Co złego widzimy w ciele

10 minut czytania

/ Film

Co złego widzimy w ciele

Jakub Wencel

Dla bohaterek „Gwiazdeczek” maszyna seksualizacji to element wymykającej się spod kontroli fantazji, niemogąca doczekać się realizacji obietnica, której spełnienie starają się przedwcześnie sprowokować

Jeszcze 3 minuty czytania

Amy (Fathia Youssouf) to jedenastoletnia córka senegalskich migrantów, wychowywana przez matkę (Maïmouna Gueye) razem z dwoma młodszymi braćmi w jednej z najuboższych dzielnic Paryża. Rodzina Amy jest bardzo blisko lokalnej senegalskiej społeczności, będącej półhermetyczną enklawą tradycyjnego modelu życia wywodzącego się ze społecznej nauki islamu; narzucającej bardzo różny od rówieśniczych norm liberalnej europejskiej metropolii porządek rodzinnych relacji i wartości. Amy nie rozumie, czemu nie ma w jej życiu ojca. Jeszcze mniej rozumie, kiedy okazuje się, że ojciec niedługo wróci do domu – ale z inną kobietą, którą będzie również nazywał swoją żoną. Wprowadzenie do rodziny obcej osoby rodzina i bliska jej społeczność uczci jako święto. Drugie wesele dla swojego męża organizuje jego pierwsza żona – mimo tego, że w tajemnicy to opłakuje.

Wesele ojca to pierwsza okazja, kiedy jedenastoletnia Amy zostanie dopuszczona do posmakowania pełnoprawnej formy dorosłej rozrywki. Weselne tańce, śpiewy, muzyka przy stole to zachowania, które wydają się obce światu, w którym się wychowała. U progu wejścia w wiek dojrzewania stoi ona na rozdrożu dwóch ścieżek, na których końcu rysują się dwa różne horyzonty wyczekiwanej przez nią kobiecości. Pierwszy z nich symbolizuje konserwatywna, tradycyjna turkusowa sukienka, którą ciotka Amy przygotowuje jej na wesele. Drugi – przykrótka koszulka młodszego brata, w którą ubiera się Amy, gdy przypadkiem podgląda w blokowej pralni tańczącą Angelicę (Médina El Aidi-Azouni), popularną koleżankę ze szkoły. Angelica nie ubiera się tak, jak chciałaby ubierać córkę matka Amy, nie tańczy też tak, jak będą tańczyć goście na senegalskim weselu. Tańczy wyzywająco, niestosownie kobieco, na wzór oglądanych z wypiekami na YouTubie hiphopowych teledysków. Wraz z grupą rówieśniczek przygotowuje się do lokalnego konkursu tanecznego dla nastolatek, który bardzo chce wygrać, chociaż przeznaczony jest raczej dla starszych dziewczyn.

Uwiedziona tym towarzystwem i możliwością wrysowania siebie w ujęcia, ruchy i konfiguracje ciał, które wcześniej obserwowała jak przez klatkę z zamkniętą furtką, Amy szybko dołącza do nowego towarzystwa i zastępuje jedną z dziewczyn w zespole konkursowym. Tytułowe „Gwiazdeczki” spotykają się po szkole, ćwicząc jednoznacznie przeseksualizowane układy taneczne, malują się, zaczepiają chłopaków, wszystko dokumentują na Instagramie i z zaciekawieniem eksplorują kolejne sytuacje, w których mogą po raz pierwszy postawić się w relacji uprzedmiotowienia ze względu na kobiecość – spróbować wejść w tryby społeczno-kulturowej maszyny seksualizacji, która rysuje się na horyzoncie powolnego procesu wchodzenia w dorosłość. W końcu często to, co później przeraża, najpierw fascynuje. Dla bohaterek filmu ta maszyna seksualizacji to element wymykającej się spod kontroli fantazji, niemogąca doczekać się realizacji obietnica, której spełnienie starają się przedwcześnie sprowokować.

