Nowe polskie malarstwo wygląda trochę, jakby było malowane dla dzieci. I przez dzieci, ale takie dorosłe, które wiedzą, co robią – i robią, co im się podoba. W Fundacji Stefana Gierowskiego pokazują wystawę o sobie, projekt o młodych malarzach i malarkach kuratorowany przez młodego malarza i młodą malarkę, Cyryla Polaczka i Yui Akiyamę. Gdyby pokolenie urodzone około 1989 roku miało skłonność do ogłaszania manifestów, to wystawa w FSG byłaby czymś w tym rodzaju. Ponieważ jednak mamy rok 2018, zamiast manifestu dostajemy „Komunikację ze wszystkim, co jest” (w nowym malarstwie najbardziej generacyjne, świeże, żeby nie powiedzieć: modne).
*
Zeszłej jesieni młodzi artyści zgromadzili się na Triennale Sztuki Młodych w Orońsku, pytając (siebie nawzajem), czy da się wymyślić lepszy świat (sztuki). Okazało się, że z wymyślaniem lepszego świata – jak zwykle – to jest dłuższy temat. Znacznie lepiej i szybciej idzie z krystalizowaniem się nowego malarstwa. Lepszego? Raczej innego; młode malarki i malarze nie wydają się zainteresowani kłótnią z poprzednikami o to, kto ma rację w malarstwie czy w ogóle w sztuce. Właściwie mają ten spór wygrany walkowerem, argumentem metryki. Ważniejsze jest to, że ich malarstwo jest osobną jakością. „Komunikacja ze wszystkim, co jest” ma wiele z gwiazd, które zamigotały nad malarskim pejzażem w ostatnich sezonach i z nonszalancką zręcznością chwyta zmianę, która dokonała się w tej dyscyplinie. Jeszcze kilka lat temu tak wyglądającej wystawy nie moglibyśmy zobaczyć – i to nie tylko dlatego, że wielu z jej autorów i autorek kuło wtedy matmę do matury.
Wbrew tytułowi, „Komunikacja ze wszystkim, co jest” nie komunikuje widza wcale ze wszystkim co jest, tylko z konkretnym podejściem do malarstwa. Z tym, co w nowym malarstwie jest pozbawione kompleksów i zobowiązań. Naiwne. Prymitywizujące. Niezaangażowane. Wizualnie atrakcyjne. Zabawowe. Jaskrawe i kolorowe. Bardzo malarskie.
*
Znamienne, że wystawa odbywa się w Fundacji Stefana Gierowskiego, prywatnej przestrzeni, która kreuje się na forum dyskusji o współczesnym polskim malarstwie. Znaczna część tej debaty toczy się poza publicznymi instytucjami, które malarstwo zdaje się parzyć w ręce: za dużo w nim sztuki, za mało dyskursu, za wiele dzieł, za mało projektów. Dyskusja odbywa się zatem na rynku, lub właśnie w takich miejscach jak FSG, które nie są skrępowane polityczną poprawnością instytucjonalnego decorum i mogą robić, co im się podoba; a tak się składa, że podoba im się nowe malarstwo.
Komunikacja ze wszystkim, co jest
kuratorzy: Yui Akiyama i Cyryl Polaczek, Fundacja Stefana Gierowskiego, Warszawa, do 16 czerwca 2018
Jeszcze bardziej znamienne jest, że „Komunikacja...” to wystawa młodego malarstwa, kuratorowana niejako od środka, przez dwoje młodych malarzy, którzy w dodatku zaprosili pozostałych artystów i artystki do kolektywnej pracy nad ostatecznym kształtem ekspozycji. W tym sensie „Komunikacja...” jest głosem pokoleniowym generacji, która nie ma nic przeciw instytucjonalnym potwierdzeniom swojego statusu, ale też wcale na te potwierdzenia nie czeka, ani za wszelką cenę ich nie potrzebuje. Zbędna zatem staje się figura kuratorki/kuratora, kogoś, kto od zewnątrz starałby się zbudować dla młodego malarstwa jakąś dyskursywną platformę. Młodzi wiedzą lepiej – i sami artykułują to, co wiedzą. Zamiast kuratorskiej figury mamy więc duet Yui Akiyama & Cyryl Polaczek. Japońska ekspatka, która od 2010 roku mieszka w Warszawie, w zeszłym roku dyplomowała się z malarstwa w pracowni Jarosława Modzelewskiego i postrzegana jest jako talent o dużym potencjale. Cyryl Polaczek swój potencjał już realizuje z wielkim powodzeniem. Jest jedną trzecią kolektywu Potencja, flagowej formacji malarskiej millennialsów. Krakowski tercet wypromował się sam; Potencja to nie tylko nazwa grupy, ale również artist-run space, w którym trójka twórców, oprócz własnych prac, pokazuje także malarstwo rówieśników.
