ZWROTY: Dyrektor Słońce
Teatr Polski we Wrocławiu

ZWROTY: Dyrektor Słońce

Witold Mrozek

Grożąc odejściem zespołu, Krzysztof Mieszkowski traktuje swoich współpracowników nie tylko jak żywe tarcze, ale i jak chłopów pańszczyźnianych

Jeszcze 2 minuty czytania

Który to już raz mamy na tapecie zawirowania wokół stanowiska Krzysztofa Mieszkowskiego, dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu, a od niedawna posła Nowoczesnej? Tym razem nikt jednak go nie odwołuje, a w sierpniu kończy się mu kadencja. Marszałek zapowiada konkurs, a po 10 latach dyrekcji Mieszkowski nie chce poddawać się tej procedurze. Taki np. Jacek Głomb, niedoszły senator PO, kieruje – również marszałkowskim – Teatrem im. Modrzejewskiej w Legnicy od lat 22 i nikt nie zapowiada jego weryfikacji.  Mieszkowskiemu jednak ewidentnie puściły nerwy, skoro wrocławskiej „Wyborczej” mówi z charakterystyczną dla siebie skromnością: „Teatr Polski to ja!”. I grozi odejściem zespołu, w razie gdyby przyszło jemu samemu pożegnać się ze stanowiskiem. A co na to sami artyści? „Nie słyszałem, żeby ktokolwiek z moich kolegów był gotów zrezygnować z pracy w jego obronie – mówi jeden z aktorów, proszący o anonimowość”.

Teatr Polski odnosi sukcesy. Ale Mieszkowski nie stworzył go z niczego. Sam niejednokrotnie powtarzał, że kontynuuje linię Jacka Wekslera, u którego był w latach 90. kierownikiem literackim, oraz Pawła Miśkiewicza. Flagowy reżyser Polskiego, Krystian Lupa też pracował tu jeszcze za Wekslera i Miśkiewicza. Skoro już operujemy frazesami z czasów feudalnych – „dłużej klasztora niż przeora”.

A przecież gdy Mieszkowski powtarza „najlepszy teatr w Polsce”, to nie kłamie.  To jedna z najważniejszych w kraju scen. Jednocześnie wraz z jego megalomańską wypowiedzią osiąga szczyt pewien tradycyjny model teatru – oparty na dyrektorskim oświeconym absolutyzmie, egotycznych deklaracjach i na wielkich produkcjach, odwołujących się zresztą we Wrocławiu coraz częściej na modernistyczną modłę do „sztuki” i „teatru” jako mitów i tematów. Takie były: rewelacyjna „Wycinka” Lupy, ale też hiperatrakcyjne „Dziady” Zadary czy „Śmierć i dziewczyna” Marciniak.

Wcześniej bywało ostrzej i bardziej o świecie na zewnątrz. To Mieszkowski umożliwił debiut tandemowi Strzępka/Demirski – we Wrocławiu w 2007 powstały „Dziady. Ekshumacja”, pierwszy wspólny spektakl duetu. Poza tym Polski rzadko bywał miejscem debiutów. Praca tam jest bardziej nobilitacją dla artysty niż początkiem kariery. Teatr słynie z dobrych warunków pracy, choć ma ciągłe problemy budżetowe. Słynie też z niekonwencjonalnych zachowań – dyrektor potrafił np. nagle przesunąć umówione środki z budżetu finalizowanej już premiery, jeżeli tylko następny projekt wydawał mu się medialnie bardziej nośny. Złośliwi mówią, że gdy trzeba było zapłacić np. za ciepłą wodę, a zadłużenie teatru rosło, Mieszkowski krzyczał, że łamany jest art. 73 Konstytucji RP, w myśl którego każdemu zapewnia się wolność twórczości artystycznej. Organizacyjna huśtawka naruszała czasem cierpliwość jego najbliższych współpracowników.

