Piękno błędu
„Duch domu” 2019, widok wystawy, dzięki uprzejmości galerii Raster

14 minut czytania

/ Sztuka

Piękno błędu

Rozmowa z Dominiką Olszowy

Nie zgadzam się na podział na sztukę kobiet i sztukę w ogóle – w domyśle tworzoną przez mężczyzn. Spychanie mnie w jakąś szufladkę dlatego, że jestem kobietą, jest grubo niesprawiedliwe

Jeszcze 4 minuty czytania

MONIKA STELMACH: Wiele lat działałaś kolektywnie, współtworząc Galerię Sandra czy hiphopowy Cipedrapskuad. Kojarzyłaś się z feministycznymi akcjami.
DOMINIKA OLSZOWY: Zaczynałam w teatrach niezależnych Kreatury i Strefa Ciszy. Byłam przyzwyczajona do pracy w grupie, rozkładania odpowiedzialności za dzieło, wspólnych sukcesów. Zdziwiło mnie na ASP, że wszyscy pracują na swoje nazwisko i tak duży nacisk kładą na indywidualizm. Nie do końca się w tym odnajdywałam. Czymś naturalnym była dla mnie praca w kolektywie.

Jako Cipedrapskuad ostro jechałyście po facetach.
Wymyśliłyśmy z Marysią Tobołą i Fryderykiem Liskiem, że założymy feministyczno-nacjonalistyczny zespół, co z gruntu było absurdem, bo te dwie rzeczy nie idą w parze. Chciałyśmy zrobić przeciwwagę dla męskiego rapu. Jechałyśmy po kolesiach, bo oni jadą po kobietach. Śpiewałyśmy o nich w sposób poniżający i upupiający, jako o cieniasach do przelecenia. Trudno mi powiedzieć, czy było ostro. Piosenki były odbiciem tego, o czym rozmawiałyśmy, co nas nakręcało i poruszało. Spotykałyśmy się na piwie i dla funu pisałyśmy teksty. Przy okazji dobrze się bawiłyśmy. Dużo w tym było ironii.


W twoich działaniach jest dużo ironii.
Wychowałam się na Gombrowiczu, Mrożku i Witkacym. Jeszcze w teatrze Kreatury pracowaliśmy z tekstami, w których było sporo absurdu. Na studiach trochę stanęłam w kontrze do sztuki krytycznej lat 90. – radykalnej, momentami patetycznej, kojarzyła mi się wręcz z akcjonistami wiedeńskimi. Ten patos wydawał mi się archaiczny. Przeszłam naturalny cykl – najpierw jarasz się swoimi mistrzami, a potem dorastasz i buntujesz się. Teraz na powrót mam duży szacunek do sztuki krytycznej; wtedy chciałam iść swoją drogą. Pojawienie się na początku lat 2000 Grupy Azorro pokazało mi, że można w sztuce mówić innym językiem.

W Galerii Sandra pracowałaś wyłącznie z kobietami.
Do projektu Galeria Sandra dopuściłyśmy w końcu facetów, ale musieli mieć damskie pseudonimy, np. Tomasz Mróz nazywał się Anita Frost-Henkell. Wtedy w sztuce byli prawie sami faceci. Dlatego naszym marzeniem było, żeby to trochę odkręcić. Nie na zasadzie, że jesteśmy feministkami i będziemy mówiły o problemach kobiet. Bardziej zależało nam na tym, żeby stworzyć alternatywne miejsce, gdzie możemy pokazywać swoją sztukę.

Dlaczego nie chciałyście mówić o problemach kobiet?
Nie było zasady, że nie mówimy o problemach kobiet. Każda pokazywała takie prace, jakie chciała. Wtedy najczęściej kobiety mogły być obecne w sztuce jako artystki zaangażowane w sztukę feministyczną. Doprowadzało mnie to do wściekłości, chociaż bardzo cenię wiele artystek, które mówią o nierównościach płciowych. Oczywiście też jestem feministką, ale sama chcę wybierać, o czym będzie sztuka, którą robię. Nie zgadzam się na podział na sztukę kobiet i sztukę w ogóle – w domyśle tworzoną przez mężczyzn, przy czym „sztuka kobieca” odbierana jest nieco lekceważąco. Spychanie mnie w jakąś szufladkę dlatego, że jestem kobietą, jest grubo niesprawiedliwe.

