Myszy, koty i ludzie
Czekalska/Golec/Janus/Malewski w Monopolu

Myszy, koty i ludzie

Stach Szabłowski

Kiedy przychodzę do galerii Monopol, kot Mono ma akurat przerwę w performowaniu; drzemie na poduszce. Galerzystki uprzejmie namawiają go do akcji; Mono daje się wreszcie uprosić i leniwie przechadza się po sali

Jeszcze 4 minuty czytania

Na froncie człowieczeństwa człowiek ponosi klęskę za klęską. Z Bogiem w sercu lubi wpaść w religijną paranoję. Zaczyna mu się na przykład wydawać, że rozwiąże swoje problemy, jeżeli zamorduje kilku satyryków. Albo że przywróci kosmiczną równowagę, odwołując jakiś spektakl teatralny.

Z kolei bez Boga, człowiek wydaje się na pastwę własnego rozumu. Ten zaś podpowiada, a to żeby porządnie umyć całą populację, to znów by skoszarować wszystkich w domach w kształcie klocków, albo przemysłowo zlikwidować jakąś grupę społeczną.

Tak źle i tak niedobrze.

Jeżeli zatem zawodzimy jako ludzie, to może damy radę jako zwierzęta? Jeżeli nie cywilizacja i kultura, to może natura? W naturze w najgorszym razie może zdarzyć się przypadek wścieklizny, ale nie krwawego obłędu.

Wyobraźmy sobie zatem, że burzymy ten monumentalny mur między człowieczeństwem a naturą, który tak pracowicie wznosiliśmy od czasów narodzin paradygmatu humanistycznego.

Jako osoba zawodowo związana ze sztuką pytam jednak – co wówczas ze sztuką?

Cóż, człowiek nie przedstawi zdehumanizowanego świata jak należy. Tę pracę może wykonać zwierzę; niedawno widziałem wystawę, na której performerem był kot, a obrazy stworzyła mysz.

Zanim jednak spotkam kota...

 

Czekalska/Golec/Janus/Malewski, „Still”, galeria Monopol, Warszawa, do 4 lutego 2015.

„Postęp i higiena”, kuratorka: Anda Rottenberg, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, do 15 lutego 2015.

…dyskretnie ziewam na wystawie Andy Rottenberg. Dyskretnie, bo (po)waga problematyki domaga się respektu. Ale jednak ziewam, i to nawet nie dlatego, że powaga, z jaką ta problematyka jest podejmowana, sprawia, że w salach Zachęty jest dusznawo. I nie tylko dlatego, że trochę już mnie nużą posępne jajka z niespodzianką à la Luc Tuymans („Spójrzcie na obraz. Co widzicie? Zwykłą łazienkę, tak? Ha, nabraliście się, jak zwykle! To łaźnia z kacetu, obdzierano w niej ludzi ze skóry. A ta sylwetka obok, to Himmler...”).

Wizualny esej „Postęp i higiena” trzyma w napięciu tylko w części historycznej, do kulminacyjnego dla tej narracji momentu Holokaustu, w którym nowoczesność kompromituje się i moralnie bankrutuje.

Im jednak bliżej współczesności, tym bardziej opowieść Andy Rottenberg rozłazi się; spojrzenie autorki traci ostrość; esej zmienia się w jeszcze jedną wystawę różności od sławnych artystów.

Konflikt palestyńsko-izraelski i jego estetyka. Uprzedmiotowianie kobiet w hinduskiej tradycji. Operacje plastyczne i groteskowe autokreacje. Czy naprawdę do tego wszystkiego doprowadziła droga, na którą wkroczyliśmy w czasach Rietvelda, Richtera i Rodczenki, od których zaczyna się wystawa? Czy polityka emigracyjna współczesnych Niemiec, o której opowiada Marina Napruszkina, istotnie nawiedzana jest przez stare eugeniczne demony? Czy raczej chodzi tu o syte od przejedzenia społeczeństwo starej Europy, która strachliwie strzeże swoich dostatków i bezpieczeństwa przed Innymi? Czy wszystkie współczesne przypadki wkluczenia i dyskryminacji są częścią tej samej dawnej opowieści, którą Anda Rottenberg ilustruje heroicznymi kadrami z filmów Leni Riefenstahl i przekrojami mózgu Józefa Piłsudskiego?

