„Taniec Delhi” reż. Iwan Wyrypajew. Teatr Narodowy w Warszawie, Scena Studio, premiera 5 marca 2010
W latach trzydziestych XX wieku Raymond Queneau, siedząc na koncercie w sali Pleyela, przysłuchiwał się fudze Bacha i rozmyślał nad stworzeniem literackiego dzieła, które podobnie jak fuga, polegałoby na niekończącym się zwielokrotnianiu wariacji. W efekcie powstały „Ćwiczenia stylistyczne”, w których błaha sytuacja w autobusie opowiedziana jest na dziewięćdziesiąt dziewięć różnych sposobów.
Iwan Wyrypajew, pisząc i reżyserując swój najnowszy tekst – „Taniec Delhi” obrał podobną taktykę. W siedmiu jednoaktówkach, siedmiu pozornie osobnych przedstawieniach, rozgrywanych w jednej przestrzeni scenicznej pojawiają się ci sami bohaterowie, ta sama muzyka i wreszcie jeden, powracający niczym w fudze, temat – tytułowy taniec Delhi.
fot. Robert JaworskiMiejsce akcji to szpitalna poczekalnia. Na czarnym, prostokątnym podwyższeniu ustawiono kilka szpitalnych szafek, lampę, metalowe łóżka na kółkach, kozetkę, stare, zakurzone flakoniki i fiolki, stalowe pojemniki na przyrządy chirurgiczne i opatrunki. W kolejnych jednoaktówkach zmienia się zaledwie ustawienie poszczególnych rekwizytów i mebli. Poznajemy Katarzynę – tancerkę i autorkę tańca Delhi (Karolina Gruszka), jej nieszczęśliwą i niespełnioną matkę (Aleksandra Justa), krytyczkę baletu (Beata Fudalej), wielbiciela talentu Katarzyny, który w końcu staje się jej kochankiem (Paweł Paprocki), jego żonę (Kamila Baar) i pielęgniarkę (Agata Buzek), która wbrew prawu, za kilka dolarów informuje kolejne osoby o śmierci ich bliskich, jeszcze zanim uczyni to lekarz.
W kolejnych odsłonach każda z postaci znajduje się w zupełnie innej sytuacji emocjonalnej – ktoś opłakuje śmierć matki, przyjaciółki, żony, kochanki, męża, ktoś cieszy się z miłości, ktoś płacze nad nieudanym życiem. Emocje i sytuacje mnożą się, zapętlają, piętrzą.
Życie nieustannie idzie tu w parze ze śmiercią, szczęście z nieszczęściem, piękno współistnieje z brzydotą. Te przeciwieństwa znajdują swoje odbicie także w tańcu stworzonym przez Katarzynę pod wpływem wizyty w Delhi na Main Bazaar – miejscu pełnym biedoty, rozprutych tuszy zwierząt, brudu, smrodu. Jednak, paradoksalnie, pod wpływem tego widoku i dojmującego bólu powstaje taniec będący apoteozą piękna. Czy Taniec Delhi jest zatem tańcem życia czy tańcem śmierci? Wydaje się, że i jednym, i drugim. Taniec, mający szczególne znaczenie w filozofii i religii hinduistycznej, staje się tu metaforą świata. Świata takiego, jakim jest – z jego jasnymi i ciemnymi stronami.
fot. Robert JaworskiSytuacje pokazane przez Wyrypajewa przywołują skojarzenie ze słynnym filmem Zbigniewa Rybczyńskiego „Tango”. Do niewielkiego pokoju wchodzi coraz więcej osób. Ubierają się, usypiają płaczące dziecko, zmieniają żarówkę, szukają piłki, która wpadła tu przez okno, uprawiają seks, jedzą zupę, umierają. A wszystko to przy dźwiękach tanga. Zarówno u Rybczyńskiego jak i Wyrypajewa niewielka przestrzeń jest scenerią bardzo różnych, nie mogących znaleźć ujścia emocji. Tu i tam obecny jest temat tańca, choć w spektaklu nikt nie tańczy, o tańcu tylko się mówi. Aktorzy są wręcz statyczni (poza dynamicznie poruszającą się Agatą Buzek), zastygnięci w pozach. Ich ruch ograniczony jest przez opresyjną przestrzeń. Obcowanie z bólem usztywnia, unieruchamia. Bezruch jest zatem w tym przypadku reakcją ciała na doznane emocje.
„Taniec Delhi”, podobnie jak inne przedstawienia Iwana Wyrypajewa, jest ostentacyjnie teatralny. Kolejne jednoaktówki rozdziela opuszczanie i podnoszenie staromodnej kurtyny. Po każdej skończonej mini-historii aktorzy kłaniają się publiczności przy akompaniamencie braw dobiegających z głośników. Obsługa techniczna na oczach widzów przestawia dekoracje. Teatr jest tu widoczny od podszewki, nikt nie udaje, że cokolwiek dzieje się naprawdę. Aktorzy grają z przesadną ekspresją, używają wystudiowanej gestykulacji, bardzo świadomie operują patosem i sztucznością. Przywołują znany aktorski kanon gestów, póz, min.
Widać w tym również nawiązanie do tradycji filmowej. Wyrypajew ubiera aktorów w stroje z lat czterdziestych, stylizuje ich na dawne hollywoodzkie gwiazdy. Paweł Paprocki przypomina Humphreya Bogarta, Karolina Gruszka - Ingrid Bergman czy Gretę Garbo. Często pojawiają się w spektaklu chwile zawieszenia – niczym filmowe zbliżenia na twarz, albo pozy jakby podpatrzone ze starych filmów. Ten szczególny rodzaj grania tylko pozornie przypomina jednak archaiczne aktorstwo. Jest przywołaniem dawnej konwencji, ale w wyraźnie umownym kształcie i współczesnym kontekście. Współczesne dialogi czy akcesoria z dzisiejszego świata (choćby telefon komórkowy) umiejscawiają akcję w czasie nieokreślonym. Tematy, których dotyka autor są w końcu ponadczasowe, istnieją zarówno w życiu jak i teatrze od zawsze.
Gdyby jednak „Taniec Delhi” był wyłącznie zabawą z konwencją czy formą, nie można było by powiedzieć, że powstał spektakl nowatorski i piękny, moim zdaniem jeden z najważniejszych w ostatnich latach na scenie narodowej. Poprzez świadome wprowadzenie teatralności, sztuczności stawia Wyrypajew ważne pytanie o istotę teatru i o aktora. Jego teatr, tak różny od tak zwanej estetyki niemieckiej, bliskiej wielu współczesnym polskim reżyserom, pokazuje zupełnie inną drogę do scenicznej prawdy. W swym myśleniu jest on, w pewnym sensie, podobny do wizji Tadeusza Kantora, który uważał, że w teatrze tylko poprzez śmierć można opowiedzieć o życiu.
Im więcej teatralności w teatrze, tym jest on bliższy życiu. Tę niby od dawna znaną i niemal oczywistą prawdę Wyrypajew pokazuje w sposób niezwykle świeży i ożywczy.