Déjà vu
Natasz Gerlach, Hopecraft Ceremony, dokumentacja spektaklu fot. Yolane Rais ("Zza gór...")

18 minut czytania

/ Sztuka

Déjà vu

Stach Szabłowski

„Z popiołów” i „Zza gór się słońce wznosi blade” zostały pomyślane jak antytezy programowych założeń Janowskiego, na tyle wyraziste, żeby każdy widział na pierwszy rzut oka, że tu nastąpiła zmiana

Jeszcze 5 minut czytania

W Zachęcie kończą się wystawy „Z popiołów” i „Zza gór się słońce wznosi blade”. To dwa projekty, którymi instytucja świętowała wiosną nadejście odwilży – czyli wyzwolenie placówki spod pisowskiej okupacji, której gubernatorem był dyrektor doktor Janusz Janowski. Znamienne, że finisaż zbiega się z zakończeniem przez Bartłomieja Sienkiewicza misji w resorcie kultury. Była to epoka krótka, ale burzliwa: pełna zamaszystych posunięć, śmiałych korekt programowych i personalnych, nagłych dymisji i błyskawicznych nominacji, czas osób pełniących obowiązki i nieogłoszonych konkursów. Faza depisyzacji – epoka przejściowa.

Minister Sienkiewicz już pakuje się do Brukseli, w jego gabinecie urzęduje ministra Wróblewska. Wiosna za nami, okres przejściowy też. Idzie gorące lato. Wystawy zaraz się zamkną. Czas na nowe otwarcie. Zanim nastąpi, wracam jeszcze myślami do ostatnich miesięcy. Kiedy szukam alegorycznego obrazu dla epoki Sienkiewicza, przed oczyma staje mi właśnie połączone otwarcie wystaw „Z popiołów” i „Zza gór się słońce wznosi blade”. Cóż to był za wieczór! Ledwie trzy tygodnie wcześniej zamknął się „Pejzaż malarstwa polskiego”, opus magnum Janusza Janowskiego, którego nominacja na dyrektora Zachęty była jednym z najmocniejszych akcentów „dobrej zmiany” w kulturze. Janowski był postacią przerysowaną w swoim konserwatyzmie; idealny kandydat do roli czarnego charakteru w liberalnym komiksie o życiu instytucjonalnym w Polsce.

Gdyby PiS wygrał trzecią kadencję, elity artystyczne oglądałyby „Pejzaż malarstwa polskiego”, zgrzytając zębami z rozpaczy: tak teraz będzie wyglądała sztuka przez kolejne cztery lata, a może już zawsze! Tak – czyli jak? Mówiąc w dużym skrócie, jak w Związku Artystów Plastyków, którego Janowski był wcześniej szefem – czyli nijak. Owszem, momentami prawicowo, czasem religiancko, od czasu do czasu żenująco, ale przede wszystkim średnio, mieszczańsko i akademicko, bo wśród uczestników wystawy liczna była reprezentacja profesury polskich szkół artystycznych.

Wernisaż „Pejzażu malarstwa polskiego” odbył się w listopadzie, po wyborach, więc już w momencie otwarcia wystawa miała charakter reliktu poprzedniej epoki. Zamiast zgrzytania zębów w bezsilnej złości były więc drwiny, a nawet pogarda wobec kuratorskiego dzieła Janowskiego. On sam finisażu wystawy w gabinecie dyrektorskim nie doczekał. Odwołanie go ze stanowiska było jedną z pierwszych decyzji, które jeszcze w grudniu 2023 roku Sienkiewicz podjął po objęciu ministerialnej teki. Zdymisjonowany dyrektor zostawił po sobie w spadku nie tylko „Pejzaż malarstwa polskiego”, lecz również inne pozycje programowe.

Claude Eigan, Inner Saboteur I, 2019, drewno, styropian, żywica, gips, farba w sprayu, lakier Fot. Amel Mawast.jpgClaude Eigan, Inner Saboteur I, 2019, Fot. Amel Mawast  („Zza gór się słońce wznosi blade”)

W lutym Zachęta, działająca teraz pod kierownictwem powołanej na pełniącą obowiązki Justyny Szylman, ogłosiła, że już 15 marca pokaże dwie nowe, niezaplanowane przez Janowskiego wystawy, które będą manifestacją zmiany kursu odzyskanej instytucji. Tymi dwiema wystawami są właśnie „Z popiołów”, kuratorowana przez Michalinę Sablik, i „Zza gór się słońce wznosi blade”, przygotowana przez Aleksandrę Skowrońską. Obie zostały wyłonione w drodze błyskawicznie przeprowadzonego przez Zachętę zamkniętego quasi-konkursu na projekty kuratorskie i wyprodukowane w wyczynowym tempie. „Dobrej zmianie” przejęcie Zachęty zajęło ponad sześć lat. Z jej odzyskaniem udało się uwinąć w niecałe trzy tygodnie.

