Trochę śmieszno, trochę straszno
fot. Andrei Liankevich

8 minut czytania

/ Teatr

Trochę śmieszno, trochę straszno

Anna Pajęcka

Czas opowiedzieć pewne rzeczy na nowo, odrzucając boomerski język patosu – o spektaklu Wojtka Farugi w Teatrze Ochoty

Jeszcze 2 minuty czytania

„Oto ziścił się sen ojców zomożycieli”. Dystopijna komunistyczna Polska, w której aparat represji zwyciężył nad demokratyczną opozycją, jest w spektaklu „Story lab 1981. Stan wojenny” w reżyserii Wojtka Farugi uniwersum śmieszno-strasznym. Aktorkami i aktorem została tu młodzież, która tytułowy rok zna tylko z opowieści, szkolnej narracji albo zdjęć Chrisa Niedenthala. Wraz z reżyserem wyruszają więc do świata historycznej fantazji, relacji z archiwów, dziwnych stron internetowych i bohaterów narodowej wyobraźni, którzy stali się memami.

Rozświetlona scena Teatru Ochoty pokazuje, że nie tylko w ciemnościach rodzą się potwory albo że czas wyrzucić trupy z szafy i przyjrzeć się im za dnia. Rząd krzeseł ustawiony niebezpiecznie blisko na wprost publiczności zapowiada konfrontację, która, rzeczywiście, wydarza się, ale nie wychodzi poza scenę. Oddychają więc z ulgą widzowie, których interakcja w teatrze paraliżuje (na przykład ja). Możemy biernie oglądać przedstawienie, prowokowani tylko intensywnym spojrzeniem scenicznych postaci (jeśli ktoś ma pecha i nawiąże kontakt wzrokowy, przepada). Ta walka na spojrzenia, bez możliwości zabrania głosu, ma w sobie coś z zapowiedzi pokoleniowej zmiany. Czas opowiedzieć pewne rzeczy na nowo, odrzucając boomerski język patosu – niech żyje młodzież w teatrze.

W biało-czarnych strojach, jak ze szkolnego apelu, aktorki i aktor raz wcielają się w rolę pytających, a raz są przepytywani. Skoro startujemy w PRL-u, to konwencja przesłuchania nasuwa się sama, choć w przeciwieństwie do czasów minionych tu obywa się bez przemocy. Spektakl o dramaturgicznej strukturze reporterskiego wywiadu składa historię stanu wojennego od nowa. A za chwilę rozkłada, bo o chronologię nikt nie dba. „Który mamy rok?”, co rusz pytają aktorki. Raz jest 1984, za chwilę 2005, żeby wrócić do roku, w którym Joanna Szczepkowska ogłaszała, że skończył się w Polsce komunizm. Za figurę do zbudowania opowieści służy ZOMO – oddział milicji obywatelskiej, którego wizerunkiem i pamięcią grają tu bezlitośnie. Pałowanie obywateli w opowieściach jest „pałowankiem”, hełm to plastikowa wersja spartańskiego nakrycia głowy, funkcjonariusze przechodzą przez testy energii słonecznej pochodzącej z piramid albo realizują się artystycznie w plastyczno-twórczej sekcji ZOMO. Konstruktor mundurów, we własnych oczach wybitny wizjoner, utrzymuje, że widział swoje dzieło życia w akcji, ale milicjanci paradowali, a nie bili, a Zofia z zomowskiej pralni opowiada o spieraniu plam z odzieży („również płynów fizjologicznych, jak na przykład krew”), pieszczotliwie podsumowując, że chłopaki były „strasznymi flejami”. Zomowcy dostają ludzką twarz także w opowieści żony jednego z funkcjonariuszy, właścicielki sklepu mięsnego, która, a jakże, ma też historyjki „spod lady”. Co prawda, przytula męża drżącego i dyszącego przez sen, ale czy naprawdę wierzy, że to koszmary, a nie powracające obrazy z codziennej służby?

fot. Andrei Liankevich

Nie ma tu jednoznacznych stanowisk, nie zapada żaden wyrok, zresztą to zdaje się domeną Farugi, kiedy podejmuje się na scenie dekonstruowania narodowych figur i toposów. W świecie armatek wodnych i mundurów na ulicach jakoś trzeba było żyć i twórcy doskonale zajęli się tą niejednoznacznością czasów, w których nie każdego było stać na bohaterstwo. Bohaterki zachowują się w sposób nieoczywisty – piorą, robią kawę i czekają na mężów, nie mają komfortu dopuszczenia do siebie prawdy o niechlubnej stronie systemu, w który chcąc nie chcąc, są uwikłane. Z perspektywy czasu aparatem represji okazują się nawiedzeni foliarze, niespełnieni artyści, ale i smutni fanatycy toksycznej męskości, jaką miał im dać mundur. Obraz oglądany z oddali przestaje przerażać. Co nie oznacza, że humor w spektaklu odziera ten czas z powagi wobec ofiar. Między wierszami śmiechu mieszczą się też gorzkie kawałki. „Dzisiaj i tak jestem tylko sympatycznym starszym panem”, mówi wysoko postawiony funkcjonariusz ZOMO po latach służby, a bezradność wobec tego stwierdzenia kłuje jak kamień w bucie. Tak jak opowieść kobiety, która udawała mężczyznę, żeby służyć w obywatelskiej milicji, bo ojciec zaszczepił w niej farmazon o dumie z munduru. Dyskomfort wynika nie tylko z paradoksalnej złości na patriarchat, który wykluczał kobiety nawet z możliwości bycia częścią aparatu represji, ale i z umiłowania siły, które mundurowe rodziny przekazywały w genach. W genach albo na lekcjach historii.

