MONIKA STELMACH: Czym jest Performans Międzygatunkowy, którym zajmujesz się od kilku lat?
ALEKSANDRA OSOWICZ: To projekt, nad którym pracujemy wspólnie z Wojtkiem Grudzińskim i Joanną Ostrowską. Performans ma strukturę serialu. Sezon pierwszy dedykowany jest dzikim zwierzętom, sezon drugi – tym udomowionym. W swoich działaniach jesteśmy nastawieni na sprawianie przyjemności zwierzętom, to one są w centrum uwagi, ich potrzeby są najważniejsze.
Zwykle to zwierzęta służą człowiekowi?
Chodzi o to, żeby odwrócić tę relację. Zwierzęta nie są w tym przypadku tylko przedmiotami, które służą konsumpcji, przemysłowi odzieżowemu, eksperymentom medycznym czy rozrywce. To nie zwierzę służy mnie, to ja performuję zwierzęciu.
Skąd takie egalitarne podejście?
Po części z doświadczeń. Od dziecka bacznie przyglądałam się zwierzętom. Wychowywałam się z psem, którego nazywałam bratem, ponad 20 lat mieszkał ze mną i siostrą – kotką Szajbą, która dożyła 22 lat. Przez większość mojego życia byłam otoczona zwierzętami. Kiedy przeglądam zdjęcia z kolonii szkolnych czy później rezydencji artystycznych, to zauważam, że mam sporo fotografii ze zwierzętami, chyba wszędzie szukałam z nimi kontaktu.
Kilka lat temu chciałam zostać weterynarką, ponownie zdałam maturę z chemii i biologii. Ubiegałam się o indeks na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu. Okazało się jednak, że moja wiedza przyrodnicza nie jest aż tak wybitna, trudno było pogodzić terminy egzaminów z próbami choreograficznymi i spektaklami. Pomyślałam, że może da się połączyć moją pasję do tańca z miłością do zwierząt.
Sztuka performatywna wymaga od odbiorców pewnego przygotowania.
W eseju „Animals as Art Historians” Arthur Danto nawiązuje do obrazu „The Innocent Eye Test by Mark Tansey” (1981), w którym przedstawiono krowie obraz z bykiem. Danto pisze o tym, jak sztuka różni się od rzeczywistości – czy jeśli wiernie reprezentuje rzeczywistość, to jest sztuką? Cenne było spostrzeżenie, że zwierzęta patrzące na sztukę może niekoniecznie poddają ją krytycznej analizie, ale mogą ją odbierać tak jak ludzie pod kątem emocjonalnym czy wizualnym.
Skąd wiesz, że taniec współczesny rzeczywiście jest dla zwierząt interesujący?
Kiedyś intensywnie ćwiczyłam choreografię, czemu bacznie przyglądał się mój pies. Wtedy miałam pierwszy przebłysk, żeby rozszerzyć grono odbiorców sztuki o nowe gatunki. Też zastanawiałam się, czy w ogóle sztuka może być dla nich interesująca. Jeszcze jakiś czas wypierałam ten pomysł, bo wydawało mi się, że sztuka jest tylko dla ludzi. Potrzebowałam czasu, żeby przełamać takie myślenie.
Psy są dość szczerymi odbiorcami. Performując dla nich, od razu wiem, co zadziałało, a co nie.
W jaki sposób to pokazują?
Na przykład pies Pablo obraził się na mnie, ponieważ zaproponowałam strukturę, w którą najpierw wszedł i potraktował jak zabawę, ale kiedy zobaczył, że to nie tylko zabawa, ale też chcę mu coś pokazać, to wkurzył się i leżał nadąsany. Niektóre z dystansem obserwują to, co robię, inne wchodzą w interakcję. Psy są bardzo różne. Inny performans przygotowuję dla psów lękliwych, a inny dla aktywnych czy znudzonych życiem w bloku. Czasami lepiej dogaduję się z nimi niż z ludźmi.
W jakim języku?
Psim. Razem z performerką Karoliną Brzęk oraz zoopsycholożką i behawiorystką Magdaleną Apelt studiuję mowę ciała psów, ich kody, które przekładam na język tańca i teatru.