„Z popiołów” i „Zza gór...” zostały pomyślane jak antytezy programowych założeń Janowskiego, na tyle wyraziste, żeby każdy widział na pierwszy rzut oka, że tu nastąpiła zmiana. Jeżeli więc Janowski najbardziej lubił wystawiać sztukę mężczyzn w średnim wieku, to do udziału w wiosennych projektach zaproszone zostały młode osoby artystyczne. Dyrektor z pisowskiego nadania zwoływał pod sztandar Zachęty twórców do obrony tradycyjnych wartości, zarówno w sztuce, jak i w życiu społecznym oraz duchowym. Nowe wystawy oparte zostały na ideach postępowych: V fali feminizmu, wrażliwości queerowej, posthumanizmie i krytyce kolonialno-patriarchalnego paradygmatu, zwłaszcza w kontekście relacji człowieka z tym, co nieludzkie.

To dwa autonomiczne projekty; autorka „Słońca bladego”, Aleksandra Skowrońska, poetycki tytuł pożyczyła od Williama Blake’a, ale jako podstawową referencję swojej wystawy przywołuje pojęcie „mrocznej ekologii” ukute przez Timothy Morton. Kuratorka „Z popiołów” powołuje się z kolei na „The Phoenix Complex” Michaela Mardera. Lektury były więc różne, ale wyciągnięte z nich wnioski podobne; obie wystawy wpisują się we wspólną ramę kultury „planetarnej troski” i niemal jednym głosem mówią o potrzebie zmiany w obliczu stojącego przed nami wyzwania wielokryzysu („katastrofy ekologicznej, wojen, migracji, nierówności, późnego kapitalizmu oraz niebezpiecznego rozwoju technologii” – jak pisze Michalina Sablik). Obie wystawy zbliżone są również do siebie pokoleniowo; prym wiodą osoby urodzone w latach 90. Właściwie trudno się dziwić, bo skoro mowa jest o potrzebie zmiany paradygmatu, to na kogo można liczyć, jeżeli nie na młodzież?

„Z popiołów”, kuratorka: Michalina Sablik, „Zza gór się słońce wznosi blade”, kuratorka: Aleksandra Skowrońska, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, do 26 maja 2024

„Czyszczenie Zachęty”, Katarzyna Krakowiak-Bałka, kuratorka: Anda Rotteberg,  Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, 28 marca 2024

W rezultacie wystawy nie tyle świetnie się ze sobą montują, ile płynnie przechodzą jedna w drugą. Zwiedzając, można nie zauważyć, że to już nie „Z popiołów”, lecz „Zza gór...” – i vice versa. Mnie jednak wiosenne pokazy myliły się momentami z jeszcze inną, trzecią wystawą, którą widziałem w tych samych przestrzeniach niecałe dwa lata wcześniej. Mam na myśli „Niepokój przychodzi o zmierzchu” Magdy Komornickiej. To była ta sama generacja artystów – milenialsi, ale przede wszystkim zetki – i podobna wrażliwość znajdująca wyraz w zbliżonych estetykach. Podobne były również poruszane problemy, które można spakować w pojemne pojęcie multikryzysu. Nic dziwnego, przecież od 2022 roku żaden z ówczesnych problemów (może z wyjątkiem rządów populistycznej prawicy w Polsce) nie zniknął. Nowych (artystycznych) rozwiązań również brak.

