Co za sekwencja emocjonujących zdarzeń! Czwartek, 22 października: wyniki „Spojrzeń”. W konkursie na najlepszą sztukę w Polsce (do 36. roku życia) zwyciężają artystki Iza Tarasewicz i Ada Karczmarczyk. Niedziela 25 października: wybory i historyczny przełom; zwycięża większość.
Ktoś powie: jakie znaczenie w obliczu drugiego zdarzenia ma to pierwsze! Inter arma silent musae? Bzdura! Właśnie w takiej chwili pierwsze zdarzenie nie traci na znaczeniu, przeciwnie, ono na nim wręcz zyskuje. Przecież w momencie historycznej turbulencji to kultura&sztuka jest tratwą, na której przepływa się przez spienione wody „dobrych zmian”. To czas na wsłuchiwanie się w głos artystów, a już szczególnie w głos „najlepszych umysłów pokolenia”.
*
Unieście rąbki sukien, drogie panie, wkraczamy do piekieł
Tymi słowami zaczynał swój „Skowyt” Allen Ginsberg, i dalej pisał tak:
Widziałem najlepsze umysły mego pokolenia zniszczone szaleństwem,
głodne histeryczne nagie
(…), anielogłowych hipstersów spragnionych pradawnego niebiańskiego podłączenia do gwiezdnej prądnicy w maszynerii nocy (…), których wylano z uczelni za obłęd i obsceniczne ody rozlepiane w oknach czaszki
którzy trzęśli się w bieliźnie w niegolonych pokojach, paląc w koszach na śmieci swe pieniądze i nasłuchując Terroru za ścianą
I tak dalej. Egzaltacji Ginsberga nie należy lekceważyć. Rozchwiane, rozpalone, upalone i obłąkane najlepsze umysły jego pokolenia zrobiły kontrkulturę i zmieniły świat. Dobra, a może nawet zła wiadomość, jest taka, że Ginsberg, ten beatnikowski Dante, w ogóle nie nadaje się na autora motta „Spojrzeń”. Nie trzeba unosić rąbka sukien. Wchodząc między wytwory najlepszych umysłów młodego pokolenia, nie wkraczamy do żadnych piekieł. Wkraczamy na elegancko wyglądającą wystawę formalistów; nawet jeżeli trochę niezrozumiałych, to na pewno nieszkodliwych.
Na „Spojrzeniach” widziałem więc najlepsze umysły tego pokolenia zainspirowane obrazami znalezionego w internecie kwietnika, zajęte przenoszeniem odręcznego rysunku na przemysłowo tkane koce, umysły w niezobowiązująco luźny sposób nawiązujące do wizji i teorii Fredericka Kieslera, umysły zaciekawione przestrzeniami ekspozycyjnymi i tym jak prace w różnych tego rodzaju przestrzeniach mogą funkcjonować.
SPOJRZENIA 2015
Konkurs i wystawa, nominowani: Alicja Bielawska, Ada Karczmarczyk, Piotr Łakomy, Agnieszka Piksa, Iza Tarasewicz, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa, do 15 listopada 2015.
Wśród pięciorga nominowanych do nagrody „Spojrzeń” przeważają tacy, którzy nieustannie ulegają skłonności do skupienia się na tzw. zdegradowanych i poślednich materiałach. Artystka Alicja Bielawska „inspiracje czerpie z codzienności, więc i wykorzystywane materiały są codziennego użytku, często te najprostsze, najbardziej błahe, niezauważane przez nas”. Iza Tarasewicz „używa nieszlachetnych, zwykłych, codziennych materiałów, łącząc je z przemysłowymi, jak stal, cement, włókno konopne, guma, kauczuk izolacyjny”. Piotr Łakomy wrażliwy jest nie tylko na materialność codzienności, lecz również na jej podstawowe formy, na przykład kąt. „Jako uniwersalną formę Łakomy traktuje również narożnik (kąt) – czytamy w kuratorskim komentarzu do „Spojrzeń”. – To nasycone znaczeniowo miejsce w przestrzeni pojawia się w twórczości Roberta Morrisa, ale i w tytule debiutanckiego albumu rapera Dizzee Rascala z 2003 roku (sic! – SS) – u Łakomego narożnik staje się tematem wielu prac”.
*
Narożnik?? O Polsce mówi się często jako o kraju, który rozgrzewa jakaś utajona złość, w którym nic tak wartko nie płynie jak żółć. Mówi się też często o niej jako kraju nabrzmiałym niezałatwionymi problemami z tożsamością, niedokończoną modernizacją, nierozpoznaną kondycją ponowoczesną, kraju z utajonym kompleksem postkolonialnym, kraju, który ma kłopoty z orientacją w zglobalizowanej przestrzeni współczesności. Dramatyczne, choć i ciekawe miejsce z tej Polski w ciekawych czasach – Polski, której obraz w ogóle nie odbija się jednak w pracach większości nominowanych do „Spojrzeń”. Właściwie można im pozazdrościć spokoju ducha i subtelności zainteresowań. Fascynują się splotem tkaniny, narożnikami, wyabstrahowaną ze znaczeń kwestią relacji człowieka do przedmiotu w przestrzeni. Szanuję te zainteresowania, choć osobiście za bardzo ich nie podzielam.
