Rozcinanie rzeczywistości
fot. Catherine Hélie © Gallimard

27 minut czytania

/ Literatura

Rozcinanie rzeczywistości

Iwona Komór

Annie Ernaux, jedna z najbardziej wpływowych pisarek we Francji, szuka tego, co trudne, co stanowi wyzwanie, co będzie budziło opór. Ale sama zachowuje prawie kliniczny dystans. Nie pogrąża się w emocjach – interesuje ją dążenie do prawdy przeżycia

Jeszcze 7 minut czytania

W zeszłym roku pojechałam do Yvetot przy okazji wizyty w Normandii. W tym popularnym wśród turystów regionie – impresjoniści, katedry, opactwa, miejsca pamięci drugiej wojny światowej – Yvetot wyróżnia się brakiem jakichkolwiek atrakcji, chyba że zaliczyć do nich staroświeckie muzeum figurek z kości słoniowej. Wybrałam się tam, bo chciałam zobaczyć miejsce, w którym dorastała Annie Ernaux, a o którym Gustave Flaubert pisał, że to najbrzydsze miasto świata, konkludując sarkastycznie w „Słowniku komunałów”: „Zobaczyć Yvetot i umrzeć”.

Ernaux jest dzisiaj jedną z najczęściej przywoływanych i wpływowych pisarek we Francji. Z pisarzy publikowanych w Polsce, którzy się na nią powołują, trzeba wymienić Didiera Eribona, Édouarda Louisa i Virginie Despentes. Z tych jeszcze u nas niepublikowanych: laureata Goncourtów Nicolasa Mathieu i Ninę Bouraoui, laureatkę prestiżowej nagrody Renaudot, tej samej, którą Ernaux dostała za „Miejsce” w 1984 roku. Czytają ją też reżyserki, z których najbardziej znana jest Céline Sciamma – w filmie „Portret kobiety w ogniu” znajduje się scena z akuszerką, bezpośrednio zainspirowana fragmentem książki Ernaux „L’événement” („Zdarzenie”). Stwierdzenie Ernaux, która sama nielegalnie musiała usunąć ciążę, że w żadnym muzeum nie ma obrazu przedstawiającego taki zabieg, sprowokowało Sciammę do umieszczenia w filmie sceny, w której jedna z bohaterek maluje „fabrykantkę aniołków” przy pracy. Inna reżyserka, Audrey Diwan, sfilmowała „L’événement”, zdobywając za film Złote Lwy w Wenecji w zeszłym roku. Nieco wcześniej na ekranach pojawił się obraz „Passion Simple” („Zwykła namiętność”) w reżyserii Danielle Arbid, na podstawie autobiograficznej powieści Ernaux o tym samym tytule. 81-letnia pisarka pojawiła się nawet w zeszłym roku na krótkiej liście do Nobla. Mimo ostrzeżeń Flauberta po prostu musiałam pojechać do Yvetot.

Zresztą Flaubert, jak słusznie zauważyła Ernaux w „Retour à Yvetot” („Powrót do Yvetot”), uznał jednak, że Konstantynopol przebija normandzkie miasteczko w brzydocie. Poza tym w liście do Luizy Colet podkreślał, że „w literaturze nie ma pięknych artystycznych tematów, że każdy zapadły kąt wart jest Konstantynopola”. Skądinąd decyzją Ryszarda Engelkinga, z pewnością słuszną, ale dobitnie jeszcze raz potwierdzającą nieistotność i prowincjonalność miasta, wyrażenie „zapadły kąt” zastąpiło pojawiające się w oryginale Yvetot („Yvetot donc vaut Constantinople”).