Agnieszka Polska, „Medical Gymnastics”, 2008, wystawa „Postęp i higiena”

W Zachęcie nie znajduję odpowiedzi na te pytania, ale mniejsza z tym. Tak naprawdę nudzę się dlatego, że brak jest konfliktu, który napędzałby dramaturgię tej wystawy. Prowadzona z humanistycznych pozycji krytyka modernizmu nie napotyka na żaden opór. Wilhelm Sasnal maluje wyraz „Postęp”, który rzuca długi cień. Też mi odkrycie. Wszyscy urodziliśmy się, wychowaliśmy w tym cieniu. Anda Rottenberg oskarża, ale brak adwokatów nowoczesności. Kto będzie bronił przed kuratorką niebezpiecznego złudzenia, że jeżeli umyjemy świat do czysta, to wreszcie osiągniemy postęp? Nawet współcześni rasiści to nie tyle strażnicy czystości krwi, ile starzy leniwi bogacze, którzy boją się młodych, ubogich i głodnych.

Mam wrażenie, że oglądam wyważenie drzwi, które wysadzono z zawiasów w czasach Hanny Arendt. Wymykam się więc przez wyważone wrota i zostawiam za sobą Zachętę, w której Anda Rottenberg demaskuje utopię, zdziera jej geometryczną maskę, by ujawnić mroczne oblicze moderny, wykrzywione szaleństwem. Strachy na lachy. Wielkie utopie, którymi kiedyś ludzie zarażali się masowo jak dżumą, dziś leczy się psychotropowymi paralekami dostępnymi bez recepty. Kiełkują za to różne małe utopijki. Zamiast jednej wielkiej religii – jest mnóstwo sekt.

Jedna z nich opanowała galerię Monopol. To sekta posthumanistów, którą artystycznie w Polsce reprezentują od lat Leszek Golec i Tatiana Czekalska. Para artystów wykuratorowała w Monopolu wystawę „Still”. Pokazują na niej prace własne oraz drugiego posthumanistycznego duetu formowanego przez Artura Malewskiego i Natalię Janus.

Nigdy nie byliśmy ludźmi

We have never been human – piszą posthumaniści na swoich sztandarach. Nasza ucieczka ze świata natury w człowieczeństwo była mrzonką, ale niebezpieczną, popychającą nas do zbrodniczej ideologii człowiekizmu. Agata Bielik-Robson streszczała niedawno na łamach „Krytyki Politycznej” sprawę tak: „Posthumanistyka szczyci się tym, że zdekonstruowała obłudę humanizmu, który w jej redukcyjnym ujęciu sprowadza się tylko do uzasadnienia władzy martwego białego mężczyzny nad resztą świata, czyli do tak zwanego speciesm: «gatunkizmu», gdzie jeden naturalny gatunek uzurpuje sobie prawo do dominacji nad innymi”.

Nie pora na referowanie obszernej posthumanistycznej debaty (zainteresowanych a niewtajemniczonych odsyłam chociażby do ciekawej książki Moniki Bakke, „Bio-transfiguracje. Sztuka i estetyka posthumanizmu”). Poprzestańmy na tym, że posthumanizm postrzegany jest (zwłaszcza przez samych posthumanistów) jako awangarda refleksji krytycznej: ostateczna batalia, w której stawką jest już nie emancypacja tej czy i innej uciśnionej mniejszości (klasy pracującej, kobiet, gejów), lecz emancypacja milczącej większości zwierzęco-roślinnej biomasy. Tak radykalny program świetnie nadaje się do artystycznych spekulacji. Gdzie, jeżeli nie w sztuce, można cieszyć się takim zamaszystym intelektualnie gestem jak przekroczenie człowieczeństwa, nie zważając na praktyczne trudności i ewentualne a daleko idące konsekwencje?

„Still”, Monopol

Golec i Czekalska – artyści posthumaniści – działają zatem na marginesie głównego nurtu artystycznej debaty, ale za to grają o wyższą stawkę niż mainstream. Kiedy inni zastanawiają się – na przykład – ile w plastyce powinno być plastyki, oni knują, jak tu obalić dyktat „człowiekizmu”. Z tej perspektywy dyskusje o sztuce jawią się jako nieistotne spory frakcyjne w łonie antropocentrycznego reżymu. I kiedy inni artyści użerają się z kuratorami, Golec i Czekalska kuratorują sami, a za partnerów w realizacji prac mają zwierzęta. Do Monopolu zaprosili kota; Malewski i Janus zaangażowali mysz.

