Piotr Anderszewski.
Przed przerwą

Maciej Chiżyński

Skąd pomysł na przerwę? Być może to próba znalezienia czasu na poszerzanie repertuaru. Czy Anderszewski w ogóle przestanie grać i zajmie się dyrygenturą? A może wróci jako zupełnie inny pianista, z nowym repertuarem, z nowym wizerunkiem, z nowymi koncepcjami interpretacyjnymi?

Jeszcze 4 minuty czytania

Można o nim powiedzieć, że jest samoukiem. W rozmowie, którą przed kilkunastu laty przeprowadził z nim dla magazynu „Studio” Stefan Rieger, Piotr Anderszewski powiedział: „Wielu przechwala się: byłem u tego, tamtego i owego, u jednego podpatrzyłem tryle, drugi podrzucił mi pedalizacyjne sztuczki, u trzeciego skubnąłem kantylenę. To nie jest metoda. Trzeba jak najwięcej samemu w sobie nagromadzić, a potem – ewentualnie – ktoś mądry coś może doradzić, zasugerować”.

Piotr Anderszewski

Urodził się 4 kwietnia 1969 roku w Warszawie. Naukę gry na fortepianie rozpoczął mając sześć lat. Rok później wyjechał z rodziną do Francji, gdzie kształcił się w konserwatoriach w Lyonie i Strasburgu. Do Polski powrócił mając czternaście lat; w 1987 roku ukończył warszawskie Liceum Muzyczne im. Karola Szymanowskiego w klasie fortepianu prof. Teresy Rosłoń-Esztényi. Uczył się też w klasie prof. Johna Perry’ego na Uniwersytecie Południowej Kalifornii oraz w klasie prof. Reginy Smendzianki w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie, której nie ukończył. Doskonalił potem swe umiejętności w licznych kursach mistrzowskich.

W dzieciństwie nie przepadał za ćwiczeniem. Próbował go do tego zmobilizować ojciec. I kiedy tylko młody pianista usłyszał, że za oknem warczy silnik peugeota, którym ojciec wrócił właśnie z pracy, rzucał się do instrumentu, żeby za chwilę oznajmić, że ćwiczy już od dwóch godzin. Przełom nastąpił dopiero w wieku szesnastu lat po wysłuchaniu „Requiem” Mozarta w kościele św. Krzyża w Warszawie. Zrozumiał wówczas, że istotą muzyki wcale nie jest odtwarzanie nut zapisanych w partyturze. Był nawet zły na swoją sprawność techniczną, chciał oduczyć się grania na fortepianie. Dziś wyznaje, że w pewnym sensie umarł w nim pianista z lat dziecięcych, a narodził się zupełnie nowy muzyk, grający nie samymi palcami, ale przede wszystkim intelektem, kształtujący swoją własną muzyczną tożsamość, dla którego fortepian jest jedynie środkiem wewnętrznej, intymnej ekspresji.

Piotr Anderszewski / fot. K. Miura
(anderszewski.net)
Urodził się w rodzinie wielokulturowej. Jego ojciec jest Polakiem, a matka Węgierką o żydowskich korzeniach. Naukę gry na fortepianie rozpoczął w wieku sześciu lat. Rok później jego rodzina przeniosła się do Francji, gdzie przyszły pianista dorastał w tyglu kulturowym, obcując na co dzień z trzema językami: węgierskim i polskim w domu oraz francuskim w szkole i na podwórku. Uczył się w konserwatoriach w Lyonie i Strasburgu, na Uniwersytecie Południowej Kalifornii oraz w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie, której jednak nie ukończył, gdyż jego silna osobowość uniemożliwiła mu podporządkowanie się wymogom akademickim. Uczestniczył też w wielu kursach mistrzowskich, m.in. u Fou Ts’onga, Murraya Perahii i Leona Fleishera. Który z nich dał mu najwięcej? Sam nie potrafi tego określić.

Nigdy nie lubił konkursów. Jedynym, w jakim wziął udział, był bardzo prestiżowy Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny w Leeds w Wielkiej Brytanii w 1990 roku. Niegdyś utorował on drogę do największych sal koncertowych świata takim pianistom jak Radu Lupu, Murray Perahia i András Schiff.

Anderszewski pojechał do Leeds, ponieważ chciał sprawdzić swoje siły, spróbować zmierzyć się ze stresem. W półfinale konkursu w programie jego występu znalazły się dwa utwory, które – notabene – wykonuje się niezwykle rzadko podczas konkursów: piekielnie trudne i długie „33 Wariacje na temat walca Diabellego” op. 120 Ludwika van Beethovena oraz krótkie, zaledwie trzyczęściowe „Wariacje na fortepian” op. 27 Antona Weberna.

