„Dziś ogromny smutek ogarnia nas, ale nie poddawajmy się i wypędźmy strach! Za dużo wypadło na nasz czas, ale niech nowy dzień goi rany. Wszyscy, którzy w niego wierzyli, mogą dziś z pewnością powiedzieć: spotkamy się znowu”.
W „Powiem ci jutro” z Teatru Współczesnego w Szczecinie stajemy wobec zaklęć i banałów, wobec patosu i pustosłowia, wreszcie – wobec przerażenia. Pierwsza scena spektaklu obywa się zresztą bez słów – nic dziwnego, reżyserka Nina Khyzna jest też choreografką. Razem z dramaturżką Liubą Ilnytską potrafią zaskoczenie wojną – tę nieadekwatność i makabrę, którą niesie z sobą widok czołgów, masowych grobów i nalotów niedaleko środka Europy w XXI wieku – przełożyć na swoistą dziwność teatralnych obrazów. Twórczynie przedstawienia osiągają efekt pewnej niesamowitości, do którego dobrze pasuje angielskie słowo uncanny, czy też klasyczne niemieckie Unheimlichkeit.
Kto tu umiera
Przy „granicy” (właściwie czego?) odnaleziony zostaje dziwny, wyczerpany organizm. Początkowo jego tożsamość nie jest jasna dla widzów, ale tajemnicze figury, grane przez aktorów Teatrów Współczesnego, zdają się aż za dobrze wiedzieć, co umiera u ich progu.
Słuchając diagnoz, którymi aktorzy opisywali obiekt badań – konający, mutujący i zrakowaciały (niestety, nie unikniemy groźnych medycznych metafor), najpierw myślałem o Ukrainie, doświadczonej kolonizacją rosyjską, a kiedyś i polską, dziś zaś długoletnią okupacją Donbasu czy Krymu. „Po pierwsze, musimy wznowić dopływ krwi do peryferyjnych organów. Muszą współpracować i dzielić się substancjami koniecznymi do przeżycia całego organizmu. Należy zszyć rozerwane tkanki i żyły”. Myślałem też o wielu innych państwach Europy Wschodniej, w których mieliśmy trochę więcej szczęścia, a gdzie przecież procesy, czy to kolonizacji, czy osłabiania peryferyjnych regionów, również zachodziły.
Jednak swojsko-obcy, organiczno-martwy półtrup okazuje się nie Ukrainą. Nazwa tego państwa w spektaklu prawie nie pada – pojawia się tylko w nazwie martwego dokumentu, Memorandum Budapesztańskiego z 1994 roku o Gwarancjach Bezpieczeństwa dla Ukrainy; no i przy wymienieniu „dziwacznej” Pokojowej Nagrody Nobla z 2022 roku dla organizacji z Białorusi, Rosji i Ukrainy.
Właśnie. Ten półtrup, a zaraz trup – to pokój, Pax Europea (1945–2022) we własnym, pozbawionym twarzy, uosobieniu. Może wolelibyśmy zdechłego gołąbka Picassa, zamiast tej niezbornej i bezwładnej, mięsistej bladoróżowawej masy. Ale takich poetyzmów, takich metafor, mimo całego patosu, w „Powiem ci jutro” nie będzie.
Przynajmniej w obrazie. Bo w tekście Ilnytskiej, powstałym przy współudziale aktorskich improwizacji, pojawi się jak zły omen gołąb pokoju, który – wypuszczony przez papieża Franciszka – natychmiast stanie się ofiarą rozszarpujących go drapieżników. Było to w styczniu roku 2014, jakiś miesiąc przed aneksją przez Rosjan Krymu. Rok wcześniej Benedyktowi XVI też to się zdarzyło, nie przesadzajmy więc może z omenami. W obliczu makabry umysł chwyta się tego, co ma pod ręką.
Dojmująca nieobecność
Jak pies do jeża – tak do tajemniczego umierającego (a wreszcie umarłego) organizmu podchodzą decydenci, funkcjonariusze i intelektualiści, w których wcielają się szczecińscy aktorzy. Starają się sprawę raczej wyciszyć, działać ostrożnie. I nie zapominać o swoim interesie: „Jeśli zmiana jest nieunikniona, musimy zrobić tak, żeby wyszło na nasze” – mówi Ekspertka, grana przez Ewę Sobczak. Trudno nie dopatrzyć się tu wyrazistej parodii Zachodu i jego instytucji, kreślonej z perspektywy ukraińskich ofiar napaści. Ale gdzie właściwie kończy się ten Zachód? Czy oglądając zrealizowane przez Ukrainki przedstawienie w szczecińskim lub warszawskim teatrze – w kraju, w którym obserwujemy powolne „wyczerpanie” ukraińskim tematem – możemy się od tego „Zachodu” moralnie zdystansować?