Tymczasem sto lat po śmierci autora „Pani Bovary” Yvetot znów pojawiło się w literaturze, nawet jeśli czasem skrócone do jednej tylko literki – Y. – jako sceneria kilku kluczowych książek Ernaux. I dziś, i wtedy, kiedy w nim dorastała w latach powojennych, jeszcze jako Annie Duchesne, nie miało ono zbyt wiele do zaoferowania. Pisarka najbardziej szczegółowo opisała je w „La honte” („Wstyd”): spalone i zbombardowane w czasie wojny, raptem siedem tysięcy mieszkańców, trochę wieś, trochę miasto. Dziś Yvetot jest nieco większe, ale nadal prowincjonalne: ciasne ulice, niska zabudowa, jedna dobra księgarnia przy placu zamienionym w parking. Nic szczególnie nie przypomina, że to rodzinna miejscowość pisarki: w witrynie księgarni zapowiedź spotkania z Niną Bouraoui, dopiero później zauważam na ścianie plakat z Annie Ernaux, a obok półkę z jej książkami wydanymi w popularnym, kieszonkowym formacie, w tym oczywiście nie tak łatwo gdzie indziej dostępne „Retour à Yvetot”.

Annie Ernaux, „Lata”. Przeł. Magdalena Budzińska, Krzysztof Jarosz, Wydawnictwo Czarne, 240 stron, w księgarniach od stycznia 2022Annie Ernaux, „Lata”. Przeł. Magdalena Budzińska, Krzysztof Jarosz, Wydawnictwo Czarne, 240 stron, w księgarniach od stycznia 2022

To właśnie w tej cieniutkiej książeczce autorka opisuje Yvetot jako terytorium pamięci i wyjaśnia, że w niektórych utworach nie chciała posługiwać się pełną nazwą, bo to dla niej miasto mityczne, miasto początków, które już nie istnieje. Przypominanie jego pełnej nazwy niepotrzebnie odsyłałoby do dzisiejszego Yvetot, które nie ma nic wspólnego z tym, w którym dorastała pisarka. W innym miejscu Ernaux pisze, że jej miejsce pochodzenia nie istnieje na mapie – zniknęło, zostało tylko w jej pamięci.

Wiele do powiedzenia

Tuż po zakończeniu wojny rodzice Ernaux przeprowadzili się do Yvetot z Lillebonne, gdzie zmarła przed jej urodzinami jej starsza siostra Ginette. To w Yvetot spędziła pierwsze formacyjne lata – nawet kiedy była już na studiach w Rouen, na weekendy i na wakacje wracała do rodziców. W Yvetot zaczęła pisać dziennik, dokładnie 26 stycznia 1957 roku. Tego dnia w lokalnym technikum rolniczym odbywał się bal, na który matka nie pozwoliła iść szesnastoletniej córce, ta zresztą i tak nie miała odpowiednio eleganckiej sukienki. Sfrustrowana, że nie spotka tam chłopaka, w którym była zadurzona, wzięła sobie ze sklepiku rodziców zwykły szkolny zeszyt do dziś istniejącej marki Clairefontaine i zaczęła pisać. Notowała bulwersujące ją wydarzenia, nastroje i lektury, a przede wszystkim – jak dziś stwierdza – długie momenty nudy, opisane „górnolotnym i romantycznym stylem”. W „Latach” napisze: „Letnie wakacje będą dłużącym się okresem nudy, mikroskopijnych zajęć mających wypełnić dni”, takich jak śledzenie „w regionalnym dzienniku recenzji filmów, których nie zobaczy, i książek, których nie przeczyta”. Ten pierwszy dziennik, pisany do końca 1962 roku, zaginął – zdaniem Ernaux zniszczyła go jej matka, prawdopodobnie wzburzona treścią i w trosce o reputację córki, która wyszła za mąż; zachował się tylko ostatni zeszyt, w którym mowa o przyszłym mężu. Miała powody, by się oburzyć – to właśnie w tym dzienniku znalazły się, choć bardzo eufemistyczne, zapiski o najboleśniejszych i traumatycznych wydarzeniach: pierwszego seksualnego zbliżenia i usuniętej ciąży, o której matka nic nie wiedziała.

