„Chwała dziwkom”, pełnometrażowy dokument Michaela Glowoggera, jak sam tytuł wskazuje, podejmuje problem prostytucji. Ale nie tylko, prostytucja jest tu częścią szerszego społecznego pejzażu, jaki Glawogger konsekwentnie kreśli w całej swojej dokumentalnej trylogii, na którą – poza jego najnowszym projektem – składają się „Megamiasta” (1998) i „Śmierć człowieka pracy” (2005). To pejzaż peryferii współczesnego kapitalizmu. Bohaterami jego filmów to: biedota w zamożnych krajach (nowojorczycy w „Megamiastach”); ludność „trzeciego świata”, która pracuje w warunkach poza jakąkolwiek ochroną prawną, czy sanitarną, za wynagrodzenie ledwie pozwalające przeżyć (tragarze dźwigający siarkę w Indonezji w „Śmierci człowieka pracy”); niszczejąca postkomunistyczna rzeczywistość z jej rdzewiejącą infrastrukturą i zapaścią więzi społecznych (Donieck w „Śmierci człowieka pracy”, Moskwa w „Megamiastach”). Ze wszystkich tych segmentów trylogii „Chwała dziwkom” jest filmem najsłabszym, najsilniej ujawniają się tu wątpliwości, które nasuwały się już przy poprzednich częściach.
Glawogger znów zestawia ze sobą kilka przestrzeni. Duży, sprofilowany pod raczej zamożnych klientów dom publiczny w Tajlandii; Faridpur, „miasto rozkoszy” w Bangladeszu; oraz „dzielnicę uciech” (La Zona) w liczącym prawie milion mieszkańców meksykańskim mieście Reynosa, położonym przy granicy z Teksasem. Wszystkie one umieszczone są z dala od globalnych centrów władzy i bogactwa, w mniejszym lub większym stopniu przynależą do, wspomnianych wyżej, peryferii globalnego kapitalizmu.
Choć, jak widzimy, peryferie peryferiom nie równe. Dom publiczny z Tajlandii, który obsługuje także zachodnich turystów, sprawia wrażenie doskonale zorganizowanego, rozsądnie zarządzanego, czystego miejsca. Pracujące w nim młode kobiety co dzień podbijają karty pracownicze, jakby wchodziły do fabryki. Wieczorami siedzą – „zrobione” wcześniej przez sztab fryzjerek i kosmetyczek – w środku baru, zamknięte w wielkim szklanym pojemniku, swoistym akwarium bez wody. Każda z nich ma przyczepiony do ramienia numer, klienci wybierają sobie dziewczynę, z którą chcą „spędzić czas” i po uiszczeniu opłaty w kasie (wydającej rachunki fiskalne) udają się z nią do zamkniętego pokoju. Z kolei Faridpur i La Zona wyglądają jak stereotypowe przedstawienia Trzeciego Świata: nędza, brud, ciasnota, ciemne ulice, prostytutki tłoczące się w ruderach, które grożą katastrofą budowlaną i sanitarną itd.
Glawogger pokazuje to wszystko bez komentarza. Jego kamera rejestruje codzienne rytuały prostytutek i pracujących z nimi ludzi, wszystkie mikopraktyki, jakie składają się na funkcjonowanie przedsiębiorstwa, jakim jest tajski dom publiczny, czy „dzielnica czerwonych latarni”. Prostytucja zostaje tu przede wszystkim przedstawiona jako działalność gospodarcza, jedna z wielu wykonywanych w ramach współczesnego kapitalizmu prac emocjonalnych i afektywnych. Reżyser daje się wypowiedzieć kobietom i właścicielom przybytków, w których pracują. Wszyscy mówią o swojej działalności trzeźwo, bez złudzeń, bez ustawiania się w roli ofiary, jest to dla nich „praca jak każda inna”. Słyszymy także głosy klientów. Ci zamożni, z Tajlandii mówią, że „kupują sobie trochę przyjemności”, młode kobiety, od których tą przyjemność kupują, traktują może i przedmiotowo, ale bez agresji, pogardy, nienawiści. Zupełnie inaczej wygląda to w Bangladeszu i Meksyku, gdzie wypowiedzi klientów podszyte są mizoginią i pogardą do sprzedających się kobiet. Czy wynika to z ich sytuacji klasowej (klienci Faridpury i La Zony sami na ogół są proletariuszami), czy z tabu, jakie katolicka i muzułmańska kultura nakłada na seks – podejście nieznane bardzo pragmatycznym w tej kwestii kulturom Azji Wschodniej i Południowo-wschodniej – możemy tylko zgadywać, film nie podsuwa łatwych odpowiedzi, nie narzuca stereotypowych interpretacji.