Po znakomitej interpretacji Beethovena, w trakcie ostatniej wariacji Weberna, Anderszewski nagle wstał od fortepianu i opuścił scenę, skazując się tym samym na dyskwalifikację. Później stwierdził, że nie był zadowolony ze swojego występu, a poza tym nie spodziewał się, że zajdzie tak daleko.

Mimo że nie został nawet finalistą konkursu w Leeds, zwrócił na siebie uwagę nie tylko krytyki, ale również szerokiego świata muzycznego. Nastąpiła eksplozja, która rozpoczęła jego wielką, międzynarodową karierę. Szybko posypały się liczne oferty występów z najbardziej prestiżowych sal całego świata. W 1991 roku artysta zadebiutował w londyńskiej Wigmore Hall. Następnie zaczął grywać w innych salach Wielkiej Brytanii, w Irlandii i Niemczech. Grał solo i z towarzyszeniem orkiestry w Rzymie, Lizbonie, Monachium, Pradze, a także w Londynie, do którego powracał najchętniej.

Pojawiła się nawet propozycja nagrania studyjnego, złożona Anderszewskiemu przez nieistniejące już wydawnictwo fonograficzne Teldec. Pianista miał utrwalić na płycie „Wariacje na temat walca Diabellego”, które w owym czasie należały do jego żelaznego repertuaru. Anderszewski chciał, aby było to nagranie live, a na to nie chcieli się z kolei zgodzić przedstawiciele niemieckiego koncernu. Płyta nie powstała. A „Wariacje Diabellego” Anderszewski nagrał kilka lat później. Także filmowo, a za kamerą stanął francuski reżyser Bruno Monsaingeon.

Anderszewski na płytach...

Dotychczas nagrał czternaście albumów. Na pierwszych dwóch towarzyszył rosyjskiej skrzypaczce Wiktorii Mułłowej, z którą utrwalił dla Philipsa sonaty Debussy’ego, Janaczka, Prokofiewa oraz Brahmsa (1995 i 1997). W latach 90. pojawiły się jeszcze trzy płyty, z czego dwie pierwsze zostały wydane przez CD Accord (1996 i 1998), trzecia natomiast przez Harmonię Mundi (1999). W 2000 roku solista podpisał kontrakt na wyłączność z Virgin Classics, dla której zarejestrował płyty z muzyką Beethovena, Mozarta (tu sam dyrygował koncertami), Bacha, Chopina, Szymanowskiego oraz Schumanna. Poza tym nagrał album na żywo („Live at Carnegie Hall”). Warto jeszcze wspomnieć o nagraniu z Lugano (wyd. EMI), gdy artysta zagrał w duo z Marthą Argerich, wykonując „Sonatę fortepianową C-dur” (KV 545) Mozarta w wersji na dwa fortepiany z luźno dodaną żartobliwą aranżacją na drugi fortepian autorstwa Edwarda Griega. Oprócz tego był bohaterem kilku filmów dokumentalnych, m.in. w reżyserii francuskiego dokumentalisty Bruna Monsaingeona.

Inny z filmów, które Monsaingeon zrealizował z udziałem Anderszewskiego, nosi tytuł „Piotr Anderszewski. Podróżujący fortepian”. To fabularyzowany dokument, przedstawiający pianistę przemieszczającego się po Polsce i po Węgrzech w wagonie kolejowym. Muzyk wysiada jedynie na wybranych przez siebie stacjach, żeby zagrać recital lub spotkać się z bliskimi. W Budapeszcie na przykład wybiera się ze swoją babcią na targ warzywny. Widzimy go również podróżującego kuligiem u podnóża Tatr, a chwilę później muzykującego ze swoją siostrą Dorotą w zakopiańskiej willi Atma.

Kiedy ogląda się ten film, przez cały czas nasuwa się jedna myśl: z jednej strony Anderszewski to dobry aktor (podobnie jak Artur Rubinstein i Janusz Olejniczak), z drugiej – to człowiek żyjący przede wszystkim muzyką. Ona go wypełnia, stymuluje do działania, warunkuje tryb życia. A artysta bawi się nią. Podziwiamy go, jak gra ekspozycję orkiestrową „Koncertu skrzypcowego D-dur” op. 61 Beethovena; także wtedy, gdy wykonuje arię Papagena z „Czarodziejskiego fletu” Mozarta. Wzruszamy się, jak interpretuje „Koncert fortepianowy f-moll” Chopina. Gdy gra, najczęściej też śpiewa. Podobnie zresztą jak Glenn Gould, do którego Anderszewski był kiedyś porównywany.