Debiut Ernaux „Les armoires vides” („Puste szafki”) z 1974 roku zaczyna się właśnie od sceny, w której bohaterka, Denise Lesur, leży na łóżku z nogami w górze i co godzina robi w powietrzu rowerki albo nożyce, aby przyspieszyć rozpoczęty przez akuszerkę proces usuwania płodu. Książka wychodzi pół roku przed słynnym przemówieniem Simone Veil za legalizacją aborcji we Francji, a pełen gniewu i frustracji monolog wewnętrzny wzbudzi pochwałę samej Simone de Beauvoir, wyrażoną w prywatnym liście do pisarki: „Widać, że ma Pani wiele do powiedzenia i posiada prawdziwy talent”. Drugą książkę Ernaux, „Ce qu’ils disent ou rien” („Co mi każą albo nic”), ta najważniejsza dla niej pisarka doceni już mniej, ale mniej ceni ją też Ernaux, która nie włączy jej do dzieł zebranych opublikowanych przez Gallimarda w 2011 roku. Trzecia, „La femme gelée” („Zastygła kobieta”) z 1981 roku, będzie ostatnią, w której autorka ukryje się za maską fikcji.

Trzy pierwsze, zdecydowanie autobiograficzne powieści, będące wewnętrznymi monologami bardzo przypominających Ernaux narratorek, świadczą o stopniowym oddalaniu się od sztafażu fikcji i poszukiwaniu nowego, bardziej bezpośredniego głosu. Bohaterka pierwszej książki, „Les armoires vides”, nazywa się Denise Lesur, drugiej, „Ce qu’ils disent ou rien” – Anne, trzeciej, „La femme gelée” – jest już bezimienna. Denise mieszka na ulicy Clopart – Ernaux mieszkała na ulicy Clos-des-Parts; Anne przeżywa pierwszy nieudany seks z wychowawcą kolonijnym, jak sama Ernaux; narratorka trzeciej książki wyjeżdża z mężem do Annecy w Sabaudii, podobnie jak pisarka. W tych pierwszych utworach autorka opisuje dorastanie w małym mieście, wyobcowującą edukację w szkole prowadzonej przez zakonnice, szkolne sukcesy oddalające ją coraz bardziej od rodziny i środowiska, w którym dorastała, a w końcu aborcję, samotność macierzyństwa i nieudane małżeństwo. Niezaspokojona i zachłanna zmysłowość, alienujący awans społeczny, szkoła jako miejsce przemocy symbolicznej, edukacja kobiet przygotowująca je do posłuszeństwa i rezygnacji z własnych ambicji – te motywy stale będą przez nią analizowane, ale dopiero w 1983 roku nastąpi przełom, który zwróci uwagę krytyki i zapoczątkuje nowy etap w twórczości Ernaux.

Autosocjobiografie

Tym przełomem będzie „Miejsce” – opowieść zaczynająca się od śmierci ojca w 1967 roku. (Polski przekład Iwony Badowskiej ukazał się jeszcze w 1989 roku i przez wiele lat była to jedyna książka Ernaux dostępna polskim czytelniczkom). To wydarzenie skłania Ernaux do refleksji nad nowym stylem i formą, które pozwoliłyby jej stworzyć portret ojca bez uciekania się do sentymentalizmu i czułostkowości. Przede wszystkim jednak chce uniknąć pisania o bliskim człowieku z pozycji osoby lepiej wykształconej, z pozycji siły, jaką dały jej edukacja i awans społeczny. Dąży do stylu i języka, który nie tworzy hierarchii, nie jest na usługach władzy, nie służy dominacji, za to jest dostępny i przejrzysty, ogołocony z metafor i – co najważniejsze – nie jest zdradą wobec świata, z którego pochodzi pisarka. Poszukiwania właściwej formy zajęły Ernaux przynajmniej sześć lat, setki stron o ojcu wciąż wyrzucała i przepisywała, niezadowolona z rezultatu, nawet wtedy, gdy ukazywały się jej trzy pierwsze książki. Szukała stylu „nieliterackiego”, bez popadania w nostalgiczny liryzm ani w pamflet polityczny.