Występ składa się z trzech części: adaptacyjnej, performatywnej i rozluźniającej.
Aleksandra Osowicz
Tancerka i choreografka. Ukończyła Forum Danca – PEPCC – Choreography, Dance Research and Training w Lizbonie oraz Akademię Sztuk Pięknych we Wrocławiu na kierunku Fotografia i Multimedia. Stypendystka wiedeńskiego programu danceWEB2017. Członkini kolektywu Centrum w Ruchu. Od 2010 związana z portugalską sceną choreografii eksperymentalnej (DEPARTS). Współzałożycielka lizbońskiego kolektywu THIS TAKES TIME. W swoich pracach poszukuje alternatywnych rozwiązań teatralnych, przestrzeni, w których odbywa się performans, oraz relacji widz–performer, opartych na równościowym współuczestnictwie. Od kilku lat rozwija swoje zainteresowania sztuką prozwierzęcą. Interesują ją obszary pomiędzy sztuką a nauką. Bada relacje międzygatunkowe i różne modele współobecności. Wspólnie z Wojciechem Grudzińskim, Joanną Ostrowską, przy współpracy wielu innych artystów, behawiorystów oraz zoologów, realizują Performance Międzygatunkowy.
Najpierw wysyłam psu pokojowe komunikaty, czyli ustawiam się do niego bokiem, a nie frontalnie; szukam pozycji nisko przy ziemi, oblizuję usta, rozmiękczam oddech, ziewam, odwracam wzrok. Później komunikuję się za pomocą dźwięków, koncertując dla nich. Spośród odgłosów, jakie wydają z siebie psy, szczekanie jest najbliższe ludzkiej mowie. Częstotliwość obydwu zazębia się. Dlatego możemy się w ten sposób komunikować. Wczesne badania nad wokalizacją psów pokazują że niskie tony są odczytywane jako groźne lub ostrzegawcze, dlatego wykluczyłam je z repertuaru. Występ kończy część rozrywkowa, czyli „Taniec pod kocem”. W tej choreografii bazuję na instynktach myśliwskich. Schowanie się pod materiałem uaktywnia pierwotne instynkty łowieckie psów. Chęć dostania się do ofiary, wykopania, podgryzienia. Jest to zabawa z elementami polowania. Zostawiam sporo przestrzeni na interakcję, jeśli pies naskoczy, chce się bawić, to z najniższego poziomu podnoszę się nieco wyżej. Jeżeli odwróci się na wprost mnie i położy głowę na mnie, to znaczy, że może mnie zaatakować; a jeśli się odwraca, to znaczy, że nie wzbudziłam jego ciekawości. Spektakl polega na wysyłaniu komunikatów, czytaniu i odpowiadaniu na nie ich językiem.
Zauważyłam u psów duże zainteresowanie tańcem synchronicznym, nad którym również pracowałam z behawiorystką. Bazuje na tym, że w grupie psy porozumiewają się m.in. przez naśladownictwo. W etologii mówi się o zachowaniu allomimetycznym, które wykształca się dla utrzymania dobrych relacji między zwierzętami. Z ludźmi również docierają się przez naśladownictwo swoich opiekunów, a my nieświadomie naśladujemy swoje psy. Jeśli widzą dwoje ludzi robiących to samo, to budzi się w nich ciekawość.
Za każdym razem tworzysz spektakl dla jednego widza?
Czasami dla dwóch albo więcej, ale pod warunkiem, że psy się znają i lubią. Na początku myślałam, że z pomocą behawiorystki opracuję uniwersalny performance dla wszystkich psów. Okazało się to niemożliwe. To nie jest tak, że pies przyjdzie na spektakl, usiądzie na widowni i obejrzy przedstawienie. Jeśli mu się nie spodoba, to nic z tego nie wyjdzie.
fot. Bartosz Górka dla Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski
Mam przygotowanych kilka scenariuszy, zasadniczo choreografia dla psów lękliwych ma charakter relaksujący. Dla odważnych może przybrać formę interaktywną. Ale zawsze najpierw rozmawiamy z opiekunem o preferencjach i osobowości konkretnego psa. Musimy dać mu czas, żeby poczuł się swobodnie w tej konkretnej przestrzeni, poznał zapachy, zrelaksował się, dopiero wtedy jest gotowy na spektakl.
