„Każdy, kto chce poznać Lema, powinien zacząć chyba od tej pozycji. Starcie demonstrantów z policją rozbija w drobny mak hotel, w którym odbywa się kongres, a futurolodzy, którzy zdołali ujść z życiem, lądują wraz z personelem hotelu w rynsztoku. Kupa śmiechu! Czy to źle?” – tak Kurt Vonnegut streszczał „Kongres futurologiczny” Stanisława Lema Amerykanom w „The Nation” z 1978 roku, w tekście zatytułowanym „Ludzie, czy to tylko żarty?”.
Vonnegut nazywał w swoim artykule Lema „mistrzem nieuleczalnego pesymizmu, patrzącym z przerażeniem na to, co może jeszcze uczynić obłąkana ludzkość, jeśli przetrwa”. W swojej najnowszej luźnej inscenizacji „Kongresu futurologicznego” reżyserka i dramatopisarka Agnieszka Jakimiak stara się z tego „nieuleczalnego pesymizmu” wydobyć nadzieję, narrację prowokacyjnie i naiwnie jasną. Jej futurolog Ijon Tichy trafia w swojej wizji do przyszłości rzeczywiście szczęśliwej – a nie do groteskowej dystopii, gdzie świat ginie od przeludnienia, zmian klimatycznych, a ludzkość utrzymywana jest w błogostanie za pomocą wyjątkowo zaawansowanych, rozpylanych w powietrzu substancji psychoaktywnych.
W dzisiejszej obiegowej wyobraźni Lem ma bodaj dwie twarze. Wizjonera, który przewidział wynalezienie czytników e-booków, oraz aforysty, który z mroczną rezygnacją czeka na katastrofę ludzkości i nie wierzy, by postęp etyczny i społeczny ludzkości nadążał za technologicznym. „Dopóki nie zajrzałem do internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów” – to Lem z cytatu, który zdaje się nie tylko aforyzmem, ale i apokryfem, gdyż nikt nie jest w stanie namierzyć jego źródła.
„Kongres futurologiczny”, reż. Agnieszka Jakimiak. Teatr Współczesny w Szczecinie, premiera 13 marca 2021Mimo apokryfów i uproszczeń pesymizm Lema pozostaje faktem. Jakimiak robi zatem w swoim „Kongresie” anty-Lema, futurologię anty-Lemowską; pozytywną, rzucającą wyzwanie faktom i dotychczasowej logice rozwoju świata, gdzie narastają społeczne rozwarstwienie, panoszy się katastrofa klimatyczna, a nowa zaraza wciąż zbiera śmiertelne żniwo.
Czy spodoba się to lemomaniakom i lemologom? Tego nie wiem. Wiem za to, że aktorzy i aktorki dwóch Teatrów Współczesnych, których koprodukcją jest „Kongres” – w Szczecinie i we Wrocławiu – zabierają nas w udane połączenie medytacji, stand-upu i terapii grupowej. A wszystko w niewiele więcej niż godzinę. W wizjonerskich kostiumach Tomasza Armady występujący pod swoimi prawdziwymi nazwiskami jako „futurolodzy” Mariusz Bąkowski, Maria Dąbrowska, Anna Kieca, Michał Lewandowski, Magdalena Wrani-Stachowska i Paulina Wosik przez większość spektaklu projektują lepszą przyszłość – a właściwie dowcipnie zdają sprawę z wyprawy do niej. Dzięki maszynom do zwalczania fejkniusów, zmianom obyczajowym i społecznym nasza planeta w tej wizji przyszłości unika katastrofy.
Choć historiozoficzny wektor przedstawienia jest odwrotny niż powieści, w „Kongresie” Agnieszki Jakimiak i Mateusza Atmana z zakresu Lemowskich technik i strategii znajdziemy jednak niemało. I nie mówię tu tylko o łączącym ich z Lemem przywiązaniu do poczucia humoru.
