MONIKA STELMACH: Zespół ds. Warszawskich Historycznych Pracowni Artystycznych, któremu pan przewodniczy, opracowywał w ostatnim czasie zasady ochrony pracowni. Na czym one polegają?
MICHAŁ KRASUCKI: Pod koniec maja Rada Miasta przegłosowała uchwałę dotyczącą historycznych pracowni artystycznych. To bardzo ważny dokument, ponieważ określa zasady i daje narzędzia do ochrony tych miejsc. Na razie badamy, ile ich jest w Warszawie. Następnie wyłonimy najemców, którzy będą je prowadzili. W przyszłości chcemy stworzyć dla nich system dotacji. Niedobrze się dzieje, kiedy po śmierci twórcy jego rzeczy lądują na śmietniku, a wnętrza pracowni są przekształcane na biura czy mieszkania. Tracimy je bezpowrotnie. Takim przykładem jest pracownia Aleksandra Żurakowskiego, rzeźbiarza i pedagoga. Artysta zmarł, a jego rzeźby wylądowały w kontenerze na śmieci. Podobna sytuacja zdarzyła się z pracownią Stefana Momota na Saskiej Kępie. Co prawda prace udało się ostatecznie zabezpieczyć, ale wnętrze pracowni zostało zniszczone. Dlatego tak istotne było powołanie zespołu i opracowanie regulacji prawnych.
O mały włos ten los podzieliłaby pracownia Bogdana Chmielewskiego na placu Hallera, rzeźbiarza, autora m.in. pomnika Korczaka w Warszawie.
Po śmierci artysty schorowana wdowa poprosiła administrację o zamianę mieszkania na mniejsze. ZGN (Zakład Gospodarowania Nieruchomościami) chętnie na to przystał. W domu – pracowni po artyście miało być biuro Polskiej Agencji Kosmicznej. W 2015 roku nie było jeszcze przegłosowanej uchwały, ale działał już zespół ds. pracowni historycznych. Zwróciliśmy się do praskiego ZGN-u, żeby zachować charakter tego wnętrza: ze szkłem witrażowym w oknach, mozaikami i płaskorzeźbami na ścianie, kasetonowymi stropami, które Chmielewski sam sobie zrobił. Udało się to zatrzymać i od tego czasu lokal czeka na konserwatorski remont i nowego najemcę. Jeszcze zanim weszła w życia nasza uchwała, takich zamrożeń było kilka.
Podobnie pracownia Jacka Sempolińskiego. Po śmierci obrazami opiekował się jego uczeń, malarz, który jednocześnie korzystał z tej pracowni. Piotr Bylina z dużym szacunkiem podchodził do przedmiotów po swoim mistrzu: stołka, na którym malował, wiader do mieszania farby, zapisków na ścianie, czy nawet niemytych okiem. Sempoliński specjalnie ich nie czyścił, żeby mieć odpowiednie światło do pracy. Co prawda do eksmisji finalnie doszło z powodu niepłaconego czynszu, ale wszystko w lokalu zostało, a Piotr Bylina będzie się teraz mógł ponownie ubiegać o jego najem, już jako pracowni historycznej.
Michał Krasucki
historyk sztuki, Stołeczny Konserwator Zabytków, autor publikacji o architekturze Warszawy, m.in „Warszawskie dziedzictwo postindustrialne” i „ŻOL. Ilustrowany atlas architektury Żoliborza”. Przewodniczący Zespołu do spraw Warszawskich Historycznych Pracowni Artystycznych, który działa przy biurze Stołecznego Konserwatora Zabytów. Zespół składa się z przedstawicieli organizacji pozarządowych, warszawskich uczelni artystycznych i humanistycznych, placówek muzealnych oraz reprezentantów organizacji społecznych.
Aleksandra Waliszewska kilka lat walczyła o zachowanie pracowni po babci, rzeźbiarce Annie Dębskiej.
Ola Waliszewska nie miała niestety żadnego stosunku najmu tego lokalu. Przed wejściem w życie uchwały o pracowniach historycznych brakowało narzędzi, żeby takie sytuacje szybko rozwiązywać. Chcieliśmy, żeby zachowała to miejsce, ale formalnie była dziką lokatorką. Wnioskowaliśmy do śródmiejskiego ZGN-u o wstrzymanie eksmisji do czasu uregulowania statusu prawnego. Dziś jest już pełnoprawnym najemcą.
