Niemal zautomatyzowany system pracy twórczej. Relacja, w ramach której nie ma miejsca na spięcia czy ambicjonalne utarczki. Sprawnie naoliwiona „maszynka” do wypuszczania płyt. Przez trzydzieści lat kariery Pet Shop Boys udało się wypracować unikalny model funkcjonowania. Może on oznaczać równie dobrze kreatywną emeryturę, co odcinanie kuponów. Tymczasem Neil Tennant i Chris Lowe na kolejnych albumach konsekwentnie starają się utrzymywać równy dystans pomiędzy tym, co było, co znane, lubiane i przepracowane, a tym, co nowatorskie.
Najnowsza płyta duetu, zatytułowana po prostu „Super”, nie przeciera jednak żadnych nieznanych wcześniej szlaków. Choć rozwijana od lat minimalistyczno-futurystyczna identyfikacja wizualna zespołu mogłaby sugerować takie intencje. Pet Shop Boys okazują się jednak w takim samym stopniu chłonni w kwestii współczesnych trendów, co fundamentalnie zachowawczy w ich wykorzystaniu. Wiążą raczej swoją „klasyczną” wrażliwość z nowoczesnymi trendami muzyki elektronicznej. Na wydanym dwa lata temu albumie „Electric” była to głównie EDM (electronic dance music, agresywna odmiana muzyki klubowej). Natomiast „Super”, pomimo obecności kilku czytelnie „klubowych” utworów, bliżej jest do świata chwytliwych melodii i współczesnego, radiowego popu. W jakimś sensie płyta jest więc koncepcyjną kontynuacją „Yes” z 2009 roku i porcją muzyki znacznie bardziej „taneczną” od basowo-balladowego „Elysium” sprzed czterech lat.
Jeśli doszukiwać się gdzieś przejawów tego „kreatywnego automatyzmu”, to chyba właśnie w „regule trójki”, jaką często stosują Pet Shop Boys w „projektowaniu” swojej dyskografii. Spokojniejsze, refleksyjne krążki zazwyczaj kontrastują w niej z bardziej bitowymi pozycjami. Obie te ścieżki zbiegają się ze sobą w wydawnictwach w rodzaju „Actually”, „Very” czy wyżej wspomnianego „Yes”, należących do najbardziej popularnych w dorobku grupy i zawierających chyba największe stężenie radiowych hitów. „Super” ma ambicje dołączyć do tego grona, choć udaje się to jedynie połowicznie. Pomimo równego materiału, do czego Tennant z Lowem zdążyli już swoich fanów przyzwyczaić, brakuje tu jednak utworu, który mógłby stać się nowym klasykiem. Na wydanym trzy lata temu „Electric” takimi utworami były „Vocal”, inkorporujący duszność festiwalowego EDM, i kapitalny „Love is a Bourgeois Construct”. Ten ostatni utwór, oscylujący wokół podobnej, „euforycznej” stylistyki i wykorzystujący fragment miniatury „Chasing Sheep Is Best Left to Shepherds” Michaela Nymana ze ścieżki dźwiękowej do „Kontraktu rysownika” Petera Greenawaya, wydawałby się doskonałym uzupełnieniem „Super”.
Najbliżej osiągnięcia tego celu wydaje się sam początek płyty. „Happiness” i „Twenty-something” to niemal podręcznikowe love songi Pet Shop Boys, łączące niewymuszoną prostotę z czasami zaskakująco bezpośrednią narracją. Nieco inne motywy podejmuje stanowiący pomost pomiędzy nimi nostalgiczny utwór „The Pop Kids”, jeden z singli promujących wydawnictwo. Tennant dokonywał już nieraz w swoich tekstach prób mitologizacji historii popu, ale dopiero na „Super” podejmuje się stworzenia czegoś, co można by nazwać pełnoprawnym, suwerennym manifestem.