Jak sama później przyzna, poszukiwania miały także związek z jej pracą w szkole, w liceach, którym daleko było do elitarnych paryskich szkół. Jej uczniowie, często z klas o profilu technicznym, uświadamiali jej co rusz, że sama stała się przekazicielką wizji świata i wiedzy, która choć emancypuje, to jednocześnie wyobcowuje, co przypominało jej o jej własnych doświadczeniach z prywatnej szkoły w Yvetot. Nie bez powodu „Miejsce” zaczyna się od sceny egzaminu nauczycielskiego, który potwierdza ostatecznie symboliczną „zdradę” własnej klasy społecznej – Ernaux zostaje dyplomowaną nauczycielką w szkole średniej. Dołącza w ten sposób do cieszącej się – w odróżnieniu od tego, co znamy z Polski – prestiżem i szacunkiem warstwy społecznej, chronionej statusem urzędnika publicznego. Mimo to dwa towarzyszące temu wydarzeniu uczucia to gniew i wstyd, które Ernaux analizować będzie odtąd bezustannie. W rezultacie tych poszukiwań odrzuci fikcję i nazwie osobiste portrety bliskich autosocjobiografią: „auto” – ponieważ dotyczą jej przeżyć, „socjo” – ponieważ silnie obecna jest w nich perspektywa socjologiczna, a „biografią” – gdyż będzie to portret kogoś bliskiego, ojca, matki, siostry, albo relacja z ważnych wydarzeń z własnego życia.

Refleksja nad formą i stylem, nad językiem, już nigdy nie opuści Ernaux, co zresztą nie powinno dziwić u kogoś zawodowo zajmującego się literaturą i jak mało kto wyczulonego na prawdziwość i autentyczność. Nie oznacza to jednak, że Ernaux przywiązuje dużą wagę do definicji lub podziałów gatunkowych – najbardziej interesuje ją chyba samo poszukiwanie, przekraczanie granic, podejmowanie ryzyka, jak mówi w wywiadach: „wystawianie się na niebezpieczeństwo”. W jej książkach refleksja nad własnym pisaniem, wątpliwości dotyczące formy i roli literatury, głośne zastanawianie się nad właściwą metodą, a także eksperymenty formalne są ciągle obecne. Świadomie rezygnuje z par excellence literackiego czasu gramatycznego passé simple (czas przeszły dokonany), który jest prosty tylko z nazwy, bo nie używa się go w mowie, jest więc dla Ernaux zbyt oderwany od rzeczywistości i sztuczny. Pretensje krytyków ucina, przywołując Rolanda Barthes’a, który twierdził w „Stopniu zero pisania”, że pisać w passé simple to jak deklarować „uwaga, piszę LITERATURĘ” (tłum. własne). Ernaux woli zresztą, tak jak Barthes, „pisanie” zamiast „literatury”, ponieważ ten drugi termin zbyt często służy do władczego i odgórnego ferowania wyroków o tym, co zasługuje, a co nie, na miano literatury. Wyroków, które często kierowano pod jej adresem.

Sabotaże

Jej klasyczne już autosocjobiograficzne dzieła, jak „Miejsce”, „Une femme” („Historia pewnej kobiety”), „La honte”, „Mémoire de fille” („Wspomnienia dziewczyny”) czy „L’événement”, bywają uzupełniane fragmentami dzienników. W jej życiu dzienniki odgrywały wiele ról: najwcześniejsze zostały zniszczone przez matkę, dziennik z lat małżeństwa służył jej jako miejsce ucieczki, na jego stronach mogła dać wyraz rozczarowaniu, opisać kłótnie, poskarżyć się na samotność. Później, po publikacji debiutu, dzienniki staną się kroniką pisarskich, a po rozwodzie także miłosnych frustracji, świadectwem konfliktu i napięcia między ja piszącym i ja czującym.

