„Ciała obce” w reż. Kuby Kowalskiego

„Ciała obce” w reż. Kuby Kowalskiego

Agnieszka Kochanowska

Spektakl Kowalskiego jest nierówny. Momentami nuży pretensjonalną dosłownością i natrętnie epatuje seksem, momentami, w scenach kameralnych, bywa zniuansowany i znakomicie zagrany

Jeszcze 1 minuta czytania

Trójmiasto wreszcie (po 4 latach) doczekało się pierwszej realizacji dramatu, który zdobył Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną. Nie zdarzyło się to jednak w Gdyni, a Gdańsk ma na swoim koncie kolejny punkt przewagi w oczach trójmiejskich widzów teatralnych. Gdynia od pewnego czasu zdaje się coraz bardziej oddalać od najżywszych i najciekawszych tendencji w polskim teatrze, marnując potencjał tak dobrych pomysłów, jak festiwal Raport czy właśnie Nagroda Dramaturgiczna. 

„Ciała obce” Julii Holewińskiej zdobyły nagrodę w zeszłym roku. Autorka zestawia historyczne mity – romantyczny i solidarnościowy – z intymnym cierpieniem transseksualisty Adama/Ewy. W jej tekście większość bohaterów – choć akcja jest wyraźnie osadzona we współczesnych czasach (lata 80., lata obecne) – nosi znaczące historycznie imiona: Jadwiga (królowa Polski), Maryja (królowa Polski), Bogumił, Alina (siostra Balladyny), Zofia, a towarzyszy im chór komentujący zdarzenia. Opowieść jest zdecydowanie ciężkiego kalibru – bohater Solidarności, który decyduje się zmienić płeć, odrzucony przez swoją przesiadującą wiecznie w kościele żonę i przyjaciół, umiera na raka pod opieką syna, z którym dopiero po latach udało mu się nawiązać kontakt. Samotność i połączony z agresją brak akceptacji są wszechobecne i przejmujące. Głoszący ideały Solidarności nie potrafią wykazać się zwykłą ludzką przyzwoitością, która wymaga empatii i przełamania swoich uprzedzeń. Wolność przez duże „w” nie chce pamiętać o wolności przez małe. 

J. Holewińska „Ciała obce”, reż. Kuba Kowalski
Teatr Wybrzeże, premiera 17 lutego 2012
To, co zapisane w tekście, ubrane w ciało konkretnego aktora pozwala na zarysowanie mocnego konfliktu, który dotyka widzów na bardzo podstawowym poziomie. Z jednej strony empatyzujemy z głównym bohaterem/bohaterką, rozumiemy jego/jej lęk, niepewność, poniżenie, oburzamy się na niewdzięcznych przyjaciół i chamskich ubeków czy lekarzy. Z drugiej strony transseksualizm nie jest na tyle powszechny, żeby nie budzić w nas poczucia obcości. Sztuczna modulacja głosu i kobiece gesty przy atletycznej budowie męskiego ciała wywołują niepoprawne politycznie uczucia – zażenowania, śmieszności, irytacji, pełnej ekscytacji ciekawości, którą powoduje coś poza normą, do czego nie jesteśmy przyzwyczajeni. 

Twórcy spektaklu postarali się jednak, żeby widzowie nie pozostali z tymi uczuciami na długo. Jakby w ciągłym strachu, że nie zniosą takiej dawki powagi, częstowali publiczność różnego rodzaju gagami. Niestety formuła, jaką wybrał reżyser Kuba Kowalski, w dużej mierze opierała się na ilustracji tekstu 1:1, która miejscami stawała się nieznośnie monotonna i irytująca. Nic tak nie zapewnia uwagi na widowni jak tłumek kuso ubranych pań i panów, eksponujących swoje wdzięki. Do tego sprowadzała się większość partii chóru i towarzyszący im ruch sceniczny – to chwyt ograny do imentu. 

Spektakl Kowalskiego jest nierówny. Momentami nuży pretensjonalną dosłownością i natrętnie epatuje seksem, momentami, zazwyczaj w scenach kameralnych, bywa mocny, zniuansowany i znakomicie zagrany. Nie można też reżyserowi odmówić poczucia humoru, czy wyczucia materii teatralnej, widocznych w scenie z lekarzem czy księdzem, ale brak w tym konsekwencji i pewności. Teatr ten jest jak scenografia do „Ciał obcych” (zajmująca połowę sali konstrukcja w kształcie biało-czerwonej wstęgi, a jednocześnie łańcucha DNA) – pozornie atrakcyjny, ale łopatologiczny, pozbawiony głębi i subtelności.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.