Spektakl „Gorki – Alternatywa dla Niemiec?” już w tytule gra z nazwami prawicowej niemieckiej partii i lewicowego berlińskiego teatru. Skandalista – obowiązkowy przydomek – Oliver Frljić pyta, czy lewicowy teatr ma jakąś konstruktywną propozycję dla przejmowanego przez prawicowych populistów życia politycznego. Jak się domyślamy, nie bardzo. Ale czy teatr jest od robienia propozycji, czy od podważania wszystkiego, łącznie z sobą samym? Dekonstrukcja „Gorkiego” odbędzie się więc tu najzupełniej dosłownie, gdy na scenę wjedzie makieta klasycystycznej fasady berlińskiego teatru, a aktorzy zaczną odrywać od niej kolumny i gzymsy.
Berliński teatr im. Gorkiego ma szczególny profil. Chętnie sięga po tematy i artystów z (pół)peryferyjnych krajów, które mają problemy z demokracją – jak Turcja albo Polska. To Gorki koprodukował z Teatrem Polskim w Poznaniu „Hymn o miłości” Marty Górnickiej, to tu powstał dosadny spektakl o Smoleńsku Krzysztofa Minkowskiego, Wojtka Zrałka i Marty Malikowskiej – spektakl, którego nikt w Polsce nie odważył się pokazać.
Spektakl zaczyna się więc od wyliczenia, ilu z aktorów Gorki Theater ma imigrancki background (12 na 19). Jak słyszymy, pokazywanie wielokulturowości Berlina wpisane jest w akty prawne regulujące funkcjowanie tej instytucji.
Frljić w tym sielankowym krajobrazie kulturalnym szuka oczywiście dziur, fałszu i niekonsekwencji. A to podnosi, że się „prawdziwych” Niemców dyskryminuje, a każdy z aktorów wylicza, dzięki przynależności do jakiej mniejszości się tu znalazł – homoseksualnej czy postenerdowskiej. A to, że imigranci mają problem ze znalezieniem pracy w innych teatrach, bo odsyłani są do Gorkiego. Wreszcie, że „słuszny” i „postępowy” sceniczny przekaz jest przewidywalny i jednolity. Frljić – na ile ironicznie? – cytuje tu recenzenta „Suddeutsche Zeitung”. Początek spektaklu to jego najlepsza część. Frljić ma chyba więcej do powiedzenia o tym, że „alternatywa dla Niemiec” nie wyjdzie z teatru, niż o sukcesie samej partii.
Frljić jest oczywiście beneficjentem polityki, którą krytykuje. Sceniczną „agentką” reżysera, która wytyka hipokryzję mieszczańskiej zinstytucjonalizowanej gościnności i otwartości, jest tutaj chorwacka aktorka Nika Mišković. W Gorkim (na razie) występuje gościnnie. W Berlinie, jak mówi ze sceny, pracowała w sklepie z butami. Nie może więc z tą krytyką teatru przesadzić – bo przecież chce dostać tu etat. A teatralne dossier ma spore. Polski widz może kojarzyć Mišković z bałkańskich spektakli Frljicia, np. z udziału w spektaklu „Nasza przemoc, wasza przemoc”, gdzie wykonywała głośny numer z biało-czerwoną flagą – polski wymiar sprawiedliwości wciąż prowadzi w tej sprawie postępowanie.
Ironia Frljicia bywa jednak dużo bardziej subtelna, niż można sobie to wyobrażać na podstawie tamtej sceny czy tekstów prawicowych publicystów oburzonych medialnymi relacjami z „Klątwy”. Często opiera się ona na wyczuciu teatralnej formy. Są więc w ostatniej jego premierze kpiny z klasycznych chwytów niemieckiego teatru „postdramatycznego”, mieszającego aktorską prywatność z fikcją, psychologiczne z politycznym, prywatne z publicznym, a jednocześnie popadającego w odklejnie czy wsobność. Zamknięci w osobnych kameralnych pokoikach scenograficznej konstrukcji, kolejni aktorzy odpowiadają na pytanie, „czego się boisz?”, co początkowo kojarzy się ze spektaklami Piny Bausch, ale w ostatnim roku widziałem je też w co najmniej trzech polskich przedstawieniach – kpina z kliszy jest więc trafna.
