„Przychodzi baba do lekarza” – tak zaczynają się historie, które Weronika Szczawińska opowiada w „Onko” z TR Warszawa o swoim chorowaniu na raka piersi. To opowieść o wielu sprawach, np. polskim systemie opieki zdrowotnej i traktowaniu przezeń kobiet . „Jak to «nie planuje mieć dzieci» – przecież raka też nie planowała?” – słyszy pacjentka Szczawińska. O lęku przed śmiercią – przecież skoro wszystko można wyguglać, to znajdę i kalkulator szans przetrwania. No i okazuje się, że faktycznie można wyguglać taki kalkulator. Wreszcie o lęku i spojrzeniu innych ludzi – nierozumiejących, czy Szczawińska jest wyleczona czy nie, czy zdrowa, czy chora, skoro przeszła udane leczenie, ale dalej jest przecież „pacjentką onkologiczną”.
Obok nawiązań do autorek, które pisały o raku – jak Kathy Acker – pobrzmiewają tu echa prac Rafała Urbackiego, zmarłego w 2019 roku choreografa i performera, który ze swojej choroby – upośledzającej jego układ ruchowy i skracającej jego życie – zrobił główny temat twórczości, łącząc czarny humor ze świadomością teatralnego medium i hierarchii instytucji, a jednocześnie – nawet przede wszystkim – grając ze spojrzeniem i obecnością widzów. W „Onko” sporo jest takich gier. Samo zapętlone przywitanie: „Cześć, jestem Weronika i mam raka”, powracające w różnych wariantach – podkreśla zdezorientowane spojrzenie tego, kto jest witany. Co trzecia osoba prawdopodobnie dostanie raka? „Raz, dwa, trzy – to pani, przykro mi” – odlicza aktor. Elementem gry jest sama obecność – Szczawińska jest na każdym spektaklu, siedzi między widzami, trochę gra, trochę nie gra, zabiera głos kilkakrotnie – zawieszona między czynnym udziałem i „biernym” byciem, jak między zdrowiem a chorobą.
„Onko”, reż. Weronika Szczawińska. TR Warszawa, premiera online 21 marca 2021, premiera teatralna 19 czerwca 2021„Onko” to też spektakl o teatrze. „No, doczołgałam się” – mówi Sebastian Pawlak, aktor grający Szczawińską i historię Szczawińskiej, pod okiem Szczawińskiej, w obecności Szczawińskiej. „Dali mi w końcu zrobić spektakl w TR, bo dostałam raka. O, ja chytra kaleczka” – cytuję tu z pamięci, ale chyba dość wiernie. W „Onko” Szczawińska opowiada też mimochodem o swojej specyficznej pozycji w świecie teatru – reżyserki, która przez swój doktorat z nauk humanistycznych i pierwsze eseistyczne spektakle sprzed dekady otrzymała łatkę „przeintelektualizowanej nudziary”, niekorzystającej w równym stopniu co rówieśni koledzy z otwarcia warszawskich scen instytucjonalnych na nowe estetyki i nowe pokolenie, co nastąpiło kilka lat temu, i która w stolicy swoje spektakle z dźwięku, obecności i minimalistycznej, poetyckiej formy robi głównie w offowej Komunie Warszawa.
Polski stand-up nie ma dobrej marki, mówi się, że nie jesteśmy zbyt sprawni w tym „amerykańskim” medium. W „Onko” Szczawińska, aktor Sebastian Pawlak i dramaturg Piotr Wawer przebierają więc stand-up w szaty, które dobrze im leżą, w ostentacyjnie teatralny kostium – aktorskiego monologu, piosenki aktorskiej, teatru o współczynniku teatralności podkręconym do groteski. Scenograf Karol Radziszewski postawił na scenie monumentalny gong i kurtynkę jak ze szkolnego teatrzyku. To zabawa w teatralne cuda: Szczawińska i Pawlak wchodzą na scenę przebrani za… konia, w groteskowo kreskówkowym wspólnym przebraniu, w którym aktor jest głową, a reżyserka tyłkiem, śpiewając: „W teatrze jest wszystko możliwe”.
Kluczowa dla formy tego bezczelnego, dowcipnego i świetnie zagranego spektaklu jest tu właśnie historia awansu i „teatralnego marzenia” Sebastiana Pawlaka – aktora bez „prawdziwej” szkoły teatralnej, jedynie po dwuletnim studium, zaczynającego w teatrze dla dzieci w Będzinie, który do TR dostał się, jak mówi ze sceny, bo po konflikcie Warlikowski–Jarzyna z Marszałkowskiej wyniosły się gwiazdy, jak Cielecka i Poniedziałek. Zrobienie przez Szczawińską i jej chorobę miejsca dla tej opowieści to nie jest tylko gest kurtuazji ani dowcipny czy ironiczny komentarz do opowieści „głównej”, dramatycznej opowieści o raku. Historia Pawlaka stwarza płaszczyznę, dzięki której historia Szczawińskiej może być opowiedziana. Ten wspólny gest ustanawia scenę – ustanawia i ukazuje teatr jako przestrzeń konfliktu, przemocy, poniżenia – ale też awansu, ekspresji i spełnień, przestrzeni toksycznej i paradoksalnej i co ważne – doświadczanej wspólnie. Zarazem te splecione historie niosą ładunek terapeutyczny w dobrym z teatralnego punktu widzenia znaczeniu tego słowa – bez uzurpacji psychoterapeutycznych kompetencji i bez naruszania granic, a z mocą nazwania i wypowiedzenia rzeczy, które nazwane i wypowiedziane głośno nie były.
Ktoś powie, że przecież prestiżowe instytucje nie przestaną być oparte na ostrej hierarchii i mistrzowskiej dominacji dzięki temu, że wpuściły raz czy drugi Szczawińską; przecież ten spektakl służy Spektaklowi, pokazuje, że system potrafi włączyć w swój obręb i skapitalizować każdą krytykę, w ostateczności posuwając się do kooptacji. W podejściu tym pewnie jest ziarno prawdy, ale tylko ziarno, bo teatr jako konstelacja międzyludzka nie będzie po podobnym spektaklu taki sam. Ten dwugłowy koń wie, co mówi. „W teatrze jest wszystko możliwe” – jest w „Onko” zarazem gorzką ironią, jak i stwierdzeniem faktu, ba – nie tyle może wyznaniem wiary, ile uchwyceniem doświadczenia.