Dlaczego pracownia po Magdalenie Abakanowicz nie została uznana za wartą zachowania?
Kiedy dowiedzieliśmy się, że ZGN na Mokotowie chce lokal po pracowni Abakanowicz ponownie wynająć, natychmiast tam pojechaliśmy z nastawieniem, że zrobimy wszystko, żeby uratować tę przestrzeń. Na miejscu okazało się, że nie ma tam śladu działalności artystycznej Abakanowicz. Co prawda odbywają się tam wystawy, ale nie zachowały się żadne elementy charakterystyczne dla jej sztuki. Pewnie warto to miejsce zachować, ale już nie jako pracownię historyczną.
Odmówiliście też nadania statusu historycznej pracowni Krzysztofa Gierałtowskiego.
Zgłosił się do nas Krzysztof Gierałtowski, nestor fotografii polskiej z propozycją, żeby jego studio fotograficzne objąć ochroną. Mieści się tam ciemnia oraz sporo zdjęć zarówno jego, jak i innych uznanych fotografików. Mimo to stwierdziliśmy, że również tej przestrzeni nie możemy objąć naszą ochroną, ponieważ przyjęliśmy, że zajmujemy się pracowniami historycznymi, a ta do takich nie należy.
Czyli artystów już nieżyjących.
Taką przyjęliśmy cezurę. Trochę na przekór zainteresowaniom historyków sztuki, którzy zajmują się również artystami tworzącymi współcześnie. Musieliśmy jednak postawić pewne granice prawne, żeby nikt nie miał wątpliwości, jakimi kryteriami kierujemy się przy wyborze pracowni, które obejmujemy ochroną. Krzysztofa Gierałtowskiego zapewniliśmy, że będziemy mieli na uwadze jego pracownię i nie dopuścimy do tego, żeby przepadła jego spuścizna, jednocześnie życząc artyście jeszcze wielu lat pracy.
Jakie znaczenie ma to, czy twórczość artysty weszła do kanonu sztuki, czy też pozostaje mało rozpoznana?
Długo się nad tym zastanawialiśmy, ale doszliśmy do wniosku, że bardzo uznaniowe jest to, czy przyjmiemy, że sztuka danego artysty jest bardziej albo mniej wartościowa. Mogłoby to rodzić wiele wątpliwości i kontrowersji. Dlatego nie jest podstawowym kryterium.
Uchwała dotyczy tylko lokali miejskich. Co z pracowniami należącymi do prywatnych właścicieli?
Możemy wyobrazić sobie wiele sytuacji, w których uchwała nie obejmuje nawet tych najcenniejszych dla kultury prywatnych pracowni albo funkcjonujących jako lokale miejskie, ale z przeznaczeniem na mieszkanie. Nie będzie ich w wykazie dostarczonym przez ZGN-y i to pierwsze sito ich nie wyłapie. Jeśli nikt nie da nam sygnału, że gdzieś jest pracownia, którą należałoby pozostawić, to może przepaść. Natomiast jeśli będzie warta zachowania, możemy próbować chronić ją innymi narzędziami – wpisać ją do rejestru zabytków albo udzielić wsparcia na jej prowadzenie w postaci dotacji. Na przykład pracownia Zofii i Wojciecha Czerwoszów mieści się w prywatnym domu. Na szczęście opiekuje się nią córka Magdalena Czerwosz. Podobnie jest z pracownią Wandy i Józefa Gocławskich, gdzie również córka, pracownik ASP, ma nad nią pieczę. Obie pracownie są udostępniane zwiedzającym.
Ile jest pracowni historycznych w Warszawie?
Tego do końca wiemy. Ustawa dopiero otwiera nam drogę do badania tych zasobów. Czekamy na przekazanie listy pracowni przez ZGN-y, ponieważ oni wiedzą najlepiej, czym dysponują. Wtedy zespół pojedzie w teren, żeby sprawdzić, które z nich są warte zachowania. Dziś szacujemy, że w całej Warszawie jest ich około 40–50.