Kiedy zwiedzałem „Spojrzenia”, przypomniała mi się emocjonalna reakcja brytyjskiego ministra kultury Kima Howellsa na wystawę nominowanych do Turner Prize w 2002 roku. Wychodząc z wystawy, minister zostawił taki oto komentarz: „Jeżeli to jest najlepsze, na co stać brytyjskich artystów, to brytyjska sztuka jest zgubiona. To zimny, mechaniczny konceptualny szajs”.
W Polsce nie mamy powodu do takich histerycznych reakcji. Polska sztuka nie jest zgubiona. Parafrazując Howellsa, można by raczej powiedzieć, że jeżeli to, co widzimy na „Spojrzeniach”, to naprawdę najlepsze, na co stać polskich artystów, to polska sztuka stoi na dobrym poziomie. I jest raczej nudna.
*
Konkursy artystyczne to dla krytyki chłopiec do bicia. Budzą oczywiste kontrowersje (w Wielkiej Brytanii ludzie potrafią organizować nawet uliczne demonstracje w sprawie Turner Prize). Kwestionowany jest sam mechanizm, bo sztuka to przecież nie sport i nie da się tu zmierzyć, kto dalej rzucił młotem. Szkoda czasu na to kwestionowanie. Jednym z fundamentalnych problemów współczesnego świata sztuki jest brak kryteriów oceny, relatywność wszelkich hierarchii. Konkursy i nagrody w okropnie niedoskonały sposób, ale jednak coś porządkują, służą jako punkty odniesienia, choćby i negatywne.
Jaki obraz wyłania się z wystawy konkursowej? Przede wszystkim jest to obraz bardzo dobrze „wyglądający”. Pisała o tym Karolina Plinta na łamach „Szumu”; po wyczerpującą recenzję wystawy odsyłam więc do niej. Tu poprzestanę na obserwacji, że o ile w poprzednich edycjach „Spojrzeń” prace potrafiły się gryźć, przeszkadzać sobie nawzajem i walczyć o lepsze miejsce (symbolicznie, a nawet fizycznie), to tym razem wystawa wygląda nie tyle jak teren artystycznej rywalizacji, ile raczej jak kolektywnie stworzona instalacja. Ton nadaje trójka postrzeźbiarzy zainteresowanych materią i przedmiotem w przestrzeni: Iza Tarasewicz, Alicja Bielawska i Piotr Łakomy. Agnieszka Piksa to tak naprawdę artystka z zupełnie innej gliny, zainteresowana językiem i narracją, a nie przedmiotowością, ale na tej wystawie przewrotnie wtapia się w „nową materialność” koleżanek i kolegi – zresztą chyba z nie najlepszym dla siebie skutkiem, bo skończyła jako tło dla ich rzeźbiarskich popisów. Tę harmonijną kompozycję mogłaby rozbić Ada Karczmarczyk ze swoją agresywną popową formą, a przede wszystkim gorącym, religijnym przekazem. Adę jednak czujnie schowano na tyłach pokazu. Pewnie słusznie. Karczmarczyk to na tej wystawie ciało nie tylko obce, ale i zbyt żywe. Swoją witalnością mogłoby zburzyć spokojny dyskurs form.
W obliczu harmonijnego dizajnu wystawy trudno się było wciągnąć w sportowe spekulacje „kto wygra”. Być może powinni wygrać wszyscy (z wyjątkiem Ady Karczmarczyk) za zrobienie takiej ładnej wystawy. Być może powinna wygrać właśnie Ada za wniesienie w tę sielankę odrobiny życia i nieoczywistej (przynajmniej w zsekularyzowanym świecie sztuki), żarliwej ewangelicznej postawy. Zresztą tak właściwie się skończyło; Ada zdobyła przecież drugą, ale jednak, nagrodę. Wygrała Iza Tarasewicz. Świetnie, to bardzo dobra rzeźbiarka. Po tak spokojnym konkursie werdykt można było przyjąć tylko ze spokojem.
