Tekst przedstawienia „W pustyni i w puszczy. Z Sienkiewicza i z innych” jest efektem wielomiesięcznych poszukiwań. Opiera się na tekstach, zdjęciach i filmach wyszperanych przez autorów oraz czytelników specjalnego bloga, prowadzonego przez Szczawińską i Frąckowiaka. „Inni”, występujący obok Sienkiewicza w tytule, to m.in. Ryszard Kapuściński, Joseph Conrad czy John Maxwell Coetzee – ale też Jarosław Marek Rymkiewicz, czy autorzy z „National Geographic Traveler”. Ten materiał literacki dzielony jest nie tylko między bohaterów znanych nam z kart szkolnej lektury, ale też postacie-typy.
Taki duży kraj na południu świata
Europa i Afryka to Agnieszka Kwietniewska i Ewelina Żak. Białe perły, szykowna biała sukienka i kapelusik w tymże kolorze – kontra ostentacyjnie sztuczna czerń skóry scenicznej „Murzynki”. Jest ona ewidentnie „zrobiona” – tak samo, jak „zrobiony”, skonstruowany według utartych reguł, jest cały wizerunek Afryki, dostępny przeciętnemu Europejczykowi w dziennikach i powieściach, reportażach i telewizyjnych newsach. W jaki sposób przedstawia się w nich Afrykę? Kenijski pisarz Binyavanga Wainaina: „Jest gorąca i pylista, porośnięta trawami i pełna potężnych stad zwierząt oraz wysokich, chudych, głodujących ludzi […]. Afrykańscy bohaterowie powinni być kolorowi, egzotyczni, przerysowani – ale puści w środku”. Taki właśnie był utrwalony w polskiej frazeologii sienkiewiczowski Kali (ten od moralności i krowy). Odgrywający go w wałbrzyskim przedstawieniu Andrzej Kłak oscyluje między groteskową postacią „murzyńskiego dużego dziecka” z powieści i „odczarowanym” tubylcem, opowiadającym europejskiemu reporterowi o swoim życiu, dość odległym od kolonialistycznych wyobrażeń. A te wiążą Afrykę – jeśli nie z „prymitywną” egzotyką, to z wojną, śmiercią i cierpieniem. Drastyczne obrazy z wystaw World Press Photo nie zaskakują nas dzisiaj – tak samo jak przed równo stu laty „afrykańskie okrucieństwo” było czymś oczywistym dla czytelników Sienkiewicza, czytających o międzyplemiennych rzeziach czy czternastoletnim Stasiu Tarkowskim zabijającym swoich „kolorowych” porywaczy. Ta scena to jeden z kulminacyjnych momentów spektaklu – reżyser i grający Stasia Wojciech Niemczyk wydłużają ją i eksponują.
Jak zainscenizować odyseję małej Angielki i polskiego nastolatka? Część scen plenerowych filmowej adaptacji lektury z 1973 roku nakręcono na Pustyni Błędowskiej, pod Dąbrową Górniczą. U Frąckowiaka i Szczawińskiej Marcin Pempuś – w roli Araba – pokazuje drogę przez pustynię w ostentacyjnie „baśniowej” formie teatru cieni; porusza papierowymi sylwetkami wielbłądów, jednocześnie grając na instrumentach perkusyjnych. Muzyka na żywo w wykonaniu multiinstrumentalisty Krzysztofa Kaliskiego to jeden z elementów wielowarstwowego pomysłu inscenizacyjnego Frąckowiaka. Kilka scen – jak bitwa afrykańskich plemion – to długie, wieloplanowe i zrytmizowane sekwencje, w których z muzyczną precyzją przeplatają się wątki narracyjne, kulturowe odwołania i metateatralne zabiegi. Jeśli istnieje coś takiego jak teatralny esej, to wygląda właśnie tak: ironiczna lekkość stylu, sceniczny montaż atrakcji (jak nie słoń, to projekcje, teatr cieni, pieśń czy instrumentalny popis) – łączą się z krytyczną refleksją i erudycyjną wielością odwołań.
Gdzie jesteśmy w geografii?
Frąckowiak i Szczawińska nie zrezygnowali z opowiedzenia historii zawartej w powieści Sienkiewicza, ani tym bardziej z głównych bohaterów „W pustyni i w puszczy”. W postaci Nel (Marta Nieradkiewicz) wyciągnięte i podkreślone zostaje wszystko, co wskazuje na seksualny aspekt funkcjonowania powieściowej małej Angielki. Bardzo wiktoriańska jest ta literacka gra pomiędzy wizerunkiem dziecka tradycyjnie „nijakiego”, zupełnie zdeseksualizowanego, a złożonym z szeregu klisz obrazem kokietującej Stasia „małej kobietki”, jak parokrotnie nazywa ją Sienkiewicz. Jednak ważniejsze od lolitkowatości Nel jest jej zagubienie w języku.