Jednego Mieszkowskiemu nie można jednak odmówić – nie bał się ryzyka. Ponosił spektakularne klęski i odnosił epokowe zwycięstwa – jak „Utwór o matce i ojczyźnie”, najostrzejszy może spektakl Klaty, „Tęczowa trybuna 2012” Strzępki i Demirskiego, mówiąca o powierzchownej modernizacji rządów PO i społecznym autyzmie tej partii na długo przed tym, jak stało się to przedmiotem powszechnej debaty. Wreszcie, ogłoszona arcydziełem „Wycinka”. Kolejne sukcesy, bardziej uwodzące i widowiskowe niż wymierzone w bieżącą rzeczywistość, to pełnowymiarowe „Dziady” Michała Zadary czy  „Śmierć i dziewczyna”, o której już tu pisałem.

Polski we Wrocławiu stoi zespołem – co do tego wszyscy są zgodni. Tworzą go wybitni aktorzy i wybitne aktorki wszystkich pokoleń. Świetni soliści, którzy potrafią zestroić się w orkiestrę. Rozbicie tego ansamblu za parę miesięcy w imię politycznych porachunków byłoby zbrodnią na narodowej kulturze. Mam nadzieję, że ktoś z jej zdeklarowanych strażników to czyta.

Tymczasem dziś, grożąc odejściem zespołu, gdy nikt z aktorów nawet jeszcze oficjalnie nie zabrał głosu, Mieszkowski traktuje swoich współpracowników nie tylko jak żywe tarcze, ale i jak chłopów pańszczyźnianych. A publiczny teatr jak prywatny folwark.

Zdaje się, że zostając posłem Nowoczesnej, Mieszkowski popełnił błąd. Być może gdyby nie był jedną z twarzy konkurencyjnej partii opozycyjnej, kierowany przez Platformę i ludowców dolnośląski samorząd przedłużyłby mu kontrakt na uroczystej konferencji prasowej, w ramach ogólnopolskiego frontu ratowania demokracji przed PiS. I jeszcze walczyłby o Mieszkowskiego z wicepremierem Glińskim, bo przecież Polski jest współprowadzony przez ministerstwo. Ale PO nie dostrzega dziś najwidoczniej partyjnego interesu we wzmacnianiu jednej z bardziej medialnych szabel rywala. Życie jest brutalne. Zwłaszcza polityczne.

ZWROTY

W swoim cyklu Witold Mrozek, krytyk teatralny i publicysta, zajmie się kulturą od kuchni, ze szczególnym uwzględnieniem okolic sceny. W „Zwrotach” nie zabraknie politycznych aluzji, środowiskowych kwasów i zwykłych impertynencji.

Sprawa z konkursem ma jeszcze drugie dno. Mieszkowski nie ma tytułu magistra. Nie on jeden z wybitnych artystów i dyrektorów polskiego teatru, często rzucających się w wir pracy twórczej przed absolutorium. Formalny wymóg ukończenia studiów, pojawiający się najczęściej w konkursach, nie jest uwarunkowany ustawowo. Przepisuje się go z automatu w kolejnych precyzujących kryteria zarządzeniach. Da się zresztą ten wymóg obejść, startując w tandemie jako kandydat na dyrektora artystycznego u boku kandydata na dyrektora naczelnego (zrobił tak np. Maciej Nowak w Poznaniu). Człowiekowi z takim doświadczeniem, jak Mieszkowski – aktywny zawodowo w teatrze od przeszło trzech dekad – i z takimi zasługami powinno się umożliwić stanięcie w szrankach. W przeciwnym wypadku procedura to dla zarządu województwa tępy formalizm i wyraz złej woli. Niestety, nie byłby to pierwszy przypadek takiej postawy ze strony polskich samorządowców. Chciałbym wierzyć, że do decydentów dotrze wreszcie, jak cenną placówką rozporządzają, jak delikatnym instrumentem jest teatr i jak łatwo go zniszczyć.

Ze strony Mieszkowskiego z kolei nieodpowiedzialnością jest fakt nieprzygotowania zastępcy. Kogoś, kto miałby wizję i szansę na bycie wybranym, kto cieszyłby się zaufaniem i poparciem zespołu. Ale skoro można, parafrazując Ludwika XIV, powiedzieć „Polski to ja”, to czemu nie dodać za Ludwikiem XV: „po mnie choćby potop”? Dobrze byłoby jednak pamiętać, co stało się z kolejnym Burbonem o tym imieniu.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.