MONIKA STELMACH: Paper Partition System projektu Shigeru Bana tym razem został wykorzystany dla uchodźców z Ukrainy, którzy przyjechali do Polski. Wyjaśnijmy, na czym polega.
JERZY ŁĄTKA: Pomysł Shigeru Bana po raz pierwszy został wykorzystany w 2006 roku, po jednym z trzęsień ziemi w Japonii. Ofiary kataklizmu były gromadzone najczęściej w przestrzeniach typu hala sportowa. Mieszkali osoba obok osoby, łóżko przy łóżku. Wtedy japoński architekt Shigaru Ban zaproponował rozwiązanie, które dawało trochę intymności. Geniusz projektu polega na jego prostocie. Papierowe tuleje z nawierconymi otworami pozwalają zbudować konstrukcje, na których można zawiesić tkaniny. W ten sposób powstają wydzielone przestrzenie dwa na dwa metry, ale można je dowolnie łączyć i budować większe, na przykład dla matki z dzieckiem czy rodziny.
Po wybuchu wojny w Ukrainie Shigeru Ban zwrócił się do architekta Huberta Trammera, z którym zasiada przy okrągłym stole Nowego Europejskiego Bauhausu. Hubert z kolei skontaktował się ze mną jako byłym uczniem Shigeru Bana. Wraz ze studentami z politechnik Wrocławskiej, Warszawskiej i Lubelskiej oraz wolontariuszami rozpoczęliśmy pracę nad systemem.
To proste w swoich założeniach rozwiązanie okazało się trudne do realizacji w Polsce.
Shigeru Ban realizował ten system w wielu krajach, między innymi w Japonii, we Włoszech, Francji, w Ukrainie, w Słowacji i w innych miejscach. Ale tylko w Polsce pojawiły się problemy formalno-prawne. Okazało się, że mamy bardzo rygorystyczne przepisy przeciwpożarowe. Tuleje, które mieliśmy, nie spełniały norm. Mogły być wykorzystane tylko w przestrzeniach, gdzie znajduje się do pięćdziesięciu osób. Zastanawialiśmy się, jak sprawić, żeby te elementy były trudno zapalne. Z pomocą przyszedł nam Wojciech Klapsa, dzięki któremu prowadzimy bezkosztowo badania w Centrum Naukowo-Badawczym Ochrony Przeciwpożarowej w Józefowie. Pokrywaliśmy już tuleje różnymi substancjami, ale nic nie zdawało egzaminu. Na szczęście wspierający nas producent postanowił rozpocząć produkcję papieru sklejanego za pomocą krzemianu sodu. Prace wciąż trwają, ale jesteśmy już blisko uzyskania odpowiednich efektów.
Z kolei na realizację systemu w Chełmie dostaliśmy 12 tys. metrów bieżących tkaniny od różnych firm, ale trzeba je było wymienić na certyfikowane materiały, czego ostatecznie podjęło się miasto. Dotychczas takie konstrukcje zamontowano już między innymi we Wrocławiu, Katowicach, Starogardzie Gdańskim, Warszawie, Przemyślu, Jarosławiu. Wysłaliśmy też półfabrykaty do Ukrainy, gdzie system został zrealizowany w 15 lokalizacjach.
Jerzy Łątka
Architekt i naukowiec związany z Wydziałem Architektury Politechniki Wrocławskiej. Doświadczenie zawodowe i naukowe zdobywał m.in. w Polsce, Wielkiej Brytanii, Izraelu, Japonii, Niderlandach i Niemczech. Zajmuje się przede wszystkim możliwościami wykorzystania papieru do realizacji innowacyjnych konstrukcji, a także architekturą tymczasową, pomocową, mieszkaniową i społeczną.
Na ile Paper Partition System sprawdził się podczas kryzysu uchodźczego?
Odpowiedź na to pytanie jest o tyle trudna, że nie prowadziliśmy żadnych badań. Niełatwo rozmawiać o tym z ludźmi, którzy są zmęczeni podróżą, po ciężkich traumach. Ważniejsze jest dać im trochę przestrzeni i spokoju. Poza tym w tej sytuacji są pierwszy raz, więc nie mają żadnego odniesienia. Porównują ją z domem, który musieli opuścić, a w tym zderzeniu wszystkie rozwiązania przegrywają. Ale kiedy postawiliśmy pierwszy Paper Partition System dla naszych gości z Ukrainy w BWA Wrocław, Katarzyna Roj, kuratorka, powiedziała mi: „Jurek, ten system działa, ponieważ ludzie, którzy z niego korzystają, zaczynają płakać. Mają to minimalne poczucie prywatności, żeby móc wypuścić z siebie emocje. Przy innych osobach nie byli w stanie ich uwolnić”. Ta sytuacja pokazuje, jak architektura może wpływać na ludzi. Paper Partition System zwiększa nie tylko poczucie prywatności, ale też bezpieczeństwa, bo to wydzielone miejsce, w którym można pobyć samemu, zostawić swoje rzeczy i w dowolnym momencie do niego wrócić.