A jednak coś w nim nie gra. Po pierwsze obraz. Tak jak dwóch poprzednich częściach trylogii współpracował tu z Glawoggerem jego stały operator, Wolfgang Thaler. Ich wspólny styl wizualny jest łatwo rozpoznawalny: zamiłowanie do ujęć kręconych w nocy, sztucznego światła, pewnej operowej spektakularności. Raziło to już ich poprzednich filmach: obrazy nędzy i znoju wyglądały w nich zbyt pięknie, zbyt uwodząco, zbyt spektakularnie. Tu logika spektaklu zupełnie przytłacza jakąkolwiek próbę krytycznej analizy przedstawianego problemu.
Razi to, że w filmie o prostytucji praktycznie zupełnie znika kwestia przemocy, handlu ludźmi, gwałtu. Zostaje ona wyłącznie śladowo zaznaczona w wątku z Faridpuru. Ale jednocześnie miasto to zostaje przedstawione jako samorządna społeczność prostytutek, rządzona oddolnie przez kobiety. Emerytowane prostytutki po odłożeniu pieniędzy same kierują swoimi domami publicznymi, zarządzają wspólnie miastem, jedyna przemoc jest wyrządzana przez kobiety innym kobietom. Tymczasem większość przemocy w seks-biznesie ma inny charakter, jest przemocą wyrządzaną kobietom przez mężczyzn – tego w „Chwała dziwkom” w ogóle nie widać.
„Chwała dziwkom” , reż. Michael Glawogger.
Austria, Niemcy 2011, w kinach od 22 czerwca 2012
Glowogger lubi w wywiadach podkreślać, że „film nie spodoba się feministkom”. Bez wątpienia. Jednak wcale nie dlatego, że pokazuje prostytucję jako immanentną część współczesnego świata, biznes mający swoją racjonalność i społeczne racje. Istnieją także w feminizmie nurty gotowe zaakceptować fakt istnienia seks-biznesu – samo w sobie nie musi być niczym moralnie nagannym, że są zarówno osoby chętne sprzedawać seks, jak i osoby, które chcą go kupować. Jednak pierwsze pytanie, jakie takie feministki i tacy feminiści zadaliby Glawoggerowi brzmiałoby pewnie: dlaczego w filmie nie ma nic o męskiej prostytucji, która – choć wobec kobiecej marginalna – pozostaje istotnym społecznie i gospodarczo fenomenem? Taki epizod, rozgrywający się na przykład w Jamajce (gdzie z usług seksualnych korzystają głównie zamożne Europejki) doskonale uzupełniłby pejzaż Meksyku, Bangladeszu i Tajlandii.
Przede wszystkim jednak problemem filmu Glawoggera jest pominięciu prostego faktu, że seks-biznes funkcjonuje w ramach pewnych struktur nierówności: między kobietami i mężczyznami; bogatymi i biednymi; centrum i peryferiami. Gubiąc ten kontekst, „Chwała dziwkom” ponosi porażkę – mimo filmowej wspaniałości i etnograficznej wartości dziesiątek scen.