Czy dziennikarz może mówić prawdę?

Czy dziennikarz może mówić prawdę?

Jakub Wencel

„Niewygodna prawda” podejmuje temat, który – z punktu widzenia „filozofii” dziennikarstwa śledczego – jest nieporównywalnie bardziej niejednoznaczny i problematyczny niż konfrontacja o charakterze „my kontra skorumpowane instytucje”, o jakiej opowiada „Spotlight”

Jeszcze 3 minuty czytania

Kilka tygodni przed tegorocznym rozdaniem nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej jeden z faworytów do głównej nagrody – i, jak później się okazało, jej laureat – doczekał się niebagatelnego wsparcia. O „Spotlight” gorąco wypowiedział się były dziennikarz „The Washington Post”, Carl Bernstein, który wraz z Bobem Woodwardem odsłonił kulisy Watergate, najsłynniejszej afery podsłuchowej. Samo Watergate trafiło z kolei na duży ekran w postaci „Wszystkich ludzi prezydenta” Alana J. Pakuly, a więc filmu przez lata służącego za niedościgniony wzór dla wszystkich hollywoodzkich „thrillerów śledczych”. Bernstein pochwalił film Toma McCarthy'ego przede wszystkim za „dowiedzenie, dlaczego w epoce Twittera wciąż potrzebujemy wspaniałego dziennikarstwa” oraz za „pokazanie, jak powinno się uprawiać prawdziwe dziennikarstwo, ze wszystkimi wiążącymi się z tym zadaniem trudnościami, komplikacjami i etyczną niejednoznacznością”.

Nawet przy docenieniu warsztatowych walorów „Spotlight”, powyższa laudacja wydaje się co najmniej przeszarżowana. Nie dlatego, że jest to film w jakiejś części naciągany czy umyślnie sprzeniewierzający się bronionemu przez siebie etosowi. Nie sposób odmówić mu skrupulatności w prezentowaniu uczciwie prowadzonego śledztwa, podkreślającej wyższość żmudnej, proceduralnej pracy nad dramaturgicznym efekciarstwem. Trudno jednak nie zauważyć, że redakcja „The Boston Globe” dobrze wiedziała, gdzie leży prawda i gdzie należy jej szukać – a cały ciężar przeniesienia na papier tematu ukrywania molestowań sprowadzał się do „technicznych” trudności związanych z dostępem do ukrywanych dokumentów. Tym bardziej nie sposób nie zauważyć, że „Spotlight” niewiele ma wspólnego z „dziennikarstwem epoki Twittera”. Jego akcja dzieje się właściwie w ostatnich latach epoki dominacji mediów przedinternetowych, na przełomie 2001 i 2002 roku.

Wchodząca w kwietniu do polskich kin „Niewygodna prawda” sprawia wrażenie filmu, który powstał, by trochę namieszać w głowach wszystkim, którzy zachwycili się drobiazgowością i realizmem „Spotlight” – choć w rzeczywistości na ekranach w Stanach Zjednoczonych debiutancki film Jamesa Vanderbilta wyświetlany był nawet miesiąc przed swoim oscarowym konkurentem. Dobór tematu i fabularna struktura „Niewygodnej prawdy” wydają się skomponowane dokładnie pod włos schematowi słynnego reportażu „The Boston Globe” i zupełnie inaczej dystrybuują problematyczność oraz etyczne dylematy politycznie kontrowersyjnego śledztwa. Ze względu na istotną rolę „blogosfery” (być może pierwszą taką w historii mediów) bliżej związane są również z dzisiejszym dziennikarstwem.

