„Zdarzyło się jutro” – taki tytuł powinna nosić teatralna rubryka „Dziennika Polskiego”. W zeszłym tygodniu o okrzykach zadymiarzy w Starym Teatrze na łamach „Dziennika” można było przeczytać... w poranek poprzedzający incydent. W ostatni piątek z kolei Wacław Krupiński zrecenzował w „DP” spektakl, do którego premiery pozostały dwa tygodnie. To już kolejny odcinek prasowej nagonki na tę jedną z najważniejszych dziś polskich scen.
I nie byłoby po co o tym pisać, gdyby kolejny raz nie została przesunięta pewna linia. To ta granica, po przekroczeniu której jednym dłoń sama ciągnie do czoła, a innym ręce opadają. Krupiński swoją analizę oparł na informacjach od biorących udział w pracy aktorów, cytuje też wiadomość z konta mailowego teatru. W efekcie powstał osobliwy gatunek prasowy, coś na styku teatralnego Pudelka, teczek z IPN i sensacji z „Gazety Polskiej Codziennie”. Choć zapewne autor bardziej czuje się dziedzicem Boyowskiej tradycji plotki.
Czego dowiedział się Krupiński? W Starym pracuje obecnie Oliver Frljić, wybitny reżyser chorwacki urodzony w Bośni, istotna postać europejskiego teatru. W swoich dotychczasowych przedstawieniach rozliczał się z jugosłowiańską przeszłością i jej kontynuacjami, analizował terror i psychiczną przemoc ukrytą w społecznościach małych i większych. Do Krakowa przyjechał pracować nad „Nie-Boską komedią” Krasińskiego i tematem antysemityzmu w Polsce. Wczoraj i, jak śmiał, dziś. Jak dowiadujemy się z profetycznego tekstu Krupińskiego, Frljić nie poprzestał na dość banalnej konstatacji, że dramat Krasińskiego zawiera fragmenty antysemickie. Wokół tematu tworzy własny tekst, materiał czerpiąc również z pracy i rozmów z aktorami. Nic w tym sensacyjnego, takie rzeczy w teatrze już były. Czasem rewelacyjne, czasem słabe. Ale na miłość boską i nie-boską, nie wyrokujmy o tym przed spektaklem. Premiera już 7 grudnia.
Krupiński tymczasem wyczerpująco „Nie-Boską” Frljićia opisuje już teraz. Zaczerpnięte z pierwszej ręki informacje na temat jej kształtu to dla niego wyraźny powód do dumy. Pogratulować można dziennikarskiej skuteczności. A może technik operacyjnych. Autor tekstu wymienia cały katalog jakże skandalicznych i oburzających scen – szkoda tylko, że widz nie ma możliwości zweryfikować jego słów, przeanalizować spektaklu, pomyśleć samemu. Musi ufać recenzentowi-wróżbicie, który już wie, co 7 grudnia zobaczy. Albo raczej jego osobowym źródłom informacji. „Dziennik” zaś bez kontekstu donosi, że ktoś tam – o zgrozo, zakłada aktorce „welon ikonograficznie upodabniający ją do Maryi Niepokalanej”, ktoś się rozbiera, ktoś ogłasza, że mówienie o Holokauście stało się towarem. A, i jeszcze mowa o Jedwabnem. A przecież temat Jedwabnego już żeśmy odrobili w teatrze sztuką, co Nike dostała, możemy więc z ulgą odetchnąć. I broń Boże i nie-Boże, nie pytać co niektórych aktorów, co o tej sprawie sami myślą. Inaczej zrobi się niemiło. No bo może te stodołę i Polacy podpalili, ale przecież bez przesady...
Co to wszystko ma wspólnego z teatrem, pyta Krupiński. I można się z nim zgodzić. Dziennikarzowi chodzi nie o teatr, a o szczucie; o podbijanie bębenka listopadowej wojny kulturowej. O rzucanie chwytliwych haseł tym, którzy tylko na to czekają. O to, by Kraków nie był gorszy od Warszawy spalonej tęczy i oblewanych farbą wystaw. Może trzeba przypomnieć Krupińskiemu, że ostatnio w Warszawie palono nie tylko sztukę; próbowano też palić skłotersów?
I jeszcze jedno. Publicyści „DP” szermują hasłami o mitycznym złotym wieku Starego Teatru, czasie świetnych przedstawień i zawodowego etosu. Otóż elementem tego etosu było niewynoszenie informacji i materiałów z trwających prób. Posługując się plotkami i insynuacjami, wyciągając od nielojalnych pracowników Starego przecieki z nieskończonej wciąż pracy, Wacław Krupiński udowodnił, że tradycję tę ma naprawdę za nic. Podobnie, jak jego informatorzy i przełożeni za nic mają etykę zawodową. Liczy się zadyma. Obyśmy nie doczekali sytuacji, kiedy „Dziennik Polski” z wyprzedzeniem opisze czyjeś pobicie.