MONIKA STELMACH: „Socmodernizm. Poradnik dobrych praktyk architektonicznych” pokazuje, jak wiele ciekawej architektury przyniósł powojenny modernizm w samej Warszawie. Jeszcze niedawno wydawało się, „że nic nie jest w stanie ocalić tego niechcianego dziedzictwa przed spychaczem” – jak zauważacie w książce. Czy umiemy już spojrzeć z dystansem na socmodernizm, bez politycznego filtra?
MICHAŁ KRASUCKI: Zabytki każdej epoki muszą się w pewnym sensie odleżeć. Kiedy przyszła rewolucja francuska, to rozebrano przedromańskie opactwo w Cluny. Baron Haussmann, przebudowując Paryż, lekką ręką wyburzał XVII-wieczną zabudowę. W powojennej Polsce konserwatorzy Biura Odbudowy Stolicy nie objęli ochroną architektury przełomu XIX i XX wieku. W katalogu zabytków Zachwatowicza z lat 50. ewidencja kończy się na XIX-wiecznym pałacu Kronenberga. Ale im bliżej współczesności, tym krótszy staje się dystans czasowy potrzebny, aby architektura się „odleżała”.
Skąd to przyspieszenie?
Michał: Mamy szybszą wymianę informacji, szybciej żyjemy, szybciej zachodzą zmiany. A co za tym idzie, szybciej definiujemy zjawiska architektoniczne, czasami już kilka lat po ich pojawieniu się. Jeszcze pracujemy nad ochroną modernizmu, a już zastanawiamy się, co warto zachować z postmodernizmu.
Powojennego modernizmu dość długo jednak nie lubiliśmy. Czy ta sytuacja już się zmieniła?
Michał: Mam wrażenie, że tak. Doceniamy modernizm, chociaż nie w każdym wydaniu. Wciąż mamy problem z percepcją architektury z końcówki lat 70. i 80. Kiedy kilka lat temu włączyliśmy do ewidencji zabytków około 55 powojennych obiektów, to umieszczony w niej hotel Marriott wzbudził dużo wątpliwości. Pojawiały się pytania, czy to nie za wcześnie, czy jest na tyle wartościowy, żeby go chronić.
KLAUDIA OBRĘBSKA: Więcej wątpliwości mają osoby, które pamiętają czasy powstawania tej architektury. Wiąże się to z ich osobistym doświadczeniem. Trudno uznać budynek, który jest czyimś równolatkiem, za zabytek.
Klaudia Obrębska – historyczka sztuki, antropolożka, redaktorka naczelna i koordynatorka projektu „Socmodernizm. Poradnik dobrych praktyk architektonicznych” (2023). Współorganizatorka (od 2020 r.) Festiwalu Otwarte Mieszkania. Prowadzi profil na Instagramie popularyzujący dobrą architekturę miasto.tłumacze.
Michał Krasucki – historyk sztuki. W latach 2010–2015 prezes oddziału warszawskiego Towarzystwa Opieki nad Zabytkami. Zastępca dyrektora Biura Stołecznego Konserwatora Zabytków, a od 2016 roku jego dyrektor. Autor szeregu publikacji o architekturze Warszawy. Pomysłodawca i współorganizator Festiwalu Otwarte Mieszkania oraz powstania Zespołu ds. Warszawskich Historycznych Pracowni Artystycznych.
Socmodernizm wiąże się też z trudnym okresem w historii Polski. Na ile kontekst polityczny wpływa na percepcję zabytków?
Klaudia: Kwestia, w jakim momencie historycznym i politycznym powstawała architektura, ma kolosalne znaczenie dla jej odbioru. Po roku 1989 chcieliśmy odrzucić, wyprzeć, spisać na straty wszystko, co wiązało się z tamtymi czasami, i zacząć od nowa. Natomiast pokolenie, które nie pamięta pustych półek, stania w kolejkach, opresyjnej polityki, na architekturę patrzy bez negatywnych emocji. Dowodem na to, że nabraliśmy już dystansu do tamtych czasów, jest też sam tytuł książki „Socmodernizm”.
To pojęcie funkcjonowało dawniej w negatywnym rozumieniu?
