Dawno temu Andy Warhol obiecał każdemu 15 minut sławy. Dziś mamy Fejsa, vlogi i reality show; obietnica Warhola spełniła się w zasadzie dla wszystkich – z wyjątkiem artystów wizualnych.
Zdarzają się artyści znani, artyści uznani, artyści drodzy i bogaci. Artystów sławnych jednak brak. Sztuka nie posługuje się kategorią sławy. Kiedy się na tym zastanowić, wydaje się wręcz, że to właśnie nieobecność sławy wyróżnia sztukę spośród innych dziedzin. Nikt nie jest sławny; to jeden z znaków wskazujących, że znaleźliście się na terytorium sztuki współczesnej.
*
Czy artyści nie zasługują na sławę? Przeciwnie. Są wśród nich ludzie, którzy mają wszelkie niezbędne tytuły do sławy. Charyzmę. Dobrze wyrośnięte ego. Niezwykłe umiejętności. Wielki talent. Ważne przesłanie do zakomunikowania. Nie chodzi o zasługi; artyści nie zdobywają sławy, ponieważ jej nie potrzebują. Podobnie jak nie potrzebują publiczności.
Przybyło ostatnio kilku nowych obywateli i obywatelek, którzy legitymizują się Paszportem Polityki. Jest wśród nich reżyser Jan Komasa; jego ostatni film obejrzało – bagatela – dwa miliony ludzi. Jest wśród nich także Zygmunt Miłoszewski; o tym, że wyszła jego ostatnia książka, krzyczał co drugi billboard w moim mieście. To są właśnie ludzie sławni; ludzie, których na wyżyny sławy wyniosły tłumy odbiorców.
Wierni czytelnicy czekają na kolejną powieść Miłoszewskiego. Czy ktoś czeka na kolejną wystawę Kuby Woynarowskiego?
Woynarowski dostał paszport razem z Miłoszewskim i Komasą. W odróżnieniu od dwóch ostatnich zupełnie nie jest sławny. Nie chodzi o to, że Woynarowski nie jest interesujący. Jest po prostu artystą wizualnym.
*
SŁAWA
Numer tematyczny przygotowany został wspólnie z Teatrem Powszechnym w Warszawie, w ramach bloku tematycznego „Wszystko na sprzedaż?”. To drugi blok tematyczny realizowany w Teatrze Powszechnym. W ramach bloku zaplanowane zostały premiery dwóch spektakli – „Szczury” w reż. Mai Kleczewskiej i „Aalst” w reż. Radosława Rychcika oraz wydarzenia towarzyszące premierom.
W innych dziedzinach twórczości sławę się zdobywa. W sztuce sławę się tematyzuje; jest ona przedmiotem różnych metanarracji, najczęściej zresztą krytycznych. Nawet wspominany Warhol, który mógłby się wydawać wyjątkiem potwierdzającym regułę nieobecności sławy w sztuce, był w pierwszej kolejności meta-sławny, a dopiero w drugiej – sławny po prostu. Sława nie była dla niego czymś, co się osiąga, lecz raczej projektem i tworzywem, które można było kształtować w sytuację artystyczną.
Paradoks sławy polega na tym, że prawdziwą mocą wyróżnienia jednostek dysponują tylko ludzie anonimowi. Depozytariuszami sławy nie są konkretne osoby, lecz abstrakcyjne pojęcia, np. społeczeństwo, telewidzowie, publiczność. Potencjalnie każdy i nikt w szczególności.
*
Sztuka jest dziedziną o tyle szczególną, że ten abstrakcyjny gracz – publiczność – nie występuje w spektaklu, a jeżeli nawet jest obecny, to nie ma do odegrania żadnej roli.
Najbardziej wpływowa i opiniotwórcza polska organizacja artystyczna – Fundacja Galerii Foksal – zbudowała swój prestiż bez udziału publiczności. Projekty Fundacji skierowane były precyzyjnie do konkretnych osób, nie abstrakcyjnych widzów. Strona internetowa FGF słynie z tego, że nie ma na niej żadnych informacji. Siedziba z tego, że znajdzie ją tylko ten, kto wie, gdzie jest. Zamiast szyldu był tylko mały napis koło guzika domofonu.
Rzecz nie w tym, że Fundacja zamykała się na publiczność. Kto nacisnął odpowiedni guzik domofonu, temu drzwi otwierano. Fundacja nie zamyka się, ale i nie otwiera, bo obecność przypadkowego widza jest w gruncie rzeczy bez znaczenia.