Przy czym nie manipuluję nimi, nie wzbudzam zainteresowania jedzeniem, mogą wejść w interakcję albo zdrzemnąć się przez godzinę, jeśli uznają, że przynudzam.
Dość trudny odbiorca.
I tak, i nie. Psy nie nagradzają nas aplauzem, ale to nigdy nie była moja ulubiona część spektaklu. Zawsze byłam nieśmiała, występowanie dla ludzi kosztuje mnie więcej.
Dla zwierząt jest łatwiejsze?
Mniej stresujące. Zajmuję się choreografią eksperymentalną, która często spotyka się z niezrozumieniem publiczności, a w oczach psa widzę, czy jest zainteresowany. To mi daje dużo przyjemności. No i zwierzęta nawet po nieudanym performansie nadal są moimi przyjaciółmi.
Przygotowując performans dla ludzkiego gatunku, masz background, w przypadku sztuki dla zwierząt stąpasz po nieznanym lądzie?
Nie jestem wynalazczynią sztuki dla zwierząt. Pierwsze próby znalezienia wspólnego języka ze zwierzętami na polu sztuki, do których dotarłam, były podejmowane w latach 80. XX wieku. W 1976 roku w Warszawie odbywała się wystawa malarstwa dla psów. Dość nieudana, ponieważ pokazano głównie obrazy butów i kiełbas na wysokości ich wzroku. Psy, które przyszły na otwarcie, bardziej interesowały się zabawami między sobą niż malarstwem. Rok później powstała fantastyczna wystawa Wolfa Kahlena „Dog Territory” , gdzie pokazano rzeźby zapachowe. Do pokoju psy wchodziły przez wąski tunel. Ludzie mogli je podglądać na monitorze, który był zamontowany pod stołem. Jeśli chcieli zobaczyć, co robią ich zwierzaki, musieli zejść do ich wysokości.
Rachel Mayeri w 2011 roku zrobiła film dla małp, gdzie to ludzie byli przebrani za małpy, żeby nie wykorzystywać zwierząt do celów rozrywkowych. Historia opowiadała głównie o seksie, walce o terytorium oraz jedzeniu. Rozstawiła telewizory w rezerwacie. Zauważyła, że małpy przychodzą na swoje ulubione sceny z całymi rodzinami po kilkanaście razy.
Jestem w kontakcie z Kroot Juurak i Alexem Baileyem, autorami „Performance for Pets”, którzy w Wiedniu performują dla psów i kotów w domach, czyli ich najbliższym środowisku. Sporo się od nich dowiedziałam.
Jaki ci się współpracowało z ptakami?
Od ptaków wszystko się zaczęło. Ania Czaban, kuratorka CSW, zaproponowała mi i Wojtkowi Grudzińskiemu, żebyśmy performowali dla roślin i bakterii. Stwierdziliśmy, że wolimy współpracować ze światem fauny. Wybraliśmy ptaki. Poprosiliśmy o konsultacje ornitologa Marcina Siuchno. Chodziliśmy po ogrodzie, słuchaliśmy opowieści, jak poszczególne gatunki żyją, czego potrzebują, jak wygląda ich dzień, słuchaliśmy, jak śpiewają i jak się kłócą. Odbywaliśmy np. długie dyskusje, o której godzinie mielibyśmy zrobić pokaz – okazuje się, że najlepsza pora to gdzieś między 5 a 6 rano, czyli między karmieniem piskląt a budowaniem gniazda. Po dłuższym riserczu doszliśmy do wniosku, że nie będziemy robili performansu, ponieważ ptaki są zbyt zajęte własnym życiem. Stwierdziliśmy, że praca dla nich musi być bardziej obiektowa. Było gorące lato, wybudowaliśmy sadzawkę, gdzie mogły się napić i pokąpać. Dowiedzieliśmy się, że wrony lubią kąpiele w piasku, więc zrobiliśmy im miniplażę. Posadziliśmy rośliny wokół tych miejsc, żeby miały trochę intymności. Na wernisaż nie przyleciały, chociaż potem korzystały z obiektów.
fot. Bartosz Górka dla Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski
Dla owadów zrobiliście ucztę z relaksem w hotelu.