Shigeru Ban zajął się najbardziej potrzebującymi, co rzadko zdarza się architektom.
Shigeru Ban jest moim mistrzem, jeśli chodzi o myślenie o architekturze. Kiedyś, porównując prestiżowe zawody prawnika, lekarza i architekta, zwrócił uwagę, że prawnik i lekarz pracują ze swoimi klientami i pacjentami w trudnych dla nich sytuacjach. Tylko architekt swoich klientów spotyka najczęściej w ich najpiękniejszym momencie życia, czyli kiedy budują swój dom. W efekcie architekci stawiają swoje pomniki, które mają być symbolami ich talentu albo prestiżu, pieniędzy i władzy ich klientów. Shigeru Ban zadał istotne pytania: A co z tymi ludźmi, którzy są w trudnej sytuacji życiowej? Co architekci mogą dla nich zrobić? W połowie lat 90. postanowił skierować uwagę na tych, którzy są w potrzebie. Pierwsze jego działania związane były z wielkim trzęsieniem ziemi w Kobe w Japonii w 1995 roku. Shigeru Ban stworzył wraz z grupą wolontariuszy kilkanaście tzw. domów z bali papierowych (Paper Log House), które posłużyły za schronienie wietnamskiej mniejszości mieszkającej w Kobe. Założył wtedy organizację VAN (Voluntary Architects’ Network), która działa na rzecz architektury pomocowej.
Oczywiście, już architektura modernistyczna, na początku XX wieku, zwracała uwagę na potrzeby ludzi niekoniecznie majętnych, mierząc się z problemami związanymi z przeludnieniem miast, higieną i chorobami spowodowanymi przez jej brak. Wtedy zrozumiano, że architektura odgrywa ważną rolę społeczną. Podczas budowy XIX-wiecznych kamienic architekt był zdobnikiem fasad, mniejsze znaczenie miało to, co dzieje się w środku budynku. Dopiero XX wiek przyniósł namysł nad poprawą jakości życia mieszkańców. Shigeru Ban w myśleniu o potrzebach ludzi poszedł krok dalej.
Jerzy Łątka i Shigeru Ban w Polsce
O jakie potrzeby powinna dbać taka architektura?
Architektura pomocowa jest empatyczna, zwraca uwagę na osoby, które w wyniku wojny czy kataklizmu tracą dach nad głową. Z pewnością powinna zaspokajać potrzebę bezpieczeństwa. W piramidzie Maslowa to absolutnie podstawowa potrzeba. Shigeru Ban mówi, że takie budowle powinny być też estetyczne, co ma znaczenie, bo przywraca ludziom godność.
Schronienie to podstawowa potrzeba, ale z czasem należy też realizować inne, jak praca, samodzielność czy kontakty społeczne. Stan bezdomności wiąże się z wykluczeniem zarówno ze strefy fizycznej, społecznej, jak i prawnej. Dopóki osoby w kryzysie mieszkaniowym mają szansę na samodzielność, mogą pracować i w miarę normalnie funkcjonować. Oczywiście czasami utrudniają to traumy, które przeżyli. Ale bardzo ważne jest, żeby ofiarom wojen czy kataklizmów zapewnić warunki, które spowodują, że staną one na własne nogi.
Doświadczenia obozów dla uchodźców pokazują, że często ci ludzie mogą na lata utknąć na tym początkowym etapie, bez możliwości wyjścia z sytuacji.
Tak, często zdarza się, że do obozów dla uchodźców trafiają ludzie, którzy mają kwalifikacje, zdrowie i inne czynniki, które umożliwiają im pracę. Ale zamiast tego siedzą miesiącami, a nawet latami bezczynnie w obozach. Średnia długość mieszkania w takim miejscu to aż 17 lat. Z czasem bezczynność utrwala się i powoduje degradację takiej osoby. Mówimy o zjawisku utrwalonej bezdomności, czy też utrwalonej bezradności, kiedy na przykład uchodźca zaczyna organizować sobie życie w ramach sytuacji, w której się znalazł, przestaje próbować z niej wyjść, często też nie widzi dla siebie perspektyw. Dlatego tak ważne jest, żeby stworzyć odpowiednie możliwości, dać im impuls do zmian.
