W wolnorynkowej rzeczywistości wizerunek Matki Polki przestał zaspokajać rozbudzone konsumpcyjne potrzeby, bo wynoszone na ołtarze poświęcenie i cierpienie, na którym był ufundowany, nijak miały się do dostępnych już zachodnich towarów, pachnących proszków i elektrycznych depilatorów. Pragnienie bycia mamą piękną, nowoczesną i przedsiębiorczą ostatecznie rozprawiło się z królującym nieprzerwanie przez cały PRL modelem macierzyństwa, a jego upadek pozostawił po sobie pęknięcie, który bacznie śledziły badaczki sytuacji kobiet w nowym ustroju: Elżbieta Korolczuk, Agnieszka Graff, Sławomira Walczewska. Zaobserwowały one konflikt dwóch systemów wartości: konserwatywnego, sumiennie odgrzewanego na kościelnej patelni i neoliberalnego, będącego zdobyczą transformacji. Pierwszy zakładał, że macierzyństwo jest dla kobiet jedyną słuszną i godną szacunku drogą. Drugi stawiał ideał łączenia ról macierzyńskich i zawodowych ponad siły, kształtując obraz kobiety superbohaterki, która powraca na ring tuż po porodzie i niezłomnie haruje w pracy i domu – uznając to w dodatku za swój przywilej.
Wyczerpany mit, zderzony z transformacyjną rzeczywistością pozostawił po sobie wyrwę. Początkowo budziła ona niepokój: kim zatem będziemy? Z biegiem czasu zaczęła się zapełniać innymi tożsamościowymi podporami. Dziś podnoszą się głosy matek samotnie wychowujących dzieci, rodzin patchworkowych, tęczowych, wielodzietnych, imigranckich i tych żyjących na granicy ubóstwa. Niektóre z nich są niesłyszalne dla państwa w sensie instytucjonalnym (choćby głosy homorodzin), inne – jak rodzin żyjących na granicy nędzy czy uchodźców – w sensie ekonomicznym. Przeżywanie obojętności państwa, które, zauroczone gospodarką wolnorynkową, umniejszyło swoją funkcję opiekuńczą, to jedno z niewielu wspólnych doświadczeń dzisiejszych matek. To właśnie ono stało się motorem budowania nowych (często krańcowo różnych) tożsamości kobiet, których macierzyństwo przypadło na potransformacyjny czas.
Urynkowiona vs. udomowiona
Nowe tożsamości poszukują nowych form ekspresji. W urynkowionej rzeczywistości sprowadzają się one zazwyczaj do wizerunku, będącego towarem i mającego swą moc nabywczą oraz sprawczą. Sprawne zarządzanie image’em jest w końcu jednym z podstawowych założeń gospodarki wolnorynkowej, a mamy, które świadomie nim gospodarują, nie tyle dzielą się swoimi doświadczeniami, ile wpisują się w neoliberalną wizję zarządzania obrazem. Także obrazem macierzyństwa, służącym coraz mocniej jako platforma dla lokowania produktów. Wartości spoza głównego nurtu – macierzyństwo bliskości, eko parenting, matczyna hipsteriada – tylko pozornie grają w nim główną rolę.
Ważniejsze, że nadal jeździmy na łyżwach, wspinamy się po górach, śpimy pod namiotem, jadamy w tych samych knajpkach. Towarzyszą nam gadżety i polepszacze relacji z dzieckiem. Na „dobrze zarządzanych” ścianach portali społecznościowych widzimy dzieci zza kolorowych protez rzeczywistości. Równie ważne jak mama, a może i ważniejsze, stają się Misie Szumisie, nosidełka Tula, wózeczki Nania czy kubeczki Lovi 360. Wszystkie te dobra sprawiają, że dziecko szybciej uśnie, łatwiej daje się zabrać do miasta i nakarmić bez brudzenia. Taka macierzyńska postawa wpisuje się w obraz matki superbohaterki, która niebawem, równie sprawnie jak zarządzała swoim macierzyństwem, powróci do pełni zawodowej aktywności – wszak w jej życiu niewiele się zmieniło. Tę narrację – czy faktycznie przyjazną kobiecie? – promuje także Kongers Kobiet w kampanii „Superwoman na rynku pracy”. Partnerem kobiecego głosu po stronie Kongresu jest tu, co znamienne, związek pracodawców Lewiatan. Z perspektywy rynku idea quality time, przekonująca kobiety, że nie ilość, lecz jakość czasu spędzanego z dzieckiem przekłada się na jego dobrostan i poczucie bezpieczeństwa, jest bowiem najbardziej opłacalna.