Michał: Pojęcie socmodernizmu wprowadził historyk architektury Adam Miłobędzki, ale rzeczywiście użył go w negatywnym znaczeniu. Poza kontekstem politycznym wywoływał skojarzenia z kiepskimi materiałami, niedoborami, słabym wykonaniem. Definicja została sformułowana nieco prześmiewczo, w relacji do socrealizmu. Już doceniamy socrealizm, który jeszcze niedawno był nacechowany negatywnie, teraz czas na socmodernizm.
Klaudia: Sformułowanie „gotyk” również zostało użyte po raz pierwszy – przez Giorgio Vasariego – w negatywnym kontekście. Oczywiście mogliśmy książkę zatytułować „Modernizm” i dołączyć daty 1956–1989, albo „Późny modernizm”. Natomiast „Powojenny modernizm” zaczyna się w 1945 roku, a my chcieliśmy się skupić na architekturze po odwilży październikowej. To wtedy zapragnęliśmy być nowocześni, zaczęliśmy przyglądać się innym krajom – wcześniej dostęp do informacji z zagranicy był utrudniony. To wszystko znalazło odzwierciedlenie w architekturze.
Michał KrasuckiTo co nam się w socmodernizmie udało?
Michał: Osiedla mieszkaniowe.
Masz na myśli nielubiane blokowiska i mrówkowce?
Michał : Ale zauważmy, jak duży jest udział zieleni na tych osiedlach, jak dobre to są koncepcje urbanistyczne. W niedalekiej odległości od mieszkania możemy zaspokoić większość swoich potrzeb, takich jak zakupy, zdrowie, poczta, pralnia, szewc, czyli wszystko, czego potrzebujemy na co dzień. Często te budynki są w naprawdę niegłupich rozkładach.
Zła sława blokowisk bierze się m.in. ze słabego wykonawstwa.
Klaudia: Pamiętajmy, że tutaj również zakradają się oceny systemów politycznych. W potocznym rozumieniu blokowiska zostawił nam zły PRL, a my teraz chcemy mieszkać w ładnych nowych apartamentowcach na zasadzie odcięcia. Taką ocenę blokowisk przyniosły nam lata 90. i początek XXI wieku.
Michał: Oczywiście, często były wykonywane z nie najlepszych materiałów, była kiepska akustyka, czasami były niedogrzane. A mimo to te powszechnie krytykowane przez nas blokowiska były niesamowitym osiągnięciem technologicznym i społecznym; gwarantowały w miarę dobre warunki życia dla większości społeczeństwa. Sam się na takim osiedlu wychowałem. Sady Żoliborskie i Szwoleżerów zaprojektowane przez Halinę Skibniewską, Zatrasie Jacka Nowickiego, czy nawet Ursynów Marka Budzyńskiego gwarantują przestrzeń, a z drugiej strony kameralność uliczek wewnętrznych. Mimo wszystko osiedla nam się udały. Wszakże głód mieszkaniowy był największym powojennym wyzwaniem i zabierał dużo uwagi ówczesnej władzy.
Klaudia: Mieszkałam w różnych miejscach w Warszawie i Krakowie, w kamienicy z początku XX wieku i nowych blokach. I zupełnie świadomie kupiłam mieszkanie na warszawskim Zatrasiu. Mój ojciec złapał się za głowę, mówiąc: „dziecko, dlaczego kupujesz mieszkanie na komunistycznym osiedlu, na pewno ściany są nierówne”. Może i ściany są nierówne, ale mam dużo zieleni oraz niezbędną infrastrukturę. Wewnątrz Zatrasia nie jeżdżą samochody, w związku z czym dzieci mogą być wypuszczone na dwór bez obaw o ich bezpieczeństwo. Myślenie społeczne sprawia, że naprawdę dobrze się żyje na tych osiedlach.
Architekci zastanawiali się, jak zagospodarować przestrzeń, żeby sprzyjała więziom sąsiedzkim. Halina Skibniewska przeprowadziła konsultacje z przyszłymi mieszkańcami Sadów Żoliborskich, by poznać ich potrzeby.
Michał: To jest typowo modernistyczne podejście, charakterystyczne dla tamtych czasów.
Klaudia: Duży nacisk kładziono na relacje sąsiedzkie, stąd murki i ławeczki, na których można było przysiadać. Skibniewska, przed zaprojektowaniem Sadów Żoliborskich, pytała również dzieci, czego potrzebują. Myślenie o najmłodszych mieszkańcach skutkowało np. tworzeniem górek saneczkowych z piachu pozostałego po budowie. Który z deweloperów pomyśli dziś o górce?