W zeszłym roku Potencję do Warszawy ściągnął Raster, galeria weteranka w dziedzinie odkrywania „nowej&fajnej” sztuki z Polski. W tamtym desancie grupy na stolicę było coś niezręcznego, przede wszystkim ze względu na kontekst i towarzyszącą pokazowi retorykę. Jedno i drugie (kontekst i retoryka) wpychały Potencję w odgrywanie roli „odkrycia sezonu”, a nawet „nowej Grupy Ładnie”. Tymczasem Potencja nie jest stworzona do tej roli. Po pierwsze, moim zdaniem to jednak nie jest ten format. Po drugie, już bardziej obiektywnie, to jest zupełnie inna już nie tylko poetyka, ale również filozofia malarska. W Rastrze grupa z Krakowa została wsadzona w nie swoje buty. Wyglądała niezgrabnie i przedwcześnie.
Wraz z „Komunikacją...” Potencja powraca do Warszawy – silniejsza, pewniejsza swego i przede wszystkim liczniejsza. W wystawie współkuratorowanej przez Cyryla Polaczka jest mnóstwo jego prac, a także jego przyjaciół z grupy, Karoliny Jabłońskiej i Tomasza Kręcickiego. Ale nie chodzi tylko o tę trójkę; wielu z pozostałych uczestników „Komunikacji...” można by śmiało do Potencji zapisać. Radek Szlęzak, Dominika Kowynia, Barbara Rej – to są te podobne malarskie idiomy, wrażliwości wchodzące ze sobą w intensywne rezonanse; w wypadku Krzysztofa Piętki można wręcz mówić o potencjoidalnej manierze. Pierwsze słowo, które pada w ramach „Komunikacji...” – pierwszy obraz który oglądamy na wystawie – należy do Martyny Czech. Honorowe miejsce jest zasłużone; to największa gwiazda młodej generacji, cieszy się ponadpokoleniowym uznaniem. Dalej zaczyna się już świat (malarstwa) według Potencji. Nie żeby to był świat zrobiony na jedno kopyto; Akiyama i Polaczek pokazują w nim artystów, którzy (jak na przykład Karolina Bielawska czy choćby sama Yui Akiyama) w Potencji raczej nie mogliby się znaleźć, ale to formuła wypracowana przez krakowską grupę oraz jej malarskich krewniaków i krewniaczki nadaje ton „Komunikacji...”.
*
Potencja lubi malować oczy, wytrzeszczone, czasem wypełniające cały kadr obrazu. Oczami zajmują się także artyści spoza Potencji. Radek Szlęzak pokazuje na „Komunikacji” obiekt pod tytułem „Żarłoczne oko”. Na podłodze leży stwór: zamiast głowy ma wielką gałkę oczną, zamiast ciała – jelito. Patrzy i trawi to, co widzi. Krzysztof Piętka wystawia obraz „Malarze”. Trzy (tytułowe) wężowate stwory tworzą zamknięty krąg; ich długie ciała kończą oczy, który są zarazem dziobami; istoty dziobią się nawzajem oczami w ogony.