Kto miałby się zajmować tymi pracowniami?
Katalog najemców jest bardzo szeroki, może to być rodzina, uczeń, fundacja albo stowarzyszenie. Najemca musi przede wszystkim zagwarantować opiekę nad spuścizną artysty i samym historycznym wnętrzem. Poza tym pracownia powinna być miejscem publicznym i dostępnym dla zwiedzających.
Warszawa niemal z dnia na dzień zyska około 50 miejsc na działalność kulturalną.
Jeśli uda nam się wyłonić najemców, którzy zaproponują dobre programy funkcjonowania pracowni, to naprawdę stworzymy sporo nowych miejsc dla kultury. Kolejnym krokiem będzie możliwość starania się o środki finansowe z budżetu miejskiego. Obejmą nie tylko najemców pracowni, które są w zasobach miasta, ale też najemców i właścicieli prywatnych przestrzeni. Wtedy może się okazać, że do tych 50 obiektów miejskich dojdzie kolejnych 50.
Na jakie wsparcie samorządu miejskiego mogą liczyć?
Dziś możemy wesprzeć opiekunów takich miejsc jedynie inwentaryzacją; przygotowaniem dokumentacji, ale nasz zespół pracuje nad tym, żeby w przyszłości również dotacjami finansowymi. Jesteśmy w trakcie prac nad uchwałą Rady Miasta, która by to regulowała. Formalnie jest ona znacznie prostsza niż ta o pracowniach, więc mam nadzieję, że szybko ją opracujemy i doprowadzimy do głosowania. W założeniu ma stworzyć mechanizmy dotacyjne – po wypełnieniu wniosku opiekun takiej pracowni będzie mógł liczyć na wsparcie finansowe programu artystycznego, edukacyjnego albo prac dokumentacyjnych. Taka dotacja nie mogłaby sfinansować najmu, ale nasz zespół wnioskuje do ZGN-ów, żeby najemcy mieli preferencyjne czynsze. W zamian chcemy, żeby stworzyli ciekawą przestrzeń działań.
Co zrobić, żeby ilość przełożyła się na jakość?
Zachowanie pracowni historycznej oraz udostępnienie zwiedzającym to dwa podstawowe warunki najmu. Kolejnym jest przedstawienie do zaopiniowania Zespołowi ds. Warszawskich Historycznych Pracowni Artystycznych programu działania takiego miejsca. Miasto chce dać wędkę różnym osobom i fundacjom na projekty oddolne, bez odgórnego precyzowania takich działań. Na przykład na pracownię po Bogdanie Chmielewskim był w pewnym momencie pomysł przeznaczenia na bibliotekę artystyczną albo miejsce spotkań artystów fotografików.
Mamy przykłady dobrze prowadzonych pracowni artystycznych?
Takim przykładem jest pracownia Karola Tchorka zarządzana przez Katy Bentall, angielską artystkę oraz założycielkę Fundacji Tchorek-Bentall. Tę przestrzeń udało się ochronić poprzez wpis do rejestru zabytków na początku lat 90. Bentall się to powiodło, ale większość pracowni nie kwalifikuje się do umieszczenia w owym rejestrze, a mimo to mają wartość historyczną i artystyczną. Oprócz tego, że jest to miejsce jej pracy, to można ją zwiedzać, organizuje tam wykłady i spotkania. Poniekąd to właśnie Katy Bentall zainspirowała nas do tego, żeby takie miejsca zachować.
Pracownia Anny Dębskiej, a dziś jej wnuczki Aleksandry Waliszewskiej.
Artyści, którzy dziś tworzą, obawiają się, że zachowanie pracowni historycznych zmniejszy rotację pokoleniową, tym samym pulę pracowni. A przecież mają olbrzymie problemy ze znalezieniem przestrzeni do pracy.