Jak to sprawdziło się w rzeczywistości? Czy faktycznie te osiedla budowały relacje międzysąsiedzkie?
Klaudia: Z tym bywało różnie na całym świecie, nie tylko w Polsce. Śmierć modernizmu została ogłoszona na podstawie niespełnionych nadziei związanych z dzielnicą Pruitt-Igoe w amerykańskim St. Louis. Zakładano, że to przemyślane urbanistycznie i architektonicznie osiedle zmieni ludzi, ich przyzwyczajenia i podejście do świata. Że odpowiednio zaprojektowana przestrzeń zlikwiduje biedę i wandalizm, zniweluje nierówności społeczne i rasowe. A już 20 kilka lat po powstaniu było ono w fatalnym stanie, policja uważała je za siedlisko patologii i zaczęto wyburzanie. Mimo to, z wypowiedzi osób, które tam mieszkały i dorastały, wynika, że doceniali tę przestrzeń, że jako dzieci mieli gdzie biegać i grać w piłkę.
Co się stało z tymi ideami? Architekt Czesław Bielecki mawiał, że teraz miastem rządzą 3P: pieniądze, prawo i porządek. A w Warszawie 2P, czyli pieniądze i przypadek.
Michał: Do końca się z tym nie zgodzę, bo to zależy, kto buduje. Całkiem dobre są osiedla TBS (Towarzystwa Budownictwa Społecznego). Kiedy budownictwo nie jest nastawione tylko na zysk, to znaczenia nabierają inne wartości. Coraz częściej sami deweloperzy starają się zapewnić mieszkańcom zieleń, przestrzeń czy place zabaw.
Deweloperzy przestali kierować się zyskiem?
Michał: Oczywiście te wartości nabierają znaczenia nie dlatego, że są dla nich ważne, ale dlatego, że takie mieszkania łatwiej sprzedać. Dobre budownictwo po prostu się opłaca i dlatego deweloperzy budują coraz lepiej. Jeśli patrzymy tylko na zysk, to powstają takie osiedle jak warszawski Hongkong (osiedle przy Kasprzaka słynące z bardzo małych mieszkań i ciasno ustawionych wieżowców – przyp. red.).
Żeby docenić peerelowskie blokowiska musieliśmy zderzyć się ze współczesną patodeweloperką?
Michał: Tak, myślę, że patodeweloperka to dobry katalizator. A jeśli jeszcze przyłożymy do tego porównanie, jak mieszkano przed wojną i tuż po wojnie, to widzimy niesamowity skok cywilizacyjny.
Charakterystyczne dla tamtych czasów były również pawilony handlowe, którym poświęcacie sporo miejsca w „Socmodernizmie”. Po co budowano je tak licznie, w czasach pustych półek?
Michał: Skoro nie było czym handlować, to przynajmniej miejsca handlu były porządnie zaprojektowane. Domy Towarowe Centrum, pawilon Emilii, pawilon Chemii, Supersam, ale też mniejsze, osiedlowe, jak choćby PDT czy Merkury na Żoliborzu były wizytówką handlu bez faktycznego handlu. Czasami towar był tylko w witrynach sklepowych. Spełniały za to funkcję propagandową. Często miały nowatorskie konstrukcje, chociaż nie zawsze za myślą inżynieryjną nadążało wykonanie, bo źle zwibrowano beton albo użyto materiałów drugiej jakości.
A jednocześnie jako pierwsze zaczęły znikać z przestrzeni miejskiej po roku 1989. Dlaczego coś, co było dobrą architekturą, tak trudno było obronić?
Klaudia: Te budynki szybko się starzały, szczególnie pozostawiane bez opieki i remontów. Poza tym stały na bardzo atrakcyjnych działkach, w centrach miast, były warte olbrzymie pieniądze. Kapitalizm stał się dla nich gwoździem do trumny.
Michał: Śmierć pawilonów wiąże się też ze zmianami upodobań handlowych. Na przykład Smyk czy Domy Towarowe Centrum niegdyś były świątyniami handlu, po czym okazało się, że wolimy robić zakupy w galeriach handlowych, gdzie jest dużo różnych sklepów, usług, restauracji i obiektów rozrywki w jednym miejscu.
