LATA 90.:
Rewolucja balonowa (fragmenty monodramu)

Julia Holewińska

Ciągle robiłam balony, ale coraz trudniej było dostać gumę Donald. Zastąpiła ją Hubba Bubba. Mój balon rósł i rósł. Był coraz większy, aż w końcu ja sama znalazłam się w tym balonie. Sama, ale jednak nie do końca. Obok mnie siedział Mc Giver z twarzą wielkiego niedźwiedzia

Jeszcze 2 minuty czytania

Wiktoria stoi przed mikrofonem. Ubrana jest w kolorowe, błyszczące lycry, trampki i podkoszulek. Włosy ma spięte w dwa kucyki. Jest ciut przed trzydziestką albo ciut po trzydziestce, ale wygląda jak mała dziewczynka. Bardzo głośno żuje gumę. Robi wielkiego balona.

[fragment1]

M. Maciejowski / dzięki uprzejmości
Galerii Raster.
Ale i w Polandzie, jak mawiał wujaszek, powiało z zachodu. I to gwałtownie, istna wichura. Pan w okularach oddał berło i koronę panu z wąsem i długim długopisem. Zmieniły się gazety i telewizja. Tatulek nagle zainteresował się Katyniem, a mamuśka Amweyem. Zamiast, jak wcześniej, liczyć paciorki na różańcu, liczyła teraz piramidy zysku, które roztaczał przed nią złoty świat Amwaya.

Wiktoria parodiuje matkę.

– Moja grupa przyniesie sto dwadzieścia jeden procent zysku w ciągu trzech miesięcy. Muszę pozyskać tylko nowych współpracowników, nowych braci. Amway to gwarancja sukcesu. Zobaczycie, już niedługo zbudujemy sobie dom. Znacznie lepszy od tej norweskiej chaty. Będzie piętrowy, z kolumnami na ganku. A w środku schody z metalową poręczą, łóżko wodne, cztery kolorowe telewizory z czterema pilotami na cztery alkaliczne baterie. Będziemy bogaci. Sukces, moje dzieci. Pamiętacie, liczy się tylko sukces! Są trzy rzeczy, w które wierzę. W Boga, w rodzinę i w sukces. Gdy pracuję, ta kolejność ulega zmianie. Zapamiętajcie moje słowa.

Pauza

„Rewolucja balonowa”

Nad monodramem Julii Holewińskiej pracuje obecnie Katarzyna Maria Zielińska.

Mama całkowicie odleciała. Niczym Lenin w rakiecie odpalonej od własnego bąka. Nie myślała już o niczym innym tylko o swojej grupie, swoich spotkaniach, swoim sukcesie. Modlitewnik zamieniła na amwayowską gazetkę, jedzenie zastąpiła amwayowskimi suplementami diety, które popijała krystalicznie czystą wodą tryskającą z amwayowskiego kranu z filtrem. Nam gotowała coraz rzadziej. Zniknęły czasy schabowego i zrazów. Nastała era filetów z indyka przyrządzanych, oczywiście, na amwayowskich patelniach, które, jak mawiała mama, pozwalają przygotowywać kuszące jedzenie przy użyciu minimalnej ilości tłuszczu. Malowała się też, rzecz jasna, amwayowskimi kosmetykami. Miała w końcu swój upragniony fluid, błyszczyk, eyeliner. Wreszcie mogła wyglądać jak Krystle. Nastała bowiem era Dynastii.

Pauza.

Weronika włącza pilotem kolorowy telewizor i puszcza fragment Dynastii, w którym Krystle bije się z Alexis.

Ja zawsze kibicowałam Alexis. Mama, amwayowska kobieta sukcesu, wzorowała się jednak na Krystle. Ufarbowała się na siwy blond, włosy ścięła do połowy ucha i z pogardą fukała na natapirowane jak pudel koleżanki. Z jedną rzeczą nie mogła się tylko pogodzić. Tacie wciąż daleko było do Blake’a Carringtona. Co prawda, poloneza wymienił na sprowadzone z Niemiec stare Audi, które w ostateczności mogło udawać lincolna, ale nadal nosił koszule w kratę i majtki w prążek zamiast modnych elastycznych slipów. Blake na pewno nosił slipki. Mama nosiła w tym czasie majteczki na każdy dzień tygodnia. Mnie też takie kupiła. Z angielskimi napisami. Monday, Thusday, Wednesday...

Pauza

W końcu rodzice dorobili się kolorowego telewizora. I to nie na pomadkach i filtrach mamy, a na starym poczciwym Maracie, o którym nasz doktor rodzinny napisał czterystustronicową książkę. W kolorze wszystko wyglądało o niebo lepiej. Nawet Wojciech Pijanowski w Kole Fortuny wydawał się przystojny, nie mówiąc już o Magdzie Masny, która odsłaniała literki w haśle i jawiła nam się niczym Trzy Gracje Rafaela. Oczywiście, trzy w jednym.

Wiktoria udaje Magdę Masny i Wojciecha Pijanowskiego.