Tymczasem, na drugim biegunie, stosunek konserwatywnej części społeczeństwa do macierzyństwa pozostaje czułostkową idealizacją, która nie wychodzi poza laurki, dni mamy, kwiatuszki, piosenki. Przy jednoczesnym niezrozumieniu, a nawet pogardzie dla bezdzietności („terlikowszczyzna” jest tego skrajnym przykładem). „Ja” to „moje dziecko”, jedynie słuszny świat, z którym pozostajemy w pansymbiozie. Na wirtualnych kontach wyznawców tej optyki zdjęcia pociech dominują całość przekazu. Nie są to jednak najczęściej dzieci uchwycone w relacji (wystarczy przypomnieć sobie profile z Naszej Klasy z twarzami dzieci zamiast matek) ani zatrzymane momenty codzienności – to dzieci same w sobie, co pokazuje jeszcze jedną właściwość tej mentalności. Mam nie ma na zdjęciach, bo często nikt im nie towarzyszy. Możliwe, że nie ma kto wspólnego zdjęcia wykonać, bo ojcowie są pracujący lub nieobecni. A może i oni umieszczają dziecko w centrum potrzeb i zainteresowań, kierując całą energię na owoc żywota swego, żywot własny – a przy tym relację z matką – deprecjonując?
Z życia macoszek
W mediach społecznościowych pojawia się też narracja skupiona wokół doświadczania i obserwacji matek, którą można nazwać refleksyjną, socjalną lub lewicową. Poszukuje ona wciąż własnego miejsca w dyskursie macierzyńskim zawłaszczonym przez prawicę w odsłonie konserwatywnej bądź neoliberalnej. Przedmiotem namysłu jest tu czas, często mamy do czynienia z podsumowaniami, zestawieniami, metamorfozami. Jako że nastawionym na skrót portalom społecznościowym trudno jest stać się okiem zaglądającym w środek intymnej, rodzinnej rzeczywistości, okupuje ona przede wszystkim blogosferę, jak we wpisach „z życia macoszki” na blogu Plan B. Afirmacja codzienności z dzieckiem, połączona z utrzymującym się kryzysem ekonomicznym, przekierowuje pragnienia ze sfery „mieć” na sferę „być”, stąd ogromny rozkwit filozofii mindfulness, która zakłada szczególny rodzaj uwagi i obecności – nieosądzającej, świadomej, skierowanej na bieżącą chwilę. Codzienność staje się niewyczerpaną kopalnią doświadczeń i refleksji, którymi chętnie dzielą się matki. Pieczołowicie dokumentują zwyczajne rytuały i powtarzają zgrane kadry, by nadać im nowe znaczenie – znaczenie własnego doświadczenia.
W nurcie refleksyjnym pojawia się także wątek świadomego funkcjonowania kobiet w przestrzeni publicznej. Na tablicach obrazowane są nie tyle same matki, co reakcje na ich społeczną obecność lub jej brak, a namysłowi poddawane są oczekiwania i zakazy stawiane macierzyństwu. Kobiety fotografują i ripostują nieprzyjazne im normy (jak zakaz wjazdu do sklepu z wózkami dziecięcymi), komentują i dywagują o reakcjach społeczeństwa na pokazywanie cielesności i seksualności mam („ciekawe, czy dostałabym mandat za bieganie w bikini”). Opisują doświadczenia w egzekwowaniu należnego im w ciąży pierwszeństwa, linkują artykuły i relacje innych kobiet, wrzucają komiksy, rysunki, tworzą blogi, składające się na macierzyński panoptykon. Te bardzo osobiste głosy w debacie o roli funkcji opiekuńczych, mają jednocześnie swój potencjał krytyczny. Dążą bowiem do realnej poprawy sytuacji kobiet, a nie tylko estetyzacji ich doświadczenia.