Choć Ernaux zastrzegła, że jej dziennik intymny zostanie wydany pośmiertnie, to dwukrotnie zrobiła wyjątek i opublikowała intymne zapiski. „Une femme”, napisaną już po śmierci matki, uzupełniła dziesięć lat później, w 1997 roku, dziennikiem pisanym podczas jej choroby. „Je ne suis pas sortie de ma nuit” – w przybliżonym tłumaczeniu: „Ciągle jest noc” – tworzy wraz z „Une femme” dyptyk, w którym to samo wydarzenie, odchodzenie matki, opisane jest na dwa różne sposoby. Podobnie jest z „Passion simple”, opisem romansu z żonatym radzieckim dyplomatą tuż przed upadkiem muru berlińskiego, równo po dekadzie uzupełnionym przez Ernaux fragmentami dziennika, który zatytułowała „Se perdre” („Zatracić się”), uznawszy, że prawda dziennika, zapisywane na gorąco rozterki i cierpienie rozstania stanowią nieodłączną i niezbędną część tej historii, rzucają na nią nowe światło.

Takie decyzje to owoc nie tylko ciągłego namysłu, ale też dowód odwagi w ujawnianiu warsztatu pisarskiego i rozterek związanych z pisaniem oraz w kwestionowaniu własnych wcześniejszych decyzji. Są świadectwem dążenia do maksymalnej szczerości i dowodem gotowości do podważania raz napisanej wersji. W przedmowie do „Je ne suis pas sortie de ma nuit” Ernaux stwierdza wprost, że próby osiągnięcia jednolitości i spójności dzieła należy bezustannie i jak najczęściej sabotować. Aby scharakteryzować swą metodę pracy nad tekstem, używa często metafory cięcia, rozcinania, odzierania rzeczywistości z pozorów – co nie ma nic wspólnego ani z ekshibicjonizmem, ani z psychoanalizą czy przepracowywaniem traum.

Ernaux szuka tego, co trudne, co stanowi wyzwanie, co będzie budziło opór, ale zachowuje prawie kliniczny dystans. Nie pogrąża się w emocjach – interesuje ją dążenie do prawdy przeżycia, do esencji, ze świadomością, że nie ma żadnej definiowalnej „prawdy”, bo „prawda to po prostu nazwa tego czegoś, czego ciągle szukamy, a co wciąż się wymyka”, napisze w „L’écriture comme un couteau” („Pisanie jak cięcie nożem”).

Pisanie fotograficzne

Osobny status w pisarstwie Ernaux mają też fotografie, przywoływane i opisywane w wielu książkach. Opisy zdjęć, ale nie ich reprodukcje, pojawiają się m.in. w „Miejscu”, „La honte”, „Une femme”, „Latach”. W „Journal du dehors” nazwała swoją praktykę pisarską écriture photographique du réel – fotograficznym opisywaniem rzeczywistości. Fotografią Ernaux zajmuje się też w „L’usage de la photo” („Użyteczność zdjęć”), napisanym wspólnie z Markiem Marie.

Jak „Passion simple” i „Se perdre”, to historia romansu, ale też kronika choroby – Marc Marie i Ernaux poznali się tuż po tym, jak pisarka dowiedziała się, że ma raka piersi. W „Latach” napisze, że poznanie Marka było cudownym zrządzeniem losu, które pozwoliło jej pokonać śmierć, zatriumfować nad nią dzięki miłości i erotyzmowi. Kluczowe okazały się fotografie, którymi zaczęła dokumentować efemeryczny pejzaż (jej słowa) ich spotkań miłosnych, czyli pomiętych ubrań i rozrzuconych butów, wymieszanych i pogniecionych, w pośpiechu zdejmowanych i rzucanych byle gdzie, w kuchni, w korytarzu.

