„Kamasutra” Szczawińskiej i Frąckowiaka
fot. B. Sowa

„Kamasutra” Szczawińskiej i Frąckowiaka

Witold Mrozek

W „Kamasutrze” Szczawińska i Frąckowiak – inteligentnie, chwilami zabawnie – oswajają widownię z odczarowanym, bezpretensjonalnym i nieuprzedmiotawiającym sposobem mówienia o seksualności

Jeszcze 2 minuty czytania

Nagość i seks na scenie. To refren powracający w wypowiedziach o nowym teatrze tych, którzy rzadko mają okazję go oglądać, ale pozycja płomiennego moralisty bądź uroczego obrońcy „starych dobrych czasów” każe im o nim mówić. Praca nad „Kamasutrą” miała być dla reżyserki Weroniki Szczawińskiej i dramaturga Bartosza Frąckowiaka okazją do zbadania, jak może funkcjonować w teatrze cielesność i erotyzm – poza farsową rubasznością i seksizmem, ale też z dala od tajemniczego i poetyckiego „dyskursu ciała”, znanego z teatru współczesnych klasyków polskiej sceny.

Podobnie jak w swoim wcześniejszym spektaklu „W pustyni i w puszczy. Z Sienkiewicza i innych”, w „Kamasutrze. Studium przyjemności” Weronika Szczawińska i Bartosz Frąckowiak zbierają cytaty i odniesienia, konfrontują zapisane w tekstach kultury fantazje – tym razem erotyczne, nie kolonialne. O ile jednak sienkiewiczowski projekt dramaturgiczno-reżyserskiego duetu uwodził efektownym nadmiarem znaczeń i kontekstów oraz inteligentnie chaotyczną strukturą, miał potoczystość eseju, to z próbą podejścia do tematu erotyki problemy zaczynają się już na poziomie tekstu. Również w Kamasutrze zdarza się, że padają ze sceny spostrzeżenia celne, błyskotliwe i dowcipne – jak monolog Don Juana o zdominowaniu narracji o przyjemności seksualnej przez kobiecą perspektywę, a zarazem braku męskiego języka opowiadania o doznaniach zmysłowych - „ nadmierne sfeminizowanie świata rozkoszy, zalanie go estrogenem i wysokim C, wielokrotnym orgazmem wargowo-sutkowym”. Nie brak jednak fragmentów przegadanych czy męcząco akademickich. Główne wątki są dość wyraźnie rozgraniczone i zaczerpnięte z tekstów z jednej strony dość oczywistych – klasyka klasyki: „Niebezpieczne związki”, Don Juan/Don Giovanni, Casanova, powieści Colette; gdzieniegdzie wkrada się kanon współczesnej humanistyki: Foucault czy Bataille. Wszystko łączy w całość postać staroindyjskiej kurtyzany-mistrzyni ceremonii (Irena Wójcik), która zwraca się bezpośrednio do widzów i wiąże zachodnią „kamasutrę” – o ile można tak nazwać kanon tekstów kształtujących nowoczesne rozumienie erotyki – z tytułowym staroindyjskim traktatem.

W. Szczawińska, B. Frąckowiak „Kamasutra.
Studium przyjemności”, reż. W. Szczawińska
.
Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu,
premiera 31 grudnia 2011
W „Kamasutrze” zabrakło poczucia rytmu i analitycznej precyzji – charakterystycznych dla większości wcześniejszych przedstawień Szczawińskiej. Ich ślady odnajdujemy w postaciach Konesera (Grzegorz Gromek) oraz Don Juana (Piotr Wawer). Zwłaszcza Koneser, inspirowany Casanovą, kojarzyć może się z formalistycznymi poszukiwaniami reżyserki. Jego żywiołem jest kolekcja, dąży do możliwie największego jakościowego zróżnicowania doznań. Zbiera różnego rodzaju odgłosy, towarzyszące orgazmom – odgrywane przez otaczające go aktorki sugestywnie, a zarazem z całkowitym dystansem. Ponoć spontaniczne reakcje podnieconego ciała okazują się równie kulturowo określone i możliwe do skatalogowania, co znane z malarstwa i rzeźby klasyczne pozy kobiecego aktu, między którymi reżyserka każe przechodzić półnagiej Milenie Gauer. Od całości przedstawienia dziwnie odstaje natomiast i niewiele do niego wnosi – jedyny wątek z linearnie rozwijającą się fabułą, zaczerpnięty z „Małżeństwa Klaudyny”, skandalizującej powieści popularnej z przełomu XIX i XX wieku.

Najciekawszy w przedstawieniu jest chyba pomysł przyjrzenia się specyficznej przedmałżeńskiej artis eroticae – młodych praktykujących katolików. To rzadko dotykany temat, ujęty tu z humorem, ale też bez pogardy czy banalnego straszenia ciemnogrodem. Andrzej Plata i Agnieszka Kwietniewska: ich „grzeczny”, „normalny” ubiór – sweter, szara sukienka za kolano – kontrastują z operetkowo-bombastycznymi kostiumami, w które Izabela Wądołowska odziała resztę wykonawców. Katolicy poświęcają się z jednej strony upoetycznionemu à la „Pieśń nad pieśniami” oczekiwaniu na Tę Pierwszą Noc i sublimacji w świat małych przyjemności, wspólnego jedzenia waty cukrowej, z drugiej – wyznaczaniu intymności granic, rzecz jasna zupełnie arbitralnych. Wszystko sprowadza się do pytania – na ile możemy sobie pozwolić bez ślubu? Czy pieszcząc kark partnerki, przekraczamy już szóste przykazanie? Dotyk miałby być dozwolony tylko w przypadku części ciała zasłoniętych ubraniem? Rzecz jasna, nie wszyscy religijni katolicy uciekają w takie moralno-erotyczne wygibasy. Część lekceważy religijną etyką seksualną w ogóle, część – traktuje ją śmiertelnie poważnie.

fot. B. Sowa

Jednak taka rozdarta między przyjemnością a zakazem grupa też istnieje i sądzić można, że jest całkiem liczna – na internetowych forach rozwija swoją „katokamasutrę”. Spektakl Szczawińskiej to swoją drogą kolejny dowód na to, że polski katolicyzm najbardziej interesujący jest wtedy, gdy potraktuje się go jako pewien wariant współczesnej religijności ludowej, „postmodernistycznej” – zbiór praktyk życia codziennego, w którym doktryna przeplata się z drobnymi herezjami – odchyleniami od oficjalnej normy.

Może to właśnie „katolickiemu” wątkowi przedstawienia najbliżej do tego, czego spodziewalibyśmy się po przedstawieniu ze słowem „studium” w tytule – faktycznej pracy „kulturoznawców w teatrze”. Tak określają swoją pozycję Szczawińska i Frąckowiak, łączący w swoich działaniach praktykę z teorią. W zderzeniu współczesnego nakazu przyjemności, języka religijnego zakazu i sentymentalnej stylistyki „romantycznego uczucia”, odnajdują nieoczywisty obszar kultury, nadając mu nowy język opisu. W „Kamasutrze” zdecydowanie częściej jednak – inteligentnie, chwilami zabawnie – oswajają widownię z odczarowanym, bezpretensjonalnym i nieuprzedmiotawiającym sposobem mówienia o seksualności.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.