Nie zgodzę się z tym, że zmniejsza to pulę pracowni. Przed wejściem w życie uchwały nie było żadnej gwarancji, że kiedy artysta ją opuści, to przestrzeń ta nadal będzie pracownią. Często była przekształcana na biura i wynajmowana na komercyjnych zasadach. Czasami też zasilała zasoby zwykłych mieszkań komunalnych, gdzie kolejka oczekujących jest bardzo długa. Po drugie artyści, którzy zajmują się pracowniami historycznymi, mogą używać ich do tworzenia własnej sztuki. Na przykład wspomniana pracownia Oli Waliszewskiej. Został tu zachowany historyczny charakter miejsca, jednocześnie służy kolejnemu pokoleniu artystów. Z pracowni Jarnuszkiewiczów korzysta Maria Komorowska. Katy Bentall z przestrzeni po Karolu Tchorku i wiele innych.
Co więcej w uchwale są zapisy, które nakładają na dzielnice obowiązek wskazywania pomieszczeń na nowe pracownie artystyczne. Zarządzeniem Prezydent Miasta będą określone ich standardy: inne są wymagane dla pracowni malarskich, gdzie jest potrzebny dostęp do światła, inne dla rzeźbiarskich, a jeszcze inne dla ceramicznych. Dzisiaj zdarza się, że na ten cel przeznaczane są substandardowe pakamery w piwnicy.
To oczywiście nie znaczy, że od jutra będzie tysiąc nowych pracowni, ale w perspektywie kilku lat może być ich nawet o kilkaset więcej. Ta ilość pewnie nie rozwiąże całkowicie problemu, ale z pewnością poprawi sytuację. Uchwała zakłada też możliwość wynajmu lokalu nawet na 10 lat, a nie tylko na 3 lata, jak było dotychczas, co artystom daje pewne poczucie bezpieczeństwa. Wprowadza również „wakacje” czynszowe, bo nakłady poniesione na remonty będą odliczone od czynszów.
Czy miasto ma nowe, większe obiekty pod pracownie, czy jedynie pojedyncze pomieszczenia?
Przyjrzyjmy się temu, co dzieje się na Pradze. Robiąc nowe inwestycje w obiektach miejskich, przeznaczamy je w części na działalność artystyczną. Przy ul. Inżynierskiej 3 pożar zniszczył trzy kondygnacje budynku, ale zostaną one odbudowane i nadal będą tam pracownie. Budynek obok również będzie przeznaczony na pracownie. Zmieni się sposób zarządzania, będzie więcej przestrzeni wspólnych na różne działania. W dużym spichlerzu przy ul. Objazdowej będziemy zlokalizowany dom rzemieślników, ale też artystów. Nadal szukamy takich obiektów.
Z jednej strony tworzenie pracowni ożywia dzielnice, a z drugiej tam, gdzie pojawiają się enklawy artystów, a miejsce staje się atrakcyjne, to po jakimś czasie idzie za tym gentryfikacja: ceny rosną, artyści są wypierani z tych miejsc, nierzadko przejmują je deweloperzy. Czy ten proces da się powstrzymać?
Moim zdaniem nie da się powstrzymać gentryfikacji, ale być może da się opóźnić albo zminimalizować jej skutki, w zrównoważony sposób budując funkcje na danym obszarze. Mówię przede wszystkim o zasobach komunalnych, gdzie zachowujemy miejsca na działalność rzemieślniczą, lokatorów komunalnych też z tych miejsc nie wysiedlamy, gdy nagle pojawiła się szansa na intratne wynajęcie. Należy tworzyć mechanizmy sprzyjające zrównoważonemu rozwojowi, a nie sytuacje, w której w atrakcyjnych miejscach mamy same banki.
Już dziś na wielu ulicach Śródmieścia są same banki. Gentryfikuje się nie tylko Praga, ale też Powiśle.
Mamy projekt ulic handlowych, żeby nie było sytuacji, że centra handlowe wysysają życie. Kolejnym mechanizmem są wspomniane już miejscowe plany zagospodarowania przestrzeni, które w zdecydowany sposób definiują funkcje na danych obszarach. W przypadku dzielnic historycznych chcemy wprowadzić ochronę tradycyjnego rzemiosła czy działalności artystycznej poprzez ustanowienie tzw. parków kulturowych, które pozwalają na ochronę nie tylko substancji, ale i funkcji historycznej. Jeden z takich parków powstaje na dużym terenie Śródmieścia, inny ma powstać na Pradze. Do tego służą m.in. mechanizmy planistyczne i sięgamy po nie.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).