I studied history while you did biology
To you the human body didn’t hold any mystery
We were young but imagined we were so sophisticated
Telling everyone we knew that rock was overrated
We stayed out ’til late five nights a week and felt so chic
Rozpięte gdzieś pomiędzy balladą a umiarkowanie parkietowym pewniakiem „The Pop Kids” wypełnia na „Super” lukę, którą mógłby okupować jakiś bardziej bombastyczny i przykuwający uwagę utwór. I w szerszym kontekście wychodzi to płycie na dobre. Utwór kumuluje w sobie pewnego rodzaju napięcie, przeszywające teksty i wizerunek Pet Shop Boys od czasów debiutanckiego „Please” z 1986 roku. Tennant, stanowiący kreatywny „mózg” duetu, miota się od lat pomiędzy niezbyt subtelnie wyrażaną, lekko toporną i momentami przesadnie patetyczną introspekcją, a czymś, co można by określić jako pragnienie stworzenia dyskursu wokół swojej roli w popie.
O ile tradycja muzyki rockowej czy elektronicznej nie raz podejmowała próby autorefleksji, dokonując namysłu nad swoim miejscem w historii czy topografii muzyki popularnej, to pop pozostaje w tym aspekcie w gruncie rzeczy niemy. Nieliczne „intelektualne” pulsacje można w nim ograniczyć do okupujących jego pogranicza często niszowych i eksperymentalnych zjawisk. Najlepszym przykładem takiej postawy w ubiegłej dekadzie mogła być twórczość Elisabeth Esselink, komponującej i wydającej pod pseudonimem Solex, obecnie zaś silnie flirtująca z komercyjnymi artystami, choć wciąż niszowa i niezależna, wytwórnia PC Music. Próba zrozumienia i podkreślenia własnego „uwikłania w historię” ogranicza się w mainstreamie zazwyczaj do prostego zapożyczania określonych kodów estetycznych. Pet Shop Boys, jako projekt mieszczący się przede wszystkim w domenie komercyjnego popu, pozostaje pod tym względem zjawiskiem wyjątkowym. Jest tak nie tylko dlatego, że właściwie jako jeden z nielicznych, o ile nie jedyny, zespół pierwszej fali synth-popu potrafił przez lata twórczo sprostać zmieniającym się trendom. Być może jego największym osiągnięciem, z perspektywy rozwoju całego gatunku, pozostanie właśnie skuteczne wypracowanie języka, którym można o popie mówić jako o czymś modnym i subwersywnym; w ten sam sposób, w jaki mówi się o punku, hip-hopie czy techno – jak o subkulturze. Co równie ważne, nie ma w tej refleksji żadnej formy wywyższenia. Tennant i Lowe bardzo ciepło wypowiadają się o artystach okupujących dzisiejsze listy przebojów. Nawet kiedy ten pierwszy porównuje w wywiadzie Taylor Swift do Margaret Thatcher, to robi to z taką elegancją, że nieznający jego stosunku do Żelaznej Damy słuchacz może odebrać to – warto zaznaczyć, że mylnie - jako komplement.
Oczywiście to tylko jeden z wątków „Super”. Takie utwory jak „Groovy”, „Pazzo” i „Inner Sanctum” znacznie czytelniej nawiązują do współczesnego dance-popu i EDM, a „Burn” stara się uwspółcześnić „stadionowe” inklinacje Tennanta Pet Shop Boys, „Super”, X2 2016i Lowe’a, które znalazły swoje ujście w chyba najpopularniejszych utworach w katalogu zespołu: „Always On My Mind” i „Go West”. Trochę niewykorzystany stylistyczny „rewers” płyty okupują „The Dictator Decides” i „Sad Robot World”; przeestetyzowane, ale wciąż delikatnie zaaranżowane ballady, być może lepsze niż całe, określone przez podobny temperament „Elysium”.
Można to jednak zrozumieć, bo nie o refleksję na „Super” chodzi. Płyta jest euforyczna, wiosenna, pod względem emocjonalnym to jedna z bardziej prostolinijnych pozycji w dorobku duetu. Podobnie jak wszystkie wcześniejsze została okraszona jednowyrazowym tytułem, błyskawicznie pozwalającym rozszyfrować kryjące się za nim intencje. Te może nie opierają się tym razem na wielkich ambicjach, ale trudno uznać to za zarzut – na płycie Pet Shop Boys nawet starannie cyzelowana prostota zawiera odcienie i nieoczekiwane subtelności. Snucie fantazji o wysumblimowaniu do czegoś w końcu zobowiązuje.