Wirtualne reprezentacje macierzyństwa zależą nie tylko od wyznawanych wartości, ale i sytuacji materialnej. Kobiety znają je z perspektywy apartamentowca lub prekariackich klitek, żyjąc na łasce korporacji lub biorąc udział w urągającej godności żebraninie w ośrodkach pomocy rodzinie. W każdej z tych sytuacji macierzyństwo ma zupełnie inny smak. Matki z różnych klas i warstw społecznych, choć wykonują podobne rytuały, nie znajdują przestrzeni, by się spotkać. Konserwatywne użytkowniczki Naszej Klasy zwykle nie tweetują, a superbohaterki z GoldenLine czy LinkedIn niewiele wiedzą o refleksyjnej blogosferze.
Hejt i afirmacja
Najbardziej egalitarne wydają się otwarte fora internetowe: patchworkowe, kobiet rozwiedzionych, konserwatywnych czy rodzin tęczowych. Wpisy na nich odzwierciedlają rozwarstwioną rzeczywistość i społeczny spór, a obecne tam hejterstwo wobec konkretnych wątków czy stylów życia ujrzeć można jako próbę ułożenia pomostu pomiędzy odległymi, często wrogimi sobie, warstwami społecznymi. Matki to bliskie nieznajome, które poza przynależnością do wspólnego zbioru macierzyńskiego niewiele łączy, a perspektywa spotkania innego wśród oswojonych budzi lęk, który najłatwiej zredukować poprzez osądzenie i wyszydzenie (bekę z mamuś na forach mają często same mamusie). Ośmieszenie więcej mówi niż obojętność, a hejt to wyraz emocji – nieudaczna, ale jednak forma dialogu.
Internetowe szyderstwa z roszczeniowej postawy matek, ich niewiedzy, pytań podszytych lękiem, przy jednoczesnej konserwatywnej mentalności, stawiającej rodzinę na szczycie hierarchii wartości, to także długi cień neoliberalizmu, wedle którego urodzenie dziecka to sprawa wyłącznie prywatna. Dlatego aktywność kobiet na forach, w mediach społecznościowych, portalach tematycznych i w blogosferze można odczytywać również jako próbę przełamania samotności i oddolnego zajęcia miejsca w przestrzeni społecznej. Afirmacja i wsparcie to domena zamkniętych forów, dla obserwatorów spoza debaty macierzyńskiej lepiej widoczny jest niedobór, osamotnienie, rozdarcie na otwartych forach internetowych. Kanalizują tam frustracje kobiety, które nierzadko w swoim doświadczeniu wypadły z grupy odniesienia, a ich macierzyństwo jest marginalizowane. Często to ofiary dyskryminacji – ekonomicznej, zawodowej, towarzyskiej.
Zbalansowane matki poszukują głównie wsparcia informacyjnego, pragmatycznych informacji: „co, gdzie, za ile, czy warto?”. Nawigują swoje doświadczenie, gdyż czują realny wpływ na własne życie rodzinne i wychowawcze – tworzą grupy dotyczące alternatywnej edukacji, pragmatycznie wymieniają się ciuchami, polecają sobie sprawdzone miejsca rodzinnej rozrywki i bezpiecznej opieki nad dziećmi. Sprawne superbohaterki szczelnie strzegą swej wiedzy, dzieląc się nią na forach zamkniętych, profesjonalnych czat-roomach i grupach tematycznych. Często tylko tam pozwalają sobie na szczerość.
