Fantomy
rys. Daniel Friedman "Odin" (Óðinn), CC BY-NC 2.0

23 minuty czytania

/ Obyczaje

Fantomy

Marcin Stachowicz

Kryzys pandemiczny – zjawisko, które nie ominęło żadnej i żadnego z nas – wywindowało wywrócone na nice imaginarium XX-wiecznych totalitaryzmów prosto do mainstreamu

Jeszcze 6 minut czytania

Pędzi husaria pędzi, wstydu się nie boi. Slow your horses, bo zaraz nie będzie co zbierać. Pod kopytami giną kolorowe kulki: to nie gumy balonówy z najntisowych automatów, to ludzkie głowy. Przerażone łby, a na końskich grzbietach szuria potrząsa stalowymi pióropuszami „segregacji sanitarnej” i „nowego holocaustu” (koniecznie małą literą!). Trzej jeźdźcy apokalipsy – Antyszczep, Konfederata, Putinowski Troll – chcą podeptać rozum, zrobić lobotomię naukom empirycznym, zohydzić Naczelną Izbę Lekarską, przekonać zmanipulowanych Lechitów, że nadciąga Wielki Reset i trza się bać. „Ciii... Śpij dalej...” – pisze do mnie kolega z liceum, kiedy nie za bardzo mam czym popić czerwoną pigułkę i wyjść z symulacji – „Musisz zrozumieć, że jesteś po prostu na niższym poziomie świadomości”. I natychmiast proponuje ożywczą szklankę wody: własne „dwuletnie śledztwo w temacie”. Temat to: pandemia, szczepionki na COVID-19, uchodźcy, Rosja, Ukraina, deep state oraz, jak rozumiem, WSZYSTKO. Cały System. Każdy trybik Maszyny.

Może być oczywiście na odwrót, może trzej jeźdźcy przywdziali husarskie skrzydła tylko dla niepoznaki. Może za sienkiewiczowskim kamuflażem kryją się ONI: Bill Gates, Big Pharma i Big Lie. Trudno się rozeznać w chaosie barw i kresek, w każdym razie chagallowsko-kubistyczna okładka Marty Ignerskiej do „Strażników wolności” Jacka Hugo-Badera dość dobrze oddaje znaczenie terminu „surrealizm pandemiczny”, którym Iwan Krastew określił polityczną strategię zaogniania antyszczepionkowej paniki w celu ugrania lepszego wyniku wyborczego. Populiści wchodzą obecnie w rolę rzeczników „prześladowanej mniejszości nonkonformistów” oraz obrońców „wolności i praw jednostki” – jest to tendencja globalna, a kryzys pandemiczny przyczynia się do jeszcze większego umiędzynarodowienia populistycznej prawicy. W grudniu 2021 roku Krastew pisał tak: „Dziś dzieje się coś naprawdę surrealistycznego: tradycyjnie to partie skrajnej prawicy, niektóre zresztą mające nazistowskie korzenie, oskarżano o faszystowskie tendencje. A teraz to one są oskarżycielami. Słyszałem nawet, jak antyszczepionkowi i antylockdownowi aktywiści mówili o powtórce z procesów norymberskich...”.

