ZWROTY: Klata na półmetku
jesuscm / CC BY-NC-ND 2.0

14 minut czytania

/ Teatr

ZWROTY: Klata na półmetku

Witold Mrozek

Klata w kolejnych wywiadach pieczołowicie buduje medialną personę nonkonformisty. Jednak w jego teatrze nastąpił odwrót. W Starym zaczęły się sezony nijakie

Jeszcze 4 minuty czytania

Czas leci. Ani się obejrzeliśmy, a to już półmetek dyrektorskiego kontraktu Jana Klaty w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Z pewnością żadna dyrekcja teatru nie wywołała w ostatnich latach takich emocji. No, oczywiście poza Tadeuszem Słobodziankiem w Dramatycznym, ale to inna bajka.

I ani się obejrzeliśmy, a zniknął gdzieś sztandarowy pomysł Klaty – sezony tematyczne, poświęcone wielkim postaciom polskiego teatru. Sezon Swinarski minął w blasku fleszy i aurze skandalu, sezon Jarocki jakoś bez echa. Sezonów Wajdy i Lupy nie będzie – być może annały polskiego teatru będą przez to uboższe o kilka bardzo interesujących procesów sądowych, których i tak ostatnio nie brakuje. Z pewnością przez łamy prasy nie przewinie się kilka spektakularnych pyskówek. Choć wszystkiego, co Klata i Lupa nawzajem już o sobie powiedzieli, tego już historykom teatru i twórcom internetowych memów nikt nie zabierze.

Obrane za temat sezonu 2015/16 hasło „nie lękajcie się”, pomijając przechwycenie słynnego wojtyłowskiego sloganu, ma w sobie głęboki freudowski sens . Stary pod rządami Klaty nawiedzany był przez rozmaite strachy. 

Blitzkrieg na Szczepańskim 

Traf chciał, że Jerzy Jarocki zmarł dokładnie w dniu wspólnej konferencji prasowej ogłaszających plany programowe Klaty, Majewskiego i jeszcze wówczas urzędującego dyrektora Mikołaja Grabowskiego. Obok minuty ciszy nie brakowało słów o kontynuacji, o tym, że Klata świetnie zna aktorski zespół, z którym pracuje już od lat. Miało być nowatorsko, ale bez odcinania się od przeszłości. Środowisko od dawna powtarzało, że brak młodych dyrektorów,  Majewski zaś był świeżo po wałbrzyskim sukcesie – oczekiwania były więc ogromne.

Klata i Majewski zaczęli swoją dyrekcję blitzkriegiem. Pierwsza zimowa premiera była odważna – „Poczet królów polskich” Garbaczewskiego, artysty o reputacji lekko odklejonego i nonszalanckiego wizjonera. Krążyły plotki o rzucanych przez zasłużonych aktorów Starego rolach, ale i o sporej liczbie dramaturgów, którzy przewinęli się przez próby „Barona Chaosu”, jak nazywa się ponoć Garbaczewskiego po garderobach. Przypomnijmy, że pierwotnie autorem tekstu „Pocztu...” miał być sam Jacek Dukaj. Po premierze atmosfera była tak gęsta, że nad Sceną Kameralną dało się powiesić siekierę. Zresztą, powietrze w Krakowie zawsze jest dość zawiesiste. I metaliczne zarazem. Samo przedstawienie widziałem raz jeszcze kilka miesięcy później. Był to jeden z tych przypadków, gdy spektakl rozwija się z czasem, „rozgrywa się” i jest coraz lepszy. 

Czerwcowe uderzenie parę miesięcy później było jeszcze mocniejsze. Trzy premiery na trzech scenach w trzy dni. Kraków stał się na chwilę stolicą polskiego nowego teatru, przybyli z całej Polski (czyli z Warszawy i Wrocławia) realizatorzy i nowi aktorzy przewalali się na parunastu metrach chodnika między dwoma knajpami: Bunkrem Sztuki przy Plantach a Bombą tuż przy Dużej Scenie na pl. Szczepańskim. Strzępka z Demirskim o Bitwie Warszawskiej, Liber z Kmiecikiem o transformacji, a na doklejkę „Wanda” Pawła Passiniego. Nietypowych wyborów reżyserskich też przez ostatnie trzy lata nie brakło – dyrektorski duet ściągnął do Krakowa lalkarza Konrada Dworakowskiego czy ekscentryka Mariusza Grzegorzka, który rzadko robił coś poza Łodzią. Obu z takim sobie skutkiem. Świetnego „Edwarda II” wystawiła z kolei w Krakowie Anna Augustynowicz, 700 km od Szczecina pozwalając sobie wreszcie na dowcipną grę z własną estetyką. 

