Na szkole każdy się zna. Szkoła, jaka jest, każdy widzi. Nauczycieli każdy pamięta. Co nowego można o tym powiedzieć? Takie pytania czy obawy mogły poprzedzać „Kowbojów” Anny Smolar i Michała Buszewicza w Teatrze im. Osterwy w Lublinie, spektakl o szkole, którego premiera przypadła niespodziewanie na czas nauczycielskiego strajku, gdy edukacja znalazła się w centrum polskiej debaty publicznej.
Spokojnie, Smolar nie popada jednak w „humor zeszytów” i dwa tysiące sto trzydziestą siódmą powtórkę ze spłyconego „Ferdydurke”. Lekkość, z którą gra konwencjami, i świetna robota lubelskiego zespołu aktorskiego sprawiają, że zwyczajowy sztafaż towarzyszący anegdotom o „belfrach” (okropne słowo!) nie przeszkadza, a wręcz pomaga teatrowi.
Adaś Miauczyński na Dzikim Zachodzie
Dlaczego „Kowboje”? Dziki Zachód staje się tu symbolem stanu przemocy, wojny wszystkich ze wszystkimi – ale też przygody zmagania się ze stanem natury, który próbuje się okiełznać. Można jednak spojrzeć i na „Kowbojów”, i na klasyczny western jako na opowieść o przybywaniu i ucieczce, ciągłym ruchu. Ktoś przybywa do miasteczka, stawia czoła, przegrywa lub wygrywa, wreszcie odjeżdża w stronę zachodzącego słońca – tam, gdzie jeszcze ani jego, ani tzw. cywilizacji białego człowieka nie było. Na początku spektaklu i nowa uczennica, i młoda nauczycielka przybywają do szkoły. Wygrają? Przegrają? Właściwie z kim albo czym? Wyjadą triumfalnie czy może czeka je ucieczka – w rutynę, w melancholię, w sarkazm? Wieje wiatr, kołyszą się drzwiczki saloonu, które scenografka Anna Met wbudowała w przestrzeń grającą klasę, szkołę czy pokój nauczycielski.
W „Kowbojach” Smolar i Buszewicz pokazują nauczycielskie „typy”: grana przez Jolantę Rychłowską „Sól Ziemi” – czyli matematyczka, co niejedno widziała – idzie tu na noże z „nową”, błyskotliwą i dynamiczną Świetliczanką (Edyta Ostojak), która chce szkołę zmieniać, uprawiać partnerski styl kontaktów z uczniami. Stąd panie kłócą się nie tylko o to, że młodsza usiadła w pokoju nauczycielskim na krześle od dwudziestu lat zajmowanym przez starszą. Chodzi o rzeczy podstawowe. Czy dziecko musi całą lekcję siedzieć, czy może przemieszczać się po sali? Czy może poza przerwą napić się wody, czy jest to obraza belferskiego majestatu?
Michał Buszewicz, „Kowboje”, reż. Anna Smolar. Teatr Osterwy w Lublinie, premiera 12 kwietnia 2019Maciej Grubich wciela się w dyrektora narcyza, denerwującego biedniejszych kolegów opowieściami o zagranicznych wakacjach – o nierównościach już mówiliśmy. Gwiazdą „Kowbojów” jest zahukany, sfrustrowany geograf przezywany „Koń”, częściej występujący tu pod prywatnym imieniem aktora Daniel (rewelacyjny Daniel Dobosz). To na oko krewny Adasia Miauczyńskiego, przegranego polonisty z „Dnia świra” Marka Koterskiego. Długi, błyskotliwie zagrany monolog Dobosza jest właściwie spektaklem samym w sobie – minimonodramem o frustracji, niespełnieniu, ale też marzeniu o buncie, który wypala się w toksycznym resentymencie. Koń marzy na przemian albo o tym, by zostać „mustangiem ogierem przodownikiem”, albo by w rozpaczliwym geście agresji wobec siebie i innych na złość wszystkim powiesić się na pasku w klasie – „taką traumę im zrobię takie szambo z życia im zrobię tak im powywracam w tej psychice, że żaden psycholog psychiatra już im w życiu nie pomoże”.
Rzecz o pracy
Komiczne sceny z pokoju nauczycielskiego i typowe dla teatru Smolar elementy przypominające terapeutyczną psychodramę przejdą w końcu w apokaliptyczny krajobraz szkoły w (dosłownej) w ruinie, gdy fantazja o tym, by wszystko spalić i zaorać, niespodziewanie się spełni. Czy formułę szkoły da się wypracować na nowo? Odpowiedzi na scenie nie będzie, ale jasne postawienie problemu to ważny krok naprzód.