W istocie, tak właśnie było: na naszych oczach doskonale opatrzone imaginarium Holocaustu zaczęło żyć nowym, całkowicie absurdalnym i bulwersującym życiem pandemicznych teorii spiskowych. Ogólnopolskie Stowarzyszenie Wiedzy o Szczepieniach „STOP NOP” swój „list do parlamentarzystów” zatytułowało wyrwanym z kontekstu cytatem z Mariana Turskiego („Auschwitz nie spadło z nieba!”). Grzmią w nim, że „certyfikat z potwierdzeniem «czystości sanitarnej», niczym rasowej, ma być przepustką do normalności!”. 8 grudnia na wiecu Konfederacji Justyna Socha, Grzegorz Braun i Janusz Korwin-Mikke występowali pod transparentem nawiązującym do żelaznego szyldu znad bramy wejściowej na teren Konzentrationslager Auschwitz, na którym napis Arbeit macht frei zastąpiono ironicznym „Szczepienie czyni wolnym”. W „środowiskach wolnościowych” maseczka stała się synonimem opaski z gwiazdą Dawida, a lekarze opowiadający się za obostrzeniami i wakcynacją – spadkobiercami doktora Mengele, zbrodniarzami i „medycznymi faszystami”. Wśród przeciwników szczepień i wyznawców teorii Wielkiego Resetu zawirował sfabrykowany list autorstwa „ocalonych z obozów koncentracyjnych, ich synów, córek i wnuków”, wysłany rzekomo 23 sierpnia 2021 roku do Europejskiej Agencji Leków. W tym kompletnie odrealnionym tekście „osobiste wspomnienia” splatają się z „tajną wiedzą”, nakazując „strażnikom pamięci” interwencję u bram rządów i branży farmaceutycznej z apelem o „natychmiastowe zaprzestanie bezbożnego eksperymentu medycznego na ludzkości”. „Przeżywamy déjà vu, które jest tak przerażające, że stajemy tu, aby ochronić naszych nieszczęsnych bliźnich” – pisze społeczność ocalonych z cudzej fantasmagorii, a ja, czytając te wykwity paranoicznej wyobraźni, myślę z troską o wszystkich znanych mi „nieszczęśnikach”, którzy nie mają dostępu do porządnego fact checkingu.

Wkręceni w temat zdają sobie oczywiście sprawę, że w ruchach „antysystemowych” retoryka holocaustowo-totalitarna trzyma się mocno już od wielu lat. Siewcy teorii spiskowych – od prominentnych zwolenników Donalda Trumpa i rewelacji QAnona aż po ultrakatolickich profesorów ze środowiska Radia Maryja – są przecież wytrawnymi postmodernistami, prawdziwymi fachowcami od mieszania sprzecznych porządków ideowych i gatunków publicystycznych: na jednym wydechu potrafią wejść w buty uciemiężonych ofiar „współczesnego holocaustu” (genderyzmu, elgiebetyzmu, feminizmu, laickości, poprawności politycznej, cancel culture i tak dalej) i zarazem adwersarzy „przemysłu Holocaust”, antypolskich praktyk „wyolbrzymiania faktów o realnej skali Zagłady”, której nadrzędnym celem miałoby być „zdyskredytowanie dumnego narodu Polaków” (często kryje się za tym po prostu zwykły negacjonizm – traktowanie Holocaustu jako żydowsko-niemiecko-amerykańskiego spisku). A jednak kryzys pandemiczny – zjawisko medyczno-społeczne, które nie ominęło żadnej i żadnego z nas – wywindował owo wywrócone na nice imaginarium XX-wiecznych totalitaryzmów prosto do mainstreamu. Zanim odpowiednie instancje zdążyły się zorientować i zareagować, w Polsce, niczym grzyby po deszczu, wyrosły dziesiątki organizacji zrzeszających „osoby miłujące wolność”: od prawników i pielęgniarek, przez piekarzy i innych rzemieślników, aż po wykładowczynie akademickie, koronasceptycznych lekarzy i polityczki.