Dominika Olszowy

Urodzona w 1982 r. w Skwierzynie. Absolwentka kierunku intermedia na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Realizuje prace na pograniczu różnych mediów, wykorzystując m.in. wideo, performans, instalację, muzykę i pastisz. Od 2008 roku tworzy efemeryczną Galerię Sandra. Współtworzyła radykalną grupę hiphopową Cipedrapskuad oraz gang motorowerowy Horsefuckers M.C. Zwyciężczyni 9. edycji konkursu Spojrzenia 2019 dla najciekawszych artystów młodego pokolenia.

Mówiłyście też o polskiej megalomanii.
Narodowe motywy wyszły w sposób naturalny z walki z patriarchalnymi naleciałościami. Ale już wcześniej interesowała mnie próżna polskość. W dyplomowej animacji „Laurka dla Osowieckiego” na tle kosmosu odczytuję proroctwa dla Polski. Osowiecki był przyjacielem Piłsudskiego i jasnowidzem. Zrobiłam risercz przepowiedni wieszczów, które dotyczyły wyłącznie Polski. Wszystkie mówiły, że jest wielka, że tutaj świat miał swój początek i tutaj zacznie się jego koniec. Jeden z jasnowidzów radził, żeby nie uciekać stąd, jak przyjdzie koniec świata, bo jak zaleje całą ziemię, to tylko w Polsce będzie bezpiecznie, ochroni nas Matka Boska i będą rosły u nas owoce południowe.

W ostatnim czasie porzuciłaś pracę kolektywną.
W pewnym momencie zaczęłam zastanawiać się, gdzie w tym wszystkim jestem ja jako artystka. O czym chcę mówić. Czy w ogóle mam coś do powiedzenia jako odrębna osoba. Odłożyłam kolektywną pracę, żeby się tego wszystkiego dowiedzieć.

Nie robisz też zaangażowanych prac.
Mam pewien problem ze sztuką zaangażowaną. Dlatego moje prace są teraz bardziej intymne.

Na czym polega ten problem?
Dorosłam i przestałam wierzyć, że sztuka ma moc zmieniania świata. Bardzo się przejmuję tym, co dzieje się z Ziemią i na Ziemi. Potrzebne są konkretne decyzje ludzi u władzy, wielkich korporacji, które niszczą środowisko. Sztuką w tym przypadku niczego nie zmienimy. W czasach, w których żyjemy, potrzebne jest realne działanie, a nie mówienie o problemach w małym, zamkniętym środowisku związanym ze sztuką, gdzie wszyscy i tak o tych problemach dobrze wiedzą.

Jak w takim razie możemy reagować na te problemy?
Zorganizować pomoc uchodźcom, działać na rzecz ekologii. Dla mnie puste są prace, które mówią o czymś ważnym, ale pozostają tylko dziełkiem na ścianie w galerii. Jeśli nie mam mocy, żeby zmieniać świat, skupiam się na swoim podwórku, bo może chociaż tę przestrzeń będę w stanie ogarnąć. Odpowiedzią jest intymność, w niej szukam sposobu na opowiedzenie o czymś dla mnie ważnym. 

„Duch domu” 2019, widok wystawy, dzięki uprzejmości galerii Raster

Na niedawnej wystawie „Duch domu” w galerii Raster wzięłaś na warsztat temat rodziny. Bardziej intymnie nie można.
Dom to miejsce, które nas tworzy, nasiąkamy nim. Jaka by historia rodzinna nie była, to jest naszym kręgosłupem i nie uciekniemy od tego. Ta praca to poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, jak sobie z tymi zmorami poradzić.

I jak sobie z tym poradzić?
Nie wiem. Ciągle szukam odpowiedzi na to pytanie.

W domu stworzonym w Rastrze jest ciepło, przytulnie i jednocześnie strasznie.
Jak w każdym domu. Staramy się, żeby było ślicznie, wkładamy masę energii w urządzanie domów, utrzymywanie ich w czystości. Powierzchowność nas pochłania. Ale jak się zajrzy głębiej, to możne się okazać, że już nie jest tak ładnie i czysto. Dlatego zachęcałam, żeby zejść do piwnicy.