– W pierwszej rundzie najwięcej na swym koncie zgromadził pan Adam z Tarnowa i to on będzie teraz kręcił kołem. Przypominam kategorię. Przysłowia. Wskaźnik zatrzymał się na dwóch tysiącach. Proszę bardzo, jaka litera?
– T jak Tamara.
– Są trzy litery „T”. Magda, pokaż panu.
– Odgaduję hasło: „Kto nie ma złota ani miedzi, płaci tym na czym siedzi”.

Pauza.

Telewizja z początku lat 90. była dla nas prawdziwym darem niebios, podarunkiem z Olimpu, który mieścił się przy ulicy Woronicza. Oglądaliśmy wszystko, jak leci. Nawet reklamy.

Pauza.

[fragment 2]

Dobra zaczynały zalewać nasz piękny kraj i naszą wspaniałą rodzinę. Nagle, nasze dwupokojowe mieszkanie przestało nam wystarczać. Szafy pękały w szwach podobnie jak ubrania matki, której się trochę przytyło na suplementach diety. Podjęła wtedy próbę porzucenia Amwaya, ale nic w przyrodzie nie ginie – przeszła na kurację odchudzającą Herbalife. Tata, zafascynowany ligą NBA, postanowił zamontować w salonie nad stołem kosz, do którego rzucał małą piłką. Na ramieniu malował sobie flamastrem numer „23” Michaela Jordana i powoli stawał się młodszy od własnych dzieci. Leszek od koszykówki wolał Formułę 1. Codziennie kupował kilkanaście gum Turbo. Były w nich wydrukowane na cieniutkiej folijce zdjęcia samochodów, które potem można było nakleić sobie na ramieniu. Jeszcze na początku liceum wymieniali się z kolegami samochodami. Leszek wytatuował sobie kalkomaniami całe przedramię. Ferrari ścigało się z McLarenem na odcinku od ramienia do łokcia. Pamiętam, jak poszła plotka, że do gum Turbo dosypywane są narkotyki. Rodzice stanowczo zakazali nam ich jeść i na pocieszenie kupowali paczki miętowej stimorol. Sami jednak ukradkiem żuli samochodowe gumy. Przyklejając na ramionach kolorowe obrazki, marzyli o haju tanim kosztem.

Ja także popadłam w szał zbieractwa. Wklejałam naklejki do albumu WWF, zbierałam kolorowe karteczki do segregatora i opakowania od frytek. Ale nie tylko ja je zbierałam.

[fragment3]

Ciągle robiłam balony, ale coraz trudniej było dostać gumę Donald. Zastąpiła ją Hubba Bubba. Mój balon rósł i rósł. Był coraz większy, aż w końcu ja sama znalazłam się w tym balonie. Sama, ale jednak nie do końca. Obok mnie siedział Mc Giver z twarzą wielkiego niedźwiedzia, który wgryzał się w bladą szyję zawodnika sumo. A może to był Rocky Balboa? Nad głową zamiast ptaków latały batony kukuruku.

Wiktoria śpiewa

„Kukuruku jest śmierdzące wiosną, latem i na łące. Sam Wałęsa popróbował i od razu zwymiotował.”

Balon robił się ogromny. Chciałam z niego wyjść, ale niegdzie nie było drzwi. Usiadłam obok Stana Tymińskiego, który w czarnej teczuszce zamiast dolarów albo bezcennych dokumentów, miał próbki szamponu Wash and Go. Umyłam nim włosy, ale łupież zamiast zniknąć wypełnił, niczym norweski śnieg o smaku popcornu, cały mój balon. Po prawicy Tymińskiego siedział, w pozycji lotosu, Marek Kondrat i mydlił się mydełkiem Fa. Mydło pieniło się nie gorzej niż Wash and Go. Powoli nasz balon zaczynał wypełniać się mydlinami. Ten, kto umiał pływać, miał jeszcze szanse na przeżycie, jednak panowie w czerwonych szelkach, nowi władcy siedziby PZPR, błyskawicznie szli na dno, a wraz z nimi setki obligacji, dolarów, złotówek i całe złoto, nawet złoto pozłacane, złote zegarki z plastiku i złote zęby z dziurami. Niektórzy, chcąc ratować tyłki, zmieniali się w Ikarów. Przyklejali sobie skrzydła, a między Bogiem a prawdą, skrzydełka Always. Przewodziły im wielkie Joanny D’Arc tamtego czasu – Anna Patrycy i Kasia Niekrasz – podpaskowe księżniczki. W balonie było coraz mniej miejsca. Niektórzy krzyczeli, inni histerycznie się śmiali, ktoś beknął, ktoś dostał czkawki, bogaci nagrywali na Pagery pożegnania dla swych rodzin. Ktoś w moim balonie ustawił długi stół i na plastikowych talerzykach podał sajgonki, w których, jak wieść gminna niesie, było mięso z gołębi. Ale smakowały mi, nie powiem. Sajgonki z gołębi i psów – rarytas ostatniej wieczerzy.

Nie wiedziałam już, gdzie jestem! Dokąd mam pójść? Mamo! Tato!

Słychać potworny huk. Wiktoria zakrywa uszy i zatyka buzię. Krzyczy.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.