Do głównonurtowej prasy i telewizji przedarły się obrazki tak surrealistyczne i złowrogie, że prawdopodobnie nie zdołaliby ich wyśnić nawet Krastew do spółki ze Slavojem Žižkiem. Weźmy na przykład to: jeszcze kilka lat temu nigdy nie wpadłbym na pomysł, że mojemu sąsiadowi z osiedla, faszystowskiemu patostreamerowi Wojciechowi Olszańskiemu, kiedykolwiek uda się opuścić najciemniejsze dungeony prawicowego YouTube’a (chociaż ów człowiek w czepku urodzony opuścił niedawno areszt śledczy w Bydgoszczy). Tymczasem 11 listopada 2021 roku ten najbardziej cosplayowy i zwariowany egzemplarz z bestiariusza polskiej radykalnej prawicy podarł kopię Statutu kaliskiego i wezwał do mordowania „zdrajców Ojczyzny” na oczach przerażonych widzów TVN24 i czytelników „Gazety Wyborczej”, bez żadnej interwencji lokalnych władz. Przed pandemią mieliśmy Piotra Rybaka i Jacka Międlara, ale czy był wśród nas emerytowany aktor we własnoręcznie uszytej furażerce z totenkopfem i z soczystą „kurwą” wycelowaną w każdego, kto ośmieli się wypowiedzieć bluźnierczą formułkę „nie sądzę, żeby miał pan rację”?

***

Nie ma lipy, coś się tutaj stało, jakieś dawno zasiane ziarno paranoi nie tyle wykiełkowało – bo to zdarzyło się już dawno temu, przynajmniej dekadę z okładem – ile obrosło nabrzmiałymi konarami rynku medialno-biznesowo-politycznego. Wszystkich interesuje ów proces puchnięcia spiskowego uniwersum i pewnie dlatego Jacek Hugo-Bader, człowiek mający na koncie i świetne reportaże, i wątpliwe etycznie prowokacje, zdecydował się zaprosić wszystkich „dobrych liberałów” na okołopandemiczne safari i troszeczkę ich dowartościować: spójrzcie, moi piękni, „antyszczepy” to ludzie ograniczeni, mali, brzydcy, o czerwonych, zmęczonych gębach i powierzchowności wiejskiego organisty albo zahukanego ministranta. To przez takich jak oni – a nie, na przykład, przez całkowicie niedojrzałą, wspierającą antyszczepionkowy backlash politykę rządu PiS – umierają niezaszczepieni obywatele. Wasi dziadkowie, ciotki, matki, synowie.

„Strażnicy wolności” Hugo-Badera są czymś na kształt chaotycznej próby uporządkowania antynaukowych puzzli – sporo tutaj przydatnej wiedzy, najważniejszych dat i wydarzeń z dziejów świeżo uformowanego „ruchu wolnościowego”, charakterystyk kluczowych postaci, jak jutuber Grzegorz Płaczek (autor książki „#ToSieSamoKomentuje”) czy Zbigniew Hałat (niedawno zmarły lekarz i wielki przeciwnik szczepionek na COVID-19). Przede wszystkim jest to jednak wyziew z trudem maskowanej pogardy, wrogości i wściekłości autora, który daje bezpardonowy upust emocjom i spina swoją książkę narracyjną klamrą mailingu (pytanie: fikcyjnego czy autentycznego?) z antyszczepionkowym „profesorem z Białegostoku”, obnażając jego moralną i intelektualną małość, frustrację wywołaną tym, że profesor „nie jest gwiazdą, kwiatem polskiej nauki”, „wybitnym autorytetem medycznym”, lecz pospolitym kolporterem fake newsów i memów z Wykopu. Metodę Hugo-Badera trudno nazwać reporterską, bo właściwie nie prowadzi rozmów, tylko swoich interlokutorów prowokuje, usiłuje przekonać racjonalną argumentacją, napaść, czasami obrazić. To uczciwe, że autor nie kryje się z warsztatem, przekonaniami i słuszną pozycją moralną, efekt jest natomiast taki, jakby połowę książki przepisał z twitterowych inb, wszystkich tych grubych i trudnych do ogarnięcia meltdownów „Zbigniew Hołdys/Tomasz Lis kontra ciemnogród”, rozgrywających się w epoce, którą internetowi śmieszkowie lubią nazywać „dziadocenem”.