W piwnicy było rozlane mleko.
Tak, ale po co płakać nad rozlanym mlekiem? Wylało się i koniec. Nie ma co się oszukiwać, trzeba się zmierzyć ze smrodkami, które spychamy do piwnicy. Może to jest sposób, żeby zmierzyć się z domem jako miejscem, które nas kształtuje.

Na dole jest też tęcza.
Tęcza jest nacechowana politycznie. Dzisiaj absurdalnie trzeba ją chować do piwnicy, bo staje się symbolem zakazanego. Chciałam, żeby u mnie była trochę jak z bajki dla dzieci. Pytanie czy ona może być jeszcze czymś innym niż symbolem walki.

W kolejnej swojej pracy rozlewasz kawę po podłodze i ścianach galerii Raster. To wygląda jak ślady zabójstwa. 
Kawa to symbol szalonego wiru we współczesnym świecie, spotkań przy kawce, ale też pędu, bo można wziąć do ręki i biec dalej. Dom pachnący kawą, jak z reklamy, to złudne bezpieczeństwo. Wydaje nam się, że pijemy cudowny leczniczy napój, który do tego jest za drogi. To najbardziej skolonizowany produkt świata, związany z historią zniewolenia.

Przedmioty domowe są koślawe i oblepione błotem.
Przedmioty są brzydkie i jakby trochę chore, ale mimo wszystko jest w nich dużo ciepła i czułości. Podoba mi się zabawa żenującą formą, tworzenie brzydkich rzeczy, niedokończonych, nieprofesjonalnych, niedoskonałych. Coś pociągającego jest w sztuce amatorskiej, obrazkach, które często wiszą w poczekalniach przychodni i szpitali, tworzonych przez pacjentów, w ułożonych z waty zimowych krajobrazach. Nie nazywamy ich prawdziwą sztuką. Mamy poczucie żenady. Ale we mnie jest jakaś niezgoda na kategoryczne stawianie granic na zasadzie: to wkładamy do kategorii sztuka, a to już nie jest sztuką. Sporo piękna można znaleźć w błędzie.

„Stypa” 2019, kadr z wideo „Stypa” 2019, widok wystawy „Spojrzenia 2019”, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki w Warszawie, fot. Marek Sadowski

Ale to też kolejna twoja wystawa o śmierci.
Ostatnio śmierci jest sporo w moich pracach, bo mam śmierć w sobie, w moim doświadczeniu. Sporo moich bliskich umarło. Ona wisi nade mną. Staram się ją zrozumieć, przepracować temat. Nie zaplanowałam tego na zasadzie „a teraz opowiem wam o śmierci”. Postanowiłam, że będę mówiła o sobie, bo co więcej mogę? Może ktoś inny też ma takie doświadczenia i w ten sposób do niego dotrę. Sama jestem trochę zaskoczona, a trochę przestraszona, że wciąż wracam do tego tematu.

Udało ci się ją zrozumieć? 
Nie. Śmierć jest jednym z największych tabu. Nie mamy narzędzi, żeby ją rozumieć, rozmawiać o niej. Kościół katolicki w Polsce totalnie przejął ten temat: ceremonie, cmentarze, biznes funeralny, sposób przeżywania żałoby.

Nie pasował ci sposób proponowany przez Kościół katolicki?
Kompletnie się w tym nie odnajduję. Jest w tym dużo cierpienia i zła, a mało troski i czułości. Denerwuje mnie swoim zamknięciem i ograniczeniem. Potrzebowałam czegoś bardziej miękkiego, miłosnego, ciepłego. Kościół katolicki mówi np., że żałobę mam przeżywać rok i koniec. Mój ojciec umarł, jak miałam 15 lat, ale nadal tego nie przetrawiłam. Na mnie to nie działa. Nie ma wsparcia dla ludzi po stracie.

Jeśli nie Kościół, to co w zamian?
Nie wiem. Nic. Zostajesz z niczym. Dlatego ludzie tak trzymają się religii, bo nie mają nic w zamian. Jesteś małym, zastraszonym człowieczkiem w obliczu wielkiego nic. Odrzuciłam Kościół katolicki, ale to nie znaczy, że nie mam potrzeby duchowości.

