Idiotka unosi ramiona, wiewiórka zaciera ręce

8 minut czytania

/ Teatr

Idiotka unosi ramiona, wiewiórka zaciera ręce

Witold Mrozek

Siłą spektaklu z Olsztyna, obok abstrakcyjnej formy, jest konkret opowieści, historii oceniania, kategoryzowania, reżyserskich łatwizn i banałów – o spektaklu „Łatwe rzeczy” Anny Karasińskiej

Jeszcze 2 minuty czytania

Aktorka Milena Gauer w teatrze robi „raczej łatwe rzeczy”. „W zależności od tego, czy gram idiotkę czy nie, to idiotka jeszcze jakoś tak unosi ramiona, opuszcza głowę, uśmiech... No a nie-idiotka to już może tego nie robić… Albo wiem, że jestem sexy, to trzeba biodra uruchomić, dupę. Tu się jakiejś barierki, ściany chwytam. Tu jest ważne takie przejaskrawienie ruchów, i to wtedy jest sexy” – mówi ze sceny.

Najnowszy spektakl Anny Karasińskiej „Łatwe rzeczy”, podobnie jak jej poprzednie, zaciera granicę między fikcją a rzeczywistością. Jest minimalistyczny i precyzyjny – choć otwarty na improwizację. Karasińska uważnie przygląda się temu, jak działa aktorstwo. Krakowski badacz Dariusz Kosiński w wydanej przez Teatr Studio minimonografii jej teatru mówi wręcz o „metaaktorstwie”. W debiutanckim „Ewelina płacze” z TR Warszawa jednym z tematów był wizerunek aktorskich gwiazd i wyobrażenie o nich, w „Drugim spektaklu” z Teatru Polskiego w Poznaniu – napięcie między aktorem a widzem, w „Fantazji” – również z TR – emocje i ich sceniczne przedstawienie. W „Łatwych rzeczach” znajdziemy się najbliżej krytyki instytucjonalnej i otwarcie feministycznego myślenia o teatrze – refleksji nie tylko nad tym, jak na scenie działa aktorstwo, ale też zupełnie nieteatralne, genderowe scenariusze.

Striptiz i płacz

Rzecz dzieje się tym razem w leżącym nieco na uboczu teatralnych szlaków Olsztynie, w Teatrze im. Jaracza. „Łatwe rzeczy” to krótkie, dowcipne i przejmujące zarazem przedstawienie na dwie aktorki: obok Gauer na scenie pojawia się nestorka olsztyńskiego zespołu. Irena Telesz-Burczyk pracuje na scenie od końca lat 60. XX wieku. Swoją opowieść zaczyna od monologu o niechęci do własnego ciała. „Moje ciało grało różne role, różne kobiety. Oczywiście one wszystkie miały duży biust” – mówi. „A jestem kobietą, która zrobiła pierwszy striptiz w teatrze w Polsce. Nie w filmie, w latach 60., ale na scenie. Rozebrałam się do naga” – mówi Telesz-Burczyk. „W Polsce! – podkreśla raz jeszcze, by dodać: – W Grudziądzu”.

„Łatwe rzeczy”, reż. Anna Karasińska, Teatr im. Jaracza w Olsztynie, premiera 4 grudnia 2021.„Łatwe rzeczy”, reż. Anna Karasińska. Teatr im. Jaracza w Olsztynie, premiera 4 grudnia 2021Jak słyszymy, chodziło o „Kartotekę”. Aktorka miała opory, by rozebrać się w scenie, w której jej kolega – Różewiczowski Bohater – wygłasza monolog ubrany w cielistą bieliznę. Ona, rzeczywiście naga, wykonuje na nim ruchy frykcyjne. Na próbie miała spotkać się z kategoryczną reakcją reżysera. „Powiedział: A gówno mnie obchodzi, co ty czujesz, masz się rozebrać, i już. No i ja się rozebrałam” – opowiada ze sceny Telesz-Burczyk. „Potem wyszłam z tego łóżka naga, przeszłam przez scenę i się rozpłakałam”.

Czy to prawdziwa opowieść? Sprawdziłem w prowadzonej przez Instytut Teatralny Encyklopedii teatru polskiego. Na afiszu grudziądzkiej „Kartoteki” z roku 1973 faktycznie widnieje nazwisko Ireny Telesz. Zdigitalizowanych recenzji nie znalazłem; to była jedna z wielu ówczesnych inscenizacji „Kartoteki”, trzynaście lat po prapremierze Wandy Laskowskiej. Encyklopedia Solidarności informuje, że Telesz, późniejsza opozycjonistka i działaczka Solidarności, w czasie premiery w Grudziądzu była nie tylko aktorką, ale też radną tamtejszej Miejskiej Rady Narodowej. Czy zmieniało to odbiór jej występu – tego się dziś nie dowiemy.

Reżyser tamtej „Kartoteki” zmarł przeszło pięć lat temu. Teatr w Grudziądzu zlikwidowano, zresztą jako jeden z bardzo nielicznych, na fali transformacji w 1991 roku. Telesz-Burczyk nie przedstawia się w kategoriach ofiary. Swoje perypetie z teatralnym patriarchatem opisuje w bardzo różnych rejestrach. Zasłyszane przez kolegę na widowni żołnierskie słowa „ta to będzie rozstrzelana guzikami od rozporków” wspomina, zapewne nie bez ironii, jako najwspanialszy komplement w życiu zawodowym.