Z przeprowadzanych przez reportera rozmów dowiemy się całej masy rzeczy, które doskonale znamy z „Gazety Wyborczej”, „Krytyki Politycznej” czy „OKO.Press”, na przykład że polscy antyszczepionkowi aktywiści to w większości radykalni prawicowcy, ultrakatolicy i drobni przedsiębiorcy o libertariańskich poglądach oraz że wielu z nich to zwyczajni hochsztaplerzy, osoby i organizacje w cyniczny sposób zbijające kapitał polityczny (Konfederacja) lub ekonomiczny (jutuberzy) na lękach zdecydowanej mniejszości obywateli (szacuje się, że „twardzi” przeciwnicy szczepionek na COVID-19 stanowią około dziesięciu procent społeczeństwa). Wciskane tu i ówdzie troskliwe zdania o osobach „z ponadprzeciętnie niskim poczuciem zaufania społecznego” oraz „deficytem poczucia sprawczości” przypominają ornamenty z tautologii, oczywistości bez ciągu dalszego i namysłu, że za „postawy koronasceptyczne” odpowiadają również neoliberalny kapitalizm, algorytmy mediów społecznościowych (z niezrozumiałych powodów Hugo-Bader pieje z zachwytu nad „wysiłkami” Facebooka), średnia jakość publicznej służby zdrowia, hermetyczny język nauki i tak dalej. Jedno natomiast na pewno udało się w tej książce uchwycić: fakt, że źródła antytotalitarnej, antyfaszystowskiej retoryki w komunikacji politycznej radykalnej prawicy są jeszcze bardziej surrealistyczne, niż się na pierwszy rzut oka wydawało, ponieważ wypływają z samego jądra współczesnego faszyzmu – z putinowskiej Rosji.

Niby wszyscy wiemy, że realizowana od lat rosyjska doktryna wojny sieciowej Aleksandra Dugina zakłada aktywne wspieranie wszystkiego, co może się przyczynić do destabilizacji politycznej państw Zachodu: prawicowych radykalizmów, najbardziej odjechanych teorii spiskowych, lokalnych fanklubów Alaksandra Łukaszenki czy Kim Dzong Una i tak dalej. Mało kto spodziewał się jednak – a mówię tu nie o analitykach zajmujących się na co dzień Europą Środkową i Wschodnią, lecz o zwykłych konsumentach treści medialnych – że „surrealizm pandemiczny” w ciągu kilku tygodni stanie się także „surrealizmem wojennym”, a właściwie – „surrealizmem rosyjskim”. O propagandowym eufemizmie „denazyfikacja” – określeniu skrywającym tradycyjną wojnę zaborczą na terytorium innego suwerennego państwa – szybko usłyszał cały świat. Podobnie jak o Rosji ratującej siebie i Europę przed „nazizmem” za pomocą czysto nazistowskich, zbrodniczych, totalitarnych metod „spalonej ziemi”, szabrów, egzekucji, gwałtów i przesiedleń.

W polskich powojennych kodach kulturowych nie ma miejsca na takie przenicowanie porządków: możemy się wprawdzie zastanawiać, czy rodzimi nacjonaliści to jeszcze „zwykła” prawica czy już faszyści (w drugą stronę zwykle jest łatwiej: socjaldemokraci to dla prawicy prawie zawsze komuniści), natomiast nikt nam nie wmówi, że napadnięte i mordowane społeczeństwo zasłużyło sobie na swój los, bo ktoś wskazał palcem i powiedział: „Patrzcie, oto naziści!”. Najmniej impregnowani na putinowską propagandę okazali się oczywiście ci, których wyobraźnia została wcześniej użyźniona „surrealizmem pandemicznym”: tropiciele faszyzmu na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos, w WHO, Ministerstwie Zdrowia, szpitalach wojewódzkich i powiatowych oraz w zwykłych gabinetach lekarskich.