Cezary Poniatowski, Czata, 2020, skaj, sklejka, płyta wiórowa, gałęzie, lekarstwa, piłki, zszywki Cezary Poniatowski, Fot. dzięki uprzejmości Galerii Wschód Cezary Poniatowski, Czata, 2020, fot. dzięki uprzejmości Galerii Wschód („Zza gór się słońce wznosi blade”)

Poczucie déjà vu wzmacniała zbliżona atmosfera obydwu wernisaży. Otwarcie „Niepokoju…” było świętem. Zachętę wypełniły tłumy; tamtego wieczoru instytucja należała do młodego pokolenia. Wprawdzie było to święto podszyte smutkiem. Na otwarciu u boku Magdy Komornickiej stał Janusz Janowski. Był nieco nieswój. Funkcję dyrektora sprawował od niedawna, w dodatku miał prawo obawiać się, czy ktoś mu nie wytnie jakiegoś numeru, nie zakłóci uroczystego wydarzenia protestem; musiał mieć świadomość, że wśród zgromadzonych nie cieszy się popularnością – delikatnie mówiąc. Strachy na lachy. Nic strasznego się nie wydarzyło. Zebrani zaś celebrowali wernisaż, czując, że to święto jest zarazem stypą. Kiedy znów będzie okazja zobaczyć w Zachęcie taką wystawę jak „Niepokój”? Mało kto wówczas wierzył, że będzie to możliwe już 15 marca 2024 roku.

Tego dnia do Zachęty powrócił zarówno młody tłum, jak i nastrój święta. Zupełnie jakby tamten letni wieczór z roku 2022 w ogóle się nie skończył, tylko trwał dalej, a wszystko, co działo się w międzyczasie („Pejzaż malarstwa polskiego” i inne wystawy Janowskiego), tak naprawdę się nie wydarzyło, lecz było jedynie złym snem. Koszmar się skończył; przebudzeni, przechadzamy się po salach galerii i wracamy do dyskusji o wielokryzysie, którą toczyliśmy tu przed dwoma laty – jakbyśmy nigdy jej nie przerywali.

Wiem, wiem: zestawianie „Niepokoju...” z wystawami „Z popiołów” i „Zza gór...” jest trochę powierzchowne; ogólne wrażenie może być podobne, ale diabeł tkwi w szczegółach. „Niepokój…” był pokoleniowym przeglądem, a wiosenne projekty to wystawy tematyczne. Wtedy ściany uginały się od malarstwa, z czego Magdzie Komornickiej czyniono zarzut, zauważając, że jej projekt przypomina showroom komercyjnych galerii spod znaku WGW. Ja z tym argumentem się nie zgadzam, „Niepokój” miał przedstawiać pejzaż młodej sztuki w Polsce, a tak się składa, że z różnych przyczyn naprawdę był on – i zresztą pozostaje – zdominowany przez malarstwo. Ale mniejsza o spory sprzed dwóch lat, tym bardziej że na wiosennych wystawach malarstwa jest mniej, a więcej sztuki tworzonej za pomocą bardziej zaawansowanych narzędzi, takich jak sztuczna inteligencja czy drukarki 3D.

Aleksandra Wieliczko, State of Denial, 26.04.2021 Detention for a box from TV set, fotografia, 2023 (1).jpgAleksandra Wieliczko, State of Denial, 26.04.2021 Detention for a box from TV set, fotografia, 2023 („Z popiołów”)

*

Na marcowym wernisażu jest za wiele osób i zbyt gorąca atmosfera, żeby dokładnie przestudiować różnice między przychodzącym o zmierzchu niepokojem a popiołami i słońcem bladym. Wracam więc do Zachęty parę dni później i zabieram się za oglądanie. Nagle wkracza ochrona Zachęty. „Wychodzimy z sali” – wołają panowie grzecznie, ale konsekwentnie kierują mnie wraz z publicznością do wyjścia. Jest darmowy czwartek, a wystawy świeże, więc ludzi przyszło do Zachęty sporo. Ociągają się, chcą oglądać dalej; nie wybiła jeszcze siódma, a galeria powinna być otwarta do dwudziestej. Jakiś starszy pan niepokoi się – w końcu żyjemy w dobie wielokryzysu, w czasach wojny hybrydowej i terrorystycznych zamachów; sytuacja wygląda trochę jak ewakuacja. Czy coś się stało? „Dziś tak wyszło” – wyjaśniają panowie opiekunowie galerii. Wychodzę wraz z innymi, chcę zapalić; przed Zachętą grupka młodych ludzi domaga się wpuszczenia do galerii, bo do zamknięcia została jeszcze godzina. Stawia im czoła pani z obsługi; tłumaczy, że dziś wyjątkowo wystawy dostępne są krócej. Wracam więc do holu. Okazuje się, że za chwilę zacznie się tam „Czyszczenie Zachęty”.