Nie unieważnia to nadużyć, których doświadczyła. Opisuję tę niejednorodność, by wskazać, że historia z „Łatwych rzeczy” nie jest call-outem po pół wieku. Chociaż też jest opowieścią o konkretnym doświadczeniu, nietuszującą jego drastyczności i przemocowości, zostawia także przestrzeń na inne odczucia. Wejściem w archiwum teatru poprzez żywe medium.

„Widz lubi patrzeć”

Milena Gauer swój występ u Karasińskiej również zaczyna od monologu o stosunku do swojego ciała – by szybko przejść do opisu „łatwych rzeczy”, które przychodzi jej robić na scenie wskutek obsadzania „po warunkach”. Jak zagrać „idiotkę” – już wspomniałem. Warto może dodać, jak gra się osobę zaradną: zacierając ręce, mówi Gauer, kiedy opisuje, jak grała w bajce przedsiębiorczą wiewiórkę. W Olsztynie aktorka jest od 2004 roku. Zawodowo prawie go nie opuszczała, jedynie w 2011 roku, przewijając się gościnnie przez Wałbrzych w jego najlepszym teatralnym okresie, warszawski Dramatyczny – tuż zanim Tadeusz Słobodzianek zastąpił tam Pawła Miśkiewicza, wreszcie krakowską Łaźnię Nową.

Tak obecność Gauer, jak i tematy poruszane w „Łatwych rzeczach” przywołują skojarzenia z projektem Weroniki Szczawińskiej z 2015 roku, pokazywaną w Instytucie Teatralnym „Ciotunią” – w której Gauer również mówiła o aktorskich sposobach ukazywania „kobiecości”. Występujące razem Gauer i Szczawińska sprowadzały sposoby pokazywania kobiet w polskim teatrze do dwóch modeli. Pierwszy to teatr „warszawski”, podsumowany ironicznym bon motem „w tragicznej pułapce ciała”. Imitując go – pełznąc po podłodze w drgawkach – Gauer nawiązywała do ról Stanisławy Celińskiej w teatrze Krzysztofa Warlikowskiego. Z teatrem „tragicznej pułapki ciała” zderzony był teatr „w mieście do dwustu tysięcy mieszkańców” – archaiczny, konwencjonalny, oparty na przerysowanych gestach.

To do teatru „w mieście do dwustu tysięcy mieszkańców” Milena Gauer zabiera nas teraz u Anny Karasińskiej, w swojej na wpół autobiograficznej podróży. Siłą spektaklu z Olsztyna, obok abstrakcyjnej formy, jest konkret opowieści, historii oceniania, kategoryzowania, reżyserskich łatwizn i banałów. To „nie no sorry, to tak nie może być” wypowiedziane przez reżysera przy próbie rozebrania aktorki uznanej po chwili za „za grubą” czy wezwania, by do śpiewanego na patriotycznym koncercie „Ktokolwiek żyjesz w polskiej ziemi” Wyspiańskiego „poruszać bioderkiem”, bo „widz lubi patrzeć”. „Łatwe rzeczy” nie są manifestem czy interwencją, to nie ten rodzaj scenicznego działania, nie ta intensywność. A jednak zza dowcipnych puent, scenicznego luzu czy wspólnie jedzonego przez aktorki tortu wychylają się co chwilę powidoki przemocy, nuta goryczy.

Wspólnota zażenowania

Karasińska nie boi się momentów ciszy. Czerpie z napięcia między aktorkami, wytwarzanego nie tyle przez opowiadane historie, ile przez zakotwiczenie ich w konkretnych ciałach, ustawieniach w przestrzeni, gestach i słowach starszej aktorki powtarzanych później przez młodszą; wreszcie, w zarysowanej niespodziewanie wizji śmierci, której widmo nieraz kładło się na teatrze tej reżyserki. Tak Milena Gauer, jak i Irena Telesz-Burczyk są świadome teatralnej formy i precyzyjne w sytuowaniu swojej scenicznej obecności – choć opowiadają rzeczy śmieszne lub tragikomiczne, nie robią z nich stand-upu.

Oglądając „Łatwe rzeczy”, można kolejny raz przekonać się, że tematy przemocy w teatrze, toksycznych relacji aktor–reżyser, przez część konserwatywnej krytyki uważane za „hermetyczne” czy „wsobne”, a przez to rzekomo nieinteresujące odbiorców, umiejętnie potraktowane stają się płaszczyzną nowego porozumienia z widownią. Bazują w końcu na takich uczuciach jak wstyd, frustracja pracą, zażenowanie; uczuciach często pokazywanych w dzisiejszej kulturze. Ale płaszczyzną porozumienia jest też doświadczenie seksizmu czy przekraczania osobistych granic. Współczesny teatr funkcjonuje w społeczeństwie mierzącym się z kryzysem pracy – pozbawionej sensu, wykonywanej w opresyjnych warunkach, źle wynagradzanej. A jednocześnie w społeczeństwie, które zaczyna coraz otwarciej mówić o seksualnej i psychicznej przemocy. Może więc oglądanie spektakli takich jak ten Anny Karasińskiej to „łatwiejsza rzecz”, niż się wydaje?