Ten sam kolega z liceum, który niedawno podawał mi wirtualną „pigułkę przebudzenia”, z kolportacji fake’ów o szczepionkach przeszedł płynnie na faki o szturmujących bramy Rzeczypospolitej „uchodźcach” z Ukrainy: hordach „śniadych mężczyzn” z nożami, napadających na sklepy w Przemyślu i zaczepiających polskie kobiety. Antyszczepionkowe profile z dnia na dzień wypluły rosyjskie narracje o „operacji specjalnej w Ukrainie”, a algorytmy social mediów, karmione przez ponad dwa lata paszą przyrządzoną przez putinowskich cyberżołnierzy, bezwiednie weszły w rolę propagandowych szczekaczek, XXI-wiecznych gadzinówek, których nie trzeba nawet odgórnie redagować, bo robią to sami „miłośnicy prawdy i wolności”, wyrywając z kontekstów obrazy, słowa i dźwięki, a następnie interpretując je pod gotowe tezy. Ze skutkiem, jak doskonale wiemy, stosunkowo ograniczonym, bo Ukraina jest w wojnie informacyjnej wyjątkowo mocnym graczem.

Długofalowe efekty tej największej po II wojnie światowej erozji kolektywnej wyobraźni pozostają natomiast jedną wielką niewiadomą. Ugruntowane pojęcia i obrazy tracą swoje znaczenie, mieszają się i zlepiają w dziwaczne twory, z których już dawno wyciekł pierwotny sens, do niedawna umacniany żywym wspomnieniem świadków totalitarnej przemocy, a dzisiaj – w sytuacji ich nieuchronnego odchodzenia – wysiłkiem wyspecjalizowanych instytucji kultury. W spiskowej teorii Wielkiego Resetu słuszne antykapitalistyczne intuicje – że prominentni neoliberalni decydenci zjeżdżają się w Davos i obradują nad światowym ładem opartym na władzy korporacji – spotykają się z zupełnie odjechanym pustosłowiem: z jednej strony elity miałyby wprowadzić komunizm i znieść własność prywatną, z drugiej – za pomocą symulowanej pandemii COVID-19 ustanowić wieczystą „segregację sanitarną”, „medyczny faszyzm” i – co najważniejsze – rozwiązać problem przeludnienia „szczepionkowym holocaustem”, zabójczym grafenem aplikowanym wprost do krwiobiegu albo czipem z opóźnioną bombą zegarową. Ci, którzy przeżyją (czyli przede wszystkim dzielni „wolnościowcy”), zostaną zniewoleni, bo bez „paszportu covidowego” nie będzie można załatwić żadnej sprawy, wypłacić pieniędzy z bankomatu, zmienić miejsca pobytu, w ogóle wyjść z domu, chyba że tajnymi tunelami wykopanymi przez ludzi krety.

Totalitarne doświadczenia naszej części świata przeglądają się w krzywym zwierciadle sarmackiej wolności od wszelkiej społecznej odpowiedzialności („Nikt mi nie będzie niczego nakazywał, a jeśli to robi, to komuch i faszysta!”), podobnie jak w teorii QAnona – tej, na której Donald Trump próbował reanimować swojego prezydenckiego trupa i którą wyznają obecnie przynajmniej dwie republikańskie kongresmenki – odbijają się echa amerykańskiej „paniki satanistycznej” z lat 80. W USA trwała wtedy w najlepsze Reaganowska konserwatywno-neoliberalna demolka mechanizmów państwa opiekuńczego, a dorośli ludzie nagle przypominali sobie – przy sporym udziale chrześcijańskich psychoterapeutów i pastorów fundamentalistów – że za dzieciaka brali udział w bluźnierczych orgiach, tańcowali z diabłem i składali ofiary z niemowląt. Współczesny deep state zastąpił stare sabaty nowoangielskich czarownic, pozostawiając jednak ten sam manichejski rdzeń: pod cienką warstwą znajomej rzeczywistości kryje się niewyobrażalne Zło, które najbardziej na świecie łaknie krwi naszych dzieci. Żyd, satanista, Hillary Clinton czy lekarz aplikujący szczepionkę na COVID-19 – wszyscy oni to tylko kolejne inkarnacje tej samej figury potwornego Dzieciojada. Atawistyczny lęk, że do jaskini homo sapiens zakradnie się wilk i porwie z trudem odchowane potomstwo, wygrywają kolejne pokolenia uczniów Machiavellego, w miejsce wilka wstawiając odpowiedniego kozła ofiarnego: politycznego adwersarza, budzącą lęk mniejszość, na której poturbowanych plecach można wjechać na sam szczyt władzy, albo po prostu – wkurzającego sąsiada z naprzeciwka, tego starego gagatka, który właśnie wyremontował sobie dom i mówi wszystkim „dzień dobry”. Cyrograf z diabłem, globalny spisek gejów i lesbijek lub „postępująca ukrainizacja Polski” potrafią czynić cuda – wydobywają z pamięci to, co wcześniej trwało tam wyłącznie jako podszyta frustracją fantazja i w chaotycznej, pełnej niepewności rzeczywistości biorą na siebie brzemię pocieszycieli. Poseł Grzegorz Braun i eksprezydent Donald Trump delikatnie ocierają łzy wszystkim zagubionym i łaknącym jakiejś aksjologicznej stałej w świecie ulepionym z gówna.

