Na ponowne otwarcie Czarnej Sali im. Stanisława Hebanowskiego – kameralnej przestrzeni z osiemdziesięcioosobową widownią – dyrekcja Teatru Wybrzeże wybrała dzieło nie najłatwiejsze: „Zawiszę Czarnego” Juliusza Słowackiego. To jeden z nieukończonych tekstów poety. Zachował się we fragmentach, z różnymi wersjami tych samych scen, z niektórymi scenami w zalążku. Z pewnością dramaturg Jakub Roszkowski wykonał kawał roboty, układając tę historię od nowa, bardzo logicznie i dowcipnie. A żeby już wszystko było zupełnie jasne, a widz nie pogubił się w gąszczu skomplikowanych wierszy, dodał gdzieniegdzie wypowiedzi narratora, który z dystansem i humorem rodem z kabaretu komentuje wartką akcję. Określenie „wartką” może się zresztą wydać nadużyciem dla czytelnika Słowackiego, jednak w przypadku widza tego spektaklu jest wyjątkowo na miejscu. Reżyser zadbał, żeby nikt nie miał za dużo czasu na refleksję ani nudę – mamy tu siermiężne układy choreograficzne w wykonaniu aktorów, wspólne rapowanie, namiętne całusy, nagość, confetti i pajęczynę serpentyn, w którą co rusz ktoś się zaplątuje, przy okazji próbując pozostać w roli. Gdzieś w tym wszystkim poezja i znaczenia Słowackiego rozmywają się, zacierają.
Juliusz Słowacki, „Zawisza Czarny”,
reż. Adam Orzechowski. Teatr Wybrzeże,
premiera 11 lutego 2010Cały spektakl oparty jest na prześmiewczym potraktowaniu mitu Zawiszy-bohatera. Ma to oczywiście swoje źródło w utworze Słowackiego, który pokazuje słabość, śmieszność i prostotę rycerza, nie odbiera mu jednak do końca szacunku czytelnika. Zawisza w przedstawieniu Orzechowskiego jest niegrzeszącym inteligencją prostakiem, dla którego największym dylematem jest decyzja, czy wybrać ratowanie świata czy miłość.
Aktorstwo jest jedynym jasnym punktem przedstawienia. Z pewnością pokazuje poziom aktorów Teatru Wybrzeże, którzy nawet w beznadziejnej sytuacji nie poddają się bez walki. W tym wypadku walki częściowo udanej: dzięki improwizacji i scenicznej charyzmie wypełniają oni luki pozostawione przez reżysera. Na szczególne uznanie zasługuje Małgorzata Oracz w roli Laury, Robert Ninkiewicz jako Zawisza i Marek Tynda – Gniewosz.
Twórcy spektaklu zrobili wszystko, żeby przetłumaczyć Słowackiego na język odpowiadający współczesnej rzeczywistości. W warstwie formalnej „Zawisza Czarny” mógłby stanowić modelowy wzór dzisiejszego teatru. Jest dramaturg, który opracowuje tekst i podaje myśl przewodnią, drobiazgowo zanalizowaną na każdym poziomie – od scenografii po grę aktorów. Jest transpozycja akcji na współczesną rzeczywistość społeczną: Zawisza jest celebrytą à la Brad Pitt, Laura chce złapać sławnego męża, a Głupiec to polski kibic. Jest postmodernistyczna mieszanka stylów – rapowanie polskiej klasyki czy świadomie wykorzystany kicz w kontraście do wielkiej literatury. Jest choreografia przygotowana przez jedną z najlepszych trójmiejskich tancerek – Katarzynę Chmielewską z niezależnego teatru Dada von Bzdülow. Jest wreszcie nietypowo ustawiona widownia i elementy spektaklu wykraczające poza scenę (gabloty z eksponatami, np. pukiel włosów Zawiszy Czarnego). Jednak wszystkie te elementy, służąc uproszczonej, powierzchownej idei, nie mają siły przebicia, nie składają się na żadną interesującą całość. Zamiast spędzić tę godziny w teatrze, można było równie dobrze przeczytać tylko program z wypowiedzią dramaturga. W spektaklu nic więcej się nie wydarzyło.