Pamiętam jeszcze czasy, kiedy żyłem w Polsce. W Warszawie. Było pięknie, a ja wychodziłem na okoliczny skwerek posiedzieć wśród zieleni. Odrapana ławka była super, genialny był ten betonowy śmietnik po jej lewej lub prawej stronie, taka miejska termitiera z dziurą na pety. Z zachwytem patrzyłem na bloki Powiśla w kolorze jajówy u dziada, a potem szedłem spacerkiem w stronę rotundy, w górę Smolnej, Chmielnej i Widok, żeby wgapić ślepia w największą płachtę reklamową Europy – niewidzialną fasadę biurowca Universal. Czego tam nie było! „Warsaw Shore” przypominało, że każdy facet jest „ostrym dzikiem”. Pieniądze dużego polskiego banku sponsorowały rysunkowe hełmy małych polskich powstańców. Ktoś biegł, ktoś skakał, ktoś się rozbierał. Przez labirynt lechickiego turbokapitalizmu – bez okien, bez drzwi, bez krawędzi – podróżowało się jak przez dom strachów w wesołym miasteczku. Trochę z przerażeniem, trochę z zachwytem.
Dzisiaj sam jestem dziadkiem. Estetycznym hipokrytą. Zamiast miejskiej zieleni widzę „wygony”, „sralniki”, „chaszcze”. Działki pod zabudowę. Pustą, bezużyteczną przestrzeń. Warszawa to już nie nowoczesność, ale „zachodnie tereny Azji”, „Bangladesz”, „Ułan Bator”, „step mongolski”. Jestem jak sroka – interesuje mnie to, co połyskliwe, czyste, ładne. Światło przeglądające się w szklanej skórze wieżowców. Chromowane blaty w portierniach. Obrotowe drzwi, wysokie witryny sklepowe. Świat, jak mawia mój kolega, wypolerowany na użytek braci Mroczek: solidnych młodych ludzi w koszulach pożartych przez spodnie. A jednak nic nie poradzę – jestem wiernym widzem tego spektaklu. Widzem zachwyconym. Oglądam wciąż i wciąż pęczniejące ulice, trawniki zajmowane pod inwestycje, szprycuję się nimi, uchlewam do nieprzytomności. Praktykowanie podziwiania niesie ukojenie mojemu smutnemu serduszku, podobnie jak inny wytwór realizmu kapitalistycznego – różowa pigułka Xanaxu. Kruche mydełko szczęścia. Jarają mnie gładkie wizerunki nowoczesności, obrazy wzrostu, kiełkowania, wypełniania pustki, chociaż wiem przecież, że kryje się pod nimi wierutne kłamstwo. Że to pozłotko nekrocenicznego uwiądu.
Po prostu muszę patrzeć, jak rosną wieżowce.
Święty skyline
Pierwsza myśl – to kolejna odnoga mojej nerwicy natręctw. Na własnym kwadracie jestem bowiem totalnym faszystą. Nie zasnę, nie wyjdę z domu, nie zaznam spokoju, dopóki określone przedmioty nie zostaną skonfigurowane podług znanych mi tylko reguł symetrii – stolik do wersalki, kapa do ścianki, donica dziurką od okna, zeszyty po jednej, książki po drugiej, czajnik dziobem do przody. Kiedyś, jako człowiek kilka lat młodszy, obudziłem się sponiewierany depresją. Jechałem autobusem przez Wolę i Bemowo, a w trakcie owej tułaczki do nielubianej roboty doznałem olśnienia: szczęścia nigdy nie będzie, bo otacza mnie bezgranicznie brzydka, nieuporządkowana, lepka, czarna, mazista przestrzeń.
Tak trafiłem na Forum Polskich Wieżowców – lokalną odnogę globalnego fanklubu urbanizacji i miejskiego ładu. Miejsce spotkań miłośników plenienia się miasta, uprzejmie wygrażających „oszołomstwu” blokującemu Święty Rozrost i narzekającemu na malejący dostęp do światła, znikającą zieleń, rosnące czynsze i postępującą gentryfikację osiedli. Na Forum dominujący afekt to tęsknota za nowoczesną „tkanką cywilizacyjną”, która nie tyle służy mieszkańcom, ile wygląda, prezentuje się, budzi dumę, zbliża Polskę do Zachodu, upodabnia do Nowego Jorku lub Amsterdamu, lecz nigdy – do Ułan Bator z kolonialnych fantazji użytkowników. Tutaj normą wizualną jest brak pustki – wypełnienie miejskiej panoramy drapaczami chmur – a świętym obrazem – skyline, widziany z oddali „sztuczny horyzont”, struktura ulepiona z licznych pnących się w górę budynków; wyprężony penis miasta, który ma reprezentować jego siłę, bogactwo, poziom rozwoju.