Widmo czerwonego kata... 

Zwroty

W swoim cyklu Witold Mrozek, krytyk teatralny i publicysta, zajmie się kulturą od kuchni, ze szczególnym uwzględnieniem okolic sceny. W „Zwrotach” nie zabraknie politycznych aluzji, środowiskowych kwasów i zwykłych impertynencji.

W czerwcowym trójskoku z 2013 niespodzianki nie było – wszystkich przyćmiła „Bitwa Warszawska 1920” Strzępki, w której przybyły z Wrocławia Marcin Czarnik jako Dzierżyński recytował Norwida. Wywołanie na scenie ducha krwawego Feliksa, przypomnienie zbieżności wczesnych biografii ojca CzeKa i marszałka Piłsudskiego wywołało burzę. Groteskowe zdziecinnienie polskich elit kolejny raz ujawniło się z całą mocą. „Dzierżyński be, nie chcem potwora!” – tak można by streścić niektóre recenzje czy głos Liliany Sonik, krzyczącej podczas pospektaklowej dyskusji, że komunistyczny zbrodniarz nie był Polakiem i jak w ogóle można go pokazywać. W Polsce stwierdzenie, że istnienie Związku Radzieckiego (jako miejsca zbrodni, jako „straszaka” dla zachodnich kapitalistów, jako tragicznie nieudanego eksperymentu) i historia ruchów rewolucyjnych ma coś wspólnego z wypracowanymi w XX wieku osiągnięciami socjalnymi – wciąż jest bluźnierstwem. Choć w gruncie rzeczy to dość banalna oczywistość, którą dobitnie wyraził Demirski. Dobrze, może sobie o tym pisać Marci Shore. Ale nie należy o tym mówić na narodowej scenie, zwłaszcza łamiąc zasadę decorum tragikomicznym sztafażem.

Spotkanie duetu Strzępka/Demirski z zespołem Narodowego Starego Teatru przyniosło świetne rezultaty i jest niewątpliwym sukcesem dyrekcji Klaty. Owszem, można się zżymać, że późniejsza „Nie-boska komedia. Wszystko powiem Bogu” jest przedstawieniem z ducha PiS-owskim. Że naśmiewanie się z lewicowych krytycznych intelektualistów w kraju, który lewicowych krytycznych intelektualistów bardzo nie lubi to żadna sztuka. I że zbyt łatwa wyrozumiałość względem antysemityzmu rozedrganego poety Krasińskiego jest czymś głęboko niepokojącym. I że kończenie spektaklu o lęku przed wojną suplikacją „Święty Boże, Święty mocny” nie jest zbyt lewicowe. Ale jest też w tym coś ze społecznego barometru, oddającego nastroje, których wolelibyśmy, żeby nie było. A są, niestety.

Sukces projektu „Strzępka w Starym” wybrzmiewa tym mocniej przy porażce równoległej niemal próby wyjścia duetu poza teatr repertuarowy. Mowa oczywiście o powstałej w krakowskiej Łaźni Nowej i warszawskim Teatrze IMKA koprodukcji serialu teatralnego „Klątwa”, planowanego na cztery odcinki (powstały trzy). Tyle było gadania o dusznym systemie teatralnym, o niewydolnych instytucjach i potrzebie założenia niezależnej kompanii. Tymczasem najlepszym środowiskiem dla gwiazd polskiego systemu teatralnego, którymi byli się już wtedy Strzępka i Demirski – okazała się właśnie nobliwa scena Starego. 

… i widmo idola 

Wróćmy do sezonów Jarockich, Swinarskich, Wajdów. „Nie zamierzamy dokonywać rekonstrukcji ich spektakli, ale powrócić do energii nonkonformistycznego zmierzenia się teatru z rzeczywistością” – mówił Klata w wywiadzie, który (razem z Arkiem Gruszczyńskim) przeprowadziłem dla śp. „Przekroju” przed objęciem dyrekcji.  Rok później przyjdzie Klacie skonfrontować się z rzeczywistością na skalę, jakiej raczej się nie spodziewał.