Liuba Ilnytska w wywiadzie odżegnywała się od celowego skojarzenia postaci granej przez Krystynę Maksymowicz – Dyrektorki, ewidentnie najwyższej tu rangą decydentki – z Angelą Merkel. Mimo że to skojarzenie bardzo mocno nasuwa się przy oglądaniu spektaklu. Jednak „Powiem ci jutro” nie korzysta raczej z takich środków jak kreowanie na scenie karykatur konkretnych, realnych postaci.
Taki paradoks: ten spektakl opowiadający o śmierci pokoju korzysta, choć nie tylko, z najbardziej klasycznych strategii zaangażowanej sztuki pacyfistycznej.
Tak, „Powiem ci jutro” przywodzi mi na myśl chociażby „Zielony stół”. To najsłynniejszy, a przynajmniej najbardziej zapamiętany spektakl jednego z najważniejszych przedstawicieli niemieckiego tańca wyrazistego (Ausdrucktanz) „Powiem ci jutro” / „Скажу тобі завтра”, Teatr Współczesny w Szczecinie, premiera 23 czerwca 2023Kurta Joossa (1901–1979). „Zielony stół” miał premierę w 1932 roku, rok przed dojściem Hitlera do władzy. Zarazem powstał pod wpływem doświadczeń I wojny światowej, wtedy określanej jako „Wielka Wojna” – tak jak dziś Ukraińcy tytułują to, co my nazywamy „pełnoskalową inwazją”.
Niemiecki spektakl także pokazywał dystyngowane tango dyplomatów wokół tytułowego mebla, aby chwilę później przejść do śmierci na polu bitwy i sytuacji uchodźców. Na koniec zaś powracał do nieskażonego refleksją tańca decydentów. Przypomniały mi się też sceny ze „Statku na wodzie” – wykopanego w gruzach getta dramatu anonimowego autora, opublikowanego w „Dialogu” i wystawionego przez Michała Buszewicza w Komunie Warszawa, gdzie umieranie żydowskich uchodźców na pokładzie nieprzyjmowanego nigdzie statku zderzone jest z perorami postaci debatujących na międzynarodowej konferencji.
Kurt Jooss wkrótce po premierze „Zielonego stołu” (i jego międzynarodowym sukcesie) wyjechał z Niemiec – naziści kazali mu zwolnić z zespołu żydowskich tancerzy, a on nie zastosował się do polecenia. Gdy raszyści najechali Ukrainę, Khnyzna i Ilnytska zostały w kraju – robią teatr w Charkowie i we Lwowie.
Kondensacja postaci do typów, przerysowana cielesność czy emocjonalny naddatek – wszystko to przybliża artystyczny koncept „Powiem ci jutro” do środkowoeuropejskiego ekspresjonizmu – na przykład niemieckiego czy austriackiego. Ukraińskie artystki nie boją się ani groteski, ani patosu. Ale inaczej niż u Joossa, czy też u anonimowego autora dramatu z Archiwum Ringelbluma, w „Powiem ci jutro” widzimy tylko jedną stronę równania – tylko tych, którym wojna bezpośrednio nie zagraża. Przynajmniej dziś. W gruncie rzeczy pozostawienie poza kadrem ukraińskich cierpień, ukraińskiej śmierci i zgliszcz ukraińskich miast – które to rzadziej, to częściej widzimy w mediach – tylko zwiększa ciężar oskarżenia. Ich nieobecność na scenie jest bardzo wymowna.
Co możemy zrobić
To nie opowiadana historia napędza przedstawienie ze Szczecina, a raczej ciała i obrazy. To nie jest kryminał, żadne teatralne true crime czy wojenna rekonstrukcja – wbrew wrażeniu z pierwszych scen, wbrew budowaniu atmosfery zagadki i wbrew obecności postaci, takich jak prowadząca śledztwo Detektywka (Maria Dąbrowska), Agent (Michał Lewandowski) czy Lekarz (Adam Kuzycz-Berezowski) przeprowadzający najpierw diagnozę, a potem sekcję.
Tłumaczenie: Maciej Piotrowski
Dramaturgia, scenariusz: Liuba Ilnytska
Scenografia, kostiumy: Anna Oramus
Muzyka: Nick Acorne
W „Powiem ci jutro” można dojrzeć przede wszystkim rytuał – w końcu na scenie odbywa się pogrzeb. Jednak jest to rytuał skażony i skompromitowany, odległy od tego, co zachodnia wyobraźnia chciałaby jako „rytuał” widzieć, usłyszawszy: „Ukraina”. Na scenie odbywa się rytuał, który nie tyle umacnia wspólnotę, ile pokazuje kruchość jej fundamentów – a może po prostu coraz mniej skrzętnie ukrywaną szczelność jej granic?
Bo przecież stawką „Powiem ci jutro” jest pytanie o stopień możliwego współodczuwania, o wykonalność przekroczenia różnicy perspektyw. To niełatwy spektakl, gorzki, odważny i nieoczywisty.