Film, przemoc i kalambury
fot. Nejc Saje

8 minut czytania

/ Teatr

Film, przemoc i kalambury

Witold Mrozek

„Hitchcock” z Ljubljany leży na przecięciu dwóch linii artystycznych zainteresowań Weroniki Szczawińskiej i dramatopisarki Agnieszki Jakimiak: kina jako przestrzeni pamiętania i głównego kodu współczesnej kultury oraz figury Geniusza, Patrona, Ojca-Założyciela

Jeszcze 2 minuty czytania

„Istnieją dwa wyjścia – albo niedługo stanie się mistrzem, albo na zawsze pozostanie gagiem” – mówi sceniczny Alfred, zapytany przez sceniczną Tippi Hedern, jak będzie pamiętany Alfred Hitchcock po „Ptakach”. Przedstawienie Weroniki Szczawińskiej z teatru Mladinsko – miejsca pracy m.in. Olivera Frljića – eksploruje to, co zostaje z ikon i co z ich legendy wybrzmiewa najgłośniej, niczym gag. Nie musimy oglądać Hitchocka, by kojarzyć go z „królem suspensu” i mówić o „hitchockowskim napięciu”. Jednocześnie polska reżyserka ze słoweńskimi aktorami przygląda się kinu jako strukturze fascynującej, ale opartej na przemocy. I to przemocy, która ma płeć. Nie przypadkiem powracająca w różnych konfiguracjach obsadowych para protagonistów to Hitchcock i Tippi Hedren – aktorka znana głównie z „Ptaków” i „Marnie”. Na planie męczona i nagabywana, również na ekranie grała bohaterki męczone i nagabywane.

 „Hitchcock” z Ljubljany leży na przecięciu dwóch linii artystycznych zainteresowań Szczawińskiej i dramatopisarki Agnieszki Jakimiak: kina jako przestrzeni pamiętania i głównego kodu współczesnej kultury – oraz figury Geniusza, Patrona, Ojca-Założyciela. Przypomnijmy – w krakowskim „Geniuszu w golfie” z 2014 roku artystki „wypisywały” Konrada Swinarskiego z legendy Narodowego Starego Teatru i z dyktatu polskiego paradygmatu romantycznego. Snuły alternatywne scenariusze, w których reżyser nie ginie w katastrofie lotniczej w 1975 roku, a żyje długo w Berlinie i przysyła do Krakowa pocztówki z przejętym od Kantora „nigdy już tu nie powrócę”, przyjaźni się z Godardem, ogląda spektakle Piny Bausch.

„Hitchcock”, Slovensko Mladinsko Gledališče, premiera: 20 kwietnia 2017Agnieszka Jakimiak „Hitchcock”, reż. Weronika Szczawińska. Slovensko Mladinsko Gledališče, premiera 20 kwietnia 2017W „Zamkow” z Komuny Warszawa Szczawińska i Jakimiak wykazywały z kolei niemożliwość – albo przynajmniej: paradoksalną polityczną niestosowność – ustanowienia zapomnianej reżyserki Lidii Zamkow Matką Założycielką teatralnego feminizmu. Wskazywały luki, dwuznaczności i niedopowiedzenia jako podstawowy budulec każdej artystycznej biografii przekuwanej następnie w mit.

W „Hitchcocku” silniej niż w dwóch pozostałych spektaklach „o mistrzach” przebija się oskarżycielski ton. Mówimy w końcu o przemocowym reżyserze i dręczonej aktorce. Z drugiej strony – to nie jest teatr dokumentalny, sceniczna biografia ani remiks twórczości. Biograficzna anegdota, nawet oskarżycielska i drastyczna, migocze tu silnie acz nienachalnie w aluzji, w pojedynczych słowach, poetyckich gestach.

Takim prostym, choć wyrazistym gestem są pingpongowe negocjacje o słowo, którym Alfred będzie zwracał się do Tippi: ona forsuje słowo „Misses” (pani), on „mistress” (kochanka). Trudno czytać to inaczej niż jako odwołanie do uwiecznionych w licznych tekstach przemocowych zabiegów reżysera, by skłonić aktorkę do kontaktów seksualnych. Z kolei wspomnienie o „mechanicznych ptakach” (jeden z nich nawet pojawi się na scenie) – do historii o tym, jak na planie słynnego thrillera reżyser dręczył aktorkę, obrzucając ją żywym ptactwem, okłamawszy uprzednio, że skrzydlaci statyści będą właśnie „mechaniczni”.

