Lewica, Plata i klasa średnia
"Teren badań: Jeżycjada", reż. Weronika Szczawińska

Lewica, Plata i klasa średnia

Witold Mrozek

Lewica nie docenia mieszczaństwa i nie chce zajmować się polską klasą średnią – narzeka Tomasz Plata w zapowiadającej festiwal „My, Mieszczanie” rozmowie. Trudno mi zrozumieć, dlaczego Plata kompromituje swój projekt, umieszczając go w tak efekciarskiej ramie ideologicznej

Jeszcze 2 minuty czytania

„Gdy widzę artystów krytycznych organizujących akcje poparcia dla strajkujących górników, to mogę wyłącznie wzruszać ramionami albo się śmiać” – mówi Plata, by pociągnąć dalej: „Artyści krytyczni nie potrafią porzucić lewicowych fantasmagorii o braterstwie z klasą robotniczą, mimo że ci robotnicy to najbardziej reakcyjna część społeczeństwa, otwarcie wroga wobec lewicowych wartości".

Najprościej byłoby Placie odpowiedzieć tak: gdy widzę właściciela prywatnej galerii sztuki, który chce nawiązywać dialog z polską klasą średnią cyklami kuratorskimi w offowym teatrze, to mogę wyłącznie wzruszać ramionami albo się śmiać. Można byłoby wyliczyć, że na każdy z dajmy na to pięciu pokazów przyjdzie parędziesiąt osób. Można byłoby to wreszcie porównać z grupą docelową, do której dotrą piewcy tzw. „żołnierzy wyklętych”, organizujący dla polskich mieszczan miłe rodzinne pikniki podczas rekonstrukcji bitew i rzezi. Albo z zasięgiem krakowskiego duszpasterstwa ludzi biznesu księdza Stryczka.

Cenię jednak prace powstałe w ramach cyklu „My, mieszczanie” i pisałem o nich wcześniej na łamach „Wyborczej”, a Komunę// Warszawę uważam za najbardziej interesujący teatr niezależny. W inspirowanym prozą Małgorzaty Musierowicz ironicznym koncercie „Teren badań: Jeżycjada” Weroniki Szczawińskiej widzę potencjał oddziaływania niemalże masowego. O ironio, najostrzejszy i zarazem najbardziej przystępny spektakl cyklu Platy wyszedł spod ręki reżyserki, której różni teatralni wujowie dorobić próbowali gębę hermetycznej, przeintelektualizowanej, radykalnej feministki.

Trudno mi więc zrozumieć, dlaczego Plata kompromituje swój projekt, umieszczając go w tak efekciarskiej ramie ideologicznej, opartej na błędnych przesłankach. Trudno mi też pojąć, po co wikła się w kuriozalne historiozoficzne rozważania. Reforma rolna stworzyła nie mieszczaństwo, a rolnika indywidualnego, mówi Plata, a rolnik ten był najbardziej wstecznym elementem życia społecznego PRL. Może i był – ale pomyślmy o dzieciach tego konserwatywnego rolnika, ruszających do miast, na uniwersytety i politechniki. To reforma rolna otworzyła im możliwość niespotykanego w polskich dziejach awansu i stania się mieszczanami, z których paru może nawet przyjdzie do Komuny// Warszawa. Przecież w spłacanych frankową krwawicą, gęsto rozlokowanych apartamentowcach miasteczka Wilanów mieszkają głównie chłopscy wnukowie.

Podważanie przez Platę wpływu zaboru mienia pożydowskiego na przemiany społeczne w Polsce trudno nawet komentować – dość byłoby zapytać o to, czyja przed wojną była kamienica przy ul. Noakowskiego, należąca dziś do męża wybranej głosami stołecznych mieszczan prezydent Warszawy. Może lepiej przejść do pytania, gdzie Plata widzi te zastępy krytycznych artystów solidaryzujących się z górnikami? Znamienne, że nie ma w wywiadzie żadnych nazwisk. A szkoda, gdyby artystów solidaryzujących się górnikami było więcej, żylibyśmy może w lepszym kraju.