Sposób, w jaki „Gwiazdeczki” opowiadają swoją (przecież niełatwą do opowiedzenia) historię, to wręcz podręcznikowa manifestacja esencji gatunkowej logiki filmów coming-of-age. Na każdym jej kroku daje się odczuć przejściowość, chwilowość, niestabilność wszystkich decyzji, emocji i wartości, które pchają Amy do kontrowersyjnej emancypacji ze świata, w którym nie ma miejsca ani na wyrażanie cielesności, ani na indywidualizm, do świata, w którym oddanie kontroli nad cielesnością jest najbardziej atrakcyjną i najłatwiej dostępną ofertą wywalczenia dla siebie indywidualizmu. Reżyserka filmu, Maïmouna Doucouré, która sama jest Francuzką senegalskiego pochodzenia i oparła tę historię na swoich doświadczeniach, nie gloryfikuje i nie fetyszyzuje tu emancypacji w seksualizację, ale – co być może jest wątkiem istotniejszym – odmawia prawa do definiowania przez infrastruktury konserwatywnej władzy granic, kierunku i charakteru emancypacyjnej fantazji o dorosłości. Snują ją przecież wszyscy, którzy podczas dorastania zaczynają spoglądać daleko poza horyzont kulturowych peryferii, w których zostali wychowani.

Niesławne już sceny „twerkowania” i wyzywających układów tanecznych wykonywanych przez jedenastolatki są prostolinijne, topornie ostentacyjne i niekomfortowe przez to, że Doucouré filmuje je, jakby filmowała szkolne przedstawienie baletowe własnej córki. Zachłyśnięte popkulturowymi obrazami „gwiazdeczki” nie próbują seksualizować, nie prowokują, by być seksualizowane: ich wyuzdanie to nieprzyswojona imitacja sfery seksualności, w której poruszają się po omacku, a która Amy wydaje się skrótem ewakuacji z własnego życia – kultury pozwalającej na poligamię ojca i cierpienie matki – której za grosz nie rozumie. I w której nie chce uczestniczyć, więc wybiera najbardziej błyszczącą alternatywę.

Tę instrumentalność przedstawianej w filmie „seksualności” chyba najlepiej (i przewrotnie) pokazuje scena, w której Amy, już przyłapana przez matkę i ciotkę na grzesznym zachowaniu, zostaje poddana domowemu „egzorcyzmowi”. Wykonuje wtedy serię tanecznych ruchów przećwiczonych wcześniej z koleżankami, udając w ten sposób, że pozbywa się ze swojego ciała grzesznego demona. Trudno wymyślić bardziej błyskotliwą kpinę z zarzutów oburzonych krytyków, jaką można wyartykułować w ramach tej historii: to, co seksualne, obsceniczne, zdeprawowane, w innym kontekście i w innej sytuacji wydaje się oczyszczające, szlachetne, heroiczne. To, co złego widzimy w ciele, znajduje się tak naprawdę w padającym na nie spojrzeniu.

„Gwiazdeczki”, reż. Maïmouna Doucouré

Doucouré nakręciła film o dorastaniu wnikliwie spostrzegawczy, sprawnie lawirujący pomiędzy subtelnie przerysowaną, lekko kiczowatą fantazją a „miękkim” realizmem, w sposób niepozbawiony w warstwie wizualnej plastycznej finezji. Próbuje on na poważnie zarysować problematyczną relację pomiędzy dusznością tradycjonalistycznych peryferii współczesnych społeczeństw a pułapkami fantazji o emancypacji, ale też jest tak naprawdę opowiedziany oczami dziecka, oprawiający całe to współczesne popkulturowe imaginarium seksualności w pewną umowność, niepowagę, zabawowość. „Gwiazdeczki” w jednej scenie agresywnie twerkują, w innych fotografują kolegom penisy w toalecie, prostują włosy żelazkiem, nadmuchują znalezione prezerwatywy (i panikują, że po ich dotknięciu dostaną AIDS), po czym idą na watę cukrową i próbują wejść tylnymi drzwiami do klubu dla dorosłych – kiedy ochroniarze grożą im wezwaniem policji i rodziców, z szyderczym krzykiem uciekają, wołając o pomoc przed „groźnymi pedofilami”. To tragedia naiwnej niedojrzałości, ale przede wszystkim wciąż tylko komedia pomyłek.