BZIK
Podszywanie się pod koty, wróżenie z tablic rejestracyjnych, poszukiwanie tej najwyższej rozdzielczości, śledzenie Forum Polskich Wieżowców, kolekcjonowanie plastikowych kulek, literatura. Każde z nas ma swojego bzika: coś, co odstaje, nie pasuje do oficjalnych wystąpień i poważnych mejli, trochę wstydliwe, trochę głupie, śmiertelnie poważne. Bziki pozwalają odłączyć się od świata i sprawiają, że jesteśmy trochę inni. W numerze tematycznym BZIK chcemy bziki dowartościować i zachęcić je, by stanęły w blasku fleszy. Bo może to nie my mamy bziki, może to cała kultura jest zbzikowana? Tylko czy można sobie pozwolić na zbzikowanie, kiedy trzeba walczyć z kryzysem klimatycznym, piekłem kobiet i śmiertelnym wirusem? I czy w świecie fejsa i tiktoka jest jeszcze dla bzików miejsce?
To właśnie na Forum najlepiej widać skutki neoliberalnej tresury estetycznej pierwszej dekady XXI wieku: fetyszami są szkło, wygląd fasady, drogie materiały wykończeniowe (w odróżnieniu od peerelowskiej tandety) oraz żurawie „lądujące” na budowach. Symetria, czystość i wielkomiejskość powinny zostać „zainstalowane” odgórnie, kosztem tych mieszkańców, którzy nie potrafią lub nie chcą dostosować się do wąsko pojmowanych „cywilizacyjnych standardów”. Przy czym „odgórność” dla wielu użytkowników oznacza nie tyle działania państwa prawodawcy lub państwa inwestora, ile pozostawienie wolnej ręki deweloperom – niech zbudują nam Dallas z czołówki pierwszej „Dynastii”. Chowając się pod anonimowymi nickami, forumowicze bez wytchnienia zadają wciąż to samo pytanie: „Kiedy wreszcie zabudują te obrzydliwe wygony?”.
Oraz to najważniejsze, posiadające setki tysięcy odsłon, powtarzane jak jakaś starożytna modlitwa budowniczych piramid i zigguratów:
„Dlaczego tylko 200 metrów? CZEMU NIE 300 I WIĘCEJ?!?!?!”
Rośnij, szklane dildo!
FPW szybko stało się moim drugim domem, tajnym kościołem, sekciarskim sprzysiężeniem ludzi umęczonych polskim niezabudowaniem. Rodzajem psychoterapii, antypustki, o której nie chciałem i nie mogłem z nikim rozmawiać. No bo jak to tak – typeczek, który pisze krytyczne teksty o klasistowskich kontekstach wielkomiejskiej estetyki, sam spędza długie godziny na masochistycznym brandzlowaniu się tym, czego nie lubi, przeciw czemu drze japę? Hipokryta, oszust, kolejny zakłamany kaszkieciarz!
Tyle że nic się w tym temacie nie zmieniło i nie zmienia – im bardziej czuję się przygnębiony, tym więcej czasu spędzam na Forum. Nie mam konta, nic nie wrzucam, nie piszę postów, po prostu siedzę i oglądam – obsesyjnie skaczę z wątku na wątek, robię przebieżkę po tym, co ostatnio zaktualizowane, co mogłem przegapić w trakcie poprzedniej wizyty. Staram się także nie czytać dyskusji – co oczywiście prawie nigdy się nie udaje – tylko zasysać widoki, wciągać do łba tysiące fotografii, którymi użytkownicy nawożą to i tak już żyzne poletko miejskiego rozrostu.