Czy faktycznie nowa lewica, na którą narzeka Plata, nie dostrzega klasy średniej? Zależy która. Krytyka Polityczna wydała apologię mieszczaństwa w postaci wywiadu-rzeki z Agatą Bielik-Robson, a także głośną genealogię polskiej klasy średniej pióra Andrzeja Ledera. Parę miesięcy temu znaczna część tzw. nowej lewicy widziała nadzieję na polityczną zmianę w ruchach miejskich, które to pojęcie obejmuje zarówno lewicowe z ducha grupy protestu przeciwko antyspołecznej polityce lokalnych oligarchii, jak i ugrupowania uciekinierów z rządzących partii i eksmitujących lokatorów kamieniczników.

Z kolei Monika Strzępka i Paweł Demirski – najbardziej chyba kojarzeni dziś z lewicą polscy artyści – konsekwetnie rozwijają w teatrze opowieść o polskiej klasie średniej. Od „W imię Jakuba S.”, przez „Courtney Love” po „Bitwę warszawską 1920” i „Nie-boską komedię” w Starym Teatrze duet mówi o chłopskich korzeniach jej przedstawicieli i o ich kredytach, o depresji i marzeniach o awansie, o odbieranej godności i politycznej głupocie. Z empatią, oskarżycielskim zacięciem, ale i  autoironią, Strzępka i Demirski widzą siebie jako element tej klasy.

Trzeba powiedzieć to jasno: nadmiar wiary w solidarność i braterstwo z pewnością nie jest problemem większości polskich ludzi kultury. W sieci przy okazji każdego protestu społecznego, którego uczestnicy mają czelność zaburzyć kawiarniany spokój okolic Placu Trzech Krzyży, zamiast gestów poparcia pojawiają się raczej głupkowate fanpejdże w rodzaju „fotografowie domagają się interwencyjnego skupu zdjęć”. Zamiast organizować się i jakkolwiek zadbać o własne interesy, przedstawiciele tzw. wolnych zawodów wolą wyśmiewać tych, którzy jeszcze to potrafią.

Jeżeli naprawdę zajmiemy się społecznym realem, to szybko okaże się, że polski mieszczanin, kimkolwiek jest, bywa ofiarą tych samych, co górnik, procesów. Dewastacji dobra wspólnego i usług publicznych: służby zdrowia, edukacji, transportu zbiorowego. Braku sensownej polityki mieszkaniowej i perspektyw zawodowych. Zwłaszcza dla młodego pokolenia. Jestem ze Śląska, chodziłem do szkół z dziećmi górników – żadnym rodzicom nie zależało tak na wykształceniu potomstwa jak im.

No właśnie. W „otwarcie wrogich wobec lewicowych wartości” robotnikach Plata widzi czarną sotnię, ignorując chociażby badania Macieja Gduli czy Przemysława Sadury, wskazujące, że z konserwatyzmem klas ludowych rzecz wcale nie ma się tak prosto. Zdaje się też przyjmować milczące założenie, że polska klasa średnia jest postępowa. Tymczasem to nie górnicy w komentarzach pod każdym artykułem na stronie „Wyborczej” szerzą zajadłą islamofobię (w kraju prawie bez muzułmanów) – postawę akceptowaną wśród dzisiejszej polskiej klasy średniej tak powszechnie, jak wśród przedwojennych polskich mieszczan akceptowany bywał antysemityzm. To polska klasa średnia milcząco godzi się na jedną z najbardziej restrykcyjnych i antykobiecych ustaw antyaborcyjnych na świecie.

Jasne, na społeczną rzeczywistość nie można się obrażać. A warstwą rządzącą społeczną wyobraźnią jest dziś właśnie rodzima biedaklasa średnia – i to z nią w dużej mierze artyści prowadzić muszą dialog. Ale powtarzając efektowne slogany o konfrontowaniu ze społecznym realem, Plata nie potrafi odrzucić transformacyjnej fantasmagorii lat 90., w myśl której największym wrogiem rodzącej się klasy średniej są właśnie odrażający, wsteczni robotnicy. Co tam wielkie korporacje i skorumpowane elity polityczno-biznesowe sprawiające, że najbardziej aktualnym opisem polskiej gospodarki stała się dziś znów skarga Wokulskiego z „Lalki”, że „w jego kraju potrzebowano nie uczonych, ale – chłopców i subiektów sklepowych”. Dziś bohater Prusa dodałby zapewne: magazynierów i pakowaczy dla Amazona oraz pracowników call centers.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.