Kiedy wyczekiwany występ taneczny bohaterek kończy się klapą, zniesmaczonymi spojrzeniami publiczności i surowymi konsekwencjami ze strony rodziców, Amy wrzuca z powrotem do szafy swoje wyzywające ubrania, a wraz z nimi przygotowaną na wesele sukienkę. Wychodzi z domu ubrana jak zwyczajna wesoła jedenastolatka. Nic się w końcu nie stało, może nawet już o tym wszystkim nie pamięta? „Gwiazdeczki” pokazują to doświadczenie jak każde inne, jak przeżycie, z którym związane są zarówno dobre, jak i złe wspomnienia. Miejscami czuć w filmie taką stylistyczną lekkość, że można się zastanowić, czy czasem Maïmouna Doucouré nie nakręciła po prostu dziecinnie błyskotliwej czarnej komedii.

„Gwiazdeczki”, reż. Maïmouna Doucouré„Gwiazdeczki”, reż. Maïmouna Doucouré, Francja 2020,  na platformie Netflix od września 2020Bez względu na to, czy się z tym zgodzimy, w dorosłym świecie potraktowano ją wyjątkowo poważnie. Zaledwie kilka dni temu grupa amerykańskich senatorów obu partii – z byłym kandydatem na prezydenta i ekspertem od wojen kulturowych Tedem Cruzem na czele – zwróciła się do Departamentu Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych o wszczęcie postępowania przeciw Netfliksowi o propagowanie pedofilii, jakim ma być dystrybucja filmu. Sama reżyserka dostała z kolei liczne wiadomości z groźbami śmierci. Internet wypełnił się petycjami o skasowanie filmu z serwisu streamingowego, a armie oburzonych użytkowników dokonały spektakularnego „review bombingu” pozycji, obniżając jego ocenę m.in. na portalu IMDB do historycznie niskiego wyniku 1.7/10. Doucouré w rozmowie z UniFrance winę za nieoczekiwaną burzę wokół filmu zrzuciła na kampanię marketingową Netfliksa, która kojarzyła się raczej z tandetnym, efekciarskim filmem dla nastolatków i skupiła się na sugestywnych scenach tańca. „Film rozpoczął debatę – choć nie taką, jaką chciałam. Oby nie zniekształciła jej współczesna cancel culture”.

Ten ostatni termin pojawia się w debacie o „Gwiazdeczkach” nieco ironicznie, bo być może po raz pierwszy na taką skalę „cancelowanie” inspirują przede wszystkim środowiska medialne i społecznościowe związane z prawicą, która „kasowanie” białych, heteroseksualnych mężczyzn uznawała dotychczas za początek końca wolnej kultury. Z drugiej strony Netflix odnotowuje nieoczekiwany exodus subskrybentów i analitycy są przekonani, że przyczyną są kontrowersje wokół serwisu. Jeśli szukać uniwersalnego wroga we współczesnej popkulturze, który potrafiłby zmobilizować przeciw sobie także tych w wojny kulturowe niezaangażowanych, to byłyby nim z pewnością treści związane z przemocą seksualną wobec nieletnich. „Gwiazdeczki” nie odbiegają od zasad kina coming-of-age: przez pewną indywidualną, partykularną historię próbują opowiedzieć o uniwersalnych rzeczach. Problem w tym, że to, co w tym filmie partykularne, jest bardzo dalekie od perspektywy, do której widzowie kina popularnego (a więc i użytkownicy Netfliksa) przywykli: perspektywy męskiego spojrzenia, które raczej uprzedmiatawia, niż czuje się uprzedmiotowione. Szkoda, bo Doucouré nakręciła opowieść urokliwą i mądrą – po czym nie tylko została wciągnięta w przyboczną kulturową wojnę, ale też została sama umieszczona po stronie walczących w niej złoczyńców.