Szczere podejście do macierzyństwa przebija się za to coraz mocniej w jego ikonograficznych reprezentacjach. Rosnącym trendem w mediach społecznościowych jest afirmacja fizycznego aspektu bycia mamą, który w dużym stopniu jest odpowiedzią na niewidzialność potrzeb kobiet w realnym życiu. Przykładem tej afirmacji i jednocześnie olbrzymim sztandarem myśli private is political może być akcja „Cyce na Ulice” czy fenomen brelfies, czyli selfies matek karmiących z dziećmi przy piersi. Mimo że kobiety, które je publikują, często krygują się, że to nie manifesty, trudno zdjęciom dokumentującym piękne, intymne chwile obcowania z dzieckiem nie przypisać wywrotowej roli. Początkowo administratorzy Facebooka banowali je jako przejaw taniego ekshibicjonizmu, jednak po fali brelfies, która zalała portal, doprecyzowali swój regulamin w zakresie publikacji treści niedozwolonych, w tym nagości. Granica, jaką postawili, nie jest kontekstualna, ale formalna – widoczny sutek to już pornografia, sutek w ustach dziecka to akt karmienia.
Rysa na wizerunku
Polaryzacja matek, zajmowanie przez nie skrajnych pozycji, jest mechanizmem obronnym, służącym obłaskawianiu trudnego i coraz bardziej „sprywatyzowanego” doświadczenia macierzyństwa. Po jednej stronie objawia się on perfekcjonizmem w zarządzaniu czasem i stresem, po drugiej – destrukcją, rozrywkami inwersyjnymi, obnażeniem niemocy, w końcu negacją macierzyństwa. Intensywnie promowany w poprzedniej dekadzie perfekcjonizm, dziś wobec kryzysowej rzeczywistości jest raczej w defensywie, choć mainstream wciąż wydaje kolejne polskie wersje idealnych pań domu w typie Anthei Turner. Budzi to jednak reakcje. Polki nieśmiało odważają się przyznawać do nieporadności. Na razie, częściej niż mówiąc o niej wprost, estetyzują to doświadczenie w mediach społecznościowych, jak na facebookowym fanpage’u „Chujowa Pani domu”. Lajkują nieład i niemoc, a nawet ironicznie prezentują swoje domowe doświadczenia w podobnej estetyce.
Rewersem idealizacji macierzyństwa jest także jego naturalistyczna wizja, widoczna choćby w książkach takich jak „Obsoletki” Justyny Bargielskiej czy w tabloidowej ekscytacji dzieciobójczyniami (przypadek Katarzyny W. czy mamy 3- miesięcznej Hani wyrzuconej przez okno). Ten „nowy brutalizm” jest wyrazem dążenia do pełniejszego zrozumienia roli matki oraz zgody na destrukcję jej idealnego wizerunku. Przyczynia się do niej też alkoholizm kobiet, będący rodzajem wsobnej formy poszukiwania wsparcia, którego – być może – nie są w stanie znaleźć nie tylko w realu, ale i na internetowych forach. W obliczu braku poczucia wspólnoty alkohol uruchamia wrażenie omnipotencji, wchodzi w wyrwę w obrazie samego siebie, może stać się społecznym erzacem, a czas zakrzywiony jego działaniem – jedyną chwilą dla siebie. Nagrodą za kolejny dzień superbohaterki.
Na forach matki nie piszą wprost o swoich problemach z pędzącą rzeczywistością i próbach obłaskawiania jej alkoholem, środkami przeciwbólowymi czy nasennymi – pojawia się on tam jedynie z perspektywy dzieci, partnerów, przyjaciół. Potrzebują dyrektyw i drogowskazów, bo konieczność dokonywania nieustannych, matczynych wyborów niejednokrotnie doświadczana jest jako presja wyboru idealnego. Społeczna atomizacja i prywatyzacja doświadczenia sprawia, że matki same stają się dla siebie adwersarzami, konkurentkami, jurorami. Trochę się testują, trochę się lansują. Szukają doświadczeń spoza tradycyjnej sfery macierzyństwa, podróżują w zaawansowanej ciąży, ostentacyjnie nie gotują, poporodowo wracają do biegania i sztangi, udowadniają, że można ćwiczyć jogę z dziećmi i spać pod namiotem z kilkumiesięcznym oseskiem. Zdjęciami z tych chwil piszą na tablicach i instagramach herstorię. Każda swoją.