Świadek mimo woli i rodzicielka na emeryturze

Kot nazywa się Mono. Ma 5 lat, jest szczepionym i oczipowanym kastratem. W październiku 2014 został bezdomny. „Był jedynym świadkiem przestępstwa – czytamy w nocie biograficznej kota Mono, bo na tej wystawie nie-ludzcy artyści mają swoje biogramy. – Mówiono, że jego pan pchnął nożem kobietę. Zresztą tylko on wie, jak było naprawdę. Pan w areszcie, pani w szpitalu, on przywieziony przez straż miejską trafił do schroniska. (…). Obecnie wykonuje performance w galerii Monopol. Jest gotowy do adopcji”.

Kiedy przychodzę do galerii, Mono ma akurat przerwę w performowaniu; drzemie na poduszce. Galerzystki uprzejmie namawiają go do akcji; Mono daje się wreszcie uprosić i leniwie przechadza się po sali. A kiedy kroczy, aktywuje umieszczone na kociej wysokości czujniki ruchu, które sterują tekstową instalacją przygotowaną przez Golca&Czekalską. W zależności od tego gdzie pójdzie Mono, zapalają się i gasną neonowe wyrazy. Kot permutuje frazę „Still alive” (jeszcze żywy), która może zmienić się w „martwą naturę” (still life), albo w „jeszcze” (still), albo „żyj” (live). Jak u Stanisława Dróżdża, Mono-performer mieszka między słowami i nonszalancko – jak to kot – manipuluje ich znaczeniami.

„Still”, Monopol

W drugiej sali galerii gościła mysz imieniem Pola. Urodziła się w 2013 w Szczecinie, w sklepie zoologicznym, gdzie „pracowała w roli myszy spożywczej, pełniąc funkcję rodzicielki pokarmu dla egzotycznych drapieżników”. Pola „produkowała” od 5 do 8 miotów rocznie; urodzone przez nią myszki trafiały od razu do paszcz węży i innych myszożernych stworzeń, które ludzie trzymają w domach. Obecnie Pola jest na emeryturze, którą spędza w domu Natalii Janus i Artura Malewskiego. Artyści zawiadamiają, że „w wolnych chwilach oddaje się projektowaniu. Materiałem jej pracy jest opłatek chlebowy (łac. oblatum, dar ofiarny), w którym amatorsko wykonuje perforacje”. W części firmowanej przez Janus i Malewskiego wystawione są oprawione w ramy opłatki na różne sposoby obgryzione przez myszkę Polę. Jeden ze stworzonych przez zwierzątko kształtów został dokładnie powtórzony i wycięty w ścianie; wygląda wypisz wymaluj jak mysia dziura...

Posthumaniści są wśród nas

Życie nie znosi próżni – i oto wakat po wielkich utopiach ubiegłego wieku zajmują utopie mniejsze, niszowe, wręcz bajkowe – bo w poetyce wystawy „Still” jest coś z Ezopa czy nawet Perraulta. Kot z Monopolu wprawdzie chodzi jeszcze na bosaka, ale, jak dowiaduję się z jego biogramu, jest już wegetarianinem...

Jeszcze w zeszłym roku Jan Stanisław Wojciechowski zauważył, że dyskurs międzygatunkowej solidarności rozwijany przez Golca i jego posthumanistycznych kompanów można zobaczyć jako swego rodzaju kontrapunkt do snutych przez Andę Rottenberg rozważań o „Postępie i higienie”. Autor rzucił tę inspirującą myśl na łamach „Obiegu”, w tekście, w którym bronił przed Marcinem Krasnym ostatniego Triennale Młodych w Orońsku.

Kiedyś Triennale było imprezą, której bliżej było do branżowego seminarium niż typowego pokazu promocyjnego młodych talentów. Krytycy i kuratorzy z całej Polski przedstawiali młodych artystów, których zapraszano później do udziału we wspólnej wystawie. W ostatniej edycji areopag ekspertów zastąpił Leszek Golec, który zdecydował, że sam znajdzie najciekawszych artystów – i ruszył w Polskę. Znalazł oczywiście podobnych sobie krytyków „gatunkizmu” i dysydentów „człowiekizmu”; artystów tańczących z wilkami i artystów tańczących z kurami albo unaoczniających krwawy horror uboju rytualnego; kurator zauważał z satysfakcją, że wielu z twórców, których zaprosił, nie jada mięsa...

„Still”, Monopol

Wystawa „Still” wygląda jak jeszcze jeden rozdział Triennale, tyle że dopisany przez dojrzalszych i bardziej wyrafinowanych artystów (na poziomie ludzkim oba projekty łączą osoby Natalii Janus i oczywiście Leszka Golca). Jest więc już cały ruch, może nieduży, ale o tyle ciekawy, że oparty na założeniach, które pozwalają pomyśleć radykalną alternatywę wobec antropocentrycznego porządku organizującego nasz świat, nie wyłączając świata sztuki.