On sam najbardziej lubi słuchać Światosława Richtera, Artura Benedettiego Michelangelego oraz Edwina Fischera. Każdy z nich był intelektualistą, każdy wyznaczał nowe kanony interpretacyjne.

Pierwsze spotkanie z Richterem miało miejsce jeszcze w czasach studenckich, w 1991 roku, kiedy Rosjanin przyjechał z koncertem do Warszawy. Chęć podejrzenia mistrza w czasie próby była tak silna, że Anderszewski ukrył się za sceną dzień wcześniej, przesypiając całą noc na podłodze. Ku jego ogromnemu zdziwieniu, Richter nie wydobył z instrumentu ani jednego dźwięku. Tuż przed koncertem Anderszewski dostał telefon, że maestro potrzebuje osoby do przewracania nut. Ponoć miała to robić jakaś dziewczyna, ale Richter powiedział, że obecność kobiety zbytnio by go rozpraszała. W końcu to Anderszewski właśnie przewracał nuty, dzięki czemu mógł poznać mistrza osobiście. Richter zwykł mawiać, że każdy koncert jest sprawą losu. Wywarło to silny wpływ na młodego Anderszewskiego.

W interpretacjach Anderszewski przywiązuje największą wagę do architektury utworów. Kiedy już dysponuje wyraźnym zarysem formy, dopracowuje detale, które muszą działać niezwykle precyzyjnie. Nie wyklucza to bynajmniej swobody – inspirowanej chwilą – w kreowaniu dzieła. Każde kolejne wykonanie może zaskoczyć czymś nowym. Próżno by w tym wszystkim doszukiwać się procesu dojrzewania artysty. Choć sam mówi o sobie jako o człowieku niedojrzałym, jego grę od dawna cechuje dojrzałość, przejawiająca się w skromności doboru środków wyrazu, m.in. w częstym doborze bardzo wolnych temp.

Nigdy nie gra utworów, których nie lubi. Zawsze włącza do repertuaru muzykę, którą dobrze rozumie, i którą chce dzielić się z innymi. Jego upodobania muzyczne z czasem ewoluują. Kiedyś cenił umiar i prostotę, stąd np. młodzieńcza miłość do „Wariacji na fortepian” Weberna. Później, jak sam stwierdził, zaczął się w tym dusić i pragnął spróbować czegoś nowego. Efektem jego poszukiwań było choćby oswojenie się z dziełami Karola Szymanowskiego, do którego dojrzewał całymi latami. Początkowo nie rozumiał sensu tej twórczości; przeszkadzała mu zbyt gęsta faktura, nie pozwalająca na łatwe odczytanie przebiegu myśli muzycznej. Pewnego dnia jednak „drzwi” się otworzyły i postanowił włączyć tę muzykę do swojego repertuaru. Dziś gra nie tylko „Maski”, „Metopy” czy „III Sonatę fortepianową”, lecz także „IV Symfonię koncertującą” op. 60.

Chyba najważniejsze miejsce w jego repertuarze zajmuje Bach, który w wykonaniu artysty charakteryzuje się salonową elegancją, śpiewnością kantyleny i perlistością tryli. O ile interpretacje z lat 90. były skromne i możliwie najprostsze w wyrazie, o tyle najnowsze mają w sobie więcej oddechu i przestrzeni, tym niemniej ich rysem charakterystycznym nadal pozostaje pewnego rodzaju obiektywizm. Można powiedzieć, iż Bach ten jest próbą kompromisu dwóch przeciwstawnych stylów wykonawczych. Z jednej strony bowiem Anderszewski nawiązuje – poprzez quasi-klawesynową artykulację – do pamiętnych kreacji Goulda, z drugiej zaś jego wykonania mają w sobie dużo romantycznego ciepła.

Poza Bachem Anderszewski lubi też grać klasyków, zwłaszcza Mozarta i Beethovena. Jego Beethoven bywa surowy i barbarzyński, a Mozart – łagodny i radosny. Z romantyków uwielbia Schumanna, ponieważ jego muzyka w specyficzny sposób umożliwia wyrażanie silnych emocji. W swoich interpretacjach solista eksponuje klimat posępny, żałobny i mroczny tej muzyki.