Story lab 1981. Stan wojenny reż. Wojciech Faruga, współtwórcy scenariusza: Matylda Dworakowska, Patrycja Feliszek, Antek Frączek, Marysia Gojło, Karolina Gosk, Hania Jermakowicz, Zocha Kacprzak, Paulina Kaniewska, Agata Krawczyk, Julia Kucińska, Julia Mazur, Zuza Piwowar, Jan Rogaliński, Zofia Zyblewska, Teatr Ochoty, premiera 16 grudnia 2021Story lab 1981. Stan wojenny”, reż. Wojciech Faruga, współtwórcy scenariusza: Matylda Dworakowska, Patrycja Feliszek, Antek Frączek, Marysia Gojło, Karolina Gosk, Hania Jermakowicz, Zocha Kacprzak, Paulina Kaniewska, Agata Krawczyk, Julia Kucińska, Julia Mazur, Zuza Piwowar, Jan Rogaliński, Zofia Zyblewska. Teatr Ochoty w Warszawie, premiera 16 grudnia 2021. Spektakl dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.Czy na pewno jesteśmy rozliczeni z przeszłością? Pod koniec spektaklu pojawia się postać współczesna: założyciel portalu z-o-m-o.pl. Dumny twórca, niczym polski narodowiec broniący historycznego status quo, bezrefleksyjnie powtarza brednie o kulcie siły i o tym, że tylko strach czyni mężczyznę mężczyzną. Zainfekowane wirusem konserwatywnej pomnikowej narracji głowy czeka w przyszłości upadek albo polityczny triumf, i to nierozstrzygnięcie przeraża. Można nad nim gorzko zapłakać albo przekuć w silną broń tworzenia memów, odzierania z powagi historycznych person, czy to z lewa, czy z prawa, które wchodząc do internetowego świata dwa zero, same sprowadzają na siebie mem. W spektaklu takimi figurami są Lech Wałęsa i Krzysztof Rutkowski, z którymi młodzi spotykają się w procesie pracy nad scenariuszem, żeby porozmawiać o ich perspektywie na stan wojenny. Wałęsa w koszulce z napisem „KonsTYtucJA” („której chyba nie zdejmuje, no może do spania zmienia na większy rozmiar”) gra swoją rolę narodowego patriarchy, a Rutkowski pierwszego polskiego komandosa sprawniejszego nawet od Jamesa Bonda – precyzyjnie wybiera kadr nagrania, a każdy ruch obserwuje jego przyboczny Dominik, który nie uśmiecha się wcale. („Wracamy do Warszawy, mamy rozjebane mózgi”, podsumowują relację ze spotkania twórcy).

Spektakl w Teatrze Ochoty przekonuje, że nie istnieje prawda historyczna. Twórcy eksplorują archiwa historii mówionej i dokumenty, ale co jest prawdą, a co fikcją, widz musi rozsądzić sam. Albo przejść drogę opowieści zapisanych w historycznych relacjach, tym razem pozbawionych komediowej osłonki. Bohaterowie spektaklu czasem sprzedają swoje biografie jak na targowisku próżności, czasem spierają z siebie plamę przeszłości, wybielają swoje role albo czyszczą wspomnienia z niewygodnych fragmentów, na przemian rozgrzeszając i skazując się na więzienie historycznej pamięci. W końcu zakładają czerwone stroje bojowe, biorą w dłonie pałki i tarcze i przechodzą po scenie jak na pokazie mody – eksponują się jak bohaterowie ślepi na własną śmieszność albo reprezentanci trendu, którego żywotność jest krótka, ale jego wytwory zalegać będą na ziemi przez lata. Jak wspominałam – jest bezlitośnie.

W ostatniej scenie czas na podziękowania za nowy świat. Dla „ojców zomożycieli” za brak internetu, możliwość porozumiewania się wyłącznie w polskim języku, unifikację i jednorodność, zahamowanie postępu i energię jądrową. Jest trochę śmieszno, trochę straszno, jest otucha w tym, że to tylko fantazja, to tylko gra, to przecież tylko w teatrze...