W listopadzie 2013, parę dni po warszawskich zamieszkach w Święto Niepodległości, grupa widzów przerywa przedstawienie „Do Damaszku” Klaty. Krzyczy „Hańba!”, „To jest teatr narodowy!”. Jest to o tyle zaskakujące, że na tle „Bitwy Warszawskiej 1920”, czy choćby wcześniejszych przedstawień Klaty,  „Do Damaszku” jest bardzo niewinne. Postać Czarnika, porte parole Klaty – to artysta. I jak to artysta, trochę wadzi się z Bogiem, trochę rozmyśla o sztuce, trochę przepracowuje swoje kłopoty małżeńskie. Tymczasem oponenci krzyczeli o niszczeniu narodowej tradycji.

Równolegle trwają próby chorwackiego reżysera Olivera Frljicia do „Nie-boskiej komedii. Szczątków” . Bardziej niż analizowanym chociażby przez Marię Janion antysemityzmem Krasińskiego, zajmuje się banalizowaniem w sztuce tematu Zagłady czy opisanymi przez m.in. prof. Raszewskiego antysemickimi kliszami, użytymi w słynnej inscenizacji Swinarskiego z 1965 roku. Wybucha skandal, uproszczony przekaz brzmi: bałkański prowokator robi z wybitnego krakowskiego artysty antysemitę. Czyli: „lewakom znów odbiło”. Lokalna prasa publikuje wyniesione przez aktorów materiały z prób i nakręca regularną nagonkę. Skrajnie prawicowe portale idą ramię w ramię z krakowskimi autorytetami. Prasa krajowa z kolei egzaltuje się kolejnymi wypowiedziami legendarnych aktorów starej daty, odcinających się od dyrektora. Klata odwołuje wreszcie premierę Frljicia. Najpierw ze „względów bezpieczeństwa” – mówi o pogróżkach skrajnej prawicy. Potem podważa kompetencje Frljicia i dystansuje się do sposobu pracy Chorwata, odległego od solidnego teatru dobrych przedstawień. Frljić nie boi się ocierać o ramy kiczu, emocjonalnego szantażu, zużytych estetyk. Co przy spektaklu o wycieraniu się estetyk wydaje się zrozumiałe. 

Cała wstecz?

Dwa lata temu okazało się, że teatr w newralgicznych momentach swego funkcjonowania – zwłaszcza gdy przecina się z narodowymi lękami i wstydem – generuje wciąż w Polsce olbrzymie zainteresowanie. Kulisy sztuki scenicznej budzą obsceniczną ciekawość. O aferze w Starym potrzebę wypowiedzenia się mieli nie tylko krytycy z różnych stron barykady, ale też Katarzyna Kolenda-Zaleska, Jacek Żakowski, Magdalena Środa czy Cezary Michalski.

Ale ani konserwatywnych obrońców tradycji, ani liberalnych obrońców wolności słowa nie zajmował Konrad Swinarski historyczny, w sieci kontekstów i uwikłań. Gazety, intelektualne magazyny internetowe ani telewizje nie zamawiały artykułów czy programów o „geniuszu w golfie”, nie przybliżały szerzej jego sylwetki, poprzestawały na skrawkach wspomnień Anny Polony czy Jerzego Treli. Potwierdza to diagnozę Weroniki Szczawińskiej – twórczyni najbardziej przenikliwego spektaklu sezonu Swinarski, „Geniusza w golfie”: rzecznicy czcigodnej pamięci stwarzają figurę idola na ideologiczną miarę swoich potrzeb.

Czy Frljić pozostawił w Krakowie coś poza głośnym na całą Polskę teatralno-medialnym perfomansem, testującym granice tego, co można w Starym Teatrze powiedzieć? Można by tu pokusić się o interpretacyjno-kontekstową teoryjkę. W kolejnych dwóch swoich przedstawieniach, „Ubu Królu” i „Królu Learze”, Klata „przegina” swoją teledyskowo-komiksową estetykę, sprowadzając ją mniej lub bardziej świadomie do autoparodii. Szuka w rejestrach bliskich żenadzie – trochę jak Frljić.