Romans dał jej też okazję do wypróbowania kolejnej formy literackiej – pisanego na cztery ręce dziennika. Ernaux otwiera tekst cytatem z Georges’a Bataille’a o erotyzmie jako afirmacji życia nawet w obliczu śmierci i zostawia w „L’usage de la photo” świadectwo triumfu. Tam napisze też: „Coraz częściej przychodzi mi do głowy, że można by opowiedzieć całe życie, posługując się tylko piosenkami i zdjęciami”. Nieprzypadkowo ta wydana w 2005 roku książka, która wzbudziła konsternację i została skwitowana przez część krytyki ironicznymi i niekiedy seksistowskimi komentarzami, staje się preludium do „Lat”, wydanych trzy lata później.

Wreszcie

Idea tej słynnej i wreszcie przetłumaczonej na polski książki kiełkowała bardzo długo w głowie pisarki, jeszcze dłużej niż przełomowe „Miejsce” – myślała o niej już w połowie lat 80., kiedy zbliżała się do pięćdziesiątki, z oszołomieniem obserwując tempo zmian społecznych i dorastających synów. To jednak choroba nowotworowa stanie się ostatecznie tym, co popchnie ją do podjęcia tego ambitnego pisarskiego projektu. W „Le vraie lieu” („Prawdziwe miejsce”) napisze, że dopiero po diagnozie przestała się w końcu „zadręczać pytaniami o formę tej książki”; nieśmiałość i lęk, jakie budził w niej jej ambitny polifoniczny rozmach, zniknęły. W wieku 62 lat zaczyna na poważnie pracę nad zgromadzonym materiałem.

Początkowo książka, która ma zawrzeć pół wieku historii Francji (lata 1945–2007) i jej własne życie, nosi roboczy tytuł „Historia”, potem „Pokolenie”, aż w końcu na dwa lata przed jej ukończeniem Ernaux tytułuje ją „Lata”, pewna już ostatecznie, że to jedyny możliwy tytuł. Przegląda zdjęcia, odtwarza powiedzonka, ogląda reklamy, słucha piosenek, czyta własne dzienniki, które będzie często w „Latach” cytować. Jej wizja tej książki nie ma jednak nic wspólnego z nostalgicznym odtwarzaniem przeszłości, ma ona traktować o czasie, który wciąż zmienia i kształtuje naszą tożsamość, nasze poczucie siebie. Chce oddać zmienność mód, przekonań, gustów, a także trudność, z jaką dostrzega się społeczne przemiany, które dopiero z perspektywy czasu stają się widoczne. W przekonaniu Ernaux stałe, niezmienne jądro indywidualnej tożsamości być może istnieje, ale jest niemożliwe do zdefiniowania i uchwycenia. Autorka pisze więc o wielu „ja”, które w dalszym ciągu istnieją: w Yvetot, Rouen, w Londynie, gdzie pracowała jako au pair. Stąd jej zamiar opisania raczej ewolucji niż esencji, oddania wielości perspektyw – uchwycenia odbicia rzucanego „przez zbiorową historię na ekran indywidualnej pamięci”.

Ernaux dąży do pokazania dwóch równoległych ciągów: „jeden abstrakcyjny, złożony z informacji, które zapomina się zaraz po tym, jak się je przyswoi, i drugi – cały złożony z nieruchomych obrazów”. To jej zanurzenie się w pamięci to nie praca w archiwach, ale praca, którą autorka porównuje do wywoływania halucynacji, wprowadzania się niemal w stan hipnozy, który pomaga wywołać miraż, obraz ukryty w pamięci, indywidualne i zbiorowe „bycie w czasie”. Także tym razem przypisano jej stworzenie nowego gatunku prozy, zbiorowego narratora płynnie przepływającego między ja–my–ona. W „Latach” autorka nazywa ten proces tworzeniem palimpsestu, inni nazwą go freskiem pokolenia, poszukiwaniem utraconego czasu na miarę XXI wieku. Jedno nie ulega wątpliwości – magdalenkami są dla Ernaux piosenki i zdjęcia.