Po pierwsze, to, co w metodzie pracy twórczej Jakimiak i w metodzie twórczej Lema i tak się pokrywało, zanim współczesna dramaturżka pomyślała w ogóle o tym, by zaadaptować i wystawić futurologicznego klasyka. To jest dramaturgia archiwum, ambicja opisania świata, choćby ironiczna; wiara w rozum, który stawia czoła rzeczywistości, krytycznie ją porządkując, nawet jeśli wystawia się na porażkę – jak w kluczowym rozdziale „Solaris”, gdy główny bohater po prostu siedzi w bibliotece i odtwarza. Takich „badawczych” ram znajdziemy sporo we wspólnych projektach Jakimiak i reżyserki Weroniki Szczawińskiej. Taki choćby Instytut Badań Wojen Nieprzeżytych z „Wojen, których nie przeżyłam” z Bydgoszczy, analizujący społeczno-kulturowe wyobrażenia konfliktów zbrojnych; „badawczą” formułę miał obdarzony godardowskim tytułem „Re//miks Zamkow. 2 lub 3 rzeczy, które o niej wiem” z Komuny Warszawa, na katalogowaniu fobii opierał się w punkcie wyjścia „Geniusz w golfie” ze Starego Teatru. Wreszcie strukturę swoistego raportu z wyprawy spektakl „K, czyli klęski w dziejach miasta” przenosił wprost z książki „Niewidzialne miasta” Italo Calvino. I „Kongres futurologiczny” Jakimiak jeszcze bardziej niż oryginał Lema redukuje klasycznie pojmowaną fabułę – skupiając się przede wszystkim na wątku „kongresowym”, konferencyjnym, na raporcie z wyprawy w przyszłość.
Po drugie, wprost do pisarstwa autora „Solaris” odsyła słowotwórstwo, które Lem chętnie uprawiał, sięgając po terminologię naukową, cechujące język pierwszych dekad radzieckiego komunizmu sylabowce czy z drugiej strony archaizmy. Tak powstawały np. „robitwy” – bitwy robotów z „Kongresu” czy „Wielki Podblaszy Koronny” z „Bajek robotów” albo też „sadycjusz”.
U Jakimiak na scenie aktorzy tworzą na przykład generator przekleństw przyszłości, do którego wypróbowania zapraszają widzów – dostarczających tu treści, z których powstają na bieżąco neologizmy mające rozładowywać emocjonalne napięcia bez reprodukowania kulturowych czy płciowych obciążeń, towarzyszących „kurwom”, „chujom” czy „pizdom”. Czy też obciążeń medycznych, wiążących się np. z „debilem”. To kolejny przykład specyficznego ducha spektaklu Jakimiak – bezczelnie naiwnej próby godzenia tego, co dziś zdaje się wciąż nieraz stać w sprzeczności: „politycznej poprawności” i zgody na folgowanie „mrocznej stronie” ludzkiej natury. Trudno o lepszy tego przykład u Jakimiak niż pigułki pozwalające w kontrolowanej wizji „wyrządzić obiektowi naszej niechęci tyle zła, krzywd i nieszczęść, ile potrzeba dla uzyskiwania całkowitego spokoju”. Jak obiecują twórcy spektaklu, „będziemy mogli odegrać się na Ceaușescu i Margaret Thatcher, Augusto Pinochecie i Jeffie Bezosie, Idi Aminie i Marie Le Pen, za cierpienia pandemiczne, neoliberalne i klimatyczne, ale także za drobne wpadki życia codziennego, jak zgubione klucze. Nasza agresja będzie miała charakter oczyszczający i nie będzie wywoływała materialnych szkód”.
Szczególnie dużo miejsca poświęcają Jakimiak i Atman obyczajom seksualnym. Aktorki futurolożki dekretują: „Zarówno młodzież, jak i dorośli będą przyzwyczajeni do widoku radosnych erupcji seksualności w życiu codziennym. Zwykły spacer po parku będzie mógł się stać ścieżką pełną przyjemności”, „Co istotne, udział w seksualnych praktykach publicznych, podobnie jak w seksualnych praktykach prywatnych, będzie całkowicie dobrowolny i będzie odbywał się wyłącznie na podstawie Deklaracji Dobrowolnego Uczestnictwa”.