Tak, to prawda, krąży nad nami nowe „semiotyczne widmo”, paranoiczna zjawa, którą dokładnie czterdzieści lat temu opisał amerykański prozaik William Gibson. Kiedy bohater opowiadania „Kontinuum Gernsbacka” (1981), fotograf architektury i dizajnu, po raz pierwszy doświadcza serii retrofuturystycznych „wtargnięć Niesamowitego”, przed jego oczami, niczym żywe twory, wyrastają opływowe, kunsztownie wykonane miasta i maszyny ze szkiców przedwojennych projektantów: latające samochody w stylu art déco, gigantyczne wieżowce jak z „Metropolis” Fritza Langa, świetliste autostrady w chmurach, całe potężne imaginarium przyszłości USA, która nigdy się nie wydarzyła, ale musi przecież istnieć gdzieś out there, ukrywana przed spojrzeniami przeciętniaków za pomocą hipnozy, w głębokim stanie wyparcia. Zauroczony i jednocześnie przerażony, modelowy mieszkaniec Ameryki przełomu lat 70. i 80. udaje się po pomoc do upalonego dziennikarza od zjawisk paranormalnych, a ten udziela mu przyspieszonego kursu widmontologii: „Wszystkie opowieści o UFO są osadzone w rodzaju wizji scifi, która przenika naszą kulturę. Ja osobiście mogę kupić historię o obcych, ale nie obcych, którzy wyglądają jak komiksowe grafiki z lat 50. Są semiotycznymi fantomami, fragmentami głęboko zakorzenionej kulturowej wyobraźni, które oderwały się i zaczęły żyć własnym życiem, jak te Verne’owskie machiny latające, co to je stale widują starzy farmerzy w Kansas. Ty po prostu zobaczyłeś inne widmo”.