...i w Łodzi z przyjaciółmi

Pierwsza edycja festiwalu „Piotr Anderszewski i przyjaciele” odbyła się w dniach 17-22 czerwca 2009. Oprócz Anderszewskiego, zaprezentowali się: Maciej Grzybowski, Claudio Martínez Mehner, Balázs Szokolay, Konstantin Lifschitz oraz Francesco Libetta. Po raz drugi festiwal miał miejsce dokładnie rok później, w dniach 17-21 czerwca 2010. Tym razem program imprezy zdominowała muzyka kameralna. Melomani mogli usłyszeć Anderszewskiego, Claudia Martíneza Mehnera, Dorotę Anderszewską, Belcea Quartet, Iwonę Sobotkę i Orkiestrę Filharmonii Łódzkiej pod dyrekcją Diego Massona. Trzecia i jak dotychczas ostatnia edycja odbyła się w dniach 2-5 czerwca 2011. Zagrali pianiści: Louis Lortie i Aleksandar Madžar, a ponadto Traffic Quintet, który przedstawił spektakl z projekcjami multimedialnymi. Piotr Anderszewski zagrał na zakończenie festiwalu.

Z Chopinem bywa różnie. Ten z płyt zdaje się być zbyt ostrożny i introwertyczny. Ten z koncertów bywa bardziej emocjonalny. Anderszewski mówi, że przesiąkł nim, kiedy jeszcze mieszkał w Polsce. Uważa, że jego muzyka jest piękna, ale zbyt delikatna i zbyt intymna, aby wykonywać ją na co dzień; „Chopina trzeba dawkować, bo inaczej staje się nie do zniesienia”.

Od 2009 roku w Filharmonii Łódzkiej odbywa się festiwal „Piotr Anderszewski i przyjaciele”. Z założenia Anderszewski sam zaprasza innych pianistów na swoje święto; na ogół są oni bardziej znani za granicą niż w Polsce. Na festiwal przyjeżdżali m.in. muzycy, których artysta poznał na konkursie w Leeds. Podczas pierwszej edycji udział w projekcie wzięło sześciu utytułowanych solistów z różnych krajów świata: Polski, Hiszpanii, Węgier, Rosji i Włoch. Każdy z nich wykonał swoje ulubione utwory, co bardzo urozmaiciło festiwal; tym bardziej, że każdy z wykonawców reprezentował inną szkołę gry. Repertuar obejmował kompozycje od Bacha po Pawła Szymańskiego.

Ostatnim publicznym występem muzyka przed zapowiedzianą przerwą był recital na zakończenie tegorocznego festiwalu. Koncert odbył się – podobnie jak rok temu – nie w filharmonii, ale w kameralnym, pięknym wnętrzu Pałacu Herbsta, mogącym pomieścić jedynie około stu sześćdziesięciu słuchaczy. Na afiszu znalazły się dzieła Bacha: „V Suita angielska e-moll” (BWV 810), „VI Suita angielska d-moll” (BWV 811) oraz „V Suita francuska G-dur” (BWV 816). Pianista wybrał utwory, które są dla jego wykonawstwa najbardziej charakterystyczne. Koncert wypadł przepysznie. Interpretacje Anderszewskiego wprawdzie nie zaskoczyły niczym nowym, a mimo to słuchało się ich z uwagą, pianista potrafił zaciekawić każdą nutą.

*

Skąd więc pomysł na przerwę? Być może to próba znalezienia czasu na poszerzanie repertuaru. Albo poświęcenia przynajmniej części swojego życia na rozwijanie innych pasji. Czy Anderszewski w ogóle przestanie grać i zajmie się dyrygenturą? A może wróci jako zupełnie inny pianista, z nowym repertuarem, z nowym wizerunkiem, z nowymi koncepcjami interpretacyjnymi? Zimerman także zamilkł na kilka lat, nie nagrywał płyt. Kiedy wrócił, pokazał się całemu światu jako dostojny brodacz, z nowymi pomysłami. Jego interpretacje też się wtedy zmieniły. Stały się dojrzalsze, bardziej dopracowane, jak wyszlifowane diamenty. A może Anderszewski zrezygnuje z grania na dłużej niż półtora roku i wróci po kilku, a może nawet i po kilkunastu latach, jak Horowitz?

Polski muzyk bardzo usilnie strzeże swojej prywatności; w ostatnich tygodniach całkowicie zrezygnował z kontaktów medialnych. Tego, co będzie robił przez najbliższe półtora roku, nie wie prawie nikt. Najprawdopodobniej zaszyje się w Lizbonie lub w Paryżu. Mam nadzieję, że jeszcze go usłyszymy.