U samego Lema seks to zagadnienie dość ambiwalentne. Z jednej strony jest w tym pisarstwie zamiłowanie do wymyślania rozmaitych form rozmnażania pozaziemskich gatunków i towarzyszących im kulturowych tabu. Z drugiej – dość sceptyczny stosunek do jak najbardziej ziemskiej rewolucji seksualnej. W „Fantastyce i futurologii”, zbiorze esejów wydanym w roku 1970, Lem pisał np. z rezerwą o przemianach obyczajowych: „Sporo środków masowego przekazu w USA (z «Playboyem» na czele) lansuje hasło «sex is fun» – «seks to zabawa» po prostu. Dziwaczne odzwierciedlenie znajduje ta maksyma w fantastyczno-naukowej produkcji pisarzy najmłodszych”. Pruderyjny Lem byłby tu znów antytezą wizji Jakimiak i Atmana, wypływającej z dialektycznej syntezy ducha rewolucji Maja ’68 i dzisiejszej rewolucji #metoo z jej naciskiem na consent.
Jednocześnie odruchowy konserwatyzm chłopaka z dobrej przedwojennej lekarskiej rodziny – o którego pochodzeniu i podejściu do życia pisze np. Wojciech Orliński w swojej biografii „Lem. Życie nie z tej ziemi” – może być czasem potraktowany jako wstęp do zupełnie innej lektury. Myślę tu np. o genderowym odczytaniu „Solaris”, polegającym nie na urzędowym potępieniu anachronicznej powieści, gdzie kobieta jest infantylna, zależna, „histeryczna”, określana wyłącznie przez relację z mężczyzną – a na dostrzeżeniu, że mamy tu do czynienia z „kobietą” dosłownie ulepioną z męskich wyobrażeń, bo przecież Ocean konstruuje nawiedzające przybyszów z Ziemi (samych mężczyzn) „twory F” wyłącznie z ich fal mózgowych. Trudno o bardziej dosłowną ilustrację społecznej konstrukcji ról płciowych, podporządkowanych patriarchatowi.
To nie jest szczególnie odkrywcze stwierdzenie, ale warto tu przypomnieć, w jakim kontekście powstawały najsłynniejsze utwory Lema, te z lat 60. i 70. W czasach wyścigu do gwiazd po obu stronach żelaznej kurtyny kosmos to przede wszystkim przestrzeń dla niezmierzonej dalszej ekspansji ludzkości, scena postępu nie tylko naukowego, ale i społecznego. Niemal rówieśny z „Kongresem” serial „Star Trek” przejmuje optymistyczną antropologię z „The World Set Free” klasyka gatunku Herberta George’a Wellsa, gdzie nawet wojna atomowa to nie tyle koniec cywilizacji i wstęp do plemiennych wojen na postapokaliptycznych wertepach, ile lekcja, po której ludzkość osiąga etyczną dojrzałość i tworzy światowy rząd. Mroczne wizje Philipa K. Dicka największa popularność dopiero czeka. Pesymizm Lema zdawał się więc, przynajmniej początkowo, towarem rzadkim. Takim jest też optymizm Jakimiak, dający widzowi ulgę w komediowym wieczorze. Czy optymizm ten pozostaje z nami na dłużej – to inna sprawa.
„Jeżeli halucynujemy, obudzimy się, a jeśli nie, nic się zupełnie nie stanie” – mówi Tichemu w pewnym momencie w „Kongresie” Lema prof. Trottelreiner. A cała powieściowa wizja okazuje się majakiem: przyszłość pozostaje niezbadana, choć futurolog usilnie wygląda jej z boleśnie rzeczywistego rynsztoka.
Cytaty z Kurta Vonneguta w przekładzie Grażyny Branny pochodzą ze zbioru „Lem w oczach krytyki światowej”, w wyborze i opracowaniu Jerzego Jarzębskiego, który ukazał się nakładem Wydawnictwa Literackiego w Krakowie w roku 1989.