Więcej szczęścia miały dworce, które w większości przetrwały.
Michał: Znowuż była to architektura propagandowa. Dworzec Centralny miał nowatorskie rozwiązania. Jeśli chodzi o budżet, to właściwie nie istniał limit. Można było zastosować nowsze technologie i lepsze materiały.
Klaudia: Przykład PKP Powiśle pokazuje, że socmodernizm da się dostosować do dzisiejszych potrzeb i warunków. Pawilon dolny, który nie pełni już swojej funkcji, został przekształcony w kawiarnię Warszawa Powiśle. Cała stacja pełna jest ciekawych rozwiązań, np. na peronach architekci zaprojektowali wiaty z daszkami rozstawione co kilka metrów. To rozwiązanie zachęcało podróżnych do płynnego rozchodzenia się po peronie, a nie kumulowania wyłącznie na jego krańcach. Daszki mają też bardzo plastyczny charakter i wyglądają dość futurystycznie.
Michał: Udały nam się też obiekty sportowe: Warszawianka, Skra, SKS Marymont. Powstało kilka ciekawych biurowców, na przykład Intraco, Universus. Budynki użyteczności publicznej z Biblioteką Narodową na czele. Socmodernizm przyniósł fundamentalną zmianę w projektowaniu szpitali, które były budowane według wszystkich systemów nowoczesnej logistyki, np. Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu czy szpital na Banacha. Może nie są to perły architektury, ale za to bardzo nowoczesne budynki jak na tamte czasy i do dziś zdają egzamin. Naprawdę sporo nam się udało.
Klaudia: Przykładem ciekawego biurowca jest dawny Dom Partii, zamieściliśmy go w książce, chociaż powstał trochę wcześniej, na początku lat 50. Jeden z członków Solidarności, w trakcie odbierania odznaczenia za zasługi właśnie w KC, opowiadał, że przed 1989 nigdy nie powiedziałby, że wejdzie do tego miejsca bez siekiery w ręku, a teraz nie czuje już takiej niechęci. Dzisiaj jest to modne miejsce na mapie Warszawy, gdzie są kawiarnie i galeria sztuki. To pokazuje, że zmienia się podejście nawet do tych najbardziej znienawidzonych budynków.
Zaskakującym przykładem architektury socmodernistycznej są budowle sakralne. Nie zdawałam sobie sprawy, że w czasach trudnych relacji państwa z Kościołem powstawało ich aż tyle.
Klaudia: Skomplikowane relacje widać w architekturze, ale często w przewrotny sposób. Na linii państwo–Kościół było tak dużo emocji, że dochodziło do zamieszek. Politycy grali architekturą, m.in. odkręcając i zakręcając kurek z pozwoleniami na budowę. Czasami celem było uspokojenie nastrojów społecznych – starano się przekonać społeczeństwo, że w Polsce nie jest tak źle, a władza nie jest aż tak opresyjna. Kościół wykorzystywał takie momenty i budował na potęgę.
Często obchodzono brak pozwolenia, zgłaszając do samorządu rozbudowę, remont albo przebudowę budynku, i tak z małych kapliczek powstawały duże bryły. A czasami dochodziło po prostu do samowoli, kiedy lokalna społeczność stawiała parkan i budowała kościół bez żadnych papierów.
Michał: W Polsce najwięcej kościołów, bo prawie 100, powstało w latach 1960–1979. Architektom ich projektowanie dawało dużo swobody, ponieważ nie były tak ograniczone normatywami jak inne budynki. Przykładem ciekawej realizacji jest kościół św. Zygmunta na Bielanach, czy tak zwany Malbork przy Trasie Łazienkowskiej.
„Socmodernizm” jest poradnikiem, w którym piszecie, jak taką architekturę odnawiać, żeby jej nie niszczyć. Biorąc pod uwagę złą jakość materiałów i wykonania, wydaje się to dość dużym wyzwaniem.
