„Wejście smoka. Trailer”
fot. Tomasz Żurek

„Wejście smoka. Trailer”

Witold Mrozek

Nowohuckie „Wejście smoka” w reżyserii Bartosza Szydłowskiego z Peszkiem-ojcem i Peszkiem-synem w rolach głównych nosi podtytuł „trailer”. Twórcy padli ofiarą formuły filmowego zwiastuna i własnego sukcesu

Jeszcze 2 minuty czytania

Co jest podstawowym celem trailera? Rozbudzić oczekiwania. To Szydłowskiemu udało się znakomicie. Stąd po fali prasowych zapowiedzi utrzymanych w tonie „wydarzenie sezonu – Jan Peszek zagra Bruce'a Lee” – nie brak wyrazów rozczarowania i sceptycyzmu. Spektakl „Wejście smoka. Trailer” wydarzeniem sezonu nie jest – ale warto poświęcić mu uwagę.

Sytuacja kręcenia filmowego zwiastuna to niedomknięta narracyjna rama przedstawienia – które otwiera scena castingu do takiej produkcji. Jednak „Wejście smoka. Trailer” jest zarazem trailerem samo w sobie i samo dla siebie. Odsyła do nieistniejącego spektaklu; wydarzenia artystycznego, którego nie ma – ale które mogłoby powstać. Jak to w trailerze, najważniejsze wątki, pomysły i rozwiązania trzeba zaprezentować w kilku migawkach, szybko i wyraziście. Sposób przedstawiania kobiet w kinie akcji; współczesna ucieczka w filmową agresję i machismo jako remedium na kryzys męskości i wyraz bezradności wobec przemocy; kampowy potencjał kina klasy B i nostalgia za latami 80.; teatralność sytuacji realizacji filmu – wszystko to miga widzowi chwilę przed oczami, ale musi ustąpić kolejnej pozycji zwiastunowego montażu atrakcji. Nie ma miejsca na głębszą analityczną refleksję ani choćby na bardziej konsekwentne pójście za którymś z reżyserskich pomysłów – trailer to trailer.

Mateusz Pakuła „Wejście smoka. Trailer”,
reż. B. Szydłowski. Teatr Łaźnia Nowa,
premiera 22 września 2011
Cudownie hollywoodzka rozrzutność: pojechać do Chin, zaangażować legendarnego aktora, zatrudnić znanego muzyka i wybitnie nieuzdolnionego aktorsko Tymona Tymańskiego, żeby dać mu rolę reżysera; wrzucić na scenę kilkunastu karateków – wszystko tylko po to, by zrobić zwiastun. Pina Bausch umiała zatrudnić do spektaklu orkiestrę tylko po to, by zagrała krótki utwór – i po paru minutach zeszła ze sceny; albo zarzucić scenę pniami drzew tylko po to, by po chwili znów zniknęły. Szydłowski Piną Bausch oczywiście nie jest, ale chętnie łączy estetykę nadmiaru z elementami kampu. Oglądanie „Wejścia smoka. Trailera” ma w sobie coś z  powrotu do magnetowidu i sterty starych kaset VHS, albo z wielogodzinnej gry w nawalankę na kupionej na bazarze dwadzieścia lat temu konsoli Pegasus. „Wejście smoka” na polskich ekranach zagościło w roku 1982, w środku stanu wojennego; w tym samym roku powstał zespół Lady Pank, a w muzyce filmowej coraz częściej pojawiało się charakterystyczne plumkanie analogowych syntezatorów.

Szydłowski świetnie bawi się tym nieco nostalgicznym i tandeciarskim wymiarem legendy Bruce'a Lee. Zanim na castingu do tytułowego trailera pojawi się sam Mistrz – Jan Peszek, oczywiście w roli słynnego karateki – na scenie zagości Franek Kimono, „King Bruce Lee Karate Mistrz” z lat 80. Jego piosenkę wykonuje Mariusz Cichoński, znany już nowohuckiej publiczności ze świetnej roli w „Emigrantach” Wiktora Rubina. W scenie castingu pojawiają się także inni aktorzy-amatorzy z Nowej Huty. Gest angażowania tej powstałej wokół teatru lokalnej wspólnoty w kolejne tworzone przez zawodowców projekty to jeden z wyznaczników reżyserskiej i dyrektorskiej polityki Bartosza Szydłowskiego, w której poziom artystyczny powstających produkcji jest równie istotny, co włączenie teatru w życie dzielnicy.

 

Również nie pierwszy raz Szydłowski współpracuje z krakowskim dramatopisarzem oraz dramaturgiem Mateuszem Pakułą: na nowohuckiej scenie można było obejrzeć wcześniej jego „Konradamaszynę”. W tekście „Wejścia smoka” obok metateatralnej ramy – wątku realizacji filmu – powracają echa fabuły filmu sprzed czterech dekad. Zniekształcone – bo z oddali. Odbicie znanego z ekranu czarnoskórego weterana z Wietnamu – Williamsa – widać w postaci Afro-Nindży. Gra go olsztyński aktor Grzegorz Gromek, którego potencjał pozostaje niestety nie dość wykorzystany – po niedawnym udanym debiucie filmowym u Andrzeja Barańskiego („Księstwo”) i świetnej roli z „Noży w kurach” Weroniki Szczawińskiej, Gromek zdecydowanie zasługuje na więcej. Ale – prawem trailera – czasem trzeba zadowolić się migawką.

fot. Bartosz Siedlik

Innym mocnym punktem aktorskiego drugiego planu „Wejścia smoka” jest Mikołaj Karczewski, student bytomskiego Wydziału Teatru Tańca. Jego postać – niebieska i mówiąca o sobie jednocześnie w rodzaju męskim i żeńskim – to obojnaczy Ślimak Nindża; poprzysięga on/ona zemstę mordercy jego/jej siostry/brata, rozdeptanego/rozdeptanej na chodniku. Bruce Lee również mścił swoją siostrę. Trudno oprzeć się wrażeniu, że nawiązania do fabuły filmu podane w postaci właśnie takich pokręconych nieco remiksów lepiej wypadają w przedstawieniu, niż momenty, gdy poruszająca ustami postać Peszka dubbingowana jest przez oryginalną ścieżkę dźwiękową z głosem Bruce'a Lee.

Obojnaczy ślimak podejmuje zemstę w świecie samych mężczyzn (tylko ich oglądamy na scenie). Kobiety –  to gumowe lalki z sex-shopu, wypełniające dmuchany basen, zabawki dla wojowników uczestniczących w turnieju sztuk walki, który stanowi główny wątek luźno naszkicowanej fabuły przedstawienia. Charakterystyczne dla Pakuły absurdalne, nieraz dość grube poczucie humoru i zaskakujące gry językowe są niewątpliwym atutem przedstawienia. Dobrze napisane pojedyncze sceny nie bardzo jednak chcą zejść się w całość – a o jakości trailera przesądza przecież głównie montaż...


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.