„Pan Tadeusz” w Teatrze Wybrzeże
Teatr Wybrzeże

„Pan Tadeusz” w Teatrze Wybrzeże

Agnieszka Kochanowska

Jarosław Tumidajski wykorzystuje tekst „Pana Tadeusza”, żeby powiedzieć o tym, co mu się w dzisiejszej Polsce nie podoba. Niestety, ta krytyka brzmi powierzchownie i banalnie

Jeszcze 1 minuta czytania

Pomysł młodego reżysera, który zrealizował w Gdańsku już dwa udane spektakle – „Grupę Laokoona” wg Różewicza i „Onych” Witkacego – zdawał się wpisywać w modny obecnie w Polsce trend przepisywania na scenę dobrze znanych dzieł różnego typu, zapoczątkowany przez Sebastiana Majewskiego cyklem „Znamy, znamy” w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu. „Pan Tadeusz” w takim rozumieniu byłby tylko pretekstem do rozmowy o współczesności, przy użyciu wszystkim znanego kodu symbolicznego (postaci, sytuacji, historii i języka poematu Mickiewicza). Przedstawienia powstające w ten sposób często są bardzo odległe od oryginałów, ale bardzo ciekawie przewartościowują znane tematy, pojęcia, schematy myślowe.

Mickiewicz „Pan Tadeusz”, reż. J. Tumidajski.
Teatr Wybrzeże, premiera 16 kwietnia 2011
Fragment „zagubionej autostrady” gdzieś w Polsce, trawiaste pobocze, rząd słupów wysokiego napięcia, w tle budynek wielkości domku dla lalek z napisem „Zajazd” i mgła. Przeźroczysta kurtyna się podnosi i opary mgły przedostają się na widownię. Zosia w krótkiej sukience i wielkiej białej peruce próbuje wyrecytować inwokację – męczy się z tym, przerywa, zaczyna od nowa, w jej głosie słychać sprzeciw wobec wypowiadanych słów. Zaraz za nią wchodzi parada mężczyzn – większość w garniturach, Asesor i Rejent w strojach do konnej jazdy, Hrabia w spódnicy w szkocką kratę. Najpierw krótka modlitwa, potem Wojski przemawia o edukacji i grzeczności, a Rejent rozpoczyna spór o charty. Za chwilę scena rozmowy Hrabiego z Gerwazym – opowieść o historii zamku Horeszków. W przedstawieniu Tumidajskiego wszystko rozgrywa się wśród mężczyzn, Zosia jest tylko od czasu do czasu pojawiającym się głosem z zewnątrz – obserwatorem, komentatorem, przedmiotem pożądania. Snuje się, podgląda, czasem próbuje bezskutecznie rozbić toczącą się opowieść, ale ta biegnie dalej – każdy zna doskonale swoją rolę i nie ma problemu, żeby wejść w nią z powrotem. Męski świat przedstawiony przez reżysera znamy do znudzenia – mnożące się w nieskończoność konflikty, pojedynki, patetyczne przemowy, puste gesty – nie ma w nim miejsca dla kobiet ani wykluczonych, jak Żyd Jankiel czy Rosjanin Rykow. Nie ma w nim też miejsca na szczęśliwe zakończenie – napis na czarnym horyzoncie nie pozostawia wątpliwości: „Nic się więcej nie wydarzy. Ślubu nie będzie”.

Jarosław Tumidajski wykorzystuje tekst „Pana Tadeusza” – tekst obrosły znaczeniami, które z jego treścią czasem mają już mało wspólnego – żeby powiedzieć o tym, co mu się w dzisiejszej Polsce nie podoba. Kluczowy tom polskiej biblioteki patriotycznej wydaje się ciekawym i prowokującym narzędziem przeprowadzenia krytyki współczesnego narodu w oparach „smoleńskiej mgły”. Niestety, ta krytyka brzmi powierzchownie i banalnie, zatrzymując się na poziomie wielokrotnie powtarzanej refleksji o kłótliwości naszego narodu i niemożności porozumienia. Gdański spektakl nie dodaje nic nowego do debaty wywołanej przez 10 kwietnia. Apeluje tylko patetycznie słowami modlitwy Piotra Skargi włożonymi w usta umierającego księdza Robaka: „Wszechmogący, wieczny Boże, wzbudź w nas szeroką i głęboką miłość ku braciom i najmilszej matce, Ojczyźnie naszej, byśmy jej i ludowi Twemu, swoich pożytków zapomniawszy, mogli służyć uczciwie”.

Teatr Wybrzeże

W przedstawieniu znajdujemy dobrze znane zabiegi: zdystansowane aktorstwo, w którym aktorzy nie do końca są ani odgrywanymi postaciami ani sobą, potęgowane przez pozostawienie w tekście zwrotów typu „rzekł Hrabia”, współczesną muzykę, ilustrujące akcję projekcje, które w kilku przypadkach interesująco wchodzą w materię spektaklu, budując dodatkowe znaczenia. W związku z formułą powierzonego zadania, które opiera się głównie na sprawnym podaniu tekstu, żaden z aktorów nie zwraca szczególnej uwagi. Prócz Michała Kowalskiego, którego Gerwazy – w „diabelskim” czerwonym garniturze – jest demoniczny i zdeterminowany, żeby potęgować agresję i wrogość na scenie, podżegać do konfliktu. Ciekawym zabiegiem reżyserskim było obsadzenie tego młodego aktora w roli starego służącego Horeszków – dzięki temu uderza fakt związku emocjonalnego mężczyzny z historią, której nie przeżył. Zemsta staje się misją abstrakcyjną, odziedziczoną. Szczególnie wyrazista jest również postać grana przez jedyną kobietę w zespole – Emilię Komarnicką. Jej Zosia jest jak Alicja w Krainie Czarów po zjedzeniu magicznego ciastka – za duża na świat, w którym się znalazła, unieruchomiona w nim jak w gorsecie. Jej emocje przechodzą od złości przez bunt i wściekłość do żalu i łez, jednak w rzeczywistości gdańskiego „Pana Tadeusza” nic nie może zrobić.

To pierwszy spektakl Jarosława Tumidajskiego na Wybrzeżu, który rozczarowuje, przede wszystkim niewykorzystanym potencjałem i jednowymiarowością. Miejmy nadzieję, że następne będą lepsze.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.