„Niewygodna prawda” oparta jest na książce Mary Maples „Truth and Duty: The Press, the President and the Privilege of Power”. Maples była producentką „60 Minutes”, jednego z najważniejszych programów publicystycznych amerykańskiej telewizji za czasów prezydentury George'a W. Busha, emitowanego przez stację CBS News. Jego prowadzącym był Dan Rather, weteran dziennikarstwa politycznego i swoista legenda małego ekranu. Kilka miesięcy przed wyborami prezydenckimi w 2004 roku, w których republikański prezydent zmierzyć miał się z Johnem Kerrym z Partii Demokratycznej, redakcja rozpoczęła prace nad materiałem, który mógł poważnie obniżyć jego szansę na reelekcję. Sprawa dotyczyła wczesnych lat siedemdziesiątych, kiedy to Bush miał być nieuczciwie faworyzowany podczas ubiegania się o miejsce w lotniczej sekcji teksańskiej Gwardii Narodowej i w trakcie swojej późniejszej służby. Po długim śledztwie, podczas którego dziennikarze CBS News nie natrafili na dowody, które by bezspornie poświadczały o preferencyjnym traktowaniu, emerytowany porucznik Bill Burkett przekazał stacji dokumenty, które miały potwierdzać postawioną tezę. Zawierały one notatki rzekomo sporządzone przez nieżyjącego już porucznika Jerry'ego B. Killiana, miażdżąco opiniujące służbę Busha. Cztery z nich zostały przedstawione jako autentyczne w ramach programu „60 Minutes”, niecałe dwa miesiące przed wyborami prezydenckimi.

„Niewygodna prawda”



Zaprezentowany materiał, zamiast ze słowami podziwu, spotkał się jednak z miażdżącą krytyką. Blogerzy, inni dziennikarze, a w końcu również, po zainteresowaniu się sprawą, eksperci kwestionowali autentyczność upublicznionych dokumentów. Kluczowe znaczenie miały mieć kwestie typograficzne. Zarzucano między innymi, że notatki nie mogły zostać sporządzone na maszynie do pisania z lat 70. i że sposób, w jaki zostały sformatowane, wskazuje, że powstały przy pomocy współczesnego pakietu biurowego. Oliwy do ognia dodał porucznik Burkett, który przyznał się, że choć jest przekonany o autentyczności dokumentów, to nie posiada ich oryginałów. Pod naporem kontrowersji CBS News musiało wycofać się ze swoich zarzutów – publiczne przeprosiny złożyli między innymi prezes stacji Andrew Heyward oraz gospodarz „60 Minutes” Dan Rather. Stacja powołała również wewnętrzną komisję, która miała ustalić, czy redakcja programu wiedziała o wątpliwościach wokół kwestii autentyczności notatek, a sam materiał nie był świadomą próbą sabotażu kampanii Busha – Maples była w końcu zadeklarowaną demokratką, nieukrywającą swoich lewicowych poglądów. W efekcie straciła ona pracę, a Rather pozwał CBS (sprawa zakończyła się ugodą), twierdząc, że został przez nią potraktowany jak „kozioł ofiarny”.


„Sprawa dokumentów Killiana” całkiem słusznie określana jest jako pierwsza duża kontrowersja epoki internetu i mediów społecznościowych: kiedy profesjonalne, kryjące się za potężnymi korporacjami dziennikarstwo musiało zacząć liczyć się nie tylko z branżową konkurencją, ale również z reakcjami blogerów, politycznych pasjonatów i milionów czytelników. Być może, gdyby nie „piąta władza”, opinia publiczna nigdy nie dowiedziałaby się wątpliwościach wokół autentyczności notatek – pozostałe ogólnokrajowe stacje zainteresowały się nimi dopiero, gdy całą sprawę opisali dokładnie internetowi „śledczy”. Być może, na skutek nadszarpniętej reputacji George'a W. Busha, dla którego służba w Gwardii Narodowej była jednym z najbardziej chlubnych etapów życia, wynik wyborów w 2004 roku byłby zupełnie inny.

„Niewygodna prawda” rozpoczyna się jak konwencjonalny dramat śledczy, ale po kilkudziesięciu minutach tempo przyspiesza, a wcześniej pozornie jednoznaczna i zmierzająca w oczywistym kierunku intryga dokonuje kilku niespodziewanych zakrętów. Film Vanderbilta jest najmocniejszy właśnie w momentach, w których najlepiej widać tę sprawnie rozgrywaną zwodniczość: kiedy do ekipy „60 Minutes” docierają pierwsze informacje o możliwej fałszywości notatek, kiedy spóźnione próby ich weryfikacji kończą się klęską i kiedy całe domino pozornie „małych kryzysów” upada z hukiem.