*
W listopadzie prowadziłem w Zamku Ujazdowskim spotkanie z Wojtkiem Bąkowskim. Sala przepełniła się zanim zaczęliśmy, zabrakło miejsc siedzących. Pod koniec spotkania Wojtek wspomniał, w gruncie rzeczy na marginesie rozmowy, że nagrywa obecnie płytę, która będzie jego ostatnim albumem, ponieważ, jak oświadczył, chce wycofać się z działalności muzyka estradowego i lidera zespołów, by skupić się na sztukach wizualnych. Paradoksalnie, od tego momentu o sztukach wizualnych nie dało się już z salą rozmawiać. Dyskusja zdryfowała na rozważania, czy Bąkowski powinien jednak płyty nagrywać, koncertować, rozwijać zespół Niwea zamiast go zwijać. Wyglądało na to, że salę wypełniła sława muzyka, a nie artysty. Niwea jest oczywiście niszowym projektem, ale to bez znaczenia. Liczy się sam mechanizm, w którym rzesza anonimowych odbiorców – większa czy mniejsza – utożsamia się z losami takiego przedsięwzięcia jak zespół muzyczny. Bąkowski-artysta, jest ceniony. Bąkowski-wokalista, Bąkowski-lider kapeli jest sławny, nawet jeżeli w sztuce znaczy obiektywnie o wiele więcej niż w muzyce.
*
Podczas gdy muzycy, pisarze czy filmowcy zdobywają popularność, artyści są pozycjonowani. Różnica jest fundamentalna. Działalność twórców z innych dziedzin jest permanentnie weryfikowana przez anonimowe kręgi publiczności. Ile osób przyjdzie na koncert? Ilu czytelników kupi książkę? Film będzie leciał przy pełnej czy pustej sali?
Kryterium ilościowe jest tu drugorzędne; można być sławnym w skali dwóch milionów widzów na seansach „Miasto 44”; można też być sławnym „w pewnych kręgach”, niszowo.
Ciekawie jest sobie wyobrazić znajomych artystów wizualnych, którzy tak jak muzycy, spróbowaliby żyć „z bramki”. Urządzamy wystawę, ustawiamy bramkę, sprzedajemy bilety, na finisażu podliczamy kasę... Nie będę się upierał, że nie ma artysty, który dałby radę tak pracować. Może jest, ale nie dowiemy się tego, bo sztuka tak nie działa.
Artyści pokazują swoje prace publiczności, ale nie czekają na weryfikację z jej strony. Status artysty badany jest za pomocą złożonego i subtelnego systemu miar i wag. Prestiż i renoma instytucji, w których się pojawiał. Pozycja artystów, z którymi wystawiał. Klasa stypendiów, które otrzymywał. Siła nazwisk, które o nim pisały, ranga kolekcji, w których się znalazł... Ten system obsługuje liczna merytokracja: kuratorzy, krytycy, dyrektorzy muzeów, selekcjonerzy kolekcji, wydawcy, inni twórcy, środowisko. Merytokracja pracuje nie nad rozwijaniem popularności artystów, lecz nad precyzyjnym pozycjonowaniem sztuki, które dokonuje się w siatce kontekstów: gdzie, przez kogo, z kim, w czym. Kiedy ta ekspercka społeczność zakończy swoją robotę, publiczności nie zostaje wiele do powodzenia; anonimowy widz dowiaduje się po prostu o wcześniej dokonanych ustaleniach.
Oskar Dawicki na planie filmu "Performer" / fot. Magda Chołyst, Wajda Studio
W teatrze zdarzają się spektakle jednego aktora. Sztuka jest z kolei teatrem jednego widza – i nie jest to abstrakcyjny odbiorca, którym może być każdy, tylko znany z imienia, nazwiska i twarzy kolekcjoner. Ta samotna postać w ekonomii sztuki znajduje się u kresu łańcucha pokarmowego. Pisarz pragnie sprzedać swoją książkę tysiącom, dziesiątkom tysięcy, milionom czytelników; do tego potrzebna jest sława. Artysta musi przekonać do swojej sztuki pojedynczego człowieka, z którym nie spotyka się na gruncie sławy, lecz dwustronnego porozumienia. Kolekcjoner nie chce być primus inter pares rzeszy fanów; woli raczej należeć do grupy wtajemniczonych i uprzywilejowaniach, w gruncie rzeczy tym lepszej, im węższej. Sława jednoczy grupy ludzi wokół pewnej wartości reprezentowanej przez twórczą jednostkę, wokół czegoś, co można wspólnie przeżywać. Sztukę przeżywa się (i posiada) w pojedynkę, w samotności. Wielu traktuje ją jako narzędzie wyróżniania się ze wspólnoty, demonstrowania swoich indywidualnych, wyjątkowych możliwości ekonomicznych i kulturalnych kompetencji. Dopóki ekonomiczne losy artystów zależeć będą o pojedynczych osób, twórcy sztuk wizualnych nie będą naprawdę sławni.