Podobnie jak „Z popiołów” i „Zza gór...”, prezentowany pod tym tytułem performans Katarzyny Krakowiak-Bałki został przygotowany spontanicznie, szybko – i on także wpisuje się w poetykę epoki przejściowej w dziejach instytucji. Wykonanie „Czyszczenia Zachęty” poprzedziła próba generalna; jak wspomniałem, galeria była wówczas jeszcze pełna czwartkowej publiczności, która przyszła na darmowe zwiedzanie wystaw. Wśród zwiedzających przeciskali się performerzy i performerki, wydając różne odgłosy; któraś z wykonawczyń położyła się na schodach i zaczęła z nich zsuwać. Jedyni widzowie przystawali, by popatrzeć, nie do końca orientując się, co się dzieje. Byli też tacy, którzy doskonale wiedzieli, co się kroi, i przyszli specjalnie na akcję Krakowiak-Bałki. Na uczestnictwo we właściwym wydarzeniu, zaplanowanym na 19.30, obowiązywały już zapisy, liczba miejsc dla publiczności była ograniczona i szybko się wyczerpała. To dlatego przed siódmą zaczęła się „ewakuacja” budynku. Po jej zakończeniu ludzi jest wciąż mnóstwo, ale to głównie szeroko pojęte środowisko. Połowę zebranych znam osobiście, a wielu z widzenia, bo wokół nie brakuje sławnych postaci ze świata szeroko pojętej kultury.

Sara Bezovesk-SND_you_are_here, kadr z wideo, 2022 (1).jpgSara Bezovesk, SND_you_are_here, kadr z wideo, 2022 („Z popiołów”)

Akcja ma charakter dźwiękowy. „Żywiołem głosów oczyścimy architekturę Zachęty, wpuścimy do niej świeże powietrze i obudzimy energię, by przygotować ją na nowe czasy” – deklarowała artystka. „28 marca cały gmach wybrzmi głosami kilkunastu śpiewaczek i śpiewaków zaproszonych do performatywnej interpretacji partytury, opartej na transkrypcji odgłosów sprzątania – np. szorowania, odkurzania czy froterowania” – można było przeczytać na stronie instytucji. „Artystka proponuje tym samym metaforyczne oczyszczenie budynku, tchnięcie w niego nowego ducha, wymiecenie zeń śladów jego skomplikowanej dawniejszej i nowszej historii, by przygotować Zachętę na nowe czasy i wyzwania”.

Jesteśmy już zebrani u stóp ikonicznych zachętowych schodów; zaraz się zacznie! Wcześniej jednak będą mowy. Anda Rottenberg, była dyrektorka Zachęty, która objęła akcję Krakowiak-Bałki opieką kuratorską, zaczyna od żartu; uspokaja zebranych, że nie przybyła, by wrócić na stanowisko dyrektorki instytucji. Śmiejemy się. Głos zabiera także minister Sienkiewicz. Mówi między innymi, że poprzedni dyrektor pewnie wezwałby do Zachęty księdza, żeby poświęcił budynek, ale my posługujemy się innymi, artystycznymi, performatywnymi metodami. Potem jednak dodaje, że znajdujemy się w świątyni sztuki i dziś wszyscy jesteśmy jej kapłanami. „I kapłankami!” – woła jakiś kobiecy głos z tłumu. Nieco dalej stoi inny polityk, Paweł Kowal, który tamtej wiosny wymieniany był wśród kandydatów na objęcie teki ministra kultury, po wyjeździe Sienkiewicza do Parlamentu Europejskiego. Pełniąca obowiązki dyrektorki Zachęty Justyna Szylmann opowiada zgromadzonym, że kiedy Katarzyna Krakowiak-Bałka przyszła do niej z pomysłem „Czyszczenia Zachęty”, od razy uznała, że taką akcję koniecznie trzeba przeprowadzić.

