„Filip” Michała Kwiecińskiego – doświadczonego producenta, pracującego wcześniej między innymi z Andrzejem Wajdą, Janem Komasą czy Janem Jakubem Kolskim – oferuje nowe spojrzenie na czas II wojny światowej. Twórcom filmu udały się dwie rzeczy. Po pierwsze, stworzyli pełnokrwiste widowisko, opowiadające o doświadczeniu wojny przy pomocy nowoczesnego, dynamicznego języka filmowego. Po drugie, „Filip” jest rzadkim w polskim kinie historycznym przykładem opowieści, która wychodzi od konkretnego bohatera i jego osobistych dylematów, a nie od „sprawy” czy wielkiej historycznej narracji.
W oku cyklonu
Bohater, tytułowy Filip, pracuje w eleganckim hotelu we Frankfurcie nad Menem. Jest rok 1943, przełomowy dla losów wojny – po klęskach pod Stalingradem i na Łuku Kurskim Niemcy zostaną zepchnięci do strategicznej defensywy. Niemieccy mężczyźni zostali rzuceni na wszystkie jej fronty. Rzesza tymczasem ciągle potrzebuje rąk do pracy. Frankfurt zaludnia więc zbieranina najczęściej przymusowych pracowników ze wszystkich sojuszniczych państw III Rzeszy lub przedstawicieli narodów podbitych przez nią w ostatnich latach.
Kelnerski korpus hotelu Filipa składa się z Czechów, Belgów, Włochów, Węgrów, jedyny Niemiec wśród nich to nastolatek jeszcze zbyt młody, by iść na front. Filip oficjalnie uchodzi w hotelu za Francuza – tak ma w dokumentach, a po francusku mówi na tyle dobrze, że Niemcy nic nie podejrzewają. Tak naprawdę jest jednak żyjącym na fałszywych papierach polskim Żydem czy też Polakiem żydowskiego pochodzenia.
W jego polsko-żydowską przeszłość spoglądamy tylko w pierwszej scenie, która rozgrywa się dwa lata wcześniej w warszawskim getcie. Filip i jego narzeczona startują w konkursie talentów, wspólnie mają wykonać na scenie taniec. Do sali wchodzi jednak grupa Niemców w mundurach, padają strzały, dziewczyna ginie. Filip porzuca ten świat, dylematy polskiej i żydowskiej tożsamości. Te jednak dopadają go, gdy do hotelu zawita jego polska znajoma ze szkoły.
Podstawą scenariusza „Filipa” jest powieść Leopolda Tyrmanda, opublikowana w Polsce na początku lat 60., cztery lata przed wyjazdem pisarza z Polski. Tyrmand opowiada w niej historię opartą o własne doświadczenia. Po zajęciu Wilna przez Niemców w 1941 roku – gdzie pisarz spędził pierwsze wojenne lata pod władzą radziecką – na fałszywych papierach, poświadczających bezpaństwowość i narodowość francuską, Tyrmand przedostaje się do Niemiec. W sytuacji, gdy już samo jego żydowskie pochodzenie czyni z niego cel nazistowskiej machiny Zagłady, zamiast ukrywać się przed Niemcami, jedzie do serca Rzeszy. Burzę próbuje przetrwać w oku cyklonu. Wykonuje tam różne prace, w tym kelnera.
Tyrmand wziął się do pisania „Filipa” prawie dwadzieścia lat później, jako mężczyzna w średnim wieku coraz bardziej rozczarowany rzeczywistością PRL. Jak wskazuje biograf pisarza, Marcel K. Woźniak, w obrazie Filipa, który próbuje przetrwać w sercu wrogiego mu totalitarnego systemu, buntując się przeciw niemu na poziomie drobnych gestów, pisarz oddawał też wyraz swoim frustracjom związanym z Polską Gomułki.
Opór biopolityczny
Tyrmandowski kontekst nie jest jednak konieczny do odbioru filmu. Broni się on bez podpórki biograficznego mitu autora „Złego”. Filipa definiuje przede wszystkim to, że jest Żydem, który w środku Zagłady nie godzi się, by umrzeć.