Powrót do natury      

 Czy jednak art-world jest już gotowy na artystów, którzy są kotami-wegetarianami? Na myszy-dizajnerki? Na przykład Monika Małkowska na takie nie-ludzkie podmioty artystyczne gotowa jeszcze nie jest. W tekście „Mafia bardzo kulturalna” znana krytyczka demaskuje spisek sztuki, który okazuje się iście posthumanistyczną konspiracją„drapieżników”, „młodych wilków”, ale i myszy – bo właśnie twórczość Poli pokazywaną w Monopolu autorka daje za jeden z przykładów degradacji współczesnych praktyk artystycznych i zdziczenia obyczajów.

Zostawiam Monice Małkowskiej rozstrzygnięcie czy opłatkowe wycinanki myszy Poli są prawdziwą sztuką, czy sztuką zdegenerowaną, podsuwaną zastraszonej intelektualnie publiczności przez kuratorsko-krytyczno-galeryjny spisek wilków i współpracujących z nimi zwierząt domowych. Co do gotowości art-worldu na dopuszczenie na scenę nieludzkich aktorów, to wydaje mi się, że odpowiedź brzmi „tak, a nawet nie”. „Tak”, bo pole sztuki jest zawsze pierwszym, na którym dochodzą do głosu emancypacyjne dyskursy. I „nie” – ponieważ przeczuwam, że sztuka będzie ostatnią dziedziną, w której posthumanizm zwycięży (zakładając, że w ogóle uda nam się zdemontować obłudny konstrukt zwany człowieczeństwem).  

Zresztą nie tylko sztuka uwikłana jest beznadziejnie w człowieczeństwo. Sam posthumanizm również się w nim plącze. W dziele piętnowania „gatunkowego szowinizmu” posługuje się pojęciami i obrazowaniem zaczerpniętymi z międzyludzkich nie zaś międzygatunkowych relacji. Obsadza się kota w typowo człowieczej roli performera i wegetarianina (a nie artystę w roli kota). Mówi się o napędzanej uprzedzeniami „dyskryminacji” innych gatunków przez nasz gatunek. Masowe zabijanie zwierząt porównywane jest w pismach posthumanistycznych do Holokaustu. Arogancki „człowiekizm” okazuje się w międzygatunkowej perspektywie zwykłym nazizmem. Jak widać, nie tylko Anda Rottenberg czyni z Zagłady kluczową figurę swojej narracji. Jednak nawet jeżeli narracja „Postępu i higieny” nie jest specjalnie wciągająca, to co najmniej jedna sprawa przedstawiona jest na tej wystawie przekonywająco. Do zbrodni nowoczesności doszło nie z powodu nadmiaru człowieczeństwa, lecz przeciwnie, z powodu jego niedoborów. I raczej nie z powodu zapiekłego antropocentryzmu, tylko właśnie odwrotnie: kłopoty zaczynają się kiedy w centrum społecznego kosmosu zamiast ludzkiego podmiotu umieszcza się jakiejś abstrakcyjne pojęcie. Na przykład naród. Albo rasę. Albo postęp. Albo... naturę?

            *

Za murami Zachęty, na warszawskiej ulicy, zmory postępu i higieny wydają się już tylko bladymi widmami. Konkretniej wygląda za to postulowane przez posthumanistów ponowne zakorzenienie człowieka w naturze. „Ta sprawa jest w załatwieniu”, jak powiedziałby Nikodem Dyzma. W końcu humanistyczne złudzenia wreszcie się rozwiewają i wracamy do bardziej naturalnego, darwinistycznego porządku rzeczy: kurs franka szybuje, bo tak chce rynek, który jak przyroda rządzi się swoimi naturalnymi, nie-ludzkimi prawami. Społeczeństwo w naturalny sposób się rozwarstwia, silne osobniki prosperują, a słabsze, chore i stare, cóż – skazane są porażacie i wymarcie. Nic bardziej naturalnego. Co do mnie, to jakoś nie potrafię zaufać naturze, ani kociej, ani tym bardziej własnej, ludzkiej. I choć stary, poczciwy humanizm a la wystawa „Postęp i higiena” jest mało sexy, to wydaje mi się, że ten gatunkowy szowinizm jest jedynym sensownym powodem, dla którego mielibyśmy się zachowywać po ludzku wobec ludzi, kotów, myszy.

           

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.