Michał: Nie jest to łatwe zadanie też z innego powodu. Cała sztuka socmodernizmu polegała na detalu. Ważne były faktura, kolor, użyty materiał. To elementy, w których dzisiaj nie wszyscy są w stanie dostrzec piękno, a jednocześnie bardzo łatwo je zepsuć, co doskonale pokazuje remont bloków przy Solidarności. Pierwotna kolorystyka była wysublimowana, elewacja zrealizowana z dbałością o szczegół, a potem jedna wspólnota pomalowała na żółto, inna na różowo. Bagatelizowane są też podziały architektoniczne.
Klaudia: No i często te budynki źle się starzeją. Jeśli stawiamy pytanie, czy ta architektura już się przegryzła, to mam wrażenie, że detal się nie przegryzł. Pod tym względem nadal jej nie rozumiemy. Na Zatrasiu wjazdy do garażu były wykonane z surowego betonu. Część została oryginalna, ale te remontowane pomalowano na biało, co nie ma żadnego uzasadnienia praktycznego – wjazdy nie zostały ocieplone. Po prostu nie zrozumiano zamysłu architekta.
We wstępie do „Socmodernizmu” napisała pani: „W krakowskim okresie edukacji wyższej uświadomiłam sobie, w jak różny sposób poznaje się dwa miasta mojego życia. W Krakowie przewodnik po prostu zatrzymuje się przed wybranymi budynkami i zaczyna o nich opowiadać, w Warszawie turyści słyszą „tu było, tu stało”. Czy naprawdę stolica skazana jest wyłącznie na wspomnienia? Co zrobić, żeby tak się nie stało?
Klaudia: Warszawa często postrzegana jest przez pryzmat tego, co straciła, tego, co zabrała jej wojna. Z odrobiną zazdrości patrzymy np. na Kraków, w którym tej tkanki historycznej zostało po wojnie niepomiernie więcej. Wydaje mi się, że przyszedł moment, żebyśmy się z tego powojennego bólu otrząsnęli i przyjęli fakt, że okej, Warszawa nigdy nie będzie gotycka, ale może być nowoczesna. Kilka bardzo dobrych budynków mogących stać się ikonami już straciliśmy – nie ma Supersamu, pawilonu Chemii czy Emilki, a Rotunda w nowej odsłonie nie przypomina samej siebie. Z dużym niepokojem patrzę na Cepelię, jej zła forma trwa od lat, obawiam się, że bez szybkich i zdecydowanych działań również i ten jeden z ostatnich pawilonów handlowych zniknie.
Michał: Przede wszystkim chrońmy budynki, wpisując je albo do rejestru zabytków, albo do gminnych ewidencji. A kiedy dochodzi do uzgodnień z inwestorami, to nie pozwalajmy na rozbiórki i przebudowy.
Budynek mieszkalny przy ul. Karowej 18A w Warszawie / fot. B. Dąbrowski
Budynkiem, który wywołał dużo emocji, był pawilon Emilii. Nie udało się go jednak uratować i ostatecznie został rozebrany.
Michał: Emilia w momencie wydawania pozwolenia na rozbiórkę nie była w żaden sposób chroniona. Wówczas jeszcze nie docenialiśmy tych obiektów. Niby cofamy się tylko o jakieś 10 lat, ale wtedy mieliśmy zupełnie inną świadomość, jeśli chodzi o socmodernizm.
Klaudia: Trzeba też pamiętać, że te budynki były w dosyć słabej kondycji, więc nie było poparcia społecznego dla ich zachowania.
Michał: Emilia będzie na nowo postawiona z oryginalnych części przed Pałacem Kultury. W planach zagospodarowania przestrzennego jest tutaj miejsce na ogród zimowy. Początkowo, kiedy już było przesądzone, że pawilon pójdzie do rozbiórki, miałem pomysł, żeby przesunąć go na drugą stronę Emilii Plater za pomocą specjalnych rolek. Okazało się to nierealne, ponieważ wymagało wycinki wielu drzew w parku. Wtedy podjęliśmy decyzję, że pawilon przenosimy w częściach i stworzymy z niego w przyszłości ogród zimowy, w końcu przy dużych szklanych elewacjach ma taki potencjał.
Rotunda nie została rozebrana, ale przebudowana, co też wzbudziło sporo kontrowersji, ponieważ to jeden z symboli Warszawy.