Idzie to zwykle tak: najpierw pojawiają się zdjęcia znienawidzonych „sralników dla piesków”, skwerków do zabudowy i wszelkiej maści „obmierzłych wygonów”. Chwilę później – wybuch radości, pospolite ruszenie forumowiczów, bo już zaraz, za sekundkę „BEDO ROBIĆ!”. Wjeżdża ekipa, wycina chaszcze, stawia płot, ciężarówki zwożą maszyny do ścianek szczelinowych, odbywają się pierwsze wylewki. Następnie zlatują się „ptaszki”, upragnione żurawie – im wyższe, tym wspanialej, tym poruszenie większe i zachwyt bardziej donośny. Konstrukcja pnie się w górę, powstają kolejne piętra, a w międzyczasie, ciut niżej, nasze betonowe dildo otrzymuje makijaż – królewską elewację (szkło, byle szkło najlepsze, gładkie, przezroczyste, bez tanich refleksów). No i w końcu – euforia! Są wnętrza, chromy, trawniczki, donice z rachityczną brzózką, a jak dobrze pójdzie – Żabka w przyziemiu, chociaż znacznie częściej – ślepe ściany, ochroniarz i tajne drzwi dla braci Mroczek. Warszawa dołożyła kolejną cegiełkę do budowy własnego Nowego Jorku – takiego, w którym żaden użytkownik nigdy nie był i nie będzie, ale wysupłał go sobie lat temu dwadzieścia z meandrów globalnej popkultury. Niech zatem żyje święty Beton na świętej Wysokości!
Wycieczki bywają krótkie – pół godzinki i pigułka na dobry sen. Częściej jednak ciągną się w nieskończoność, bo przecież trzeba odhaczyć wszystkie najważniejsze wątki. Zwykle im wyższy budynek, tym więcej aktualizacji, reakcji, dyskusji, wrzucanych zdjęć i kręconych filmików. Od wielu miesięcy na prowadzenie wybija się biurowiec Varso Place u zbiegu Chmielnej i Jana Pawła II – 310 metrów żelbetowej wagi, choć do dachu tylko 230. „Zabójcę Pałacu Kultury” widać z prawie każdego wyższego punktu w mieście, co nie przeszkadza forumowiczom rejestrować postępów budowy z dronów, samolotów, samochodów, rowerów, balkonów, chodników, miejsc pracy i wąskich parapetów. Oraz spierać się, jak Varso „siedzi” w miejskiej tkance, czy pasuje do okolicznych bloczków, czy nie jest aby za niski i nie dosztukowano mu „za mało reprezentacyjnej” elewacji. Żadna siła nie odbierze „skyscraperom” tej zabawy, szczególnie że w Warszawie – mimo pandemii i nadchodzącego kryzysu – wciąż buduje się na potęgę, a do obskoczenia mamy jeszcze całe rondo Daszyńskiego: przysadzisty Generation Park („tylko” 140 metrów), Skyliner (195 m), The Warsaw Hub (1 × 85 m, 2 × 130 m), Warsaw Unit (202 m). Zaraz obok Skysawa (155 m) i Central Point (93 m) przy Świętokrzyskiej, Fabryka Norblina przy Prostej i Muzeum Sztuki Nowoczesnej na placu Defilad. Aha, trzeba jeszcze koniecznie zajrzeć do wątków dzielnicowych – co nowego słychać na Woli, co tam stawiają na Pradze-Północ, jak się ma „niska” zabudowa Śródmieścia i blokowiska Ursynowa. Dla prawdziwych wyjadaczy pozostają miasta, w których sami nie mieszkają – Wrocław, Los Angeles, Tokio, Dżakarta, Bukareszt i co tam jeszcze chcecie. Forum nie zna granic, Forum to cały świat.