Na negocjacji pozycji opiera się cała pierwsza scena mówiona. Aktorka stara się zachować dystans, podczas gdy „mister Hitchcock” spoufala się z „Tippi”. Hitch-cock, wtrąca w kwestię tej ostatniej Jakimiak. Gry słowne to element typowy dla enumeratywnej dramaturgii tej dramatopisarski – w słoweńskim przedstawieniu, jak w poprzednich tekstach, powracają wyliczenia, zestawienia, analityczne opisy. Zestawy cech,  powtarzalnych sytuacji. Jaka jest hitchcockowska blondynka? Jaki jest typowy hitchcockowski bohater?

fot. Nejc Saje

Na schematyczny nieco tekst nakłada się błyskotliwy teatralny kabaret formy. Są tu obrazki z twórczości „mistrza suspensu” – otwierająca przedstawienie parafraza sceny z Tippi Hedren kroczącą z torbą korytarzem czy slapstickowa etiuda z nożem, w której Primož Bezjak parodiuje filmową agonię, przeciągając konwulsje w nieskończoność. Suspens nie może trwać wiecznie. Wreszcie jest scena kręcenia filmu „na rynek wschodnioeuropejski”, odgrywana przez słoweńskich aktorów po polsku – fonetycznie.

Finał to coś w rodzaju z góry odgadniętego kalamburu. Nie o odgadywanie w nim jednak chodzi. W ostatniej scenie Primož Bezjak odgrywa wybraną przez siebie „ulubioną” scenę z twórczości Hitchcocka – „pokazuje” film gestami, pociesznie imitowanymi dźwiękami, kwestiami odtwarzanymi z pamięci. Ponieważ przedstawienie widziałem trzy razy, załapałem się na różne warianty tej puenty. Był więc Cary Grant uciekający przez pole przed samolotowym atakiem z „Północ-północny zachód”. Był demaskatorski dialog Tippi Hedren i Seana Connery w samochodzie z „Marnie”. Była wreszcie słynna scena zabójstwa pod prysznicem z „Psychozy”.  Kolejni aktorzy próbują powtórzyć scenkę – wprowadzają jednak mniej lub bardziej świadome modyfikacje, pomijają lub dodają słowa. Każdy z siedmiu członków obsady zmienia sekwencję, przetwarzając czy parodiując poprzedników. Teatralny głuchy telefon, palimpsest przesunięć, przekłamań i wariacji pokazuje proces wsiąkania kultowego kina w kulturową pamięć wyraziściej niż zanurzony w krytycznym dyskursie dramatyczny opis.

To doskonały przykład teatralnego języka Szczawińskiej, który często bywa refleksyjnie zakorzeniony w kinie, choć nigdy nie korzysta z ekranów i projekcji. W bydgoskich „Wojnach, których nie przeżyłam” Jakimiak i Szczawińska za pomocą przekładu obrazów z popularnych filmów o konfliktach zbrojnych na słowa, ciała i gesty starały się obnażać zakodowane w filmowym spojrzeniu stereotypy, uprzedzenia i struktury władzy. Z kolei w koszalińskim „Jak być kochaną” rozbiły dzieło Hasa na mikrofrazy, fiksacyjne przyruchy czy refreny, a następnie posklejały je na nowo w poetycki esej o produkowaniu heroicznej narracji, przywłaszczaniu wspomnień i skazywaniu doświadczenia „Innego” – tu kobiety – na wyciszenie.

Dowcipny i precyzyjny „Hitchcock” idzie tą drogą. „Me Freud, you Jane” – parafrazują dialog z „Marnie” aktorzy w jednej z ostatnich scen, nawiązując do klasycznego przypadku z dzieł ojca psychoanalizy. Finałowe katharsis tytułowej bohaterki „Marnie” wiązało się z przemocą męskiego protagonisty – samozwańczego terapeuty i nieco sadystycznego uwodziciela, który siłą i szantażem doprowadzał postać Hedern do kolejno: małżeństwa, porzucenia przestępczego procederu, a wreszcie ponownego przeżycia drastycznych wspomnień i uwolnienia od ciężaru traumy. Na „Hitchcocka” z Ljubjalny można spojrzeć jak na powstałą w odpowiedzi na przemoc w kadrze i poza kadrem antykatarktyczną teatralną terapię, przewrotną grę, którą na małej scenie podejmuje się z wielkim ekranem – władcą wyobraźni. I z jego panami.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.