Nowy spektakl gdańskiego Teatru Wybrzeże zapowiadał się jako gratka dla intelektualistów, zwłaszcza sympatyków „Krytyki Politycznej”. Z pewnością nie można odmówić debiutującemu reżyserowi, a zarazem doświadczonemu dramaturgowi, umiejętności dobrania ciekawego i współczesnego tekstu, jego szerokiej interpretacji, a także wyboru dobrych aktorów.
Frąckowiak sięgnął po teksty Mariana Pankowskiego, pisarza mieszkającego w Belgii, którego twórczość od niedawna cieszy się w Polsce wielkim zainteresowaniem, zwłaszcza w środowisku „Ha!art-u” i „Krytyki Politycznej”. Jego kolejne utwory zbierają znakomite recenzje, a powieść „Ostatni zlot aniołów” zdobyła zeszłoroczną Nagrodę Literacką Gdynia.
U Pankowskiego nic nie jest jednoznaczne, nie daje się zamknąć w jasnych ocenach, wręcz przeciwnie – czerpie on dużą przyjemność z rozbijania myślowych i emocjonalnych przyzwyczajeń, zaskakując zarówno sposobem konstruowania bohaterów i sytuacji, jak i wyborem form językowych. Przy tym czytelnik ma nieustające wrażenie, że nic nie jest tu powiedziane do końca na poważnie, że w każdym momencie autor może roześmiać się rubasznie i wymknąć wszelkim kategoriom. W „Księdzu Helenie” bohaterka dramatu zostaje księdzem w dzielnicy Amsterdamu zamieszkanej przez margines społeczny. Jej idealistyczny projekt ewangelizacyjny stoi w opozycji do poglądów Biskupa, przedstawiciela starych struktur kościelnych, który doprowadza do usunięcia Heleny z parafii. Jednak autor tekstu podsuwa czytelnikowi wątpliwości, niepozwalające do końca stanąć po stronie któregoś z bohaterów. Klęska Heleny jest również jej winą, wynikiem skupienia na Mężczyźnie, a także zbytniego przekonania o wyższości własnych poglądów.
Wszystko, co jest tak ciekawe u Pankowskiego, a co zdawał się doceniać reżyser w licznych zapowiedziach i wywiadach, w teatrze niestety nie zostało ukazane. Początek rozgrywający się we foyer wśród oczekujących na wejście widzów – krótki dialog między figurą Matki Boskiej (tancerka Iwona Pasińska) a osobami urządzającymi nowy hotel – zapowiada ironiczny i dowcipny komentarz rzeczywistości. Jednak już za chwilę widz znajduje się w świecie traktowanym z wyjątkową powagą, w którym wybrane środki teatralne: sposób gry aktorskiej, wykorzystanie rekwizytów, scenografia czy wreszcie elementy choreografii, uniemożliwiłyspojrzenie nahistorię z dystansem, wywołując efekt melodramatyczny i przesadzony.
Efekt ten narasta w trakcie całego spektaklu, aby osiągnąć apogeum w jednej z ostatnich scen – rozmowy Heleny z Biskupem, podczas której ta dowiaduje się, że musi odejść ze swojej parafii. Mamy tu i dymy, i kadzidło, i tajemne jak w rytuale liczby pisane kredą na ziemi, a do tego cztery wiadra pełne pyłu, którym aktorka zostaje obsypana. Wygląda to wszystko bardzo malowniczo i być może wywołałoby wrażenie na widowni, gdyby ilustrowana w ten sposób sytuacja dorastała swym dramatyzmem do przyjętej przez Frąckowiaka stylistyki. Na koniec Iwona Pasińska – świetna skądinąd tancerka Polskiego Teatru Tańca – jako Matka Boska miota się po podłodze, kilkakrotnie napinając ciało, aby za chwilę pozwolić mu bezwładnie opaść, ukazując w ten sposób próbę dramatycznej reanimacji.
Ta podstawowa rozbieżność – formy teatralnej i wypowiedzi – jest główną wadą spektaklu Frąckowiaka. Historia młodej idealistki, która przegrywa z twardą rzeczywistością obowiązującego systemu, nie staje się poprzez formę teatralną bardziej przejmująca, a wręcz podkreśla pretensjonalność i infantylizm głównej bohaterki. Widz pozostaje także obojętny wobec myśli filozoficznej zapisanej w dialogach postaci (Helena – Biskup, Helena – Mężczyzna). Uwaga rozbija się o retoryczne frazy, których znaczenie nie dociera zarówno ze względu na ich składnię i częste zastosowanie skrótu myślowego, jak i sposób podania tekstu. Wypowiedzi są rzucane niedbale albo zbyt pełne aktorskich emocji kontrastujących z treścią.
Spektaklma jednak kilka mocnych stron. Jedną z nich są wyraziste role wszystkich aktorów zaangażowanych w przedstawienie. Na największe uznanie zasługuje Anita Sokołowska, bydgoska aktorka występująca gościnnie w roli Heleny, która zbudowała swoją postać bardzo świadomie i konsekwentnie, balansując na granicy pozy i naturalności. Reżyser w sposób ciekawy i przemyślany zastosował wprzedstawieniuprojekcje. Szczególnie udana jest scena, w której Helena ogląda na zbliżeniach kamery swoich przyszłych parafian. Czarno-białe sekwencje ukazujące ludzi w oknach lub na ulicy, nie do końca wyraźne, jak duchy, znakomicie komentują charakter dzielnicy, którą Helena ma ewangelizować.