Teatr nie zarabia, kiedy pada deszcz
fot. Natalia Kabanow

8 minut czytania

/ Teatr

Teatr nie zarabia, kiedy pada deszcz

Witold Mrozek

Opowiadając o Orłowskiej z „Komediantki”, Sokołowska potrafi stworzyć sytuację przejmującą, prostą, ale niebanalną – to „teatr opowieści”, jak czasem jeszcze się mówi, w dobrym, intrygującym wydaniu

Jeszcze 2 minuty czytania

Najgorzej jest, gdy pada – taki wniosek można wyciągnąć z bydgoskiej „Komediantki”. Gdy pada deszcz, spadają też wpływy do kasy ogródkowych teatrów – zadaszonych scenek na świeżym powietrzu, zastępujących Polakom epoki cylindrów i dorożek Netflixa i operę. W powieści „Komediantka” Władysława Reymonta deszcz pada często.

„Teatr marionetek, budy hecarskie, cyrki pcheł, teatry małp” – między innymi takie atrakcje warszawskich Bielan z drugiej połowy XIX wieku opisuje Ewa Partyga w swojej książce „Wiek XIX. Przedstawienia”. Postaci z „Komediantki” traktują Bielany – ówczesne warszawskie przedmieście – jak coś, co dziś dziaderscy publicyści określają „Placem Zbawiciela” – miejsce wesołych spotkań artystycznej młodzieży i warstw aspirujących. Partyga pisze o tym, że w teatrach ogródkowych Przywiślańskiego Kraju zacierały się granice między tym, co postrzegane było jako sztuka prawdziwa i wysoka, a tym, co na przykład Sienkiewicz opisywał jako „truciznę”, „elementarz dla prostaczka” – czyli między budą a sceną. O marzeniu o wydobyciu się z budy na wielkie sceny jest właśnie „Komediantka” Reymonta.

Polska Bovary jedzie do Lublina 

„Komediantka” – spektakl adaptacja, debiut reżyserski wieloletniej bydgoskiej aktorki Anity Sokołowskiej (2007–2017 w zespole), wpisuje się w lekturę teatralnego XIX wieku zaprezentowaną przez Partygę. Dlaczego? Bo można mówić o niej chociażby z perspektywy ludowego czy może plebejskiego zwrotu w myśleniu o historii, także historii kultury. Reymont, podobnie jak dzisiejsze badaczki, zabiera nas do świata, w którym grywa się komedie, a nie śni o inscenizowaniu „Dziadów” czy „Króla Ducha”. Gdzie publiczność płaci i chce się bawić albo wzruszać, a nie mistycznie odradzać albo wstępować do modernistycznej świątyni sztuki.

W świątynny sposób myśli o sztuce z pewnością Janka Orłowska, główna bohaterka „Komediantki”, która pojawia się na scenie przy dźwiękach nokturnów Chopina. Córka autorytarnego zawiadowcy maleńkiej stacji kolei żelaznych jego carskiej mości (młody Reymont był zawiadowcą właśnie) egzystuje w świecie fantazji. Ma zadatki na polską panią Bovary. Odrzuca zaloty bogatego chłopa – posiadacza wielkiej owczarni – dla marzeń o aktorstwie, które od dawna hołubiła. „Żyła wtedy życiem dusz Szekspirowskich. Było to prawie szczytne obłąkanie duszy. Pokochała z całą gwałtownością te wielkie, tragiczne postacie dramatów” – pisze o swojej bohaterce Reymont. Chęć ucieczki z dotychczasowego życia nie da jej jednak roli Ofelii, ale miejsce w teatrze, który nie zarabia, gdy spadnie deszcz.

fot. Natalia Kabanow

Przy całej anachroniczności tamtego modelu zarabiania na aktorstwie spektakl Sokołowskiej mocno nawiązuje do dzisiejszych dyskusji o przemocy w teatrze – i seksualnej, i ekonomicznej, i psychicznej. W końcu Janka, jak dzisiejsi stażyści i jak Reymont w swej aktorskiej młodości, angażuje się do „chóru”. I w tym chórze nie zarabia.

Siłą „Komediantki” są wyraziście zarysowane charaktery, zachowujące XIX-wieczny rys oryginału, a zarazem zaktualizowane. Jak wulgarnie komiczna Emilia Piech w roli wschodzącej gwiazdy Meli Majkowskiej, Dagmara Mrowiec-Matuszak jako Dyrektorowa czy Małgorzata Witkowska jako Sowińska, doświadczona teatralna krawcowa i zarazem gospodyni Janki.