*
Artystom wizualnym sława mogłaby nawet szkodzić. Co jednak z deficytem sławy mają począć instytucje sztuki? W przeciwieństwie do twórców, instytucje nie mogą obyć się bez publiczności, dla niej istnieją. Zmagają się z poczuciem dezorientacji, które często towarzyszy odbiorcom sztuki, wchodzącym w życie artystyczne z zewnątrz, w roli widza. I nie chodzi tu wcale o to, że sztuka współczesna przemawia hermetycznymi językami albo że jest „trudna”. To mit, który nie ma pokrycia w realu, pielęgnowany przede wszystkim przez tych, którzy nie chodzą na wystawy. Ci, którzy chodzą, łatwo mogą się przekonać, że 90% tego, co pokazywane jest na scenie sztuki współczesnej, nie stawia pojęciowych i intelektualnych wyzwań, którym nie byłby w stanie sprostać inteligentny i wrażliwy maturzysta. Niejasne poczucie wyobcowania i dezorientacji w świecie sztuki bierze się raczej z wrażenia, że ogląda się spektakl, który będzie się toczył niezależnie od tego, czy śledzimy go czy nie.
Nie mogąc zaproponować publiczności uczestnictwa w kreowaniu wartości artystycznych, instytucje proponują widzom, aby zaangażowali się w życie instytucjonalne. W odróżnieniu od artystów instytucje mogą bowiem być sławne. Tate Modern jest miejscem sławniejszym od wystawiających w nim artystów. Instytucje budują zatem swój wizerunek, roztaczają aurę, otwierają kafeterie, wabią dzieci, organizują warsztaty, programy edukacyjne, festiwale, cały zestawy platform, na których odbiorca może zagrać aktywną rolę i być tak zajętym byciem w instytucji, by zapomnieć, że w spektaklu sztuki jest mile widzianym, ale postronnym obserwatorem.
*
Wiosną tego roku artystyczna merytokracja ziewała z nudów na Biennale w Berlinie. W tym samym czasie przed Martin Gropious-Bau stała półkilometrowa kolejka. Ludzie czekali, żeby zobaczyć wystawę Davida Bowiego, który w odróżnieniu od uczestników Biennale jest twórcą sławnym. Co więcej Bowie nie został zaprezentowany w krytycznym świetle ukazującym pewien interesujący kulturowy fenomen. Przedstawiono go jako uniwersalnego, wielkiego artystę drugiej połowy XX wieku. Publiczność miała wyjątkową okazję być świadkiem celebracji postaci, którą wcześniej sama wybrała i wyniosła do statusu sławy.
David Bowie to artysta, który wypracował swoją pozycję w ścisłej współpracy z publicznością. Czy wprowadzenie takich postaci do muzeów jest receptą na deficyt sławy w art worldzie? Marina Abramović była cenioną performerką od dawna, ale sławną uczynił ją dopiero Klaus Biesenbach, organizując w MoMA wystawę „Artist is present”. Ta wystawa jest emblematyczna dla dyskursu sławy w sztuce współczesnej. Aby przesunąć Abramović z pozycji artystki cenionej w kierunku sławnej postaci, trzeba było jej sztukę skrajnie steatralizować. Artystka musiała być obecna – i poddać się kryterium publiczności głosującej nogami. Sprawdzić ile osób będzie chciało przyjść i usiąść naprzeciwko, by spojrzeć jej w oczy.
Biesenbach idzie za ciosem; jego najnowszy projekt to organizowana w MoMA retrospektywa Björk. Podobnie jak Bowie, islandzka gwiazda zostanie przedstawiona jako ostateczne upostaciowienie współczesnej artystki – multidyscyplinarnej, wielowątkowej, i last but not least sławnej kreatorki. Zaangażowanie publiczności jest gwarantowane, przecież sama wybrała Björk, na długo zanim uczynił to Biesenbach.
Niewykluczone, że wprowadzenie do muzeów takich postaci jak Bowie czy Björk to zajawka czasów, w których instytucje przeproszą się ze sławą. Pracując z publicznością, w jakimś sensie są wręcz na sławę skazane. W atmosferze sławy publiczność na pewno poczuje się lepiej, bardziej u siebie. Każdy blask rzuca jednak cień, a blask sławy rzuca cień szczególnie głęboki. Trudno bowiem nie zauważyć, że na przykład gesty Mariny Ambramović przed zdobyciem sławy miały o wiele większą siłę, niż gesty artystki obecnej i sławnej, zredukowanej do roli ekranu, na który widzowie projektowali swoje emocje i wyobrażenia. W koncepcji świata sztuki jako azylu, w którym dyskurs sławy jest zawieszony, kryje się pewna wartość. Wojtek Bąkowski powiedział na przykład, że przedkłada świat sztuki nad świat muzyki, płyt i koncertów, ponieważ ten pierwszy wydaje mu się po prostu mądrzejszy. Być może nieobecność sławy w ogóle jest najważniejszym raison d'etre świata sztuki, powodem, dla którego możliwe są w tym świecie rzeczy, zdarzenia i postawy nie do pomyślenia nigdzie indziej.