Jaką rolę ma w tym do odegrania architektura?
Architektura pomocowa dzieli się na różne typy. Na początku jest architektura nagła (emergency), czyli zaspokajająca potrzebę natychmiastowego schronienia. To mogą być tymczasowe pomieszczenia jak hale sportowe czy nieczynne supermarkety. Innym typem jest budownictwo tymczasowe (temporary shelter), czyli rozwiązanie wykorzystywane przez kilka tygodni, na przykład namioty Organizacji Narodów Zjednoczonych, dość szybko budowane i proste w realizacji. Mamy też tzw. temporary housing, czyli projekty na miesiące albo lata. W tym przypadku warunki muszą być na tyle dobre, żeby ci ludzie mogli pracować, rozwijać się, wejść do społeczeństwa i normalnie funkcjonować. Namioty czy hale tymczasowo przystosowane do mieszkania spełniają swoje funkcje na początku. Ale potem ci ludzie powinni mieć miejsce, gdzie mogą zostawić rzeczy bez obawy, że zginą; wyjść, zamknąć drzwi i wiedzieć, że mają gdzie wrócić. To też miejsca, w których mogą zadbać o swoją higienę i odpoczynek po pracy. Rolą architektury jest tworzyć takie możliwości. Należy myśleć o tej perspektywie również w kontekście uchodźców z Ukrainy, którzy zamieszkali w Polsce.
Mam wrażenie, że w naszym kraju dominuje przekonanie, że wojna za chwilę się skończy i wszyscy wrócą do swoich domów. Nie ma dyskusji i planowania, co dalej.
To nie jest tak, że uchodźcy pomieszkają w przestrzeniach z tektury i tkanin, po czym wrócą do domów. Nie wiemy, jak długo będzie trwała ta wojna ani jakie przyniesie zniszczenia. Musimy założyć, że część osób po wojnie zostanie w Polsce, bo dzieci chodzą już tu do szkoły, bo udało im się znaleźć pracę, bo już się jakoś zadomowili albo nie mają do czego wrócić, bo ich mieszkanie czy dom nie istnieją. Już dzisiaj powinniśmy pomyśleć o tym, jak osobom, które tutaj przyjechały, zapewnić godne warunki do życia. To już teraz obywatele naszego kraju, którzy mogliby pójść do pracy i wejść w życie społeczne.
Polska jest krajem o dużym niedoborze mieszkań. Jakie mamy możliwości, żeby zapewnić uchodźcom odpowiednie warunki na dalszych etapach?
Mamy niedobory mieszkaniowe, ale też całkiem sporo pustostanów. Na przykład we Wrocławiu zostały podjęte działania, żeby wyremontować kilkadziesiąt niezamieszkanych lokali, które należą do gminy. Zbigniew Maćków, architekt z Wrocławia, wskazał, ile jest opuszczonych powierzchni biurowych. Podczas pandemii inaczej zaczęliśmy patrzeć na pracę, już nie potrzebujemy tylu biur. Na przykład w Chełmie są pomieszczenia po Tesco, które wycofało się z Polski, a inwestor udostępnił te przestrzenie dla uchodźców – tam właśnie zrealizowaliśmy Paper Partition System. Przestrzenie biurowe i handlowe mogą być trudne do przebudowy na klasyczne mieszkania, ale można przekształcić je w schronienia tymczasowe.
Jeśli chodzi o dalsze etapy – pewną możliwością jest rosnąca popularność mobilnych domków do 35 metrów kwadratowych zabudowy, a po ostatniej zmianie ustawy do 70 metrów. Te rozwiązania z obszaru tzw. core house nie są aż tak drogie. Zapewniają bazową przestrzeń mieszkalną, którą można rozbudowywać. Bardzo ciekawy projekt zrobił zdobywca nagrody Pritzkera z 2016 roku, Alejandro Aravena. Chilijski architekt zaproponował konstrukcję, w której część domu jest już zbudowana: pokój dzienny z kuchnią i łazienką. Reszta pozostaje otwarta. Rodzina, która się tam wprowadza, może własnymi środkami, a czasami również własnymi siłami, ją rozbudowywać. Podobne rozwiązania mogłyby okazać się skuteczne w przypadku gości z Ukrainy. Poza tym kiedy skończy się wojna, trzeba też będzie odbudować to, co zostało tam zniszczone. Być może te niewielkie domki da się przenieść do Ukrainy, albo jako rozwiązanie tymczasowe, albo jako stałe miejsce zamieszkania, po ich uprzedniej rozbudowie.