Można, oczywiście cofnąć się kilka kroków i zacząć od krytyki wyboru nominowanych. Czy nie ma na polskiej scenie artystów, którzy jak Honorata Martin, wiszą dosłownie nad przepaścią? Wypełniają sztukę emocją, która pojawia się, gdy artysta bierze się za bary nie z formą, lecz z egzystencją? Czy nie ma artystów, którzy jak Łukasz Surowiec lub Franciszek Orłowski napędzani są – jednak – poczuciem jakiejś misji i imperatywem uczestnictwa w życiu? Czy nie ma artystów, którzy jak Piotr Grabowski są gotowi zaryzykować porażkę w procesie eksperymentowania z językiem wypowiedzi? Prześladuje mnie poczucie, że młoda scena polskiej sztuki jest o wiele bardziej niespokojna, ale i o wiele żywsza niż to, co widziałem na „Spojrzeniach”. Konkursów nie ocenia się jednak po tym, czego na nich nie ma, lecz na podstawie tego, kto i jak bierze w nich udział. Właściwe pytanie brzmiałoby zatem raczej: czy rzeczywiście reprezentacją młodej polskiej sceny sztuki są te abstrakcyjne intelektualne dywagacje? Rozumiem je, ale trudno mi się w nie wciągnąć.
„Moje prace odnoszą się do «ludzkiej skali» i mają potencjał wykorzystania ich przez człowieka. Jednak nie są funkcjonalnymi przedmiotami” – mówi Alicja Bielawska. „Formy tworzone przez Bielawską to pozbawione określonej funkcji wielobarwne konstrukcje, często modułowe, mogące być drabinką, trzepakiem, szkieletem namiotu, parawanem, płotkiem, tymczasową architekturą. Nie interesuje jej jednak nadawanie obiektom praktycznych funkcji, lecz wyrwanie tych pozornie funkcjonalnych materiałów i form z kontekstu, poddanie ich przekształceniu” – piszą o jej twórczości kuratorki „Spojrzeń”. Zapytana w wywiadzie o inspirację, Bielawska odpowiada: „Jest trudna do sprecyzowania. Kolejna praca wychodzi z poprzedniej, przenikają się. Każda jest wypadkową wcześniejszych, pogłębieniem elementów i fascynacji, które pojawiły się wcześniej, czasem nawet w pracach sprzed paru lat”. Ta autorska i kuratorska, wsobna, autoreferencyjna narracja jest paradygmatyczna dla całej wystawy. Iza Tarasewicz mówi, opisując genezę jej skądinąd pięknej rzeźby „Turba, turbo”, że zaczęło się od znalezionego w internecie zdjęcia modernistycznego kwietnika, który, drogą nieoczywistych skojarzeń, doprowadził ją do Wielkiego Zderzacza Hadronów w Szwajcarii. Dlaczego nie? Ale dlaczego tak? Problem z tym rodzajem wizualnego (ale i intelektualnego) formalizmu polega na tym, że pytanie „dlaczego w ogóle ta sztuka powstaje” pozostaje niewypowiedziane. Gdyby jednak takie pytanie padło, najlepszą odpowiedzią byłoby właśnie „dlaczego nie”?
Karolina Plinta pisała przed ogłoszeniem werdyktu „Spojrzeń”, że będzie on oparty na wyborze „mniejszego zła”. Czy to znaczy, że konkurs się nie udał? Niezupełnie, coś jednak na tych „Spojrzeniach” widać. Ujawnia się na nich nawet nie tyle brak kryteriów (bo zwycięska Iza Tarasewicz rzeczywiście jest najlepszą artystką spośród nominowanych), ile wychodzi na jaw problem niesprecyzowania oczekiwań wobec sztuki. Czym w ogóle to wszystko ma być? Czy artyści mają być ludźmi, którzy rozwiązują problemy artystyczne, czy egzystencjalne? Czy mają brać udział w konstruowaniu pola symbolicznego, po którym się poruszamy? Jeżeli tak, to uczestnicy „Spojrzeń” – z wyjątkiem Ady Karczmarczyk – wnoszą do zasobów zbiorowej wyobraźni niewiele, choć też jej nie szkodzą. A może artyści to jednak specjaliści od dobrej formy i abstrakcyjnego myślenia, w które można się schronić przed napierającą ze wszystkich stron rzeczywistością – specjaliści od tyleż finezyjnych, co arbitralnych skojarzeń i odniesień do historii sztuki? Na wystawie konkursowej oglądamy w końcu dobrą artystyczną robotę. Wszystko jest na swoim miejscu: jest galeria sztuki, a w niej prace plastyczne. Tymczasem za murami galerii wzmaga się Realne, szaleje polityczny sztorm, jedne statki toną, inne płyną na wysokiej fali. Coś się dzieje. Gdyby przełożyć dyskurs „Spojrzeń” na język zakończonej właśnie kampanii, to wystawa w Zachęcie byłaby odpowiednikiem polityki „ciepłej wody w kranie”. W świecie poza galerią ta polityka się nie sprawdziła i górę wzięły bardziej gorące nurty. Pytanie, czy w świecie sztuki ciepła woda ma przyszłość, pozostaje kwestią otwartą.
Ginsberga przytaczam w przekładzie Marcina Walkowiaka.