Popularne hity i własne fotografie oraz wspólne posiłki to elementy porządkujące narrację w „Latach”: siedemnaście zdjęć (w tym dwa filmy), dziewięć posiłków, niezliczone piosenki. Są w tej opowieści także echa jej poprzednich książek, ale możliwe do rozpoznania tylko dla tych, którzy je czytali, a także zapowiedzi tych, które dopiero powstaną. To w „Latach” padnie po raz pierwszy imię jej zmarłej na dyfteryt starszej siostry Ginette, o której, w formie listu, napisze w „L’Autre fille” („Druga córka”), i echa wydarzeń, które stały się jej udziałem, kiedy była po raz pierwszy wychowawczynią na koloniach, opisanych dopiero w „Mémoire de fille” w 2016 roku. Ernaux udało się znaleźć właściwą i nowoczesną formę, w której ujarzmiła zgiełk czasu bez wymazywania własnych przeżyć, napisała opowieść „o istnieniu poszczególnym, ale wpisanym w historię pokolenia”.

Entuzjastyczny odbiór, z jakim spotkała się książka, zaskoczył ją. Po pierwsze, jej kilka ostatnich utworów – opisujących bezpruderyjnie i otwarcie miłosną obsesję, zazdrość, seks, aborcję – przyjęto z umiarkowanym entuzjazmem, a niekiedy z pobłażaniem. Po drugie, do końca obawiała się, że stworzyła tekst nieczytelny, bo pozbawiony fabuły i postaci. Tymczasem wręcz przeciwnie, okazało się, że bezprecedensowe tempo zmian, które wciąż tylko przyspiesza, wytworzyło zapotrzebowanie na dzieło o pamięci, ale nie o pamięci oficjalnej, zakonserwowanej w archiwach, ale tej, która powstaje w miarę upływu lat, pamięci o emocjach i „aurze epoki” (l’air du temps). W posłowiu do „L’écriture comme un couteau” Ernaux napisała, że ma nadzieję, że jej czytelnicy i czytelniczki odczuwają, czytając „Lata”, nie tylko melancholijną nostalgię i satysfakcję z odzyskania pamięci o minionym, ale też pewne poczucie wspólnoty przeżyć, w której wielka Historia nie przysłania codzienności i jej chaosu. Ta, zdawałoby się, tak bardzo francuska książka, pełna nazwisk znanych tylko Francuzom i Francuzkom pewnego pokolenia, szybko zdobyła też rozgłos za granicą – „Lata” trafiły na krótką listę nominacji do Międzynarodowej Nagrody Bookera.

Miejsce

Choć krótko istniała nawet nagroda jej imienia, przyznawana za opowiadania (których pisarka wcale nie pisze), to poza nagrodą Renaudot Ernaux nie dostała żadnego ze znanych prestiżowych francuskich wyróżnień literackich. Nigdy nie otrzymała nagrody Goncourtów ani nie zdobyła takiej popularności jak choćby Édouard Louis albo Didier Eribon, mimo że ci wyraźnie czerpią z jej twórczości. Może wynika to z faktu, że pisarka trzyma na dystans środowisko literackie i choć w młodości marzyła oczywiście o Paryżu, to nigdy nie chciała tam zamieszkać.