„Kowboje” to jedno z nielicznych dziś dzieł współczesnej kultury polskiej, które w centrum swojego zainteresowania stawiają pracę. I to nie jako globalną kategorię z dziedziny ekonomii politycznej, zasypywaną skandowanymi na scenie teoretycznymi ogólnikami, tylko w uznaniu lokalnej specyfiki tej akurat konkretnej pracy, opierając się na próbie empatii i pogłębionego zrozumienia. Widać, że Smolar i Buszewicz mają słuch – i że sporo usłyszeli, przeprowadzając poprzedzające spektakl wywiady i warsztaty z lubelskimi nauczycielami, jak i po prostu wsłuchując się czy w media, czy w towarzyszące pracy aktorskie improwizacje, czy w rozmowy w umownym warzywniaku.
Udaje się w „Kowbojach” wyważyć też precyzyjnie punkt widzenia – co bynajmniej nie oznacza „prawdopośrodkizmu”, zawsze lekceważącego czyjeś racje i niewidzącego problemów. Nie, w spektaklu mamy raczej polifonię – obok nauczycielskich frustracji jest także głos przedstawiciela „klientów” szkoły – bo zirytowany rodzic mówi dziś najczęściej „rynkowym” językiem roszczeń klasy średniej, jej lęków o dzieci i lęków przed dziećmi. Bardzo dobrze widać to w monologu ojca (Przemysław Gąsiorowski), który w zasadzie nie wiadomo, czy bardziej boi się, że jego córka jest szkolnym postrachem czy klasową ofiarą; wiadomo jednak, że nic o niej nie wie. I mamy wreszcie uczennicę (Justyna Janowska), która prawie nic nie mówi, za to ciągle (dosłownie) pada pod ostrzałem pretensji, przemocowych norm, narzucanych przez dorosłych emocji.
Teatr oświecenia publicznego
„Kowboje” to wyjątkowe spotkanie szkoły i teatru, postawionych tu jako społeczne problemy. Odbywa się ono na dwóch pokrewnych, aczkolwiek nie identycznych poziomach. Po pierwsze – teatr i szkoła rozrysowane są tu w rzucie tyleż komiksowo uwydatnionym, co precyzyjnym w politycznej diagnozie – jako instytucje publiczne, ze swoimi problemami pracowniczymi, hierarchiami czy nierównościami. Czy warszawskiego celebrytę i aktora z powiatowego miasta zarabiającego poniżej średniej krajowej łączy coś z nauczycielem stażystą i dyrektorem porządnego wielkomiejskiego liceum? Tego pytania wprost się w Lublinie nie zadaje, ale wynika ono pośrednio z omawianego przez Smolar i Buszewicza zagadnienia.
Porównanie teatr – szkoła nie jest tu wykoncypowanym eseistycznym zawijasem, tylko czymś, co bardzo dobrze udaje przełożyć się na teatralną materię, z dystansem i komizmem. Lęk nauczycieli przed wszechwładną kuratorką oświaty, którą gra tutaj gościnnie Sonia Roszczuk – ironicznie ogrywany jest razem z pewnym niepokojem towarzyszącym wejściu na scenę tej „aktorki z Warszawy”, grającej u wiodących reżyserów i na scenach ważnych stołecznych teatrów i przyjeżdżającej nagle na lubelskie „peryferie”.
Po drugie – w „Kowbojach” szkoła pokazana jest jako sytuacja teatralna, a teatr jako instytucja „oświecenia publicznego”, gdzie ze sceny według osiemnasto- czy dziewiętnastowiecznych mieszczańskich przekonań płynąć miały wzorce. Dziś brzmi to, oczywiście, strasznie naiwnie. Pytanie, czy dla wielu nie brzmi równie naiwnie i nierealnie przekonanie, że szkoła przygotowuje ucznia do życia. „Każdy mówi zrobię tu Finlandię / A wychodzi zawsze Polska” – rzuca drwiąco matematyczka.
Smolar i Buszewicz ogrywają dwuznaczność szkolnego teatru od pierwszych minut przedstawienia, od monologu Świetliczanki: „Ja na przykład próbowałam całe życie zostać aktorką jak moja mama / A zostałam nauczycielką / I chcąc nie chcąc mówię do ludzi ex katedra / Od karmy nie uciekniesz”. Sytuacja występu rządzi szkołą w „Kowbojach” nieustannie i wieloaspektowo – to udawanie, „granie”, ale i ocenianie, nieustanne sprawdzanie „performansu” rozumianego i jako sposób zachowania, i „wydajność” ucznia czy nauczyciela. „No dobrze, to jak już się spotkaliśmy / Dzwonek zadzwonił i jesteśmy na siebie w jakimś sensie skazani” – ciągnie Świetliczanka. „Albo będę tu stać i klepać to, co przygotowałam godzinę wcześniej. / Albo zaproszę was do swojego świata / Jak będę stać i klepać, to będę gadać tylko do siebie / I nie zdziwię się, jak zaczniecie ziewać (…) Albo oczekujecie, że dam wam wszystko na tacy, albo będziecie chcieli ze mną szukać”.
Warto szukać ze Smolar i Buszewiczem – bo jako tandem i każde z osobna reprezentują oni jeden z najbardziej pasjonujących i najuczciwszych z polskich nurtów teatralnych poszukiwań.