W Niderlandach powstał też nurt open building, był promowany przez profesora Johna Habrakena, który porównał go do budowy autostrady, która jest inwestycją państwową. Składamy się na nią wszyscy, ale potem każdy porusza się po niej swoim samochodem, w wybranym przez siebie kierunku. Gdyby w ten sposób podejść do architektury, to można by stworzyć budynki, których struktura i komunikacja oraz infrastruktura, czyli przewody i kanalizacje, są inwestycją państwową, a wypełnienie, czyli ściany i wyposażenie, byłoby inwestycją prywatną. Każdy mógłby je zrobić wedle swoich potrzeb. Takie budynki byłyby naturalnie przystosowane do zmian w przypadku, kiedy potrzebna byłaby inna funkcja, inny układ przestrzenny, na przykład po powrocie gości z Ukrainy do domów.
Mówimy o architekturze mobilnej, którą można kształtować wedle potrzeb, a budynek łatwo przenieść w inne miejsce. Czy ta koncepcja przyjmie się w naszym kraju poza architekturą letniskową?
Te rozwiązania można szybko wprowadzić, stosunkowo niewielkim nakładem środków. W Polsce działa szereg fabryk, które produkują takie domki. Nie musimy przechodzić całego procesu inwestycyjnego i budować tradycyjnego osiedla, co może potrwać nawet trzy lata. Osiedle takich domków da się postawić w kilka miesięcy. Warto też inwestować w stałą, tradycyjną architekturę, na przykład TBS (Towarzystwa Budownictwa Społecznego), które chyba jako jedyna architektura społeczna sprawdziła się w Polsce. A przecież mówimy o olbrzymim głodzie mieszkaniowym. W tym kontekście musimy myśleć o powiększeniu zasobów. Bardzo ważne jest też odpowiednie wpisanie nowej zabudowy w zastany kontekst. Tak, aby z jednej strony nie powstał chaos urbanistyczny czy krajobrazowy, a z drugiej, żeby nie tworzyć wysp monofunkcjonalnych na obrzeżach miast. Mogłyby łatwo się przerodzić w getta mieszkaniowe.
Niedobory mieszkań to problem w Polsce nierozwiązany od wielu lat.
Mieszkanie jest prawem człowieka, nie tylko towarem rynkowym, co jest zapisane w Karcie praw człowieka ONZ. W prawie międzynarodowym jest mowa o prawie do dachu nad głową, zapewnieniu bezpieczeństwa i godności. Nie oznacza to, że państwo każdemu ma dać mieszkanie, ale powinno stworzyć warunki, żeby każdy, w zależności od sytuacji życiowej, mógł kupić, wynająć na dobrych, bezpiecznych warunkach albo otrzymać lokal socjalny. Tymczasem w Polsce mamy Dziki Zachód i spekulacje. Wybudowane nieruchomości stoją puste, żeby powiększyć głód mieszkaniowy i napompować ceny. Miarą sukcesu jest wzięcie olbrzymiego kredytu na 30 lat. Wiąże się to z olbrzymim stresem, bo kiedy coś nie idzie w pracy, to traci się dach nad głową. Taki stan został nazwany współczesnym niewolnictwem.
Na przykład w Niemczech czy Holandii, kiedy inwestor dostaje pozwolenie na budowę, musi się zobowiązać, że 20-25 procent mieszkań przeznaczy na cele socjalne. Wiele krajów wprowadza rozwiązania zapewniające obywatelom bezpieczeństwo mieszkaniowe. W Polsce próby poprawy sytuacji poprzez wprowadzanie programów, takich jak Rodzina na Swoim czy Mieszkanie Plus, nie przyniosły spodziewanych efektów.
Dział ukraiński powstaje dzięki dofinansowaniu European Cultural Foundation, Instytutu Goethego w Warszawie, Krakowskiego Biura Festiwalowego, a także Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia – instytucji Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego – które zawiesiło konkursy na dofinansowanie projektów polsko-rosyjskich, a przeznaczone na nie fundusze przekazuje obecnie na wsparcie projektów związanych z Ukrainą.