Dzisiaj część z nas widzi jeszcze inne widma: przepuszczone przez popkulturowe sito totalitaryzmy, nazizm, faszyzm i komunizm bezczelnie wypłukane z pierwotnego sensu, ogołocone z historycznych konotacji i wypuszczone w świat jako „semiotyczne fantomy”, puste naczynia, które tylko czekają na wypełnienie jakimś aktualnym stanem lękowym. Różnica polega jednak na tym, że kolporterzy idei „głębokiego państwa” (deep state) dysponują narzędziami „głębokiej ściemy” (deep fake), a widma to już nie obrazy istniejące wyłącznie w głowie paranoika i tylko od czasu do czasu rzutowane na ekrany rzeczywistości. Nowoczesne cyfrowe zjawy to teraz całkowicie realne „fałszywe obrazy”: ożywione w politycznych laboratoriach przekonujące reprezentacje rzeczy, których nie ma i nigdy nie było, twarze prawdziwych osób wrzucone w nieistniejące konteksty, symbole dosztukowane do przedmiotów, z którymi nigdy nie miały styczności. Potwory z koszmarów filozofów ikonoklastów, wielcy ideowi prześladowcy wszystkich nieukojonych żałobników po Baudrillardzie i Platonie. I, jak to obrazy, same w sobie w ogóle nie są złe, przeklęte czy wszeteczne, stają się natomiast groźne, kiedy stoi za nimi cała skomplikowana machina politycznej przemocy: neokolonialnych ambicji, wojny zaborczej, ogłupiania elektoratów i zarządzania sztucznie wywoływanymi kryzysami. Walka z nimi jest jak walka z wiatrakami, które ktoś naprawdę przebrał za smoki. Albo jak tandetny motyw z serialu o przygodach psa Scooby-Doo: ściągasz jedną maskę stwora, a pod nią znajduje się kolejna. I jeszcze jedna, i następna – Ukrapolin, doktor Mengele, szatan, mason, Kaszpirowski, Komorowski, twoja stara i twój stary w Komunistycznej Partii Polski – aż w końcu dokopujesz się do prawdy, którą jest chaos, przypadkowość, kosmiczna pustka, śmierć...

No i co, droga czytelniczko, smutno ci teraz, że nie wierzyłaś w starożytnych kosmitów i Lucyferian w zarządzie Pfizera? Że tak łatwo odrzuciłaś Wielki Reset, Wielkie Zastąpienie i pozaziemską historię Lechitów? Że nie chcesz żyć w fantazji, z której ktoś sprytny mógłby uczynić kolejny globalny hit Netfliksa? Bo mnie na swój sposób tak. Pierwsze dwa lata trzeciej dekady XXI wieku śmiało można uznać za przełomowe: przyniosły nie tylko „powrót historii” (oczywiście nigdy nieumarłej), ale też niezwykłe przyspieszenie i kondensację potencjalnej przyszłości w jej najbardziej obmierzłym, dystopijnym wymiarze (wirusy, wojny, katastrofy). Fajnie byłoby zatem wcisnąć „stop” i choć na chwilę zapauzować tę ryczącą noise’ową składankę The Worst of the World. Pożyć w fantazji, w której nic, co na tym świecie złe, upadłe i zwiastujące apokalipsę, nie ma z nami nic wspólnego, jest ciągłym planem, knuciem, spiętrzaniem wysiłków antagonistów pomieszkujących w jakimś abstrakcyjnym „na zewnątrz”. W której odpowiedzialność kończy się na naszym przydomowym płocie i na granicy własnej skóry. Podobno teorie spiskowe uzależniają, a ich plaga może być zjawiskiem podobnym do amerykańskiego „kryzysu opioidowego”. W ogóle mnie to nie dziwi na bóle fantomowe po amputacji złudzeń o postępie i świetlanej przyszłości rodzaju ludzkiego czasami może pomóc wyłącznie równie fantomowe lekarstwo. Byle tylko strzał z halucynacji nie okazał się ostatnim „złotym strzałem”.

 

Publikacja jest częścią projektu „POWRÓT DO PRZYSZŁOŚCI – sztuka, kultura i nowe media w Europie Środkowej po pandemii”.

Grant support received by the project from the Visegrad Fund.

The project „RETURN TO THE FUTURE – art, culture and new media in Central Europe after the pandemic” is co-financed by the Governments of Czechia, Hungary, Poland and Slovakia through Visegrad Grants from International Visegrad Fund. The mission of the fund is to advance ideas for sustainable regional cooperation in Central Europe.

Projekt „POWRÓT DO PRZYSZŁOŚCI – sztuka, kultura i nowe media w Europie Środkowej po pandemii” jest współfinansowany przez rządy Czech, Węgier, Polski i Słowacji poprzez grant w ramach Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego. Oprócz „Dwutygodnika” uczestniczą w nim pisma kulturalne: „A2” z Czech, „Tiszatáj” z Węgier i „Vlna” ze Słowacji.