Energia nonkorfomistycznego zderzenia się teatru z rzeczywistością przy projekcie Frljicia wybrzmiała z całą mocą. Co stało się później? Nastąpił odwrót. Zaczął się dość nijaki sezon poświęcony Jarockiemu, próbujący zachować jakąkolwiek łączność z tematem głównie przez realizowane tytuły – takie jak straszna „Stara kobieta wysiaduje” Marcina Libera czy „Gyubal Wahazar”, w którym Paweł Świątek usilnie stylizował się na Klatę. Sezon, w którym udał się głównie kończący go świetny „Hamlet” – triumfalny powrót Garbaczewskiego. 

Ciąg dalszy nastąpi 

Afery wokół Starego pokazały mi jakiś upiornie stereotypowy wymiar Krakowa, konfrontacji z którym  udawało mi się uniknąć, gdy mieszkałem tam parę lat i bywałem przez kolejnych parę. Co z kolei pozwalało mi niegdyś drwić z warszawskich drwin na temat „Krakówka”, drwin powtarzanych przez Klatę i Majewskiego w nie najszczęśliwszych czasem wywiadach. Tymczasem rzeczywistość okazała się nagle być jak z kiepskiego dowcipu: intrygi zakrojone szeroko jak z Szewskiej na Szpitalną, burze w niedomytej filiżance i wieczny towarzyski skandal przy torciku Sachera drugiej świeżości.

Kraków jako temat w Starym Klaty pojawiał się już w „Poczcie królów polskich”, gdzie na Wawelu biło sporej wielkości serce Polski – element scenografii. Ostatnio krakowskie problemy wybrzmiały mocno we „Wrogu ludu” Klaty, gdzie zremiksowany tekst Ibsena o lokalnych układach i słabości liberalnej demokracji rymował się z rzeczywistością miasta rządzonego od 13 lat przez Jacka Majchrowskiego. Wcześniej Krakowem zajęli się twórcy niezbyt udanego dyptyku według „Dumanowskiego” Wita Szostaka, zabawnej powieściowej historii alternatywnej, w której dziewiętnastowieczna Rzeczpospolita Krakowska przeżywa swój historyczny kres w 1846 r. i rozkwita, rządzona przez tytułowego męża stanu. Swoją drogą w „Dumanowskim” przyjeżdżają do Krakowa Mickiewicz i Słowacki – i tracą wenę, jeden zostaje biskupem, drugi bankierem. Pod Wawel nie przybywa się bezkarnie.

Co będzie dalej ze Starym Teatrem Klaty? Ten tekst nie odpowie na to pytanie. Jest raczej próbą bilansu. Półmetek to dobry moment na podsumowanie – dyrektor zmienił współpracowników. Sebastian Majewski objął dyrekcję łódzkiego Teatru Jaracza; wcześniej Goran Injac – kurator i kierownik ds. współpracy międzynarodowej został szefem artystycznym Teatru Mladinsko w słoweńskiej Lublanie. Nowym dramaturgiem teatru został Michał Buszewicz, młody i zdolny twórca świetnej „Kwestii techniki” – spektaklu o teatralnych hierarchiach i niewidzialnych pracownikach sceny, w którym aktorów brawurowo i ze sporą vis comica zastępują montażyści. Co znamienne, skandal z „Nie-boską” Frljicia rozgrywał się także właśnie wokół prób rewizji hierarchii w teatralnej instytucji. A i tlący się cały czas w tle konflikt z Lupą kręci się wokół hierarchii – kto jest ważniejszy, stary mistrz czy nowy szef.

Klata w kolejnych wywiadach pieczołowicie buduje medialną personę nonkonformisty; takiego, któremu nie po drodze ani ze stetryczałymi krakowskimi autorytetami, ani z przewrażliwioną rzekomo intelektualną lewicą; robi swoje i mocno dzierży ster. Jednak to, co w Starym faktycznie przez najbliższe dwa i pół roku się jeszcze uda, zależy w dużej mierze od tego, na ile wybuchowy temperament dyrektora pozwoli okrętowi płynąć dalej – i pracować tym pod pokładem.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.