Dlatego zaczęłaś szukać w dawnych wierzeniach?
Zaczęłam szukać i przyglądać się, jak ludzie na inne sposoby przeżywali albo przeżywają śmierć; dotarłam do duchów domowych, w które wierzyli Prasłowianie. One były duszami osób zmarłych, dobrymi domowymi duszkami. To miłe, jeśli możesz myśleć, że twoja zmarła bliska osoba mieszka w zakamarkach domu, masz ją obok, czuwa nad tobą, pomaga w pracach domowych, opiece nad dziećmi i zwierzętami. Duchy domowe trzeba było karmić i dbać o nie. Na przykład nie można było sprzątać szczelin, w których mieszkały, żeby im nie zrobić krzywdy. Były różne i w zależności od regionu Polski różnie się nazywały. Na przykład na wschodzie był Kłobuk, czyli duch zmarłego dziecka, który zamienia się w mokrą kurę. Bardzo spodobał mi się ten sposób patrzenia na śmierć. Kościół, kiedy zyskał władzę, zakazał wiary w domowe duchy. Ludzie bali się je porzucać, bo jak wyprzeć się zmarłych bliskich. Wtedy ogłoszono, że to żadne dobre duchy, tylko diabły chowańce, i zaczęto karać tych, którzy w nie wierzyli. W swojej pracy symbolicznie pozwalam im sobie być i grandzić.

W „Happy End”, wystawie, którą w tym roku pokazałaś w białostockim Arsenale, też była śmierć.
Chciałam poruszyć na niej wątki kryzysu egzystencjalnego i wynikających z niego lęków. Przestrzeń galerii podzieliłam na trzy symboliczne strefy, będące reinterpretacjami poczekalni, gabinetu zabiegowego oraz cmentarza. Wnętrza te zamieszkałe są przez słabostki, strachy, historie i inne stany uczuciowe. Każdą z tych sfer starałam się urządzić, wykorzystując elementy dekoracyjne należące do peryferyjnej estetyki trendów mieszkaniowych.

„Happy End” 2019, widok wystawy, Galeria Arsenał w Białymstoku, fot. Maciej Zaniewski

Gdzie jest ten happy end?
Nie ma happy endu. To raczej życzenie, żądanie – oby było szczęśliwe zakończenie. „Cmentarz wiecznego wypoczynku” pojawił się jako nieprzyjemna wizja, że nigdy nie będziemy mogli odpocząć. To beżowy pokój zainspirowany wnętrzami polskiego domu. Sposób, w jaki ustawiłam tam pufy z ekoskórki, ma przypominać układ grobów na cmentarzu. Na linoleum rozrzuciłam susz egzotyczny, który udaje trochę szczątki nieistniejących zwierzątek, a trochę liście z ulicy. Ściany przyozdobione są ręcznie robionymi przecierkami, a między tym wszystkim porozlewana kawa. To ironiczna i upiorna wizja naszej rzeczywistości, w której wypoczynek, śmierć i praca zlewają się w jedno.

„Stypa” podczas tegorocznych Spojrzeń, których zostałaś laureatką, też była o śmierci.
Naprawdę wolałabym już przestać kontynuować ten temat, ale jak na razie on cały czas do mnie wraca. Chciałam zabawić się tym słowem, kiedy „stypa” znaczy nieudaną imprezę oraz obiad po pogrzebie. Wywróciłam obrusy do góry nogami. Chciałam zajrzeć pod te stoły; zobaczyć, co kryje się za tymi sztywnymi imprezami, jakie sekrety. Instalacja jest fragmentem uroczystości. Obrusy osłaniają skrywane wewnątrz sekrety, wspominki. Kałuże, brudki, czyjeś przemoknięte, przyozdobione kryształkami Svarowskiego zapomniane stare szmaty znalezione na zewnątrz lokalu. Ta uroczystość jest o pożegnaniu i zapomnieniu.

Kościotrup w wideo mówi, że ludzkość zmierza w dobrym kierunku, stajemy się coraz bardziej wrażliwi na inne istoty żyjące.
Zazwyczaj jest to bardzo ironicznie odczytywane, ale paradoksalnie ludzkość staje się coraz bardziej tolerancyjna i wrażliwa. Mówimy o prawach kobiet, mniejszości seksualnych, prawach zwierząt. Wiele udało się wypracować. Wszystko idzie do przodu, tylko czas nam się kończy.