Michał: Rotunda jest przykładem całkowitego niezrozumienia zamysłu architektonicznego i detalu. Pokazuje, jak pod płaszczykiem rewitalizacji można zmienić i proporcje, i fakturę. Kiedy zorientowałem się, co się dzieje, wstrzymałem rozbiórkę Rotundy na dwa tygodnie, na jej początkowym etapie. Wojewódzki Konserwator Zabytków miał czas na wpisanie jej do rejestru zabytków. Niestety nie zdecydował się na to i dziś mamy mglisty cień tego, co stało tu wcześniej.
Przy okazji rozbiórki Emilii w 2017 roku toczyła się dyskusja na temat ochrony zabytków powojennych, w tym również potrzeby zmian prawych. Co się pod tym względem zmieniło od tamtego czasu?
Michał: Myślę, że to bardziej kwestia mentalności niż przepisów. Po 2015 roku włączyliśmy do ewidencji kilkadziesiąt obiektów modernistycznych i do tej pory żaden z nich nie został rozebrany. Były wnioski o rozbiórki, ale zostały odrzucone. Okazało się, że nie trzeba zmieniać prawa, potrzebna była zmiana postrzegania tych obiektów. Podobny problem mamy obecnie z postmodernizmem, ponieważ musimy być szybsi od wniosków o rozbiórkę. W tej chwili toczy się wyścig o modernizację hotelu Sobieski czy walka o rozbiórkę zespołu biurowców Atrium z lat 90. Ich potencjalna ochrona budzi wiele kontrowersji, jak jeszcze niedawno obiektów socmodernistycznych.
Sporo już utraciliśmy. Czy ta lekcja nas czegoś nauczyła?
Michał: Na pewno zaczęliśmy szybciej reagować. Jednak zawsze będą jakieś straty, bo to część rozwoju miasta. Tego nie da się uniknąć, ale możemy te straty minimalizować.
Jeśli chodzi o prawo, to można chronić obiekty i nie wydawać pozwoleń na przebudowę czy rozbiórkę. W razie łamania wydawanych zgód bardzo trudno jest wymóc na inwestorach przywrócenie do stanu oryginalnego. I tu z całą pewnością mamy dziury w ustawodawstwie. Te zmiany jeszcze przed nami. Smyk na przykład został rozebrany zgodnie z pozwoleniami konserwatora. Z zewnątrz elewacja jest dobrze zrobiona, natomiast w środku nastąpiła zbyt daleko idąca przebudowa. I niewiele z tym można zrobić.
„Socmodernizm. Poradnik dobrych praktyk architektonicznych”, praca zbiorowa. 244 s., Towarzystwo Opieki nad Zabytkami, Warszawa, w księgarniach od stycznia 2023 Co jeszcze warto ochronić przed spychaczem?
Michał: W Warszawie większość wartych zachowania obiektów została już wpisana do rejestrów. To, nad czym się teraz warto zastanawiać, to Ursynów, ponieważ nie jest w żaden sposób chroniony jako układ urbanistyczny, podobnie Osiedle za Żelazną Bramą. Ale pamiętajmy, że wpisanie takiego obszaru do rejestru czy gminnej ewidencji niesie ze sobą ograniczenia dla użytkowników i w skali tak dużego osiedla jak Ursynów mogłoby się okazać zbyt dotkliwe. Trzeba się zastanowić, jak nie wylać dziecka z kąpielą. Jeśli będziemy zbyt surowi, to efekt może być odwrotny – mieszkańcy się zbuntują i wywrócą system.
Klaudia: Warto też zwrócić uwagę na budynki, które nie przedstawiają dużej wartości architektonicznej, ale mieszkańcy dzielnic je lubią. Na przykład grochowski Uniwersam. Może nie był architekturą wysokich lotów, ale spełniał potrzebę okolicznych mieszkańców, była tu m.in. kawiarnia, która integrowała lokalną społeczność. Warto na nie spojrzeć z większą czułością. Czasami są to nieduże pawilony gastronomiczne albo kwiaciarnie, które mają ciekawe kolumny, dach czy są ładnie oszklone. Może wcale nie trzeba ich rozbierać, mogą nadal pełnić swoją funkcję albo należałoby znaleźć dla nich nowe zastosowanie. Tych obiektów jeszcze sporo jest w mieście. Jednak nie wszystko da się wpisać do rejestru zabytków czy ewidencji. Potrzebna jest edukacja i świadomość architektoniczna. A z tym w Polsce bywa różnie.