Wiele w tym zasługi świetnej Cate Blanchett, wcielającej się w rolę tracącej powoli grunt pod nogami Mary Mapes. Australijska aktorka w ostatnich latach wybiera wiele bardzo podobnych do siebie ról, z nieukrywaną słabością do silnych, niezależnych kobiet, które zostają wbrew swojej woli wplątane w intrygi wywracające ich życie do góry nogami. Oblicza Jasmine French z „Blue Jasmine” czy Carol Aird z „Carol” okazują się w końcu nietrwałymi maskami, niewytrzymującymi konfrontacji z gwałtownie zmieniającą się rzeczywistością. Ten typ Blanchett rozgrywa również do pewnego stopnia w „Niewygodniej prawdzie”, szczególnie w trzecim akcie, kiedy za swój „agresywny feminizm i lewicowość” staje się ofiarą medialnej nagonki. Wzbogaca go jednak o pewien autentycznie sportretowany rodzaj pasji, nieskrywanej wrażliwości na ideały, jakimi przesycona jest amerykańska kultura dziennikarstwa telewizyjnego. Komunikuje ją subtelnie, pomimo czyhającej na nią pułapki banału, której nie udaje się uniknąć grającemu Dana Rathera Robertowi Redfordowi. Ten hollywoodzki weteran jest tutaj – w mocno drugoplanowej roli – jedynie „pomnikowym” punktem odniesienia; żywym symbolem złotej ery amerykańskiej telewizji.

„Niewygodna prawda”„Niewygodna prawda”, reż. James Vanderbilt, w kinach od 22 kwietnia 2016Szkoda, że film Vanderbilta, konsekwentnie unikając łatwych odpowiedzi w pierwszej połowie, bliżej końca zaczyna poszukiwać dramaturgicznie atrakcyjnego rozwiązania stawianych dylematów. Im więcej wątpliwości wokół notatek Killiana, tym ostrzej reżyser podkreśla to, że powinniśmy stanąć jednoznacznie po stronie dziennikarzy – nie tylko emocjonalnie, ale także racjonalnie. Z historii o nieprzekraczalnych ograniczeniach dziennikarstwa śledczego robi się – znów – całkiem konwencjonalna opowiastka, tym razem o szykanowanych poszukiwaczach prawdy. Zresztą sam oryginalny tytuł, „The Truth”, mówi nam, o co tak naprawdę tu chodzi. Prawda jest jedna i obiektywna, to, czy notatki są fałszywe, czy nie, jest tak naprawdę bez znaczenia, skoro reszta materiału dowodowego pokazuje, że coś jednak jest na rzeczy, bo „nie ma dymu bez ognia”. Trudno to nazwać „śledczym” podejściem. Im bardziej narracja stara się to podkreślić, tym silniej popada w nieznośnie patetyczne tony, kojarzące się z najmniej błyskotliwymi fragmentami „The Newsroom” Aarona Sorkina.

„Niewygodna prawda” podejmuje temat, który – z punktu widzenia filozofii dziennikarstwa śledczego – jest nieporównywalnie bardziej niejednoznaczny i problematyczny niż konfrontacja o charakterze „my kontra skorumpowane instytucje”, o jakiej opowiada „Spotlight”. Czy dziennikarz może mówić prawdę, skoro nie potrafi jej w pełni udowodnić? Co jeśli nie da się jej w ogóle udowodnić? Czy uczciwe i rzetelne dziennikarstwo śledcze może w takim razie świadomie prawdę przemilczeć? Vanderbilt sięga po materiał, który mógłby mu pozwolić na pasjonującą próbę rozwikłania tych sprzeczności. Tymczasem sprowadza je do argumentu na rzecz prostolinijnie nakreślonej apologii „walki o prawdę”, której ofiarą pada samo dziennikarstwo. To wystarczy, żeby „Niewygodna prawda” zaintrygowała, ale niestety pozostawiła również nieprzyjemne wrażenie pominięcia tego, co w tej historii najciekawsze.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.