Od czterdziestu lat mieszka w podparyskim Cergy-Pontoise, któremu też poświęciła kilka książek. Za punkt honoru poczytuje sobie brak przynależności do mieszczańsko-parysko-liberalnych elit, z przekąsem zauważa też, że wciąż jest pytana o to, dlaczego nie mieszka w stolicy. Ten wybór i pozostawanie na przedmieściu, które nie ma historii, bo powstawało od zera na jej oczach, był bardzo świadomy: na początku Cergy, które całe było jednym wielkim placem budowy, przypominało jej powojenne Yvetot, odbudowywane mozolnie po bombardowaniach aliantów. Z jednej strony zdecydowanie odpowiadał jej brak ciężaru historii, z jej hierarchiami, do których trzeba się dostosować, aby znaleźć swoje miejsce. Z drugiej strony nie czuła żadnego dyskomfortu z powodu braku przeszłości i punktów odniesienia. To dlatego sceptycznie traktuje termin „nie-miejsce” (non-lieu), jak zgodnie z antropologią hipernowoczesności Marka Augé nazywa się tego typu tranzytowe ponowoczesne przestrzenie i przedmieścia wielkich metropolii. Wręcz przeciwnie, jej zdaniem każde miejsce, w którym przebywają ludzie, godne jest uwagi – hipermarket, kolejka podmiejska, tak jak zresztą każde doświadczenie – aborcja, zakupy, rodzinne posiłki. Obserwacjom codzienności przedmieścia Ernaux poświęciła dzienniko-eseje: „Journal du dehors” („Dziennik zewnętrzny”), „La vie extérieure” („Życie na zewnątrz”) i „Regarde les lumières mon amour” („Spójrz na światełka, kochanie”), w których opisuje podróże kolejką podmiejską i zakupy w hipermarkecie.

Opis dystansu klasowego, analiza codzienności, nieubłaganego upływu czasu, a jednocześnie chwytanie każdej okazji, aby żyć pełnią, kochać mocno i aż do bólu, a potem to opisać bez wstydu i pruderii – to tylko wciąż moje nieudolne próby uchwycenia w słowa tej fascynującej i bogatej twórczości. Ernaux, mimo podważania spójności swojego dzieła, jednego z założeń trzyma się z żelazną konsekwencją: zero fikcji. Jej pisarstwo to też ciągle ponawiana próba demaskacji języka, unikanie „stadności powtarzania” i zmaganie się z konkluzją Rolanda Barthes’a: „Język, choćby się go wyrzekło w najgłębszej intymności podmiotu, natychmiast idzie na służbę władzy” (przeł. Tadeusz Komendant).

Różnie się to pisanie określa – jako faktograficzne, kliniczne, fotograficzne albo minimalistyczne. W przypadku Ernaux dawno już wyczerpała się definicja powieści autobiograficznej zaproponowana kiedyś przez Philippe’a Lejeune’a – jako tekstu fikcjonalnego, w którym czytelnik może się domyślać, że między autorem a postacią zachodzi tożsamość. Zresztą sam Leujeune, specjalista od piśmiennictwa autobiograficznego, zrewidował stanowisko i przeszedł ogromną ewolucję w swoich badaniach. Poświęcił się z czasem Association pour l’autobiographie (Stowarzyszenie Autobiograficzne), które w Ambérieu pod Lyonem gromadzi i bada niepublikowane teksty autobiograficzne, niezależnie od tego, kto jest ich autorem. Didier Eribon powiedział kiedyś, że to właśnie brak dokumentów, pisemnych świadectw i korespondencji skazuje na milczenie klasę ludową, tworząc lukę w opowieści o przeszłości. Tę lukę mogą zapełnić archiwa takie jak to w Ambérieu. Bo nie każde Yvetot ma swoją Annie Ernaux.

*

Moja wizyta w Yvetot właściwie nie miała większego sensu – ulica, na której mieszkała pisarka, leży dziś w zgentryfikowanej dzielnicy eleganckich domów, całkiem odwrotnie niż w latach pięćdziesiątych XX wieku. Wtedy były to robotnicze, półwiejskie peryferia, zamieszkiwane przez biedotę robiącą zakupy na kredyt w sklepiku państwa Duchesne i pijącą wino nalewane im przez ojca Annie, która obserwowała wszystko ze schodów, gdzie zwykle odrabiała lekcje. Ówczesne elity zamieszkiwały centrum, odbudowane z gruzów, odnowione, czyste i onieśmielające. Dziś atrakcyjniejsze i droższe są peryferia z domami otoczonymi ogrodami. Centrum Yvetot w dzień i noc terroryzują samochody, do tego stopnia, że kuzynka Ernaux musi dawać kotu środki nasenne, żeby w nocy nie zginął pod kołami aut.