ZWROTY:  Naciski i dyrektorzy
Susan Murtaugh / CC BY-ND 2.0

6 minut czytania

/ Teatr

ZWROTY:
Naciski i dyrektorzy

Witold Mrozek

Coraz częściej przyłapuję kolegów dyrektorów na myśleniu spiskowym. Zwłaszcza gdy obok aktu powołania na stanowisko na półce stoją niespełnione ambicje artystyczne

Jeszcze 2 minuty czytania

Ktoś mógłby pomyśleć, że życie teatralnego recenzenta jest usłane różami. Że owszem, może to i zawód uroczo anachroniczny i smętnie wymierający, jak kapelusznik albo cholewkarz – ale wciąż dostaje się jakieś pieniądze za chodzenie do teatru i ma się jakiś tam kawałek władzy. Tymczasem, choć różne badania wykazują, że mało który widz kieruje się tym, co o danym spektaklu piszą w gazetach, niektórzy przepychanki w błotnistej branżowej piaskownicy traktują z takim zacięciem, jakbyśmy na śmierć i życie walczyli o komplety na Broadwayu.

Zaczął się sezon – i zaczęły się one. Naciski. Wachlarz chwytów jest szeroki. Czasem to koleżeński telefon od dyrektora jednej z, dajmy na to, warszawskich scen. W słuchawce najpierw głębokie westchnienie, a później urażone: „Nie pomagasz...”. Inna kategoria to dyrektorskie esemesy. Planuję kiedyś wydać ich tomik – w 160-znakowym formacie zmieścić się może wiele ludzkich dramatów i frustracji. Jest to liryka o sporej rozpiętości emocjonalnej: od lamentacji, przez autopanegiryk, po granicę gróźb karalnych.

Są też naciski niebezpośrednie. Mniej lub bardziej udane szturmy na wały redakcyjnej twierdzy – w końcu dyrektor teatru to z reguły ktoś z mocną pozycją towarzyską. Tu też warianty są różne: od obiadu z kimś wysoko w hierarchii po luźną rozmowę z którymś z przełożonych, goszczonym akurat na premierze: „Wiesz, świetną gazetę robicie, tylko te recenzje, ten Mrozek… On się czepia, chyba ulega wpływom”. Z subtelną sugestią, by „coś z tym zrobić”. Zawsze, gdy słyszę, że któryś Frank Underwood polskiego teatru wyskakuje z taką misterną bankietową intrygą, wyobrażam sobie, że swoje pojęcie na temat solidarności zawodowej czerpie z własnych doświadczeń. I tego czy owego jest mi nawet trochę szkoda.

Zwroty

W swoim cyklu Witold Mrozek, krytyk teatralny i publicysta, zajmie się kulturą od kuchni, ze szczególnym uwzględnieniem okolic sceny. W „Zwrotach” nie zabraknie politycznych aluzji, środowiskowych kwasów i zwykłych impertynencji.

Zastanawiam się nieraz, czy to stanowisko dyrektora teatru tak odkształca umysł, czy też może „zawód” ten – bo w polskich realiach to zawód – przyciąga dość specyficzny sort ludzi. Z deka megalomańskich, z lekko zaburzoną oceną rzeczywistości i mocno zaburzoną samooceną. (Jak dyrektor teatru popełnia samobójstwo? Wchodząc na własne ego i skacząc. To stary żart, teraz można dopisać: startując w wyborach parlamentarnych z list partii opozycyjnej). 
Przede wszystkim zaś coraz częściej przyłapuję kolegów dyrektorów na myśleniu spiskowym. Zwłaszcza gdy obok aktu powołania na stanowisko na półce stoją niespełnione ambicje artystyczne, które czasem warto byłoby jednak przełożyć do szuflady. Łatwiej takim dyrektorom uwierzyć, że sceptyczne opinie na temat ich pracy inspirowane są z wrogich ośrodków politycznych, medialnych, z Moskwy (bywa), Wałbrzycha czy nawet z Bydgoszczy – niż pomyśleć, że robią coś nie tak, albo że ktoś może się po prostu z nimi nie zgadzać. Najzabawniejsze, gdy takimi właśnie dyrektorami okazują się ludzie przez wiele lat wykonujący wcześniej zawód krytyka teatralnego. Można by się zastanawiać, czy niskie przekonanie o możliwości posiadania własnych sądów czerpią oni z autopsji.

Swoją drogą, śmieszna sprawa z tymi ambicjami artystycznymi krytyków. Przez długi czas wydawało się, że jako niereżyserzy i nieaktorzy nie mają oni tendencji do uprawiania specyficznie pojętego artystycznego samozatrudnienia. To jest: że nie czynią raczej z publicznej instytucji sanktuarium twórczości własnej, którą co niektórzy w skrajnych przypadkach wypełniają w „swoich” teatrach połowę czy nawet dwie trzecie wieczorów. Oczywiście tych, kiedy w teatrze cokolwiek jest grane.

Sytuację radykalnie zmieniło upowszechnienie się zawodu dramaturga. Wiem, to brzmi jak biadanie straszliwego konserwatywnego dziada. A przynajmniej wuja. Jednak jesteśmy nieco w innym momencie niż parę lat temu, gdy trwała walka o uznanie roli dramaturga, a sprzeciw wobec wprowadzenia „nowej” profesji był w teatrze często po prostu sprzeciwem wobec myślenia. Dziś opór wobec myślenia pozostał, ale drzwi dla dramaturgów otworzyły się szeroko. Mam wrażenie, że więcej niż dramaturgów jest już w Polsce tylko bezrobotnych aktorów, społecznych ekspertów od islamu i samozwańczych speców od marketingu politycznego. Dramaturgiczne szlify stały się logiczną kontynuacją ścieżki zawodowej teatralnego komentatora, pojawili się dyrektorzy-dramaturdzy. A problemy urażonego ego i nieukojonych twórczych mąk, co miejsca dla siebie znaleźć nie mogą, przestały być wyłączną domeną dyrektorów-reżyserów koło pięćdziesiątki.

Wpajaną mi od czasu do czasu przez starszych kolegów krytyków zasadą, mającą stanowić żelazną tarczę przed naciskami, jest unikanie bankietów (oczywiście tylko tych, na których starszych kolegów krytyków nie widzą i które nie odbywają się u kolegów dyrektorów starszych kolegów krytyków, bądź zgoła u tychże starszych kolegów krytyków zleceniodawców). Niestety, nie tak to działa. Mimo względnie młodego wieku zjadłem na koszt polskiego podatnika bądź lokalnego sponsora kilogramy serowych koreczków, wypiłem setki litrów lepszego czy gorszego wina z Lidla, zmuszony byłem wysłuchać dziesiątek godzin dyrektorskich i reżyserskich autoegzegez – podczas publicznych oracji i pogawędek na boku. Podobno stare przysłowie dyrektorów teatrów mówi, że recenzenta nie należy zostawiać samego z jego myślami. A że inna stara środowiskowa mądrość głosi, że im gorsza premiera, tym lepszy bankiet – rozmowy ciągnęły się nieraz długo w noc.

Zaś dwa dni później, gdy ukazywał się tekst – poszkodowany uważał, że chyba go nie zrozumiałem albo urwał mi się film. Z czasem niemal zarzuciłem bankietową dietę – nie pomogło. Niebawem wyrzucę telefon.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.