W jednej z pierwszych scen widzimy, jak kelnerzy plują do kawy niemieckiego dyrektora hotelu w ramach swojego codziennego rytuału. Jest to drobny, niewidoczny, sztubacki akt oporu pracowników wobec nielubianego szefa, ale też przedstawicieli podbitych narodów wobec chwilowo zwycięskiej Rzeszy. Filip skrzętnie w nim uczestniczy, jednak jego prawdziwy opór wobec wojennej rzeczywistości polega na czym innym. W sercu totalitarnego państwa, które dla takich jak on przewidywało wyniszczanie pracą na śmierć, żyje, i to żyje jak na swój status społeczny i wojenne warunki całkiem dobrze.
Dzięki pracy w hotelu Filip może dobrze zjeść, dodatkowe dochody zapewnia mu handel na czarnym rynku podkradanymi z hotelowej piwniczki winami. W przerwie od pracy razem ze swoim najlepszym frankfurckim przyjacielem, kelnerem z Belgii, opala się i pływa na miejskim basenie – jakby wojny nie było, jakby po prostu był młodym, pełnym życia i energii mężczyzną, szukającym przyjemności w wielkim mieście w środku gorącego lata. Wdaje się też w liczne intymne relacje z kobietami, w tym Niemkami, których mężowie, narzeczeni, partnerzy zostali rzuceni daleko od domu przez wojenne realia. W jego postawie nie chodzi jednak po prostu o hedonizm. Tak jak w „Ferdydurke” państwo Hurleccy pielęgnowali maniery polskiego dworku przeciw swojej służbie, tak samo Filip czerpie najbardziej proste przyjemności z ciała i jego życia przeciw Niemcom.
W filmie nazistowska władza ma biopolityczny charakter. Jednym z najbardziej zajmujących ją tematów wydaje się seksualna moralność niemieckich kobiet, utrzymanie ich ciał „w czystości” do czasu powrotu z frontu niemieckich mężczyzn. Pracujących na terenie miasta cudzoziemców nieustannie napomina się o obowiązującym ich zakazie utrzymywania intymnych relacji z obywatelkami Rzeszy. Filip oczywiście nic sobie z tego nie robi, mimo że jest obrzezany i każde tego typu zbliżenie może się dla niego skończyć tragicznie. Władza w tej sprawie nie ma poczucia humoru.
„Balzac dla gówniarzy”
Filipa we wszystkich aktach transgresji i poszukiwania zmysłowej przyjemności nie opuszczają melancholia i niepokój, który nie sprowadza się wyłącznie do lęku przed śmiertelnie niebezpieczną demaskacją. Młody mężczyzna nie może usiedzieć w miejscu, jest ciągle w ruchu, nie jest w stanie zwolnić tempa, w nocy męczy go bezsenność. By wypełnić nocne godziny, biega półnagi po opustoszałej sali balowej hotelu, trenuje bokserskie ciosy, jakby walczył z cieniem – albo wyładowywał swoją wzrastającą frustrację na Niemcach.
Podobnie niespokojny jest styl reżyserii Kwiecińskiego. Kamera podąża za wiecznie pobudzonym bohaterem. Nie ma w „Filipie” kadru, w którym nic by się nie działo, przed kamerą ciągle kotłują się ludzkie ciała, kolejne sceny przykuwają uwagę przemocą, seksem, ruchem, lękiem o zdemaskowanie głównego bohatera, napięciem.
W latach 50. w swojej recenzji „Złego” Andrzej Kijowski nazwał Tyrmanda „Balzakiem dla gówniarzy” – czego potem żałował. To określenie niekoniecznie musi jednak nieść wyłącznie negatywne konotacje. „Gówniarsko” czy raczej „młodzieńczo” odczytany Balzak może być całkiem użytecznym tropem, by zrozumieć, co się dzieje w filmie Kwiecińskiego. Mamy w nim bowiem, jak w prozie autora „Komedii ludzkiej”, obraz całego przekroju społeczeństwa: od jego przestępczych dołów aż po sam szczyt lokalnej nazistowskiej elity.