Malarze lubią patrzeć, dlatego są malarzami, i dlatego robią obrazy o oczach i patrzeniu – to taka bezpretensjonalna tautologia, zamknięte koło, jak na obrazie Piętki. What you see is what get, nie ma w tym drugiego dna ani żadnej wielkiej tajemnicy. „Część ludzi myśli, że ‘świat jest pełen tajemnic’ – nie taki pełen” – pisze w towarzyszącym wystawie tekście Łukasz Zawada. Ten tekst, zgodnie z poetyką „Komunikacji...”, nie jest krytycznym dyskursem, tylko literacką miniaturą w formie 101 „tez”. Niektóre z tez Zawady, na przykład 77, w której mowa jest o tym, że „Niewykluczone, że gdyby zniknął ostatni obserwator, automatycznie zniknąłby cały wszechświat.”, są tyleż o wszystkim, co o niczym i na niewiele nam się zdadzą. Inne jednak całkiem nieźle komentują zebrane na „Komunikacji...” malarstwo. Na przykład w tezie czwartej Zawada pisze: „Język nie jest przezroczysty, nie jest też nośnikiem treści”, w tezie piątej dodaje „Treść nie istnieje”, w dziewiątej zaś wyjaśnia, że „Twórczość jest formą spędzania czasu”. Oglądanie obrazów także jest formą spędzania czasu. Na „Komunikacji...” spędza się go nie tylko interesująco, lecz przede wszystkim przyjemnie. Zdarzają się wyjątki – szarości, chropawości – ale generalnie do tych barwnych, malowanych soczystymi kolorami obrazów oczy się śmieją.
Próg wejścia w sztukę zgromadzoną w FSG nie jest wysoki, to jest malarstwo, które chce się podobać – i to od pierwszego wejrzenia. Odrobina gotyku (Karol Palczak, Bartek Buczek) podkreśla tylko pogodny nastrój pikantniejszą nutą. „Dobrze jest leżeć na plaży i słyszeć szum morza czy oceanu”, zauważa w tezie 21 Łukasz Zawada i trudno się z nim nie zgodzić. Dobrze też jest chodzić po wystawie i oglądać dobrze wyglądające obrazy, których autorzy zabawiają nas malarskimi inwencjami. W tezie 27 Zawada przyznaje, że „Kolejne pokolenia niekoniecznie są mądrzejsze od poprzednich”. Zauważa też (teza 29), że w „sztuce nie ma postępu”. Jest za to zabawa; artyści z „Komunikacji…” to nie zafascynowani symptomami transformacji społecznej pop banaliści „realizmu kapitalistycznego” ani „zmęczeni rzeczywistością” introspektorzy majaków życia wewnętrznego. O zmęczeniu nie ma mowy. Rzeczywistość też nie jest tym, co uruchamia artystów z „Komunikacji...”. Ekscytuje ich malowanie, wymyślanie i robienie obrazów. Kamil Kukla pokazuje swoje balansujące na krawędzi abstrakcji i figuratywnych skojarzeń, wciągające, organiczne kompozycje. Dwie oglądamy na płótnie, ale artysta wystawia również poklatkową animację przedstawiającą, jak improwizuje w programie do malowania. Jedna forma płynnie przechodzi w drugą, plama koloru generuje skojarzenia, które rozrastają się w całą kompozycję, która zostaje znów przetransformowana w coś innego, i tak dalej. Kukla może tak bez końca, malowanie nigdy go nie nudzi, przeciwnie; jego zapas malarskich pomysłów wydaje się niewyczerpany.