O języku można mówić, używając metafory mapy – słowa określają rzeczy i zjawiska, składają je w jakiś porządek, w ramach którego możemy się poruszać. Porządku tego uczy Nel Staś, to tłumacząc jej afrykańską rzeczywistość, to ucząc języka polskiego. Zaczerpnięta wprost z powieści scena tresury-ćwiczenia wymowy imienia „Staś” (a nie „Stas”) to jedna z pierwszych sekwencji spektaklu. „Gdzie jesteśmy w geografii? Gdzie jesteśmy w geografii?” – raz po raz rozbrzmiewa pytanie Angielki. Powraca tu gest bezimiennych bohaterek poprzednich spektakli Szczawińskiej, „Noży w kurach” i „Mojej pierwszej zjawy” – rozbicie „męskiego” porządku języka. W „Mojej pierwszej zjawie” Milena Gauer wypowiadała tekst Mrożka od tyłu – wyraz po wyrazie, stwarzając nowe sensy i odbijając męskie spojrzenie mówiącego na scenie narratora. Z kolei w inscenizacji Harrowera ta sama aktorka mówi „Ja to inaczej nazywam” – i odrywa słowa od rzeczy, znaczone od znaczących, wbrew ładowi narzucanemu jej przez męża i kochanka, przyszpilając je potem na nowo. Nel Marty Nieradkiewicz idzie tym tropem, zadając mnóstwo „nielogicznych” pytań – a co, gdyby twój tatuś był moim tatusiem? A co, gdyby Polska była w Afryce? A co, gdyby Faszoda była Port-Saidem, a co gdyby... Gdzie jesteśmy w geografii.
Rule, Polonia!
A jesteśmy, rzecz jasna, na peryferiach. Mniejsza o to, czy wtedy, w północnej Afryce – na peryferiach kolonialnego imperium, czy teraz, w Polsce – na peryferiach tak zwanego Zachodu. Kto wie, czy dziś nie jesteśmy jeszcze bardziej peryferyjni, niż przez większą część ubiegłego stulecia. Stąd marzenia o własnym Imperium, dlatego między wiersze Sienkiewiczowskiej prozy zakradają się nagle całkiem niedawne słowa Jarosława Marka Rymkiewicza: „W świadomości polskiej kryje się (i co pewien czas objawia) marzenie o istnieniu imperialnym. Jeśli tego marzenia nie udało się zlikwidować przy pomocy ruskich bagnetów i niemieckich rozpylaczy, to chyba trzeba się z nim liczyć”. To bodaj jedyny cytat w tym przedstawieniu „z Sienkiewicza i z innych”, którego źródło zostaje wprost nazwane – ustnym „przypisem” Agnieszki Kwietniewskiej.
W swoich marzeniach o założeniu w Afryce „drugiej Polski” nawet powieściowy Staś dostrzegał „coś śmiesznego”. Z kart książki sprzed stu lat bije natomiast – wydobyta przez autorów przedstawienia – fascynacja brytyjską mocarstwowością, która trwale wrośnie potem w polskie myślenie. „Anglia nie spieszy się nigdy, ponieważ jest wieczna” – gdy Sienkiewicz pisał te słowa, wiktoriańskie Zjednoczone Królestwo może i było największą potęgą kolonialną świata, jednak podstawowym punktem odniesienia dla polskiej samoświadomości Anglosasi stali się później – i są nim i teraz, gdy tę Sienkiewiczowską kwestię na scenie wypowiada Ryszard Węgrzyn – pan Rawlison.
B. Frąckowiak, W. Szczawińska
„W pustyni i w puszczy. Z Sienkiewicza i z innych”,
reż. B. Frąckowiak. Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu,
premiera 11 czerwca 2011Nic śmiesznego natomiast nie widzieli w planach kolonialnej ekspansji II RP przedstawiciele Ligi Morskiej i Kolonialnej, których międzywojenne publikacje niewątpliwie dostarczyły Szczawińskiej mnóstwo cennego i zabawnego materiału dramaturgicznego. Idee polskiego kolonializmu reprezentuje w spektaklu trzech umundurowanych harcerzy – z Oberharcmistrzem na czele (w tej roli Daniel Chryc). W ramach planu pod kryptonimem „Baobab” zaczynają spełniać marzenia Stasia.
Odżywa więc polskie marzenie imperialne – i w finale ziszcza się, w obłędnej wizji przy dźwiękach drugiej części „Dziadów” Mickiewicza, inkantowanych w rytm tam-tamów. Wszystko łączy się ze wszystkim – jak w febrycznych monologach Nel. Staś może być wreszcie Aleksandrem Macedońskim, brytyjski brytan Saba (Piotr Wawer) nie śpiewa już „Rule, Britannia” – tylko staje się polskim owczarkiem. Rozbrzmiewa fantastyczny „Hymn polskich kolonii” – z orłem białym krążącym nad buszem i nowym Wawelem budowanym w dżungli. Z rytmu bębnów i z tryumfalnej pieśni, z barokowego nadmiaru scenicznych środków, z wykorzystanych w spektaklu dokumentalnych pozostałości po kolonialnych ambicjach II RP, wreszcie z dzisiejszych resztek marzeń o „polskiej misji cywilizacyjnej” – rodzi się jakaś fantazmatyczna kraina. Dumna i mocarstwowa jak Anglia, dzika i pierwotna jak Afryka, uwznioślona, katolicka i „nasza” – jak Polska. Żywot kończy – na szczęście – wraz z opadnięciem kurtyny.