Anna Augustynowicz po raz pierwszy w Polsce wzięła na warsztat dramat noblistki Doris Lessing, który swoją prapremierę światową miał w Royal Court Theatre w marcu 1958 roku. „Na początku był dom” (w oryginale „Each his own wilderness”) skupia się na skomplikowanej światopoglądowo i psychologicznie relacji pięćdziesięcioletniej aktywistki Myry i jej 22-letniego syna Tony’ego, który otwarcie przyznaje, że nie interesuje go polityka, tylko święty spokój. Poprzez wprowadzenie innych postaci – Philipa, Mike’a i Milly z pokolenia Myry oraz Sandy’ego i Rosemary w wieku Tony’ego – autorce udaje się oświetlić poglądy bohaterów z różnych stron, przekonująco pokazać ich motywacje, lęki i przywiązania. Protagonistka Myra całe życie poświęciła aktywnej walce o zmianę świata na lepsze, uczestnicząc w wiecach, protestach i manifestacjach z niezachwianą wiarą, że jest rzeczywiście w stanie coś zmienić. Jej zaangażowanie jest emocjonalne i pełne pasji – do łez wściekłości doprowadzają ją słowa byłego kochanka Philipa, który stracił przekonanie do otwartych społecznych akcji sprzeciwu („znacznie więcej można osiągnąć dyskretnie, wykorzystując znajomości”): „kogo obchodzi wolność”. I rzeczywiście – biorąc na serio poglądy Tony’ego można uznać, że na pewno nie młode pokolenie, które chce tylko bezpiecznej stabilizacji. Marzeniem Tony’ego jest mieszkanie z matką w wielkim domu, choć ona oferuje mu osobne lokum oraz pieniądze na podróże i studia. Jego mantrą są słowa „zwyczajnie i bezpiecznie”. Wypowiada pełne cynizmu i zjadliwej ironii kwestie, przekreślając bez wahania cały dorobek pokolenia matki. W tle jego prowokacyjnego zachowania i ambiwalentnego stosunku do Myry można wyczuć klasyczny kompleks Edypa. Jej otwartość seksualna i romanse budzą w nim obrzydzenie i pogardę, a jednocześnie skłaniają do nieporadnych prób uwiedzenia jej przyjaciółki Milly, matki Sandy'ego.
Doris Lessing „Na początku był dom”, reż.
Anna Augustynowicz. Teatr Wybrzeże
prapremiera 28 października 2011To postacie tych dwóch dojrzałych kobiet – Myry i Milly – są najbardziej fascynujące w spektaklu Augustynowicz (i znakomicie zagrane przez Dorotę Kolak i Joannę Bogacką). Jednocześnie egzaltowane i zdystansowane, silne i wrażliwe, kochające swoich synów i brutalnie wytykające ich wady i słabości, opiekuńcze i okrutnie bezpośrednie, starzejące się i piękne. Są aktorkami, które wciąż wchodzą i wychodzą z roli, działając emocjonalnie i z zapamiętaniem, by za chwilę krytycznie obserwować siebie i swoje otoczenie. Ich barwna emocjonalność, zdystansowana ironia i bezpruderyjność przykuwają uwagę i uzależniają. Kiedy w finale Myra wychodzi, zostawiając na scenie Tony'ego i Rosemary, brak jej obecności odczuwa się niemal fizycznie, jak nagły spadek temperatury, niepokojącą pustkę.
Przedstawienie wyraźnie rysuje konflikt między dwoma sprzecznymi dążeniami – do wolności i do bezpieczeństwa. Spolaryzowane postawy Myry i Tony'ego uświadamiają tę nierozwiązywalną sprzeczność – pociąga nas bezkompromisowość matki, ale rozumiemy też pragnienie stabilności syna. Każde z nich zareagowało inaczej na traumę – zbombardowanie ich domu, w którym ginie ojciec Tony'ego. Myra wszystkie siły zaangażowała w walkę, żeby taka sytuacja się nie powtórzyła. Tony kurczowo uczepił się wyobrażenia nowego domu: to tu, w czterech ścianach, zamierza się poświęcić „emigracji wewnętrznej” i chce świętego spokoju. Paraliżuje go strach, który zdaje się paraliżować wszystkich przedstawicieli młodego pokolenia w sztuce Lessing – strach, który nie pozwala wierzyć, że w świecie można cokolwiek zdziałać. Rosemary: „A mnie się zdaje, że na świecie jest – może – z sześciu niezwykle ważnych ludzi – gdzieś tam. Prawdopodobnie nawet nie znamy ich nazwisk i to oni decydują… (…) Gdyby jutro na Trafalgar Square 5000 ludzi popełniło samobójstwo w proteście przeciwko, no, wszystkiemu – to ta szóstka w ogóle by się nie przejęła. Oni by tego nawet nie zauważyli. Co najwyżej pojawiłaby się notatka w gazecie dla pospólstwa. (…) Wystarczy, że jeden z tych ważniaków zwariuje albo się upije i – no i tyle.” Z młodych najlepiej radzi sobie Sandy, wykorzystujący znajomości i dorobek matki, żeby odpowiednio ustawić się w życiu. Jego cynizm – w przeciwieństwie do podszytego agresją i strachem cynizmu Tony'ego – jest chłodną kalkulacją, pozwalającą się podpisać pod każdą ideą, która może się opłacić.
Anna Augustynowicz nieznacznie przestawia akcenty w sztuce, kończąc zamiast wymianą zdań Rosemary i Tony'ego mocnym monologiem Myry: „Mam prawie pięćdziesiąt lat i prawdą jest, że nie bardzo mam się czym pochwalić. Oprócz tego, że nigdy się nie bałam ryzykować i popełniać błędów. Nigdy nie chciałam bezpieczeństwa i szacownych murów. Boże, co za ironia, że to my wyhodowaliśmy pokolenie małych biuralistów, urzędasów i … ludzików, którzy nim ukończą szkołę zaczynają obliczać emeryturę, małych dorobkiewiczów. Tak, płaczę. Mam pięćdziesiąt lat. Czy nie jest to wystarczający powód do płaczu...”.
Teatr Augustynowicz jest jak zawsze oszczędny i podporządkowany interpretacji tekstu. W uproszczonej, prawie niewidocznej scenografii cała uwaga skupia się na aktorach. Muzyką i prostymi zabiegami formalnymi reżyserka oddała subtelny humor dominujący w sztuce Lessing, która niezależnie od powagi tematu i własnego zaangażowania potrafi się również pośmiać z siebie i swoich bohaterów. Jednak w przypadku tego spektaklu charakterystyczny dla Augustynowicz ascetyzm formy, mimo że pozwala mocniej wybrzmieć tekstowi, pozostawia niedosyt i trochę rozczarowuje.