„GOЯKI – Alternative für Deutschland?”, reż. Oliver Frljić. Maxim Gorki Theater, premiera 15 marca 2018W „Gorki – Alternatywa dla Niemiec?” Oliver Frljić nie wyciąga na scenę tak ciężkich dział jak w warszawskiej „Klątwie”, głośnym „Przeklęty będzie zdrajca swej ojczyzny” o dziedzictwie narodów rozwalonej Jugosławii czy traktującej o nierozliczonych zbrodniach wojny bałkańskiej „Aleksandrze Zec”. Nie idzie też w stronę najeżonych historyczno-politycznymi i teatralnymi aluzjami osobliwych rewii, jak w niedawnym „Kompleksie Ristić” o reżyserze-propagandziście z czasów Jugosławii, którzy przestawił się na serbski nacjonalizm, czy wcześniejszym „Turbofolku”. Frljić chwyta sie chwilami nieco zbyt prostego slapsticku – na przykład w scenie „Magia demokracji” aktorzy z przesuwanych liter nazw głównonurtowych niemieckich partii politycznych tworzą napis „AfD”. A więc demokracja zawsze podszyta jest faszyzmem? Niesie w sobie jego bakcyla, który w pewnych okolicznościach może zacząć zarażać? Ani to teza szczególnie radykalna, ani odkrywcza.
Choć spektakl ma mocne, albo przynajmniej wyjątkowo dowcipne momenty, nie czuć w „Gorki –Alternatywie dla Niemiec” tej spiętrzonej energii konfliktu, tego uzdrawiającego jadu, który bije tak z polskich, jak i z wielu bałkańskich projektów Frljicia. Dla mnie najbardziej prowokacyjny jest fragment, gdy ze sceny rozbrzmiewa całkiem na pierwszy rzut oka sensowny manifest AfD, wieszczący w „narodowej” klasie średniej nowy proletariat, który ma przeciwstawić się globalnemu kapitalizmowi.
Frljić – jak to on – chętnie sięga do prowokacji z porządku krytyki instytucji, a więc także gier z ekonomicznym aspektem działania państwowej czy miejskiej kultury. W spektaklu z Gorki opowiada się też o tym, jak trójka artystów zapisała się do AfD – a ich składki członkowskie pokrywane były z publicznych pieniędzy, z waszych, droga berlińska publiczności, podatków – z teatralnego budżetu. Choć fakt transferu środków na kulturę do kasy formacji promującej nacjonalistyczny szowinizm ma chyba oburzać, to przypomina się tu też, że AfD dostaje jednocześnie miliony euro z subwencji, a więc też od podatników. Szkoda jednak, że Frljić nie pociągnął wątku wejścia aktorów do jaskini brunatnego lwa jakoś mocniej, nie podjął się konfrontacji z partyjnym aparatem AfD inaczej, niż cytując manifest i zlecając przelew.
„Gorki – Alternatywa dla Niemiec” pozostawia niedosyt. Może największy problem tkwi w piszącym te słowa. Zrobiony dla berlińskiej publiczności spektakl Frljicia wygląda chyba zupełnie inaczej, gdy ogląda go człowiek z kraju, w którym poglądy AfD to nie jest żadne mroczne widmo. Pod hasłami AfD, zamknięciem granic, niewpuszczaniem imigrantów, radykalnym ograniczeniem prawa aborcji czy ograniczeniem integracji europejskiej podpisałby się w Polsce nie tylko cały obóz rządzący, ale i niejeden „obrońca demokracji” z tzw. liberalnej opozycji. Zresztą, w Polsce to przecież nie są groźne postulaty – a obowiązujące status quo.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).