 lat, dopiero zaczynałem studiować filozofię, wcześniej studiowałem historię i socjologię. Od roku chodziłem na jego wykłady, ale nie czytałem wtedy żadnej jego książki. Wiesz, co było decydujące? Podobało mi się brzmienie jego głosu. Zaprosiłem go do nagrania, zgodził się. Przyjechał do studia razem z żoną i Lyotardem. Wybrałem dla niego tekst z „Ludzkie, arcyludzkie” Nietzschego, „Le Voyageur”. Okazał się za długi, Gilles sam zdecydował gdzie zacząć i skończyć. Studio było godzinę jazdy od Paryża, odwoziłem go do domu, rozmawialiśmy i zaczęła się nasza przyjaźń. Trwała aż do śmierci Gilles'a. Na jego wykłady chodziłem do 1987 roku.

Nagranie „Le Voyageur” trafiło na singiel, wytłoczyliśmy 3 tysiące i rozdawaliśmy za darmo, oczywiście byli sponsorzy, po części finansował to pewien niemiecki aktor.

Pierwsze dwa single rozdawaliśmy ludziom. To był akt polityczny, nie sprzedawać muzyki, traktować ją jak dar.

Richard Pinhas, lata 70.Richard Pinhas, lata 70., fot. Bureau B

Deleuze odnotował, że gdy wraz z Felixem Guattarim pisali „Mille plateaux”, byłeś ich konsultantem. Na czym to polegało?
Nie byłem konsultantem, to za dużo powiedziane. Gilles poprosił mnie, żebym sporządził mu notatki na temat syntezatora oraz różnic pomiędzy analogową a cyfrową syntezą dźwięku.

Czytając „Mille plateaux”, można odnieść wrażenie, że autorzy mają za sobą doświadczenia psychodeliczne. Czy Deleuze eksperymentował z narkotykami?
Nie jestem pewien, myślę, że mogło to zdarzyć się raz, że spróbował grzybów. On nie potrzebował takich rzeczy. Był geniuszem. Za takiego go uważam. Miał niesamowity umysł, jak Einstein. Bardzo otwarty. Weźmy jego stosunek do muzyki.

Nic nie wiedział na temat muzyki. Tego jestem pewien. Miał w domu może 10 płyt. Edith Piaf, Ravela, takie rzeczy. Ale kiedy go zaprosiłem, żeby posłuchał, jak Fripp gra na frippertronics, poszedł ze mną na koncert i rozmawiał z nim, był też na moim koncercie. Kiedy dałem mu kilka stron moich notatek, w „Mille plateaux” napisał kilkanaście istotnych stron o muzyce, bardzo celne myśli, choć nic na ten temat nie wiedział. Uwagi dotyczące syntezatora w muzyce odniósł do syntez w systemach filozoficznych. To był tego typu umysł. Geniusz.

Roberta Frippa wymieniałeś kiedyś jako swoją główną inspirację.
Fripp jest jak brat. Największą  inspiracją był Bach. I Hendrix, jeśli chodzi o gitarę. Widziałem Hendrixa kilkakrotnie, w połowie lat 60. regularnie jeździłem do Londynu, objeżdżałem europejskie festiwale. Hendrix liczył się jako gitarzysta, ale również jako kompozytor. Przede wszystkim jednak Bach. Bach, Wagner, Scarlatti. Ale jeśli zapytasz mnie, jaką gram muzykę, powiem, że gram rock'n'rolla i jestem z tego bardzo dumy. Zawsze chciałem grać rock'n'rolla. Zaczęło się od tego, że zakochałem się w gitarze.

Cały czas gram codziennie, przynajmniej przez godzinę. Dla samego siebie, to mnie relaksuje.

Kapital & Richard Pinhas, Flux, Instant Classic 2018Kapital & Richard Pinhas, „Flux”, Instant Classic 2018

Na płycie „Flux”, którą nagrałeś z polskim duetem Kapital lokujesz się bliżej psychodelii niż muzyki noise, którą grywałeś ostatnio, brzmienie jest raczej ziemskie niż metaliczne, cieplejsze. To zasługa Kapital?
Kiedy nagrywam sam, jestem na zimnej fali. A z muzykami Kapital jesteśmy dobrze zestrojeni, pewnie, że dużo od siebie wnoszą. Album, który nagrałem z Kapital jest jednym z moich najlepszych. Nie mam jednak związków z muzyką noise, chyba że gram z moimi japońskimi przyjaciółmi, Masami Akitą, Tatsuya Yoshidą. A teraz wszystko się zmienia, bo zaczynam znowu grać z zespołem Heldon. Wracamy na koncerty, przygotowujemy nową płytę. Nagrywam też nowy album solowy i to zdecydowanie nie będzie noise. A koncerty, które zagram w Polsce będą rock'n'rollowe, obiecuję.

Znane są twoje związki z literaturą science fiction, nagrywałeś z takimi autorami jak Norman Spinrad i Maurice Dantec, ale czy francuski komiks science fiction też miał na ciebie wpływ? Dopiero niedawno ukazały się w Polsce albumy Philippe'a Druilleta i zauważyłem, że jeden z motywów, które narysował w „Salambo”, trafił na okładkę twojej solowej płyty „East West”.
mat. prasowefot. Bureau BPhillippe był moim przyjacielem z młodości. Dał mi swoje obrazy na dwie okładki, „East West” i „DWW”. Nasze relacje już się zmieniły. Ale moja fascynacja fantastyką to przede wszystkim pisarze amerykańscy. Z powieści „Iron Dream” Spinrada zaczerpnąłem nazwę Heldon, cała płyta „Chronolyse” wzięła się z „Diuny” Herberta. Najważniejszy był Dick. Wielki pisarz, który zmienił moje podejście do świata. W 1974 roku spędziłem z nim 26 godzin w Orange County. Dick był prorokiem, opisał społeczeństwo, w którym żyjemy teraz.

Francuski komiks science fiction lat 70., nawet na tle tych gigantów, błyszczy własną ekspresją. Masz swoją teorię na temat jego fenomenu?
Nie czytałem tych komiksów. Znałem Druillete'a i Moebiusa, ale nie rozmawialiśmy o komiksach. Spędziłem życie, wychowując dzieci, przeżywając historie miłosne, robiąc muzykę, czytając każdego dnia filozofów i powieści. To już jest praca na cały etat. Tyle wystarczy. Nie wciągnęły mnie komiksy. Mógłbym czytać mangę, ale wolę grać z japońskimi muzykami. Pod koniec roku poznacie mój projekt z Yannem Legendre, rysownikiem, który wykonał wiele okładek do moich ostatnich płyt, zrobiłem dla niego muzykę i rysował do niej.

Wciąż czytujesz science fiction?
Nie ma już dobrej fantastyki. Wiecie dlaczego? Świat jest dziś tak dziwaczny, że daleko wykroczył poza to, co mogłaby wymyślić fantastyka.

Jaka będzie najbliższa przyszłość?
Czeka nas mroczny okres, powiedzmy 20 lat, 40. Będzie więcej faszyzmu, wojen, wzrośnie przeludnienie, z powierzchni planety znikną kolejne gatunki roślin i zwierząt. A potem? Może to wszystko otrzeźwi ludzi i świat zmieni się na lepsze.

Wywiad powstał we współpracy z Rafałem Nowakowskim.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).