Wreszcie Dyrektor. Podobno wzorowany na realnym pryncypale Reymonta z aktorskich, młodzieńczych czasów. „Wierzył, że poniedziałki są fatalne do wystawiania nowych sztuk i wyjazdów, że jak położyć rolę na łóżku, to pustki pewne wieczorem w teatrze, że wszyscy dyrektorowie są idyotami i że on ma wielki talent tragiczny” – tak opisuje dyrektora Cabińskiego narrator „Komediantki”; można by w tym odnaleźć i niejednego dzisiejszego teatralnego lidera. Jakub Ulewicz na bydgoskiej scenie maluje to z rozmachem i przekonująco – niejednokrotnie Sokołowska i Wojtyszko zdają się nam (wraz z aktorami) mówić wprost: tyle musiało się zmienić, by zmieniło się tak niewiele.

Forma i realizm, czyli Balzak w Bydgoszczy

Reżyseria Anity Sokołowskiej oscyluje między dwoma biegunami. Z jednej strony są tu wartko inscenizowane sytuacje, sceny wyraziście obyczajowe, w których przerysowanie postaci teatralnego światka ustawia się w kontraście wobec naiwności Janki granej w sposób zdecydowanie bardziej stonowany, w zależności od obsady, przez Annę Bieżyńską i Katarzynę Pawłowską. Z drugiej zaś strony bydgoska „Komediantka” od samego początku wciąga sformalizowanymi, nieraz chóralnymi scenami choreograficznymi.

Przez sceny obyczajowe, grane „po bożemu”, w manierze aktorstwa psychologiczno-realistycznego – ale jednak z pewnym naddatkiem, w „manierze” trochę jak, dajmy na to, u Wyrypajewa – wchodzimy w codzienność nieudolnych aspiracji do świata wielkiej sztuki, prowadzących przez banał, śmieszność i zawstydzenie.

Jest w tym wszystkim niemało z Balzaka i jego „Straconych złudzeń”, starszych o pięć dekad od prozatorskiego debiutu Reymonta. Tyle tylko, że zamiast prowincjonalnego poety jest tu jeszcze bardziej prowincjonalna aktorka. Autora „Komedii ludzkiej” zastępuje autor „Ziemi obiecanej”, a w miejsce Paryża w rolę wielkiego świata wciela się Lublin (z którego zresztą pochodzi Anita Sokołowska). Choreografia zderza to wszystko z ciałem – u Balzaka bohater traktuje kobiece, aktorskie ciała jak towar, u Reymonta, w wydaniu Sokołowskiej i dramaturżki Marii Wojtyszko, podkreśla się, że bohaterka-aktorka jest uprzedmiotowiana, utowarowiona przez otaczającą rzeczywistość. Opowiadając o Orłowskiej, Sokołowska potrafi stworzyć sytuację przejmującą, prostą, ale niebanalną – „teatr opowieści”, jak czasem jeszcze się mówi, w dobrym, intrygującym wydaniu. 

Na skróty

Dlaczego jednak w pewnym momencie adaptacja Marii Wojtyszko tak bardzo Komediantka, reż. Anita Sokołowska, dramaturgia: Maria Wojtyszko. Teatr Polski w Bydgoszczy, premieraWładysław Reymont, „Komediantka”, reż. Anita Sokołowska, dramaturgia: Maria Wojtyszko. Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy, premiera 14 stycznia 2023przyspiesza? Jakby ktoś zorientował się, że minęła już przeszło godzina, a sporo jeszcze do opowiedzenia; albo jak gdyby ktoś bardzo chciał gdzieś zdążyć przed deszczem?

Dlaczego też postać, którą Janka spotyka w momencie kryzysu, a którą Reymont opisuje jako starego człowieka z wędką, gra Zhenia Doliak, młoda ukraińska aktorka? Jak w powieści zjawia się przed załamaną Orłowską w chwili próby samobójczej, gdy wszystkie nadzieje zawodzą. „Dziecko pani jesteś. Tak tragicznie usposobił pewnie jaki zawód miłosny, ambicyjka, albo brak może obiadu?” – pyta ten „starzec”, chwilę potem krytykując próżny „komedyancki świat”, do którego przyznaje się Janka, mówiąc mu/jej o teatrze. Banał nad banałami, słyszy niespełniona artystka. 

Czy w przedstawieniu Sokołowskiej spotkanie z młodą Ukrainką i polskim starcem zarazem to halucynacja pogrążonej w kryzysie nieudanej aktorki? Powieść Reymonta zostawiała większy margines niedopowiedzenia, gdy mowa o dalszych losach Orłowskiej, niż na przykład ekranizacja Jerzego Sztwiertni z 1986 roku. A może to jednak odgórnie wtłoczone w opowieść moralizatorskie machnięcie ręką na „ambicyjki” i „zawody”, gdy tuż obok giną ludzie. Sceniczna obecność osoby z Ukrainy wskazuje, żebyśmy nie przesadzali z naszymi, jak to niektórzy wciąż mówią, problemami pierwszego świata, gdy jeszcze parę miesięcy temu mówiliśmy o bombardowanych teatrach jako schronach dla zagrożonych dzieci. Nie da się odmówić temu oczywistej racji, trudno też jednak w finale „Komediantki” z Bydgoszczy nie zobaczyć drogi na skróty.