Zrozumieć owady pomagał nam z kolei entomolog Grzegorz Stopa. Owady są najbardziej nieodkryte i niedocenione przez człowieka. Zrobiliśmy im kilkupiętrowy tort, który składał się m.in. z kompostu, torfu, materiałów budulcowych, które mogły wykorzystać do budowania gniazd na zimę. Wokół tortu ustawiliśmy hotele dla owadów, żeby mogły się tam schronić, odpocząć i wrócić na ucztę.
Skorzystały z zaproszenia?
Przyleciało ich bardzo dużo, mniej w okolicach CSW, bo to jednak miejsce przyrodniczo zniszczone przez człowieka. Kiedy w maju performowaliśmy na nowohuckich łąkach, to ewidentnie byliśmy tam gośćmi na ich terenie, mnóstwo skorzystało z uczty. Nie wiem, ile z hotelu, ponieważ nie obserwowaliśmy ich zbyt długo. Staramy się nie ingerować za bardzo w życie dzikich zwierząt czy owadów.
Zorganizowałaś koncert punkowy dla szczurów. Lubią akurat ten gatunek muzyki?
Koniec końców, była to muzyka noisowa. Chodziło nam o niskie częstotliwości, które są preferowane przez szczury. Graliśmy głównie dla szczurów miejskich, więc Jędrzej Borowski wkomponował dźwięki natury: lasów i oceanów. Chcieliśmy się podzielić ze szczurami również ludzkimi osiągnięciami, więc były krótkie fragmenty Mozarta. Najpierw zagraliśmy koncert dla szczurów w piwnicy Zamku Ujazdowskiego. W maju tego roku graliśmy dla wrocławskich szczurów w ogrodzie BWA Awangardy, gdzie było największe zaszczurzenie i deratyzacja na dużą skalę. Ludzie mogli przyjść na ten koncert, ale Jędrzej grał twarzą do śmietnika, a tyłem do publiczności, która musiała zachować ciszę.
We Wrocławiu zabrzmiało to jak ceremonia pogrzebowa. Usuwając trutki, widziałam, że jedna była nadgryziona, a nowoczesne są tak zrobione, że szczury nie umierają od razu, ale po jakichś dwóch, trzech dniach. To inteligentne zwierzęta, które mają rozbudowaną strukturę społeczną. Jeśli zorientują się, że któryś z ich współbraci umarł na tym obszarze, to przenoszą się w bezpieczne miejsce. Wiedzieliśmy, że jakiś z pewnością umiera, więc zagraliśmy dla niego lub dla nich. Na koniec ukłoniliśmy się w stronę szczurów pośladkami do publiczności.
A mogłoby się wydawać, że zmienia się nasze podejście do zwierząt.
Zmienia się, ale powoli i mam wrażenie, że tylko w pewnych środowiskach – raczej wielkomiejskich, gdzie coraz więcej osób zostaje weganami, w modzie jest joga dla psów i aromatoterapia. Coraz więcej wiemy też o zwierzętach, powstają kierunki zoopsychologiczne, ale nadal psy są porzucane, życie spędzają na łańcuchach albo w klatkach schroniska. Nadal prowadzimy eksperymenty na zwierzętach, a w Polsce działają fermy norek czy lisów; widzimy też drastyczne filmy o tym, jak zwierzęta są traktowane w rzeźniach.
I nadal dominuje przekonanie, że człowiek powinien czynić sobie ziemię poddaną, chociaż nie wychodzi to nam najlepiej.
W „Quo vadis” jest taka scena, kiedy zwycięzca walki stoi na podium, a niewolnik za nim trzyma liść laurowy i szepcze mu do ucha: jesteś tylko człowiekiem, pamiętaj o tym. Ja chcę powiedzieć: pamiętaj, że jesteś zwierzęciem. My, ludzie, nie jesteśmy ponad naturą.