Każdy pretekst jest dobry do malarskiej zabawy; Tomasz Kręcicki robi duży, efektownie pulsujący różami, fioletami i oranżami obraz na temat czubka palca, wypełniającego cały kadr. W innym miejscu ten sam artysta zabawia się budowaniem tautologicznych malarskich przedmiotów, tekturowych podobrazi w kształcie młotka, pieczarki, tosta z masłem, paczki pieniędzy czy przedłużacza, by namalować na nich wizerunki młotka, pieczarki, tosta – i tak dalej (seria „Różne rzeczy”). W ślad Kręcickiego idą inni; Radek Szlęzak oblepia plasteliną we wszystkich kolorach tęczy głowę manekina, tworząc portret „Człowieka abstrakcji”. Ten malarski obiekt przypomina do złudzenia oblepione kolorowymi plastelinami głowy manekinów, które Grzegorz Drozd cztery lata temu wystawiał w CSW na wystawie „Zmory”; zresztą w „Różnych rzeczach” Kręcickiego brzmią przecież echa desek, cegieł, kaset wideo i innych tautologicznych obiektów malarskich Rafała Bujnowskiego sprzed lat. Jak powiada w tezie 30 Zawada, „Czasami trzeba się powtarzać lub powtarzać coś za innymi”, zaś „Kontekst nigdy nie jest domknięty” (teza 32). Zdolność do powtarzania w beztroski sposób, który jest tak doskonale wolny od wyrzutów sumienia, że aż trudno się do niego przyczepić, wydaje się tu być częścią gry.
Z ludycznym wymiarem obrazów świetnie zharmonizowany jest nieakademicki styl kuratorowana „Komunikacji...”. Jeżeli z samym malarstwem można tu się pospierać, to sposobu, w jaki zostało pokazane nie da się nie lubić. Wystawa wygląda bardziej na efekt kuratorskiej zabawy niż ciężkiej krytycznej roboty; widać, że kuratorzy lubią obrazy, które pokazują, i jeszcze bardziej lubią nimi grać, szukać intuicyjnych skojarzeń, żartów, analogii i kontrastów, które rodzą się z ich zestawiania. To bardzo DJ-ska wystawa; fakt, że kuratorzy są artystami i mają „słuch” na malarstwo pomaga im w miksowaniu prac kolegów i koleżanek. Akiyama i Polaczek raz tworzą zabawne typologie tematyczne (np. nokturnalny „kącik światła i cienia”), to znów traktują prace w czysto wizualny sposób, ignorując ich stylistyczny czy ikonograficzny wymiar. Szczyt kuratorskiej nonszalancji osiągają, wsadzając w serię minimalistycznych, rygorystycznych abstrakcji Karoliny Bielawskiej organiczny obraz Kamila Kukli. To dwa biegunowo różne światy malarskie, ufundowane na filozofiach wizualnych, które właściwie nawzajem się wykluczają. Tak się jednak składa, że Kulka i Bielawska komunikują się przez szczególny odcień różu, który pojawia się w pracach obydwojga artystów.
Skoro jednak mowa o sensie, to nie jest on sprawą, która specjalnie trapi młodych malarzy i malarki. Zwrot w stronę (samoświadomej) naiwności ułatwia dokonanie entuzjastycznego „restartu” malarstwa. Omija się w ten sposób takie problemy, jak tradycja, awangarda, zaangażowanie itp., przechodząc bezpośrednio do tego, co wszystkich tu zdaje się najbardziej interesować, czyli malowania dobrze wyglądających obrazów. Ten sam naiwny zwrot nadaje wystawie specyficzny infantylny wyraz; momentami można odnieść wrażenie, że jesteśmy na pokazie ilustracji do bajek. Jak pisze Zawada w tezie 72, „Ludzie dorośli to takie większe dzieci – wilki, ale każdy nosi w środku kulkę wilgotnego filcu”.
Nowe malarstwo to sztuka kidultów? Nawet jeżeli tak, to dorosłe dzieci nie są dziećmi we mgle; konserwatywna, przystępna i przynosząca widzowi natychmiastowe, niemal instagramowe zadowolenie formuła dominująca na wystawie wygląda jak propozycja skazana na powodzenie. Czy młodzi malarze mają problemy? Oczywiście mają: malarskie – i rozwiązują je błyskotliwie. Gdyby wziąć tę wystawę nie tylko za rzecz na czasie, lecz również za odbicie swoich czasów, można by pomyśleć, że oglądamy sztukę pochodzącą z jakiejś szczęśliwej epoki. Czy malarze powinni się interesować (tylko) malowaniem obrazów? Na to pytanie nie znajdziemy tu odpowiedzi. Wystawa okazuje się komunikacją ze wszystkim, co jest, pod warunkiem że jest malarstwem – niczym mniej, ale i niczym więcej.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).