Balzakowski obraz porewolucyjnego społeczeństwa francuskiego pełen jest subtelnych odcieni, ale czytając tę prozę przez pryzmat wyostrzającego sądy i spojrzenie młodzieńczego radykalizmu, widzi się w niej przede wszystkim obraz społeczeństwa jako jednej wielkiej maszynki do mięsa, gdzie albo stoi się przy korbce i przemiela innych, albo samemu się do niej trafia; gdzie kategorie dobra i zła nie mają większego sensu, a liczą się wyłącznie siła i interesy. Ten obraz, w sztuce prowadzący często do nihilistycznego kiczu, sprawdza się w „Filipie”, pasuje do obrazu rzeczywistości nazistowskich Niemiec widzianych z perspektywy walczącego o życie Żyda.
Twórcy „Filipa” nie boją się sięgać po filmowe klisze, pożyczać swobodnie z dzieł innych filmowców. Finał przywodzi na myśl „Bękartów wojny” Tarantino, a ukazana jako popkulturowy spektakl społeczna panorama nazistowskich Niemiec – „Babylon Berlin” inscenizujący wcześniejszą dekadę. Sam Filip przypomina pod pewnym względem – jako „muskularny Żyd” odmawiający wejścia w rolę ofiary i złapany w koła wielkiej historii – tytułowego bohatera „Króla” Twardocha.
Dokąd prowadzi ta wspaniała podróż?
Po tych wszystkich pochwałach trzeba przyznać, że „Filip” sprawia przynajmniej dwa zawody. Pierwszy związany jest z tym, co w tym dziele najbardziej nowe i ożywcze na tle polskiego kina historycznego: obrazu wojny i okupacji jako rzeczywistości głęboko zseksualizowanej. Filip szuka intymnych relacji z kobietami, ale jednocześnie się ich boi – nie tylko dlatego, że mogą go zdemaskować jako Żyda, ma po prostu problem z realną bliskością.
„Filip”, reż. Michał Kwieciński. Polska 2022, w kinach od marca 2023Uwodząc Niemki, w jakimś sensie mści się na ich mężach i braciach, którzy nieustannie odbierają mu męskość – zmuszając do ukrywania prawdziwej tożsamości, upokarzając i bijąc go jako zagranicznego robotnika w Rzeszy, odmawiając mu prawa do życia jako Żydowi. W stosunku Filipa do kobiet wiele jest sadyzmu, okrucieństwa – co najlepiej pokazuje scena, gdy mężczyzna zaczyna poniżać zalecającą się do niego na basenie Niemkę, po tym jak ta obraźliwie wypowiedziała się o Polakach.
W 2023 roku oczekiwałbym jednak od filmu, by bardziej problematyzował takie postawy, podobnie jak zbudowany na nich model męskości. Bo w najgorszych momentach „Filip” pobrzmiewa topornie mizoginicznymi tonami. Zmarnowaną szansą jest pod tym względem wątek romansu Filipa i Lisy, Niemki, w której z czasem, choć nie miał takiego zamiaru, bohater autentycznie się zakochuje.
Para ma szansę uciec razem z Niemiec, Filip jednak niszczy tę relację, upokarzając przy okazji dziewczynę, która bardzo wiele dla niego ryzykowała. Nie wiemy – i pewnie nie wie tego sam bohater – czemu to robi: czy chce chronić dziewczynę przed niebezpiecznym dla niej związkiem bez przyszłości, czy mści się na niej za ostatnie upokorzenia, jakie spotkały go ze strony Niemców, czy nie jest gotów na prawdziwą bliskość. Widać, że ten wątek jest niedopracowany i można było z niego wyciągnąć więcej.
To samo można powiedzieć o całym filmie. Drugi problem z nim polega bowiem na tym, że przypomina on fascynującą podróż, pełną wspaniałych i przerażających zarazem widoków, która zabiera nas ostatecznie w znacznie mniej ciekawe miejsce, niż się spodziewaliśmy. Brakuje tu domknięcia, które z dobrego, oferującego świeże spojrzenie na historyczny temat filmu z wybitną tytułową rolą Eryka Kulma zrobiłoby dzieło naprawdę ważkie i ważne. Wszystkie ciekawe rzeczy, jakie film mówi o nazizmie i seksie, polsko-żydowskiej tożsamości, wojennych realiach, ostatecznie rozpływają się bez konkluzji. Rozpatrując poszczególne elementy „Filipa”, trudno się do czegoś przyczepić, całość wypada jednak trochę poniżej wielkiego potencjału, jaki ma ta produkcja.