Ida Karkoszka, Let's watch humans die, rzeźba, 2019 (1).jpgIda Karkoszka, Let's watch humans die, rzeźba, 2019 („Z popiołów”) 

Ja mam wątpliwości; może raczej należało się nad przeprowadzeniem akcji poważnie zastanowić – i ostatecznie jej nie robić? Albo zrobić inaczej? Wśród performerów, którzy za chwilę swoimi głosami oczyszczą budynek, są sławne twarze – Dominika Biernat, Andrzej Chyra, wokalistka Mary Komasa. Nie ma jednak pracownic i pracowników Zachęty. Zespoły placówek dotkniętych „dobrą zmianą” ulegały rozbiciu, doświadczały osobistej i instytucjonalnej traumy. Świetny wgląd w to, jaka była sytuacja takich osób, kiedy w dyrektorskich fotelach zasiadali nagle przyniesieni w teczkach z ministerstwa nominaci, daje poruszający tekst Marianny Dobkowskiej „Przejęte”. Autorka, pracująca w „przejętym” Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, opublikowała go poprzedniej wiosny w „Dialogu Puzyny”. Polecam lekturę.

Może zespół Zachęty potrzebuje raczej terapii i upodmiotowienia niż spektaklu „Czyszczenia” budynku? Sama retoryka wydarzenia była niezbyt fortunna, zwracał na to uwagę jeszcze w marcu na swoim fejsbuku krytyk Karol Sienkiewicz. Zgadzam się z nim, także mnie to pojęcie uwiera. Czy po dyrektorze Janowskim i niefajnych artystach, których wpuścił do Zachęty, został jakiś drażniący zapach? Jakieś plamy, które trzeba wyszorować do czysta performatywnym kärcherem?

Po paru dniach wracam do Zachęty jeszcze raz, dooglądać wystawy. Zasiadam przed wielkim ekranem, na którym leci wideo „SND” Sary Bezovšek. To totalny internetowy found footoge, antologia wszelkich możliwych katastrof współczesności. Obrazy zaczerpnięte są z filmów fabularnych, newsów, mediów społecznościowych i przesuwają się niczym kontent przeglądany na Instagramie. Robimy doom scrolling, oglądamy reprezentację wielokryzysu. Ta praca jest prologiem do wystawy „Z popiołów”, ale świetnie nadaje się także na wstęp do „Zza gór słońce wznosi się blade”.

Sytuacja jest poważna. Patrząc na zachętowskie wystawy, myślę, że sztuka nie ma na razie na nią dobrej odpowiedzi. Aleksandra Skowrońska, kuratorka „Zza gór”, pisze, że jej wystawę należy traktować jako „zaproszenie do podjęcia wspólnej próby wyjścia z poczucia uwięzienia w martwych polach wyobraźni”. Piotr Policht po zobaczeniu projektów okresu przejściowego zauważał, że to one same są raczej symptomem kryzysu wyobraźni we współczesnej sztuce. „To dwa zbiory prac przypominających egzotyczne rośliny w ogrodzie botanicznym, zdolne przetrwać tylko w swoim przytulnym ekosystemie muzealno-galeryjno-targowym” – pisał krytyk na łamach „Szumu”. Estetyki, które od nowości wydają się zmęczone, nieprzekonujące utopie, ucieczki w neo-newage’owe fantazje, teksty brzmiące, jakby pisane były przez sztuczną inteligencję, wielokrotnie już stawiane diagnozy, rytualnie powtarzane deklaracje troski – niezbyt to bogate wyposażenie do stawiania czoła multikryzysowi; zmiana paradygmatu, której konieczność sygnalizują kuratorki, pozostaje postulatem. Na razie mamy raczej powrót do momentu, w którym przerwaliśmy debatę, kiedy do Zachęty – i szerzej, do całego uniwersum kultury – wjechał PiS.

A więc – kończymy okres przejściowy? Czy też kończymy proces restauracji ancien regime’u w kulturze? I inne pytanie: czy kryzys artystycznej wyobraźni, który można było zobaczyć w Zachęcie, jest symptomem przesilenia w sztuce – zmęczonej widmem wojny, pandemią, ośmioma latami funkcjonowania w cieniu populistycznej władzy? Czy też reprezentuje on szerszy kryzys wyobraźni instytucjonalnej, społecznej, politycznej, w obliczu którego jedyne, na co jesteśmy się w stanie zdobyć, to odtworzanie dawnego porządku, o którym skądinąd wiemy, że nie wytrzyma próby przyszłości?

Okres przejściowy się kończy, więc to ostatnia chwila, żeby poważnie o tym porozmawiać, zanim obudzimy się w nowym wspaniałym świecie, który okaże się światem zorganizowanym według zasady business as usual.