Na tym oczywiście nie koniec, bo już czeka zakładka z zabytkami, renowacją zabytków oraz remontami architektury powojennej. Zanim przekopię się przez foty gipsowych sztukaterii, tynkowanych balkonów, wszystkie te mapki „Paryża Północy” i linki do Google Street View, wątki, które przeglądałem zaledwie dwadzieścia minut wcześniej, właśnie zaczynają migotać niebieską barwą. To nadciąga moc aktualizacji, trzeba więc wrócić, zajrzeć, obejrzeć, bo może umknęło coś ważnego. Tym ważnym najczęściej okazuje się zbłąkany komentarz: „Szkoda, że nie pokryli parteru bardziej transparentnym szkłem”, „O mamo, ale to będzie świetny wypełniacz!” albo „Dobry, ale takie miejsce zasługuje na 300 i więcej”. I tak wkoło, bez wytchnienia. W ciągu ośmiu lat cichego użytkowania Forum zauważyłem też wyraźną zmianę akcentów – urbanistyka, dobre planowanie, ład zaczęły być traktowane z równą estymą, co wysokość (do dachu, bez masztu). Największe bodaj kontrowersje budzą obecnie: brak otwartej dla mieszkańców powierzchni użytkowej w parterach, niepotrzebne ślepe ściany, wycinanie zieleni i betonowanie placów oraz – co jest znaną warszawską przypadłością – nietrzymanie się istniejącej linii zabudowy. Kością niezgody bywają także anglojęzyczne nazwy biurowców – wszystkie te Plazy, Place’y, Pointy, Parki i Huby jak z generatora korporacyjnej nowomowy. Bezlitośnie obśmiewane, parodiowane i przedrzeźniane, skłaniają użytkowników do wyrażania najczystszego forumowego patriotyzmu – nostalgii za tym, co lokalne. Bo i owszem, ma być schludnie, estetycznie i bogato jak w Europie, ale też swojsko i zrozumiale, choćby tylko na poziomie języka.
Na Zachód – tak, prędko, zaraz! Ale jednak z naszymi upiorami: Blokiem, Skwerem i Budą z Jugosławii.
***
Sam prawie nigdy nie chodzę do kościoła deweloperki i nie oglądam spektaklu budowy na własne oczy, chociaż czasem dzieli mnie od niego ledwie kilkaset metrów butem. Forumowe spacery mają więcej plusów – jestem przed kompem, a jednocześnie w środku miasta, które na żywo przerasta mnie swoim rozbisurmanieniem. Potem, kiedy już zdarzy mi się zabłąkać gdzieś w warszawski labirynt z grupką znajomych, wszyscy dziwią się, że to akurat ja – zatwardziały humanista od filmów – nie tylko wiem, co się buduje za rogiem i jaką to coś ma nazwę, ale potrafię też podać wysokość, użyte materiały, technologie inżynierskie i tak dalej. Niby nic, a zawsze coś. Czegoś trzeba się w końcu ułapić i w czymś zakorzenić, kiedy samemu przyjechało się z mniejszego miasta do stolicy o dziwnej, przeoranej wojną i dzikim kapitalizmem tożsamości. Nie mam pojęcia, jak to wygląda w przypadku innych forumowiczów, ale podejrzewam, że wielu traktuje swoją obsesję bardzo podobnie – rytuał „flanerowania” z jakiegoś powodu ma sens tylko w zapośredniczeniu, w akcie wgapiania oczu w nieskończony ciąg fotografii i postów na FPW.
To jak obcowanie ze świętą ikoną, która reprezentuje ideę zachodniej nowoczesności – stan idealny, rajskie widoki i słoneczne pejzaże Edenu, które pękają w zetknięciu ze skrywającą się za nimi nicością. Tak jakbyśmy chcieli się na szybko upewnić, że gdzieś tam, w świecie nie tyle realnie istniejącym, ile wyobrażonym, wyprojektowanym na ekran komputera z czeluści naszych głów, pusta przestrzeń wypełnia się stabilną betonową formą. Jesteśmy w końcu typowymi przybyszami z Polski – w wiecznym rozkroku modernizacyjnym, ciągle na granicy półperyferyjności i rojeń o „zachodniej cywilizacji”, uformowanych przez grający non stop maminy telewizor w kuchni. To tam „Porucznik Columbo” stykał się kadrem z Mariuszem Max Kolonko nadającym prosto ze Staten Island, w błyszczącym krawacie na tle olśniewającego Manhattanu. Bzik forumowy – żądanie wypełnienia kraju wszerz i wzdłuż bogactwem oraz symetrią – jest więc starym bzikiem Polski i Polaków. Kiedyś mogłem go nie doceniać, a nawet się go wstydzić. Dzisiaj wiem, że za „sztucznym horyzontem” kryją się zupełnie podstawowe zbiorowe pragnienia – potrzeba treści, bliskości i podobieństwa do tego, co znane oraz wyuczone jako „cywilizacyjna” norma. A fantazje o wyobrażonej nowoczesności to przecież nic zdrożnego. Nawet jeśli skyline przysłoni nam na kilka godzin właściwy horyzont zdarzeń.